Szczawnica urlopowo.
Pierwszy raz w Szczawnicy byłem w październiku (to był 2007rok). Było zimno. Wyjątkowo nieprzyjemnie. Ale wtedy pierwszy raz i jedyny popłynąłem na tratwach spływem Dunajca. Dawno, dawno temu w ciepły październikowy weekend odwiedziłem ze znajomymi Pieniny (to zaś 2003, albo 4?), niestety tamtego roku pogoda nie dopisała (tego 2007mego) . Za to po kolejnych kilku latach gdy we wrześniu zawitałem do Szczawnicy, to pogoda dopisała niesamowicie. Tym razem to 2011rok.
Dzień pierwszy - przyjazd.
To były czasy, że po podróży dopiero szukaliśmy kwatery (dziś jadąc już mamy klepnięte miejsce)... Po znalezieniu i pozostawieniu bagaży, ruszyliśmy na miasto. Po zjedzeniu posiłku postanawiamy wjechać na Palenicę kolejką i się trochę przejść.
Widok na Sokolice:
Widok na Tatry, niestety pod słońce:
Za to Jarmuta się fajnie prezentowała:
Nie łazimy długo, robimy zdjęcie na tle Palenicy i zjeżdżamy na dół, by poleżeć nad Grajcarkiem...
Dzień drugi - na szlak.
Drugiego dnia planujemy przejść się po szlakach.
Ruszamy do przeprawy przez Dunajec, skąd startujemy w górę.
Przeprawa za nami, teraz do góry:
Mimo dość ostrego podejścia szybko osiągamy odejście na Sokolice, a że jesteśmy jeszcze dość wcześnie, to pan z parku dopiero się rozkłada i nie pobiera od nas opłaty, Uradowani tym faktem idziemy podziwiać widoki:
Zamek ten był wkomponowany w zbocze góry, wąski, wybudowany na półce skalnej. Posiadał cysternę na wodę i mógł pomieścić sto kilkadziesiąt osób. Niestety w ostatnich latach jeden ze stropów się zapadł i jeden z murów grozi zawaleniem i wejście na zamek zostało zamknięte...
Na początku XX wieku powstała też tu pustelnia, która spłonęła w 1949r.
Wpierw jednak trzeba się wspiąć po schodach.
Podziwiamy resztki murów:
Za murami było urwisko o wysokości 50metrów. Musiał być ciężki do zdobycia, jednak już w pierwszej połowie XV w został zburzony...
Zostawiamy ruiny i ruszamy dalej.
Na polanie Kosarzyska robimy małą przerwę, by udać się wyżej do odejścia na Trzy Korony.
Tu okazuje się, że trzeba zapłacić za wejście na Trzy Korony i...Sokolice. Ot już wiemy, czemu pan z parku pod Sokolicą spokojnie nas puścił nie pobierając opłaty...
Na wierzchołek Trzech Koron idzie się po metalowej konstrukcji. Już z niej są cudowne widoki:
Ale po dojściu na sam wierzchołek są widoki nieziemskie:
Dzień trzeci - do Czerwonego Klasztoru.
Kolejnego dnia postanowiliśmy się przejść drogą przy Dunajcu, cały przełom. Kilka zdjęć:
Powrót, to masakra. Z zawiścią patrzymy na spływających tratwami i pontonami, oraz na tych ludzi, którzy śmigają obok nas na rowerach. W końcu się dowlekliśmy. Asfalt nas wykończył. 20km...nogi nam wchodziły pod koniec dnia...nie dokończę, gdzie ;)
Dzień czwarty - wąwóz.
Kolejnego dnia postanawiamy przejść się wąwozem. Ale nie Homole, a odwiedzić Wąwóz Biała Woda.
Dojazd busem i zaczynamy spacer. Mijamy Muzyczną Owczarnie, budynek jakby nieczynnego ośrodka i kapliczkę. W tym roku (2020) obok niej zostawialiśmy auto i nie kojarzyłem jej i wiem czemu.
Przy bacówce pasą się konie. Po drugiej stronie przez potok przerzucony jest mostek, to na nim zajadamy się:
Dziś już mostka nie ma, jest mała zapora jakby dzieło bobrów.
Banior:
Dzień pierwszy - przyjazd.
To były czasy, że po podróży dopiero szukaliśmy kwatery (dziś jadąc już mamy klepnięte miejsce)... Po znalezieniu i pozostawieniu bagaży, ruszyliśmy na miasto. Po zjedzeniu posiłku postanawiamy wjechać na Palenicę kolejką i się trochę przejść.
Widok na Sokolice:
Widok na Tatry, niestety pod słońce:
Za to Jarmuta się fajnie prezentowała:
Nie łazimy długo, robimy zdjęcie na tle Palenicy i zjeżdżamy na dół, by poleżeć nad Grajcarkiem...
Krościenki i Lubań, czyli widoki z Pienin na Gorce.
Dzień drugi - na szlak.
Drugiego dnia planujemy przejść się po szlakach.
Ruszamy do przeprawy przez Dunajec, skąd startujemy w górę.
Przeprawa za nami, teraz do góry:
Mimo dość ostrego podejścia szybko osiągamy odejście na Sokolice, a że jesteśmy jeszcze dość wcześnie, to pan z parku dopiero się rozkłada i nie pobiera od nas opłaty, Uradowani tym faktem idziemy podziwiać widoki:
Góra Zamkowa a w dole Dunajec.
Widok na Tatry.
Jedno z najsłynniejszych drzew w Polsce ;)
I my :)
Ruszamy dalej. Kierujemy się teraz ku Trzem Koronom, kolejnemu znanemu i popularnemu miejscu w Pieninach. Szlak wiedzie lasem, a do tego okazuje się bardzo widokowy. Dziś po latach stwierdzam, że to on, ta perć, Sokola Perć to było główne danie widokowe dnia ;)
Perć Sokola.
Czertezik, to kolejne miejsce z widokami, pięknymi.
Widoki.
Szlak często pnie się po skałach, drabinach, korzeniach drzew, jest na prawdę przepiękny.
Oto kilka przykładów:
Do tego ścieżka wiedzie cały czas granią, czasem tylko prowadzi lasem, ale to wcale nie umniejsza jego urodzie...
Po jakimś czasie dołączamy do szlaku biegnącego z Krościenka. Mijamy Pieniński potok i odbijamy zobaczyć Zamek Pieniński.
Potok Pieniński.
Na początku XX wieku powstała też tu pustelnia, która spłonęła w 1949r.
Wpierw jednak trzeba się wspiąć po schodach.
Podziwiamy resztki murów:
Za murami było urwisko o wysokości 50metrów. Musiał być ciężki do zdobycia, jednak już w pierwszej połowie XV w został zburzony...
Zostawiamy ruiny i ruszamy dalej.
Na polanie Kosarzyska robimy małą przerwę, by udać się wyżej do odejścia na Trzy Korony.
Tu okazuje się, że trzeba zapłacić za wejście na Trzy Korony i...Sokolice. Ot już wiemy, czemu pan z parku pod Sokolicą spokojnie nas puścił nie pobierając opłaty...
Na wierzchołek Trzech Koron idzie się po metalowej konstrukcji. Już z niej są cudowne widoki:
Ale po dojściu na sam wierzchołek są widoki nieziemskie:
I pamiątkowe zdjęcie.
Metalowa platforma po której się wchodzi na szczyt.
Widoki są rozległe, widać jezioro Czorsztyńskie, a Babia chowa się pod chmurami:
Schodzimy, czas na powrót na kwaterę, kierujemy się w stronę Krościenka. O dziwo bardzo szybko docieramy do miasta.
Okolice Przełęczy Szopka.
Ścieżka na północ, w stronę Krościenka.
Charakterystyczny most nad Dunajcem w Krościenku.
Za Krościenkiem dopada nas lekki deszcz, a my spokojnie docieramy na kwaterę.
Dzień trzeci - do Czerwonego Klasztoru.
Kolejnego dnia postanowiliśmy się przejść drogą przy Dunajcu, cały przełom. Kilka zdjęć:
Powrót, to masakra. Z zawiścią patrzymy na spływających tratwami i pontonami, oraz na tych ludzi, którzy śmigają obok nas na rowerach. W końcu się dowlekliśmy. Asfalt nas wykończył. 20km...nogi nam wchodziły pod koniec dnia...nie dokończę, gdzie ;)
Dzień czwarty - wąwóz.
Kolejnego dnia postanawiamy przejść się wąwozem. Ale nie Homole, a odwiedzić Wąwóz Biała Woda.
Dojazd busem i zaczynamy spacer. Mijamy Muzyczną Owczarnie, budynek jakby nieczynnego ośrodka i kapliczkę. W tym roku (2020) obok niej zostawialiśmy auto i nie kojarzyłem jej i wiem czemu.
Klub Muzyczna Owczarnia.
Wtedy miała dach przykryty gontem...
obecnie złoconą (?) blachą?
Która ładniejsza? Bo wątpię, by ta nowsza wersja była bliższa oryginału...
Drogą przy potoku powolnym spacerem podążamy w głąb doliny. Dziś po wczorajszym maratonie, nie zamierzamy się forsować.
Następnie idziemy zobaczyć skałę bazaltową. Z nad niej rozpościera się fajny widok na Małe Pieniny:
Następnie wracamy i ruszamy w głąb doliny. Mijamy pierwsze mostki, potem na mostku nad potokiem zjadamy drugie śniadanie. Mijamy kaskadę z baniorem. W tym roku tu zawracaliśmy, wtedy poszliśmy jeszcze kawałek dalej.
Przy bacówce pasą się konie. Po drugiej stronie przez potok przerzucony jest mostek, to na nim zajadamy się:
Dziś już mostka nie ma, jest mała zapora jakby dzieło bobrów.
Banior:
Nad nami kraczą kruki, my schodzimy z drogi na węższą i pnącą się do góry polną drogę.
Wtedy nie mieliśmy mapy, nie były wtedy popularne mapy w telefonach, ba wtedy jeszcze telefony to nie były obecne małe komputery, więc dochodzimy nieco ponad bacówkę, w której można zakupić serki i inne regionalne produkty. Dziś wiem, że niewiele brakło do granicy, a szkoda, bo widoków mamy trochę mniej, choć równie piękne.
Widok z pod bacówki na drogę za nami.
Bacówka.
Pieniny Małe.
Wracamy, bo ileż razy w górach się wydawało, że do szczytu już nie daleko, a tymczasem po dojściu do garbu, za nim znowu zbocze się pnie do góry. Jak wspomniałem, nie wiedzieliśmy, że jesteśmy o krok od granicy. Brakło nam stu metrów w pionie...
Dzień piąty - Szczawnica.
Ostatni dzień przeznaczamy na spacer po mieście. Odwiedzamy plac Dietla, wypijamy i zakupujemy wody zdrojowe. Ot takie łażenie trochę bez celu...
Tak minął nam pierwszy wspólny urlop. Moja trzecia wizyta w Szczawnicy, do której jeszcze dwa razy pojedziemy (stan obecny na marzec 2020) i zapewne jeszcze nie raz w przyszłości zajrzymy tu jeszcze...
Komentarze
Prześlij komentarz