Mała Fatra, dokończenie pętli, dwa lata po, Fatra kwiecista.

Kolejna relacja, z wspomnień. Tym razem zeszłorocznych.

Urlop na Mazurach mija dość szybo, wszak to tylko tydzień, więc kolejny spędzamy na drugim krańcu Polski. Niestety, Mazury żegnają nas deszczem, ja latam po murach Fortu Boyen podczas ulewy i efektem jest ból gardła, zresztą cała nasza trójka jest lekko przeziębiona. Pogoda też nie rozpieszcza, jak na początek wakacji jest zimno. Ale prognozy (sprawdzane nawet kilka razy dziennie), mówią, że będzie okno pogodowe, więc namawiam żonę na wycieczkę na Małą Fatrę.




Poranek wita nas zachmurzeniem za oknem:

Do tego bolą mnie wszystkie kości. Żona ma podobnie.
Więc bierzemy tabletki na ból gardła, kilkanaście paczek chusteczek, termos z herbatą, tabliczkę białej czekolady i coś tam jeszcze. I ruszamy. Żonie mówię, że pojedziemy ok 1,5 godziny. Przed Orawskim Podzamczem żona się pyta ile jeszcze. Po usłyszeniu, że jeszcze z pół godziny, no.... Po przekazaniu paru istotnych informacji (że to prawdopodobnie najpiękniejsze góry w Europie, że żyje tu kilka watah wilków i około 30 niedźwiedzi, że geologicznie Mała Fatra jest podobna do Tatr Zachodnich, że z wyglądu również jest porównywana), jest pierwszy uśmiech na twarzy żony.
Dobra w końcu wjeżdżamy do Starej Doliny, nachodzą ją pierwsze wątpliwości:
Czy ja tam dam radę wejść? 
A to dlatego, że dolina leży na wysokości ok 750 m npm, a szczyty wokół mają ponad 1600 m wysokości. Jadąc nią, szczególnie po przejechaniu wąwozu Tiesňavy, ma się wrażenie przytłoczenia, pięknymi widokami.
Odpowiadam, że  oczywiście, bo wjedziemy kolejką.
Ok dojeżdżamy do dolnej stacji gondolowej obok hotelu Chata Vratna. Kupujemy bilety na kolejkę i jak przystało na prawdziwych turystów ( :PPPP ) wjeżdżamy do góry. Kolej ma długość 1845 m i pokonuje 754 metrów przewyższenia.
Pogoda super:
Co doskonale oddaje mina żony :)

Jest zimno, wieje chłodny wiatr, nam z nosa ciągle coś cieknie. Nic ruszamy:

Przed nami biało szare chmury, więc oglądam się za siebie:

Dwa lata temu w pierwszy raz odwiedzając Małą Fatrę, plan miałem na zdobycie min najwyższego szczytu, Wielkiego Krywania (sł. Veľký Kriváň - 1709 m npm), dziś chciałem ten plan dokończyć. Jednak choroba, aura, oraz czas powodują, że żona stawia veto. No i sama góra nas dziś nie zachęca do odwiedzin:

Czasami udaję się ją obejrzeć w całej okazałości, ale większość czasu się chowa w chmurze:

Jak wspomniałem, widok na północ nie jest tak zasłonięty, choć jakiejś super widoczności też nie ma:
To nasza trasa, za nią z prawej Stoh, z lewej Rozsutce.

Zarówno na najwyższy szczyt, jak i tam gdzie idziemy na szlaku jest spory ruch:

Ale nic dziwnego, do kolejki na dole była kolejka, choć nie tak duża jak w Kuźnicach. Naszym pierwszym celem, szczytem jest Chleb.
Chwilę po zrobieniu zdjęcia, po prawej stronie odsłaniają się widoki na Kotlinę Turczańską:

oraz schronisko:
Chata pod Chlebem jest najwyżej położonym schroniskiem w Małej Fatrze.

Zostaje nam już kawałek drogi na szczyt, zaczynają prognozy się sprawdzać, pojawia się słońce, czasem nawet jakiś błękit na niebie się przebije:


Widać też, choć w chmurach Wielkiego Chocza:

W końcu docieramy na szczyt. Tu najpierw robię kilka zdjęć okolicy:
Wielki Krywań.

Trasa jaką za chwilę ruszymy dalej.

Ja na jej tle.

Za doliną to już Wielka Fatra.

Pamiątkowe wspólne zdjęcie z żoną.

Zjadamy śniadanie, popijamy herbatę i ruszamy dalej. Ja co chwilę denerwuję żonę, bo robię jakieś zdjęcia. Ale jest pięknie, jak nie robić zdjęć?:
Dolina Vratna.
To przed nami:

a to za nami:
Centralnie Wielki Krywań a z prawej strony górna stacja kolejki gondolowej.

Jest na prawdę pięknie, łąki mienią się kwiatami, zieleń buzuje:


Widać też doskonale trasę z mojej pierwszej wycieczki:
To te trzy szczyty w środku kadru. Niepozorne, a tak dały nam popalić.

Tiesňavy, czyli wąwóz brama.

W tej części wycieczki przed nami widzimy cały czas najbardziej rozpoznawalny szczyt Małej Fatry:


To Wielki Rozsutec, charakterystyczna góra doskonale widoczna i z polskich gór. Więc i ja muszę mieć zdjęcie z nim ;) :

Po kolejnym popasie, próbie zjedzenia białej czekolady, wersji popularnej z orzechami (nie dobra, zdecydowania albo oryginał, albo klasyczna biała), ruszamy dalej, ścieżką wijącą się po grani, wśród kwiatów:


Robi się coraz cieplej, żeby nie robić wszystkich zdjęć z Rozsutcem, czasem oglądam się za siebie:

A oto cała kwintesencja naszej wycieczki:
Piękno!

Dochodzimy do Południowego Gronia.Tu kończymy naszą wycieczkę po grani, to tu zaczynamy schodzić do auta. Ale jak schodzić! Kto był, to wie, co oznacza ten wykrzyknik.

Masakra dla kolan. Na odcinku ok 1300 metrów, schodzimy w dół na krechę wytracając prawie 500 metrów wysokości. Rzeźnia dla kolan. W górnej części, pada magiczne, długo jeszcze, potem żona na mnie klnie, potem grozi rozwodem, Gdy sobie przypominam, że w bagażniku są kilku...ech.

Chata na Grúni, czyli kolejne schronisko.

Jest ładnie, tylko czemu tak ciągle, krok za krokiem w dół?

Tu widać początek mojej przygody z tym pasmem, czyli Przełęcz Przysłop:

Nie idziemy pod schronisko, na krechę przez łąkę pełną kwiatów schodzimy do szlaku.

Nie wygląda to strasznie, ale chyba za żadne skarby nie chcę tędy podchodzić!
Na szczęście teraz już w lesie ścieżka powoli opada w dół:

Mijamy potoki suche, ale to pewnie tędy woda musiała nieźle grzmieć te kilka lat wstecz, gdy powódź zniszczyła dużą cześć doliny:

Zostaję nam już kawałek drogi:

Gdy już widzimy nasz koniec:

Wracając do domu jeszcze zjadamy pyszny obiad. A potem zostaje dojechać do naszej bazy.


Aha, rozwodu nie było :)


Trasa. To 8km, 260 metrów podejść i 1040 metrów w dół (z czego połowa na odcinku 1,3 km...), oraz 545 m w górę kolejką.

Komentarze