Pożółkły Beskid Mały.
Ileż razy można mijać szczyty, wzniesienia i nie wejść na szlak? No cóż ja w lipcu kilkakrotnie mijałem Skrzyczne, spoglądające na stoki Beskidu Małego, wjeżdżając w doliny Beskidy Żywieckiego, poza kilkoma spacerami w las, kończyły się na podziwianiu gór z daleka...
Upał dodatkowo zniechęcał do wysiłku wędrowania, jednak gdy w na początku sierpnia, lekkie ochłodzenie zgrało się z wolnym dniem od pracy w tygodniu, postanowiłem, że koniec lenistwa.
Po wyłączeniu budzika o 4tej, jednak to lenistwo zaczęło szeptać, zostań w łóżku, śpij dalej...
Odepchnąłem te myśli i równo z wschodem podążałem na początek szlaku.
Jednak zamiast podziwiać za oknem zabarwiony na róż wstający dzień, oglądałem niebo pełne chmur. Liczyłem, iż mijając przełęcz po drugiej stronie będzie lepiej...a tu klops. Tu chmury zeszły na ziemie.
Trudno, zarzucam plecak na plecy, aparat na szyję i ruszam zielonym szlakiem.:
Mijając kapliczkę, powoli w zaduchu, krok za krokiem nabieram wysokość.
Dochodzę do kawałka asfaltu, by po kilku krokach widzieć ścieżkę do leżącej niedaleko szlaku pierwszej atrakcji. To Zamczysko, czyli wąwóz ze ścianami skalnymi, oraz kilkoma jaskiniami:
Całość porośnięta lasem bukowym przy tej mgle robi mroczne wrażenie...
Więc po chwili ruszam dalej, licząc, że to słońce, gdzieś tam nad drzewami jednak przegoni chmury, przegoni mgły:
Nie jest źle, ta mgła oddziałuje na zmysły...wyobrażam sobie, że w około są dużo wyższe szczyty, które lada chwila się wyłonią...jednak trzeba zejść z obłoków i uważać, by nie wejść w kałuże na ścieżce :)
Jednak takie widoki powodują u mnie wspomnienia z dzieciństwa, kiedy w góry jechało się z rodzicami, niezależnie od pogody a korzystając z urlopu rodziców:
Skoro nie ma szans na widoki (mgła, oraz las), to wyciągam zapomniany przeze mnie obiektyw i...zaczynam uwieczniać w nim babie lato, które nawiedziło Mały Beskid:
I tak idąc sobie z własnymi myślami, co chwila uwieczniając klimatyczny zakręt, jarzębinę pokrytą rosą z mgły powoli mijam kolejne metry szlaku, pośród pięknie pachnącego lasu. Tak pachnie mokry jesienny las!
Słońce gra ze mną w chowanego, kiedy już liczę, że jest po mgle, ono znów się nią otula, ale to ma pozytywny wpływ na zabawę aparatem:
Na gałęziach, między drzewami, jak i również w poprzek ścieżki pełno nitek babiego lata. No na krzakach to raczej pełno pajęczyn, brrr (nie lubię pająków, oraz pajęczyn :P ).
Nagle między drzewami widzę kawałek błękitu, po chwili coś dalej niż bliskie drzewa :)
Z radością, ruszam dalej, po mokrym, nie tylko przez kałużę traktem:
Jednak kałuż też jest mnóstwo, a skoro wokół las, to one są moim "modelem" ;)
I gdy już widzę w głowie te piękne widoki, słońce znika, robi się znów ponuro, kolorowy las szarzeje...no nie! Ja się tak nie bawię!
Na szczęście dochodzę do kolejnej atrakcji. Czarne Działy to niewielkie (795m npm), do tego szczyt niezbyt wybitny. Cóż może być tu atrakcją? Podobnie jak na Zamczysku są to osuwisko i jaskinie. Już kilka kroków po zejściu z leśnej drogi, pokazuję spory spadek na stoku:
Kolejne parę kroków i niezły skalny mur się pokazuje:
Schodzę dalej, mijając gruzowisko porośnięte mchem:
Mijam hasło:
Chyba działa, bo śmieci brak, choć na wielu drzewach wyryte imiona, inicjały odwiedzających ten zakątek osób. Znajduje jakąś dziurę, a szkoda, bo dopiero w domu doczytuje o tychże jaskiniach i żałuje, że nie poszukałem Dziury pod bukiem.
Wracając do góry ciężko jest przejść po liściach, by nie podeptać małe pajęczyny, których jest bardzo dużo.
Po chwili docieram na polanę pod Gibasówką, gdzie płoszę zająca:
Widok na Wielki Gibasów Groń.
Spokojnym spacerem docieram do polany, gdzie słyszę pierwsze głosy ludzi, no poza piłami spalinowymi ;) wszak to, no nie napiszę, że środek tygodnia, bo poniedziałek raczej się zalicza do początku tygodnia, nielubianego początku, więc ludzie pracują.
Zanim jednak do kogoś się odezwę, szukam widoków, jednak to nad głową pojawia się błękit, obok jest zamglony świat, więc uwieczniam, kolory późno letnie, żeby nie powiedzieć już jesienne:
Życzę smacznego jedzącej rodzince, sam czując, że zaczyna mi doskwierać głód, mijam Gibasówkę i dopiero pod samym lasem, kapuję się, że pominę kapliczkę. Więc decyduję się poprzez łąkę na krechę do niej dojść, co wystawia na próbę moje buty (chyba pierwszy raz lekko przemakają).
Z figurami wiążę się legenda, że to sąsiedzi, którzy całe życie ze sobą wojowali, by na koniec się pojednać. To jedna wersja, na tabliczce obok kapliczki wyczytałem, że może to zakochani? Trochę mi nie pasuje na to, ale ok, zaś z forum Beskidu Małego, doczytałem, że w czasie II WŚ była tu skrzynka kontaktowa AK.
Moje buty po tej łące wyglądały tak:
Po wyjściu z lasu, w młodniku rosną przepyszne jeżyny. Dawno tak słodkich nie jadłem ;)
Na przełęczy pod Mladą Horą zjadam śniadanie, popijam herbatę i przeglądam mapę. Widzę w wersji cyfrowej jakieś oznaczenie coś jakby kapliczka, więc schodzę kawałek, by się przekonać, że to źródło. Zaspokoiwszy głód, ten w brzuchu, oraz ten ciekawości ruszam dalej.
Osiągając rozstaje pod Anulą, dochodzę do kawałka, którym ponad półtora roku już wędrowałem.
Tym razem doczytuje skąd taka nazwa, choć ja nie spotkałem tej krasuli ;) .
Jako, że ostatnim razem szedłem już resztą sił, oraz już późnym popołudniem późnojesiennym, to fotografuje ostańce:
Tu mijają mnie pierwsi turyści :) . Tym razem mijam drugi co do wysokości szczyt BM, błędnie zwany Madohorą (czyli Łamana Skała), oraz rezerwat o tej samej nazwie i schodzę w kierunku kolejnej skałki. Po drodze mijam Czarny Groń, narciarski wyciąg, który jest samowolą budowlaną, ale dzięki temu jest widok w kierunku Rzyk:
Odbijam od Małego Szlaku Beskidzkiego, mijam Chatkę pod Potrójną i wreszcie jest.
Zbójeckie Okno.
W listopadzie 2016 roku byłem tak padnięty, a do tego było już tu ciemno, że chciałem tą skałkę zobaczyć jeszcze raz za dnia.
Po zjedzeniu bułki, robię sobie zdjęcie i ruszam na kolejny szczyt:
Na przełęczy Zakocierskiej mijam metalowy krzyż. Kogo upamiętnia? Czy nieznanego żołnierza z 1939 roku? A może handlarza? Kto wie, niech da znać w komentarzu.
W lesie słychać piły, słychać grzmoty upadającego co kilka minut ściętego drzewa, a ja krok po kroku w upale zdobywam szczyt Potrójnej.
Mijam odbicie do Chatki na Szczycie Potrójnej, by wejść na szczyt Potrójna, zwana Czarnym Groniem, przez mieszkańców. Nazwa Potrójna została przez pomyłkę umieszczona przez austriackich kartografów, czyli podobna pomyłka jak z niedalekim Leskowcem.
Tu kolejny raz odbijam, by na drugim bardziej widokowym szczycie Potrójnej zrobić popas:
Widok na południowy szczyt.
Tu robię kolejne zdjęcie, na którym jestem :) :
Widok dziś marny:
Tu spotykam rodzinę francuską, po czym okazuję się, że pan mówi po polsku :)
Ruszam następnie ku przełęczy Kocierskiej. Po jej osiągnięciu, pod hotelem, dostrzegam przy drodze łanię, która za nic ma przejeżdżające auta:
Mijam hotel, spa, aqua, małpi gaj i prawię się gubię, na szczęście po kilku krokach wracam na szlak zielony. Mijam studnię obok domków (kilka metrów od MSB, choć woda średnio zachęca do picia), po czym kolejnych kilka ostatnich km robię już po asfalcie.
Dom ładny, ale szkoda, że przy samej drodze...
Okazuję się, że szlak zmienił swój przebieg, a raczej wrócił na dawny przebieg, ulicą Widokową.
Pierwsze metry i póki co widoki tylko na poukładane pościnane drzewa przy drodze. By po kolejnych krokach wyłonił się taki widok:
No to teraz gęba mi się cieszy:
Mijam kolejne domki, zazdroszcząc takich widoków na co dzień, mijam jabłkośliwkę i sporym spadem dochodzę nad Kocierzankę. Jest kilka ław, wiata, która może od deszczu za bardzo nie ochroni, ale za to nie ma zakazu biwakowania :) (zdjęcie regulaminu w galerii, jak i wiaty).
Życzę smacznego starszej parze, co sobie ognisko robi przy jednej z ław, opłukuje się w strumieniu i ruszam ku autu. Po drodze mijam szkołę, bród:
mostki i fajnie schowane za drzewami domki:
by słysząc krzyczącego jastrzębia wysoko nad głową dotrzeć do auta :)
Plan minimum wykonany w stu procentach. Były jeszcze plany na dalszą wędrówkę MSB i powrót poza szlakowo, ale upał w południe jednak zniechęcił.
A i tak :
- ok 24km
- 1180 przewyższeń
- czas niecałe 8h.
Dziękuje :)
Grób na Zakocierskiej nie jest grobem żołnierskim. Jeszcze kilkanaście lat temu można było na nim odczytać datę "V 1945" a okoliczne tereny zostały wyzwolone w styczniu 1945 roku. Nie jest to również mogiła partyzancka ponieważ w BM nie specjalnie działała partyzantka antykomunistyczna. Najbardziej prawdopodobna historia do jakiej dotarłem mówi o człowieku, który trudnił się po tych górskich przysiółkach handlem "obnośnym". Po prostu zaopatrywał górali w najpotrzebniejsze rzeczy typu: nafta do lamp, zapałki, kamienie do zapalniczek, paliwo do tychże itp. Krzyż znajduje się w miejscu gdzie go znaleziono martwego i pochowano. Jeszcze kilka lat temu o okolicach Wszystkich Świętych można był zobaczyć na nagrobku świeże kwiaty i kilka zniczy.
OdpowiedzUsuńCzyli rabunek. Pewnie ktoś się chciał szybciej wzbogacic?
OdpowiedzUsuńWłaśnie nie rabunek. Zapomniałem o tym napisać w poprzednim komencie ale dotarłem do informacji, że przyczyna śmierci była naturalna (prawdopodobnie zawał).
UsuńDzięki za informacje!
Usuń