Zaczyna mi się podobać latanie

Czyli krótki opis wizyty w Hiszpanii przy okazji szkolenia.
W poniedziałek do pracy, tam szybkie ogarnięcie bieżących spraw i po chwili jedziemy autem do Balic by drugi raz w przeciągu miesiąca wsiąść na pokład samolotu.

Dziś lecimy Boeingiem 737.
Starujemy z szarości:

wzbijamy się, przebijamy kłęby szarych chmur i wzlatujemy ku błękitu:

Oglądam różne kłęby chmur a po jakimś czasie zaczynają one rzednąć i dobrze, bo właśnie między nimi zaczynają pojawiać się góry. Jakieś takie małe one 😋



Po kolejnej dłuższej chwili pojawia się morze, a nad nimi miasta. Z nawigacji wiem, że gdzieś w okolicy Marsylii jesteśmy...


To Nicea:

W końcu po niecałych 3 godzinach lotu (2,40) lądujemy. Znów nieco dość mocne uderzenie a po chwili samolot oblewa woda. Co jest? Słońce świeci, a tu deszcz? Nie, to był pierwszy lot na tej linii, więc stąd oddany salut.
Czas odebrać auto i nim już jedziemy na kolację. Tą jemy nad morzem, w miejscowości Benicasim.

Pierwsze smakowanie kuchni Hiszpańskiej - tapas, patatas bravas, kalmary, paella i piwo. Oraz pierwsze spróbowanie grillowanej ośmiornicy. Potem hotel, piwo/wino i spać.
Kolejny dzień to szkolenie.

Dopiero na wieczór idziemy na kolację. Między blokami Castelló de la Plana widać góry, które otaczają okolice.


Znów piwko w hotelu i spać. Choć te cztery godziny.
Rano pada. Znów szkolenie a po lunchu mamy czas wolny. Odsypiamy, a potem jedziemy znów wpierw na kawę/piwo nad plażę:


a potem na kolację. Wpada stek.
Następnie krótki spacer po Castelló de la Plana:



Znów piwko przed snem i dobranoc.
Rano wymeldowanie z hotelu i jedziemy do Walencji.
Widoki po drodze:

Mijamy Estadio Mestalla:

Parkujemy i idziemy na mały spacer po mieście:






Czas na kawę, oraz zakupy pamiątek...

i jedziemy na obiad nad plażę:

Tu próbuję znowu ośmiornicę - no taki kurczak, ale widok macek nieco...mniej apetyczny 😉

Kuchnia hiszpańska a dokładnie ta rejonu wschodniego, nie przypada mi do gustu. Paella (po co tam te owoce morza 😉 ) nawet zjadliwa, patatas bravas smaczne no ale to wiadomo - pieczone ziemniaki, pieczony chleb też ok. Kalmary gumowate (ble), no i wszędzie te owoce morza...Carajillo za słodkie. Ale za to wina...mmm pyszne.

Jeszcze szybki trucht nad morze:


i czas na spacer pod Oceanarium:



Samo miasto to taka jakby Warszawa. Oczywiście to moje spostrzeżenie po kilku chwilach na spacerze. Ale szerokie drogi, ronda na 6,7 czy nawet 11 pasów:


I czas na powrót na lotnisko. Po drodze zakupy w Mercadonie, piwo/kawa nad plażą i jedziemy. 
Następnie wznosimy się nad pochmurną Hiszpanię:


Po zachodzie znów oglądam światła miast na ziemi:

i w końcu zaczynamy lądowanie. Jesteśmy w kraju 😃
No, latanie zaczyna mi się podobać 😉

Komentarze

  1. Takie szkolenia to nawet można przeżyć ;) W Hiszpanii dla mnie najlepsze na mieście do jedzenia są tapasy. Tylko trzeba znaleźć jakieś fajne, których dają większe porcje i wtedy można spokojnie się najeść.
    Dla mnie owoce morza są super, lubię je. No i tam wino smakuje jakoś lepiej niż w Polsce ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wino na prawdę dobre. Szkolenie przyjemne, tylko mało snu było ;) Co do tapasów to wezmę to pod uwagę ;)

      Usuń

Prześlij komentarz