Beskid Śląski, czyli jak się do niego przekonać. Wspomnienia z 2016r.

Powoli zacznę na bloga wrzucać zapisy starszych wycieczek, by mieć je "pod piórem" ;)
Zacznę od jednego z fajniejszych rejonów. Jaki to rejon? Poczytajcie.

W wakacje 2016r wyjazd na Małą, Wielką Fatrę nie wyszedł, więc mając wyjątkowo wcześnie grafik, rozpoczynam kusić Sokoła Fatrą na początek wrześnie. A tu zdziwienie, Tomek zaczyna marudzić. Że od dupy strony, że daleko, że chcę pętle zrobić...i rzuca pomysł na Morawski. Na co ja zaś kręcę nosem (dziś już nie pamiętam czemu mi się te pomysł nie podobał). No to Sokół mi piszę, jedźmy w okolice Brennej. Co ciekawe, te trasy miałem w planach na ten rok, więc się zgadzam. Wrzucam plan, Sokół potwierdza, że coś takiego będziemy szli. Choć z małymi korektami, min dowiaduję się, że nie samym szlakiem będziemy iść. Myślę ekstra!
Oglądam prognozy i dupa zbita, pokazują, że akurat niedziela 4tego września ma padać. Ale to prawie dwa tygodnie, więc prognozy zostawiam na sam koniec. I całe szczęście, bo kilka dni przed prognozy zmieniają się zdecydowanie na lepsze. Więc zostaje wstać z rana.
Rano jednak ledwo się zwlekam z łóżka. Potem przejeżdżam się Bursztynową Jedynką i w końcu o 6,30 zostawiamy auto i ruszamy:

Pierwsze minuty, to idziemy na skróty. Jak to zwykle bywa, jest...pod górę ;)
Na pierwszym postoju, wiemy, że nie celem będzie zrealizować nasze plany (35km), a zobaczyć ciekawe miejsca, poleżeć w trawie. No ja wiem, że forma też nie ta na te trzy dychy:

Chwilę później dołączamy do szlaku i widzimy, że będzie dziś słonecznie.


Mijamy polanę Szarówka, na której stoją dwie kapliczki i mimo, że wstępnie mieliśmy iść na Wielką Cisową, to udajemy się za zielonymi znakami. Po chwili podejścia, szlak zielony łączy się z czerwonym:
Widoczny po prawej pomnik, który swego czasu był poświęcony śmierci milicjantom, którzy zginęli w starciu z partyzantami w 1946r. Dziś jest również informacja, że zginął też jeden z partyzantów (tablica pojawiła się w 2013, wcześniejsza zniknęła na przełomie lat 80-90tych).
Mijamy Ranczo Błatnia i po chwili konsumujemy śniadanie w schronisku na Błatniej.
Następnie kolejna porcja wspinaczki i mijamy charakterystyczne miejsce, choć dość wątpliwej urody  :)
Błatnia 917m.
Tu jest jeden z ładniejszych miejsc w Beskidzie Śląskim:


Miejsce dość widokowe, choć wietrzne :)
Od lewej ramie opadające od Kotarza, natępnie Horzelica, następnie Orłowa i Wielka Czantoria z tyłu.
Był widok na zachód (płd-zach), to i jest widok w stronę północną (płn-wsch), na Bielsko Białą:

Ja, zdjęcie Sokoła.

Idziemy dalej, na Stołów (1035), gdzie będziemy szukać jaskini:

Sokół na kamieniach.
Ja zaglądam do jaskini.
Kolejnym szczytem są Trzy Kopce. Tu odwiedzamy ruiny schroniska i stwierdzamy, że Klimczoka to sobie odpuszczamy. 

Ale za to odwiedzamy kolejną jaskinię, w Trzech Kopcach:

Zdjęcie Sokoła, w tej jaskini byłem na praktykach studenckich, wtedy była w gęstym lesie, dziś przetrzebionym, wtedy weszliśmy kilkanaście metrów w głąb, teraz tylko zajrzałem. 

Może kiedyś zacznę eksplorować takie jamy? 😀
Zdjęcie z maja 2002r, tu przełęcz Karkoszczonka, oglądamy mapę, gdzie iść by trafić do jaskini :) .


Schodzimy do Chaty Wuja Toma, jestem tu pierwszy raz i otoczenie mi się podoba, szczególnie Magura wygląda stąd majestatycznie:

Zjadamy cosik, cosik tam wypijamy i ruszamy czerwonym szlakiem. Usłyszałem, że jest klimatyczny. No jest :




Widząc Hyrce, idąc w upale nagle zaczyna nam brakować sił, a dokładnie mnie. Siadamy przy ścieżce i ucinamy sobie drzemkę.
Między drzewami...Hyrca.
Podchodząc na nią oglądamy się za siebie, że niby podziwiamy widoki, ot choćby na Skrzyczne:

gdy tymczasem to podejście daje nam w kość. Więc z miłą chęcią siadamy obok nieczynnego wyciągu i odpoczywamy:

Dogania nas pani, my cali mokrzy, bez sił, a pani spokojnym krokiem spokojnie wchodzi. Z przywitania, wywiązuje się rozmowa. Pani idzie w stronę Wisły z Bielska. Ma już kilkanaście kilometrów za sobą. Sokół opowiada i namawia na nasz cel. 
Dalej ruszamy razem:

Dochodzimy do Kotarza. Tu robimy na trawie kolejny (który to już dziś?) odpoczynek. 
Obok działa Bar, oglądamy pełen aut parking na przełęczy Salmopolskiej:

I ruszamy dalej, bo czas w końcu dotrzeć do celu. Pani Teresa stwierdza, że idzie z nami, korzystając z propozycji podwiezienia do swojego miasta.
Mijamy głazowisko w lesie:

i po niedługiej chwili wychodzimy na halę:

Hala Jaworowa. Urokliwe miejsce. Ja się nie spodziewałem spotkać w Śląskim Beskidzie takiego miejsca. Mimo ogromnego zmęczenia jestem niesamowicie zachwycony, zauroczony widokami:


Pożółkłe trawy, które chłosta wiatr bardziej mi Bieszczady przypominają niż tak przeze mnie nielubiany(?), może bardziej niedoceniane pasmo. Pasmo, które mi się zawsze kojarzyło z dość dużym zurbanizowaniem, z tłumami, z korkami na drogach wyjazdowych.



Po dłuższej chwili na spokojnie przechodzimy do lasu i zaczynamy zejście, ale bez szlaków.
Mijamy kolejną, już mniejszą halę, tu powoli pojawiają się domostwa:

Później dochodzimy do szlaku, domostw, znajdujemy ławkę, źródło, z którego ja bardzo chętnie korzystam:

W końcu, noga za nogą docieramy do auta, by wrócić na 20tą do domu.

Wyszło mi wtedy trochę więcej kilometrów, a tak na prawdę było to ok 23km, 1400m podejść i 11 godzin chodzenia.

dziękuje :)




Komentarze