Pierwsze śniegi i nocleg w schronisku - Beskid Żywiecki
Do Żabnicy dojeżdżamy sporo po 14tej, co jak zważywszy, że jest to koniec listopada zapowiada dojście do schroniska w nocy. A zamierzamy dotrzeć na Rysiankę, czyli czeka nas ok 3 godzin wędrówki. W lato - a tu sypie śnieg. Tylko, że ja dopiero rozpoczynam przygodę z górami, to jest mój powrót w nie po latach. A do tego zabieram po raz pierwszy w góry kumpla, któremu sporo o górach opowiadałem i w końcu dał się przekonać do wyjazdu.
Parkujemy w Sidzinie pod kapliczką, bo parking przy skansenem jest nieodśnieżony. Wisi tu informacja o zakazie parkowania - tylko w niedzielę, w godzinach 10-12 - oraz w okresie od maja do października, więc zostawiamy auto i ruszamy.
Dość szybko mijamy odbicie szlaku i robimy kilkaset metrów zanim się pokapujemy. Ale broni nas, piękno wokół nas i wiśniówka, którą się zagrzewamy na start:
Idzie mi się ciężko, wychodzi ta moja przerwa trzymiesięczna. A jedno z podejść, to niedaleko Hali Krupowej już samym widokiem stromizny mnie nieco podłamuje 😂
Całe szczęście, że jest ono krótkie. Po nim szlak robi się bardziej płaski, za to przybywa śniegu.
Chcę dziś odwiedzić chatkę stojącą na skraju hali - ledwo ją widać. Brodząc po kolana w śniegu docieramy do niej.
Ceny jedzenia znośne. Mając swój śpiwór płacimy 75 zł za nocleg - też znośna cena. Piwo po 17 zł to już drożyzna.
Rano wita nas...jeszcze więcej śniegu 😁
Śniegu jest dużo więcej, więc mimo, że idziemy w dół, idzie się ciężko. Już przejście pod przełęczą nas nam pokazało co nas czeka, ale tu śniegu jest coraz więcej i w końcu od połowy hali zapadamy się po kolana, a czasem i głębiej. Całe szczęście, że nie jest to długi odcinek, ale nieco nas zmęczył.
Wycieczka równie udana, jak ta z 2008roku. Tamten kolega dostał zajawki na góry i zwiedził ich sporo więcej ode mnie. A i Marcinowi się ponoć podobało więc zapewne dojdzie do naszej paczki, która tym razem nie mogła nam towarzyszyć, ale którą mocno wspominaliśmy przy wieczornej integracji 😀
Ja tym bardziej wróciłem zadowolony, bo od lat chciałem ujrzeć zaśnieżony świat po pobudce w schronisku. Do tego zrobiłem jak nigdy mało zdjęć, dlatego już następnego dnia powstała ta relacja 😀
Dojechaliśmy późno, bo jestem po nocce. Zmęczony. No ale ruszamy w górę, zielonym szlakiem pełni dobrego humoru, a animuszu dodaje nam wiśniówka. Śniegu jest dość dużo, a sypie dopiero od kilku dni. Nie mamy czołówek, nie mamy stuptupów, mamy tylko plecak i śpiwór i coś do zjedzenia. Idziemy dobrze mi znanym szlakiem, więc nie martwię się o nic. Oczywiście w połowie podejścia łapię nas zmrok i im wyżej tym jest ciemniej, więc w lesie za latarki służą nam wyświetlacze telefonów, głównie do odnajdywania szlaków na zasypanych drzewach, bo w lesie pod Pawlusią ślady przecierające szlak gdzieś błądzą.
Na Pawlusiej zaczyna się moje pierwsze w życiu torowanie w śniegu po pas. Jest już całkiem ciemno, więc szlak na Rysiankę przecinamy i zaczynamy schodzić w dół, bo go nie zauważyliśmy. Dopiero po chwili od strony Rysianki widzimy światło czołówek i słyszymy jak ktoś nas woła. Chłopaki wyszli na przeciw czwórce turystów idącym od Węgierskiej Górki przez Słowiankę. Zadzwonili, że nie mają światła i są wyczerpani, więc Ci po nich wyszli i myśleli, że ich spotkali. Dostajemy czołówkę i teraz już idziemy prosto do schroniska, a oni ruszają dalej na poszukiwania. W schronisku są zdziwieni, że dotarli nowi. Nieco później docierają wyczerpani turyści.
Rano wstając widzimy zasypany wokół schroniska świat. Śladów brak.
Rano wstając widzimy zasypany wokół schroniska świat. Śladów brak.
Tylko, że to było w rok 2008...ale dziś znów ruszam w góry, w sposób podobny do tamtej wyprawy. Znowu jest koniec listopada, znowu sypie pierwszy śnieg, idzie ze mną kolega po pierwszy raz zimą (inny 😉 i pierwszy raz na noc w schronisku), oraz znowu ruszamy dość późno; ale to na tyle podobieństw. Jesteśmy lepiej przygotowani, do tego zapowiedzieliśmy się w schronisku.
Startujemy też nieco wcześniej, bo chwilę przed południem, ale jest to świadomy wybór. Chcemy dotrzeć na początku nocy do celu, choć to zależy ile będzie śniegu i jak będzie przetarty szlak. Naszym celem jest Schronisko na Hali Krupowej.
Dzień wcześniej dzwoniąc po schroniskach okazało się, że większość ma fula (Rysianka, Rycerzowa, Przegibek - ciekawe czy by nas przyjęto na glebę?), ale skoro na Krupowej mają wolne łóżka, to do niego idziemy.
Zima wita nas już przed Wadowicami pobielonymi polami, ale pięknie robi się na wyjeździe z miasta, drzewa oblepione śniegiem to coś co zawsze wygląda pięknie!
Parkujemy w Sidzinie pod kapliczką, bo parking przy skansenem jest nieodśnieżony. Wisi tu informacja o zakazie parkowania - tylko w niedzielę, w godzinach 10-12 - oraz w okresie od maja do października, więc zostawiamy auto i ruszamy.
zdjęcie Marcina
Potem wkurzają trochę kamienie pod małą warstwą śniegu, które się usuwają spod stóp. Niemniej i tak jest super!
Idzie mi się ciężko, wychodzi ta moja przerwa trzymiesięczna. A jedno z podejść, to niedaleko Hali Krupowej już samym widokiem stromizny mnie nieco podłamuje 😂
oczywiście zdjęcie nie oddaje stromizny
Całe szczęście, że jest ono krótkie. Po nim szlak robi się bardziej płaski, za to przybywa śniegu.
(A szkoda, bo te są naprawdę cudne:)
Robimy w niej krótką przerwę na kanapki i herbatę. Chatka jest nieco przewiewna ale trochę jednak ochrania od wiatru. Mimo to po chwili zmarznięci ruszamy ku schronisku.
zdjęcie Marcina
Widać, że powoli kończy się dzień. Ciemnieje. Nam zostało przejść kawałek lasu. Fajnie bo oprócz pięknie oblepionych drzew mamy tu też trochę oddechu droga wiedzie tu po płaskim, no i śniegu jest mniej.
Spotykamy tu drugi raz turystów. Grupa dziewczyn idzie całą ścieżką i ani myśli nam zejść, choć finalnie to my wygraliśmy 😁 (coś tam dogadywały o facetach). Ciekawe czy ślad narysowany na platformie to ich rodzaj buntu (rysunek męskości)...
i kierujemy się ku schronisku, które dostrzegamy dopiero będąc pod nim.
Mimo, że schronisko leży tuż obok przełęczy Kucałowej, to nosi nazwę Schronisko na Hali Krupowej, która znajduje się jakiś kilometr wcześniej. Dziś nazwa 'Hala Krupowa" funkcjonuje w powszechnej świadomości jako cały ten obszar, ale warto o tym wspomnieć.
Witamy się, meldunek i idziemy na pokoje. Pan z obsługi mówi nam, że gości jest niewiele i raczej nikogo się już nie spodziewa.
My mamy 10tkę dla siebie, a w schronisku jest jeszcze...jedna osoby poza nami. Facet śpi w innym pokoju.
Rozbieramy się, rozkładamy bambetle, rozwieszamy mokre rzeczy aby podeschły. Po chwili schodzimy do bufetu, gdzie zamawiamy coś ciepłego.
Co do jadłospisu, to on nie zawiera za wiele pozycji. Ja biorę bigos, Marcin fasolkę - ta jest ponoć dobra, bigos słaby.
Co do jadłospisu, to on nie zawiera za wiele pozycji. Ja biorę bigos, Marcin fasolkę - ta jest ponoć dobra, bigos słaby.
Chwilę po zjedzeniu posiłku rozpoczyna się integracja z tym turystą, który dołącza do naszego stolika.
Rano wita nas...jeszcze więcej śniegu 😁
Śniadanie, pakowanie i jeszcze kawa. No i czas na nas. Znów jak przy tej pierwszej wycieczce ślady ledwo widoczne, choć są, a cały świat wokół zasypany i dalej jest pięknie. Takie zimy to ja uwielbiam!
Ciągle pada śnieg, więc otoczenie wygląda pięknie. Ślady idące od schroniska odbijają ku Policy - to poznany kolega ruszył w drogę powrotną. My ruszamy tą samą drogą, ślady są, nie nasze, bo odbijają one na Hali Krupowej w górę, ku Okrąglicy.
Mijamy odbicie czarnego szlaku, którym to wracaliśmy w 2021 roku. Dziś jest nie przetarty, więc decyzja podjęta o powrocie tym samym szlakiem.
Docieramy do skraju hali, ślady odbijają a my wbijamy się w śnieg.
Śniegu jest dużo więcej, więc mimo, że idziemy w dół, idzie się ciężko. Już przejście pod przełęczą nas nam pokazało co nas czeka, ale tu śniegu jest coraz więcej i w końcu od połowy hali zapadamy się po kolana, a czasem i głębiej. Całe szczęście, że nie jest to długi odcinek, ale nieco nas zmęczył.
Chatki znów praktycznie nie widać.
Jednak po wejściu w las, tym coraz mniej śniegu. Pojawiają się tropy zwierzyny i dopiero gdzieś całkiem już nisko mijamy grupkę kilku odób, które zmierzają do góry.
Jednak po wejściu w las, tym coraz mniej śniegu. Pojawiają się tropy zwierzyny i dopiero gdzieś całkiem już nisko mijamy grupkę kilku odób, które zmierzają do góry.
Wchodzimy w ten rejon śliskich kamieni, więc co chwilę trafia się nam uślizg, a raz tak mi się stopa przekręciła, że jestem zdziwiony, że nic się nie stało, ale koniec końców przed 12tą docieramy do drogi:
Stąd mamy dosłownie kilkaset metrów do auta. Po chwili z daleka widzę zaśnieżone auto.
Stąd mamy dosłownie kilkaset metrów do auta. Po chwili z daleka widzę zaśnieżone auto.
I tak kończymy tą krótką wycieczkę.
Wycieczka równie udana, jak ta z 2008roku. Tamten kolega dostał zajawki na góry i zwiedził ich sporo więcej ode mnie. A i Marcinowi się ponoć podobało więc zapewne dojdzie do naszej paczki, która tym razem nie mogła nam towarzyszyć, ale którą mocno wspominaliśmy przy wieczornej integracji 😀
Ja tym bardziej wróciłem zadowolony, bo od lat chciałem ujrzeć zaśnieżony świat po pobudce w schronisku. Do tego zrobiłem jak nigdy mało zdjęć, dlatego już następnego dnia powstała ta relacja 😀
No i na góry znowu mam wielkiego smaka!

























.jpeg)
Komentarze
Prześlij komentarz