Majówka w górach oraz wschód słońca na Hali na Muńczole.

Majówka. W tym roku można było mieć 9 dni wolnego. No cóż do tych szczęśliwców nie należę, ale tak trochę z niej skorzystałem. Rodziną na raty dojechaliśmy na bazę, by już w święto Pracy być razem. Dzień ten należał do spotkań rodzinnych, wypoczynku, opalaniu się i takich tam malutkich przyjemności. Pogoda wręcz wakacyjna. Nigdy jeszcze tak wcześnie na naszej bazie nie było zielono:





Dla mnie w tym roku majówka miała być z dojazdu. Drugiego dnia maja musiałem być w pracy, jednak zaraz po niej wskakuje w auto i znów dojeżdżam do swoich. Ten dzień kończymy pierwszymi pieczonymi kiełbaskami (tzn dla mnie pierwszymi, bo dzień wcześniej musiałem wracać gdy ogień się rozpalał...).
Idziemy dość wcześnie spać. Tzn po zrobieniu kanapek i herbaty do termosu. Bo po 2giej mamy nastawiony budzik. Po wyłączeniu tego narzędzia zbrodni, mam ochotę obrócić się na drugi bok...jednak jakoś wykrzesuje w sobie trochę sił i wstaję. Po dłuższej chwili odjeżdżamy. W pełnej ciemności ciętej światłami dojeżdżamy na koniec Doliny Danielki. Jedynie stado saren mijamy. Tu chwila konsternacji bo wszędzie na poboczach drogi leżą ścięte drzewa. Po wyjściu z auta mam wrażenie, że wpadłem do strumienia, tak w tej ciszy jego szum głośno dźwięczy. Włączamy czołówki i ruszamy. Po chwili strumień przechodzimy po kamieniach i jego szum zaczyna zanikać. W okół ciemność. Świeci tylko księżyc, niestety wśród drzew jego światło nie pozwala nam na wyłączenie naszych świateł.
W pewnym momencie w lesie słychać uciekające zwierze. Ciekawe kto zacz?
Na przełęczy Kotarz mała przerwa i znów pod górę trzeba ruszyć. Na całe szczęście po chwili się wyrównuje. No powiedzmy ;) ale nie ma już takiego podejścia. Powoli osiągamy szczyt Kotarza, by z niego trochę dla odmiany zejść. Jednak po chwili zaczynamy ostatnie już podejście. I jest. Koniec lasu. Tu żona pyta się czy czuję zapach cmentarza... Powiem Wam, że trochę się nieswojo poczułem :) , więc po chwili z ulgą schodzimy ze ścieżki i szukamy odpowiedniej miejscówki, z której będziemy wyczekiwać wschodu.
Tu zdjęcie zaraz po dotarciu:
Z lewej Pilsko, światła to Glinka.

Tu zbliżenie.

Jesteśmy prawie godzinę za wcześnie. A tak na prawdę to więcej niż godzinę. 
Więc po pierwsze się ubieramy, bo wiatr nas schładza, szczególnie mnie całego mokrego.
Pijemy gorącą herbatę, jemy kanapki. Tak mija nam ta godzina.
My młodzi ;)

Żona się niecierpliwi, kiedy to słońce wstanie, ja zaś cierpliwie na nie czekam. Nawet powiem, że lubię te ostatnie chwilę nocy, przed powstaniem dnia:


Lubię obserwować zmieniające się niebo pod wpływem oświetlenia:


Mija chwila wschodu, a słońca nie widać. Pilsko jednak małą górką nie jest. Mija ok 10 minut i zaczyna się coś dziać:


Tak to ono:



Dzień dobry! Wstał dzień :)


Zbieramy swoje rzeczy i idziemy zaliczyć szczyt. Jednak po drodze odwiedzamy widziany krzyż.

To widok z pod niego na halę:


Mijamy szczyt i szukamy skał, gdzie został zakopany skarb.
Skały są, ale skarbu już nie. Wcale nie smutni z tego powodu wracamy do auta.


Mijamy hale, i wchodzimy w las. Mijamy Rezerwat przyrody Muńcuł, obejmujący kawałki buczyny karpackiej i zbliżamy się do Kotarza:

Jednak nie chce nam się na niego wspinać, tu postanawiamy zboczyć ze szlaku i leśnymi dróżkami, bądź ścieżkami powrócić do doliny. Choć co tu owijać w bawełnę będziemy. Zachodnie stoki to regularna ścinka. Idąc taką drogą możemy jeden plus owej ścinki podziwiać. Widoki jakie się otworzyły:

Przysiółek Młada Hora. W takim miejscu mieszkać :) ...

My schodzimy dalej. Kluczymy, raz na zachód, raz na północ, ale jedno jest pewne. Cały czas w dół.


Do pewnego momentu idzie się nam dobrze. No czasem jest mocniej w dół. Aż się nagle drogę zagradzają ścięte drzewa:
Tu widać ile zostało drzew...

Po czym zza zakrętu pojawia się nam...
Drogę nam zagradzają powalone drzewa ale nie okorowane...

Po tej małej niedogodności pokazuję się droga, a na wprost naszej zejściowej drogi nasze auto :) :
W dolnej części je widać.

Pozostaje nam wrócić do domu. Bo plan na tę górską wycieczkę zrealizowaliśmy. 
Resztę dnia, oczywiście upalnego przespaliśmy, przebawiliśmy się. A na koniec ja w czasie burzy powróciłem do domu... I tak majówka się (dla mnie) skończyła. 
Jak nigdy wcześniej mimo braku wolnego nie była ona tak wspaniale spełniona.

Jeśli ktoś się chce jeszcze na zdjęcia odważyć spojrzeć, to zapraszam link do zdjęć.

dziękuje


Komentarze