Góry Izerskie w szumie strumieni, potoków i grzmiącej Izery. 2017.
Jedno z milszych wspomnień, z roku 2017.
Wszystko się zaczęło z dwa albo i trzy lata temu. Kolega wspomina o pociągu, który wyjeżdża w nocy, by nad ranem dotrzeć do Szklarskiej P. Planujemy wtedy Karkonosze na weekend tym pociągiem. Jak zwykle plany nie wypaliły. Rok temu oglądając relację Geostrady Włodarza ( link do Geostrady ), spodoba mi się odcinek o Izerach. Znów dwa podejścia do wyjazdu się spalają...no cóż. W tym roku znów okazuje się, że żona ma o tydzień dłuższy urlop. No i zaczyna mi świtać pomysł...
Zamawiam mapę. Trzy miesiące wcześniej zaczynam planować. Wygląda to nawet tak:
Przychodzi czerwiec, zaczynamy urlop. W ciągu trzech tygodni odwiedzę Mazury, Beskid Żywiecki, Małą Fatrę, oraz Izery. Na początku lipca w sumie na liczniku mam już przejechane ponad 2400 km mój urlop się skończył, a jeszcze odebrać dziewczyny muszę... Ale mam dwa dnie wolne w tygodniu, więc...po pracy startuje!
Dzień Pierwszy.
Rano do pracy (pobudka przed 5), potem jem obiad, dopakowuje plecak i wsiadam w auto po 15tej. Plan miałem aby dotrzeć do Szklarskiej Poręby na 18.30-19.00, jednak zwężka na A4 i ciężarówka, której zabrakło paliwa (podana wiadomość w radiu), powodują korek na ok godzinę. Omijam ten fragment jadąc przez Opole, co jednak też opóźnia podróż o ok 30 minut.
Mijam pogórze Kaczawskie (już mi się podoba ), ale przede mną robi się czarno. Do Jeleniej Góry wjeżdżam w potężnej ulewie, a raczej burzy. Pierwsze wątpliwości...
Jednak gdy do Szklarskiej docieram chwilę przed 20tą, to jest już po ulewie. (Gdybym dotarł godzinę wcześniej, to bym siedział w aucie czekając aż przestanie padać...).
Parkuje auto, robię kilka zdjęć:
zarzucam plecak i ruszam ku przygodzie.
Ruszam czerwonym szlakiem w kierunku Wysokiego Kamienia. Wchodzę w pierwszy las, mijam zabudowania, pierwszą wiatę (do noclegu się moim zdaniem nie nadaje):
Jest 21. Wieje zimny wiatr, ja jestem przemoczony z spadającej wody z drzew i potoków płynących ścieżkami, więc się ubieram, wrzucam 30kilo plecaka i ruszam dalej...
Rano budzę się około wschodu, idę za potrzebą ale jestem tak padnięty, że zamiast chwycić aparat, to idę dospać. Po 6tej godzinie ktoś przechodzi obok drogą (żwir chrzęści), więc wstaje.
Jest pięknie:
Kawałek mojej wiaty:
Zjadam śniadanie. Szkoda, że chłopaki nie pojechali, bo byśmy zrobili wieczorem ognicho. A tak to mam kiełbasę z patelni.
Potem rozkładam flagę i robię zdjęcie:
Na słońcu suszą się rzeczy, ja powoli się pakuję i w końcu ruszam dalej.
Wracając do nocy. Wokół wiaty jest żwir, ktokolwiek na niego wejdzie, to dość głośno słychać kroki. Z rana budzi mnie pchający pod górę rower turysta, więc jedyną niedogodnością, to zimno było, plan kupić lepszy śpiwór. No i może matę, bo na starość ;) trochę twarde podłoże przeszkadzało :)).
Dochodzę rozglądając się na Grzbiet Kamienicki i pogórze Izerskie:
W końcu osiągam punkt widokowy:
i podziwiam, robiąc zdjęcia:
Na stronie pisało, że mają zamknięte od 12-20tego. A tu auta stoją, przy stolikach siedzą ludzie, no to zachodzę.
- Dzień dobry, odpowiadam.
- Czy to pentax? Jaki model?
Odpowiadam taki a taki.
- Ładny, mały.
Mówię, że ciężki. Pytam się:
- Piwa można się napić?
- A długo będziesz?
- No chwilę.
-To poczekaj, bo mamy sanepid.
Po kilku minutach miła pani z Sanepidu odjeżdża, a ja kupuje najpierw czeskie piwo, potem polskie. Zjadam bułkę, wypijam piwa.
Pytam się czy będę mógł się jakby co przespać, bo z błękitnego nieba, robi się białe, a prognozy po 14 zapowiadały deszcz. Dostaje odpowiedź, że tak.
to tyle co pozostało wsi Groß-Iser (czyli resztki fundamentów), no jest jeszcze Chatka Górzystów, czyli dawna nowa szkoła.
Zostaje zakwaterowany (dobrze, że jest kolega, zapewniający, że znajdzie się miejsce, bo drugi nie do końca chciał mnie przyjąć), jestem już wykończony. Biorę prysznic, i znów zasiadam przy piwku:
Szkoda, że książek nie wolno ruszać.
Potem jeszcze na chwilę wychodzę, cieszę się, że słońce wyszło i w końcu kładę się spać.
Całą noc lało. Więc cieszę się, że spałem pod dachem.
No nic po zjedzeniu śniadania, dość wcześnie z rana (jako, że dość szybko się położyłem spać, to bodajże po 5tej się obudziłem), ruszam w drogę powrotną. No cóż, koniec przygody...zawsze powroty są smutne, a tu nawet pogoda się smuci:
Kieruję się w stronę Jakuszyc. Początkowo idę Halą Izerską, mijam zwalony most:
Widać dach chatki.
Szkoda, że nie ma słońca, bo w jego świetle musi tu być pięknie, jest cicho, spokojnie...
Mijam kolejne resztki fundamentów. Po II WŚ mieszkańcy zostali przesiedleni, jeszcze z 1953r jest zdjęcie zrobione, przez samolot zwiadowczy czechosłowacki, na którym widać, że domy są całe, a w 1957 już ich nie było (z linka ze zdjęciem, blog z opisem co mogło się stać, jak i coś o powstaniu tej osady). A przed II WŚ było tu 43 domy, 2 szkoły, kawiarnia i dwa schroniska górskie.
Ja tymczasem napawam się tą chwilą spokoju, oglądam się za siebie, mając nadzieję, na przedłużenie tych chwil. Po chwili jednak powoli ruszam, bo tak na prawdę moim planem, nie jest zejście jak najszybciej na stację PKP.
Teraz już się nie oglądam za siebie, a podziwiam piękno tych łąk, lasów, teraz jestem na Kobylej Łące: Kobylą Łąkę oddziela od Izerskiej Łąki (poprawna nazwa Hali Izerskiej), pasem min kosodrzewiny ( najniższe stanowiska tejże). Mijam potok Kobyła: Mijam odbicie niebieskiego szlaku i docieram do kolejnej z kilku postawionych wiat, które mnie popchnęły do tej przygody: Ta ma inną budowę, tzn nie ma boków, nie ma wycięcia, a ma kształt koła.
Wszystko się zaczęło z dwa albo i trzy lata temu. Kolega wspomina o pociągu, który wyjeżdża w nocy, by nad ranem dotrzeć do Szklarskiej P. Planujemy wtedy Karkonosze na weekend tym pociągiem. Jak zwykle plany nie wypaliły. Rok temu oglądając relację Geostrady Włodarza ( link do Geostrady ), spodoba mi się odcinek o Izerach. Znów dwa podejścia do wyjazdu się spalają...no cóż. W tym roku znów okazuje się, że żona ma o tydzień dłuższy urlop. No i zaczyna mi świtać pomysł...
Obiad, mapa, zabawka córy i moja przyjaciółka, a raczej, jej przedłużenie ;)
Przychodzi czerwiec, zaczynamy urlop. W ciągu trzech tygodni odwiedzę Mazury, Beskid Żywiecki, Małą Fatrę, oraz Izery. Na początku lipca w sumie na liczniku mam już przejechane ponad 2400 km mój urlop się skończył, a jeszcze odebrać dziewczyny muszę... Ale mam dwa dnie wolne w tygodniu, więc...po pracy startuje!
Dzień Pierwszy.
Rano do pracy (pobudka przed 5), potem jem obiad, dopakowuje plecak i wsiadam w auto po 15tej. Plan miałem aby dotrzeć do Szklarskiej Poręby na 18.30-19.00, jednak zwężka na A4 i ciężarówka, której zabrakło paliwa (podana wiadomość w radiu), powodują korek na ok godzinę. Omijam ten fragment jadąc przez Opole, co jednak też opóźnia podróż o ok 30 minut.
Mijam pogórze Kaczawskie (już mi się podoba ), ale przede mną robi się czarno. Do Jeleniej Góry wjeżdżam w potężnej ulewie, a raczej burzy. Pierwsze wątpliwości...
Jednak gdy do Szklarskiej docieram chwilę przed 20tą, to jest już po ulewie. (Gdybym dotarł godzinę wcześniej, to bym siedział w aucie czekając aż przestanie padać...).
Parkuje auto, robię kilka zdjęć:
zarzucam plecak i ruszam ku przygodzie.
Ruszam czerwonym szlakiem w kierunku Wysokiego Kamienia. Wchodzę w pierwszy las, mijam zabudowania, pierwszą wiatę (do noclegu się moim zdaniem nie nadaje):
(Podobno wiaty już nie ma.)
Idę lasem, słyszę jadący dołem pociąg... Ściemnia się powoli, po ścieżce płyną pozostałości po burzy, ja nawet nie zakładałem butów wysokich, tylko zasuwam w sandałach. I tak docieram pod bufet (bo jak można nazwać schroniskiem coś co nie udziela noclegów, schronienia?) na Wysokim Kamieniu.
Oglądam widoki:
Słońce już zaszło.
Jest 21. Wieje zimny wiatr, ja jestem przemoczony z spadającej wody z drzew i potoków płynących ścieżkami, więc się ubieram, wrzucam 30kilo plecaka i ruszam dalej...
Idę ścieżką, na której co rusz stoją kałuże. Plecak waży już chyba 40kilo 😂 . Mijam Rozdroże pod Zwaliskiem, następnie samo Zwalisko i dochodzę do celu, który mi się marzyło zobaczyć przy zachodzącym słońcu:
Kopalnia Stanisław.
Tu mijam kilka osób, min grupę harcerzy - ruszam w dół szlakiem, który tu biegnie asfaltową drogą. Jestem zmęczony, głodny, zmarznięty...chcę spać.
Żona pisze mi sms,a żebym może spał w schronisku...taa, dwie godziny marszu. Ja i tak w planach miałem spać w innym miejscu.
Schodzę tą drogą i zaczynam w pewnym momencie się martwić, że pominąłem odbicie czerwonego szlaku. Zdejmuje plecak, wyjmuje czołówkę i jedyny raz w telefonie sprawdzam gdzie jestem. Okazuje się, że zostało kilka kroków i jest, szlak odbija. Ruszam ostatnie metry...w końcu o 22.15 docieram do wiaty...pod Wysoką Kopą. Podejście w lesie mnie wykończyło. Ślisko, mokro, pod górę 😆, więc osiągnięta wiata sprawia radość, a do tego jest pusta.
Robię sobie herbatę, zjadam coś i rozbijam się. To jest mój debiut w spaniu w wiacie, do tego miało nas jechać kilku, a jestem sam, nie wiem jak tu się ułożyć, gdzie dać buty, plecak, aparat.
W końcu wskakuje do śpiwora.
Śpi się dobrze, choć twardo, oj dawno nie spałem na twardym. W nocy mam odwiedziny jakiejś grupy, zakładam, że Ci wspominani wcześniej harcerze. W sumie to dwie grupy były, tylko jedna stała jakiś kawałek od wiaty i światło oraz głosy docierały do mnie, chyba się przestraszyli mojego chrapania, które i mnie obudziło, bo odwiedzin w wiacie nie miałem. Druga grupa przyszła później i chciała rozpalać ogień, ale jak mnie zobaczyli, to stwierdzili, że nie będą hałasować. Głosy też ściszyli. Rano budzę się około wschodu, idę za potrzebą ale jestem tak padnięty, że zamiast chwycić aparat, to idę dospać. Po 6tej godzinie ktoś przechodzi obok drogą (żwir chrzęści), więc wstaje.
Jest pięknie:
Kawałek mojej wiaty:
Zjadam śniadanie. Szkoda, że chłopaki nie pojechali, bo byśmy zrobili wieczorem ognicho. A tak to mam kiełbasę z patelni.
Potem rozkładam flagę i robię zdjęcie:
Na słońcu suszą się rzeczy, ja powoli się pakuję i w końcu ruszam dalej.
Wracając do nocy. Wokół wiaty jest żwir, ktokolwiek na niego wejdzie, to dość głośno słychać kroki. Z rana budzi mnie pchający pod górę rower turysta, więc jedyną niedogodnością, to zimno było, plan kupić lepszy śpiwór. No i może matę, bo na starość ;) trochę twarde podłoże przeszkadzało :)).
Dochodzę rozglądając się na Grzbiet Kamienicki i pogórze Izerskie:
W końcu osiągam punkt widokowy:
Sine Skałki. W tle Stóg Izerski, widoczna plamka z prawej to schronisko na Stogu Izerskim.
Zrzucam te moje kilogramy ;wszelkie liczby opisujące wagę, to moja zmęczona wyobraźnia wymyśla, plecaka nie ważyłem ;) :i podziwiam, robiąc zdjęcia:
Hala Izerska.
Ruszam w dół, mijając wspinających się dwóch turystów.
Na Rozdrożu pod Kopą odbijam ku południowi, ku widocznej Hali Izerskiej.
Wchodzę w las. Podoba mi się bardzo:
Wszędzie pełno strumyków, większych i mniejszych:
Droga, też taka jakiej się spodziewałem:
Znajduje po drodze dogodne miejsce by w ciszy i spokoju umyć się w górskim potoku. Tego mi brakowało :))
Siną drogą dochodzę do Rezerwatu Przyrody Torfowiska Doliny Izery.
Wychodzę po chwili na halę:
By zrobić kolejną przerwę w:
Nawiązuję rozmowę:
- Dzień dobry. - Dzień dobry, odpowiadam.
- Czy to pentax? Jaki model?
Odpowiadam taki a taki.
- Ładny, mały.
Mówię, że ciężki. Pytam się:
- Piwa można się napić?
- A długo będziesz?
- No chwilę.
-To poczekaj, bo mamy sanepid.
Po kilku minutach miła pani z Sanepidu odjeżdża, a ja kupuje najpierw czeskie piwo, potem polskie. Zjadam bułkę, wypijam piwa.
Pytam się czy będę mógł się jakby co przespać, bo z błękitnego nieba, robi się białe, a prognozy po 14 zapowiadały deszcz. Dostaje odpowiedź, że tak.
Więc ruszam dalej, choć w planach miałem spanie w kolejnych wiatach, ale mając wspomnienie z ostatniej nocy, gdy trochę mnie przewiało, to cieszę się, że będzie gdzie się przespać.
Plan wstępnie miałem na nocleg gdzieś po czeskiej stronie, ale teraz postanawiam dojść do schroniska na Stogu Izerskim.
Idę drogą ze starego asfaltu. Może i klimatycznego, ale dającego popalić stopom. Mijam wielu rowerzystów, w końcu to tereny idealne na dwa koła.
Mijam pierwszą z wiat, z części należącej pod opiekę Świeradowa:
Wstępnie miała być pod nocleg rozważana. Ale to kiepski pomysł na spanie w niej.
Zniechęcony ruszam dalej. Miałem tu obiad sobie robić (to ta waga plecaka), ale nie podoba mi się, jest chłodno i nie mam nastroju na gotowanie.
Pogoda zaczyna siadać. Sprawdzą się prognozy?
Mijam ważne miejsce :
Choć samego źródła nie pamiętam ;)
Tu droga jest przyjemniejsza, ale nogi już czują wędrówkę
Mijam jakąś chatkę
i dochodzę do kolejnej wiatki. Totalna załamka, w porównaniu do tej, w której spałem:
Idę zrezygnowany do schroniska, a za mną:
Nieśmiało myślałem, że na Smrk zajdę, ale wobec takiego nieba, to obieram kurs pod dach.
Pod schroniskiem, myślę, że zmoknąć to byłoby nic przyjemnego:
Zjadam obiad (za słony), niby nie najgorzej z wystrojem, ale bliskość kolejki gondolowej, powoduje, że jest spory ruch, a ja jednak szukałem tu spokoju. Przez pogodę myślę, czy tu nie zostać, tym bardziej, że zaczynam kuleć, ale po pierwsze, deszcz nie pada, po drugie jutro stąd miałbym kawał drogi do auta, a w obliczu bolejącej nogi, nie wiem czy dałbym radę zdążyć przed wieczorem dojść do Szklarskiej.
Decyduje się wracać do Chatki.
Po wyjściu mam obawy, czy dojdę suchy:
ale idąc powoli, niebo się nade mną lituje i nawet wychodzi błękit:
Powoli wracam żółtym szlakiem, co by nie powielać drogi i pominąć asfalt.
Mijam kolejną nówkę wiatkę, ale znów nie nadającą się na nic więcej jak mały odpoczynek:
Ale do odpoczynku jest ok. Mijam zbiornik retencyjny Kozi Potok i w kolejnej takiej samej wiatce kolejna przerwa. Noga, plecy bolą.
Ale nie dziwota, mam za sobą ok 20kilometrów, a człek nie przyzwyczajony do garba.
Przy skrzyżowaniu z Drogą Walcową drogowskaz pokazuje 1,6km i właśnie zaczyna padać. A jednak zmoknę...
Ja już marzę, by się dotoczyć tam:
Mijam resztki fundamentów,
to tyle co pozostało wsi Groß-Iser (czyli resztki fundamentów), no jest jeszcze Chatka Górzystów, czyli dawna nowa szkoła.
Zostaje zakwaterowany (dobrze, że jest kolega, zapewniający, że znajdzie się miejsce, bo drugi nie do końca chciał mnie przyjąć), jestem już wykończony. Biorę prysznic, i znów zasiadam przy piwku:
Potem jeszcze na chwilę wychodzę, cieszę się, że słońce wyszło i w końcu kładę się spać.
Całą noc lało. Więc cieszę się, że spałem pod dachem.
No nic po zjedzeniu śniadania, dość wcześnie z rana (jako, że dość szybko się położyłem spać, to bodajże po 5tej się obudziłem), ruszam w drogę powrotną. No cóż, koniec przygody...zawsze powroty są smutne, a tu nawet pogoda się smuci:
Szkoda, że nie ma słońca, bo w jego świetle musi tu być pięknie, jest cicho, spokojnie...
Mijam kolejne resztki fundamentów. Po II WŚ mieszkańcy zostali przesiedleni, jeszcze z 1953r jest zdjęcie zrobione, przez samolot zwiadowczy czechosłowacki, na którym widać, że domy są całe, a w 1957 już ich nie było (z linka ze zdjęciem, blog z opisem co mogło się stać, jak i coś o powstaniu tej osady). A przed II WŚ było tu 43 domy, 2 szkoły, kawiarnia i dwa schroniska górskie.
Ja tymczasem napawam się tą chwilą spokoju, oglądam się za siebie, mając nadzieję, na przedłużenie tych chwil. Po chwili jednak powoli ruszam, bo tak na prawdę moim planem, nie jest zejście jak najszybciej na stację PKP.
Wchodzę na lekkie wzniesienie i po raz ostatni spoglądam za siebie:
Za tym wzniesieniem, nie będę już widział dawnej szkoły.Teraz już się nie oglądam za siebie, a podziwiam piękno tych łąk, lasów, teraz jestem na Kobylej Łące: Kobylą Łąkę oddziela od Izerskiej Łąki (poprawna nazwa Hali Izerskiej), pasem min kosodrzewiny ( najniższe stanowiska tejże). Mijam potok Kobyła: Mijam odbicie niebieskiego szlaku i docieram do kolejnej z kilku postawionych wiat, które mnie popchnęły do tej przygody: Ta ma inną budowę, tzn nie ma boków, nie ma wycięcia, a ma kształt koła.
Izera przypomina tu potok jak z Syberii, albo Alaski:
Teraz czeka mnie kawałek marszu w lesie. Mokrym, pełnym kałuż, strumieni. Idąc co jakiś czas mijamy obeliski, które każda ma nazwę innej planety. Jest to część Izerskiego Parku Ciemnego Nieba, pierwszy w Polsce. Dzięki temu, że grzbiety otaczające ten teren dobrze odcinają od świateł, jest tu ciemno, ale szczerze, to astronomia mnie nie pociąga, więc zainteresowanych odsyłam do internetu.
Od momentu minięcia Kobylej Łąki znów zaczyna mnie kłuć stopa...
Docieram do kolejnego schroniska (no ja idę od tyłu, więc nie czepiajcie się kolejności), stacji turystycznej Orle.
Orle, dawny budynek administracyjny huty, później leśniczówka.
To pozostałość po kolonii jaka powstała przy hucie szkła Carlsthal. Z racji wczesnej pory, nie zaglądam do niego, tylko odbijam na południe.
Krótki spacer lasem, mijam niezłe skałki:
i dochodzę do mostu na Izerze: pierwsze co robię to na niego wchodzę, robię zdjęcie rzeki:
następnie...nie, nie przekraczam od razu rzeki. Najpierw idę zrobić sobie herbatę i coś zjeść, bo tuż obok stoi kolejna fajowa wiata:
Ta jest przecięta po środku, w lewej spała czeska para, która pakuje się. Ja zasiadam w tej po prawej:
Czekając na herbatę robię zdjęcia środka wiaty:
Ta ma trzy podesty, na których można się przespać (na środku, oraz skraju zdjęcia), oraz dwa stoły (po bokach), oczywiście obie połówki mają ten sam układ. Wiata, w której ja spałem miała po bokach dwa podesty, ale szersze, oraz trzy stoły. Czesi mieli płachtę, która ich chroniła od deszczu, widać, prześwit między dachem, przez to na pewno zawiewało.
Wiata z bliska:
Po posiłku, pokrzepiony ruszam w odwiedziny do sąsiadów.
Mijam figurę św. Jana Nepomucena:
Wspinam się teraz dość mocno do góry, obok mocno szumiącej Jizerki, wody zresztą jest tu sporo, przecież spora cześć gór Izerskich, to torfowiska.
I tak idąc nagle stwierdzam, że coś się zmieniło. No tak wyszło słońce:
a ja dochodzę do jednaj z najwyżej położonych wsi Czech, Jizerki (pierwsze wzmianki z 1593r).
Przechodzę przez mostek i mijam schronisko (Stara Pila), muzeum w dawnym budynku szkoły, dawną hutę szkła, przerobioną na pierwszą restaurację w osadzie (Pyramida) i kieruje się w stronę schroniska Smědava.
Drogą podchodzę coraz wyżej i co rusz oglądam się za siebie, bo warto:
Na przeciw schroniska jest duży parking. Ja skręcam i przecinam go, wchodzę na łąki:
Generalnie, bo po 6 km schodzenia mijam fajny wiadukt kolejowy, po którym przechodzę przez Izerę i zostaje mi kawałek podejścia na stację Harrachov Mýtiny.
Mija niecałe pół godziny i wysiadam w Szklarskiej Porębie Górnej, pod którą czeka na mnie moje auto.
Przygoda się kończy już praktycznie, choć zostaje mi jeszcze ponad 300 kilometrów do pokonania w drodze do domu, które jednak pokonuje bez problemu.
To teraz kilka słów podsumowania. Moją inspiracją do tej wycieczki (do której chłopaków namawiałem), były relacje wspomnianej Geostrady, którą na forum GBG prezentuje włodarz, oraz relacja buby i prezentacja wiat we wschodniej części Gór Izerskich [nie mówcie Izer, bo zaraz Was opierdzielą, że to zakład... ;)) ].
Plan był taki:
- dzień pierwszy wraz z zrobieniem zdjęć kopalni Stanisław, potem ognisko przy wiacie,
- dzień drugi tu gdzieś szukamy miejsca na nocleg, w schroniskach piwka,
- dzień trzeci i powrót pociągiem do auta.
Pierwszy dzień, trasa zrobiona według planu, brakło sesji kopalni i ogniska. 8,5 km i 520 m przewyższeń.
Dzień drugi to zmienione plany, trasa i 25 km szlaku i 440 m przewyższeń, piwka były :) ,
Dzień trzeci, wiadomo po zmianach z drugiego dnia, musiał być inny niż plany, a dokładnie taka trasa i 16,5 km dreptania z 320 m przewyższeń, powrót pociągiem był.
W sumie w te trzy dni przeszedłem 50 km, robiąc tylko 1280 m przewyższeń.
Czy coś bym zmienił? Dziś tak myślę, że może trzeba było więcej leżeć w trawie? Z piwem w ręce? Z drugiej strony to było 1,5 roku temu, wtedy byłem zadowolony, zresztą do dziś ten wyjazd najmilej wspominam, z ostatnich kilku lat.
Waga plecaka. Zabrałem więcej jedzenia, które miało mi służyć do robienia sobie obiadów. No cóż, większość wróciła do domu, ciepłe posiłki zjadłem w schroniskach.
Zostało mi tylko wrzucić linki.
Pierwotna relacja na forum.
Zdj dz 1.
Zdj dz 2.
Zdj dz 3.
Od momentu minięcia Kobylej Łąki znów zaczyna mnie kłuć stopa...
Docieram do kolejnego schroniska (no ja idę od tyłu, więc nie czepiajcie się kolejności), stacji turystycznej Orle.
Orle, dawny budynek administracyjny huty, później leśniczówka.
To pozostałość po kolonii jaka powstała przy hucie szkła Carlsthal. Z racji wczesnej pory, nie zaglądam do niego, tylko odbijam na południe.
Krótki spacer lasem, mijam niezłe skałki:
i dochodzę do mostu na Izerze: pierwsze co robię to na niego wchodzę, robię zdjęcie rzeki:
następnie...nie, nie przekraczam od razu rzeki. Najpierw idę zrobić sobie herbatę i coś zjeść, bo tuż obok stoi kolejna fajowa wiata:
Ta jest przecięta po środku, w lewej spała czeska para, która pakuje się. Ja zasiadam w tej po prawej:
Czekając na herbatę robię zdjęcia środka wiaty:
Ta ma trzy podesty, na których można się przespać (na środku, oraz skraju zdjęcia), oraz dwa stoły (po bokach), oczywiście obie połówki mają ten sam układ. Wiata, w której ja spałem miała po bokach dwa podesty, ale szersze, oraz trzy stoły. Czesi mieli płachtę, która ich chroniła od deszczu, widać, prześwit między dachem, przez to na pewno zawiewało.
Wiata z bliska:
Po posiłku, pokrzepiony ruszam w odwiedziny do sąsiadów.
Mijam figurę św. Jana Nepomucena:
Wspinam się teraz dość mocno do góry, obok mocno szumiącej Jizerki, wody zresztą jest tu sporo, przecież spora cześć gór Izerskich, to torfowiska.
I tak idąc nagle stwierdzam, że coś się zmieniło. No tak wyszło słońce:
a ja dochodzę do jednaj z najwyżej położonych wsi Czech, Jizerki (pierwsze wzmianki z 1593r).
Przechodzę przez mostek i mijam schronisko (Stara Pila), muzeum w dawnym budynku szkoły, dawną hutę szkła, przerobioną na pierwszą restaurację w osadzie (Pyramida) i kieruje się w stronę schroniska Smědava.
Drogą podchodzę coraz wyżej i co rusz oglądam się za siebie, bo warto:
Na przeciw schroniska jest duży parking. Ja skręcam i przecinam go, wchodzę na łąki:
Schronisko, wieś w prawo.
Wchodzę w las. Teraz zostało mi generalnie zejście do Harrachova. Z tym, że generalnie to gra słów.
Jednak spory kawałek drogi idę starą drogą wijącą się wyżej od Izery:
Po lewej linia wjeżdża w tunel, kierunek Szklarska.
Most nad Izerą.
Ten kawałek daje mi popalić, szczególnie, że te kilka kilometrów po asfalcie moją stopę wykończyło totalnie.
Przechodzę obok najwyżej położonego pola golfowego w Czechach:
Widać budynki stacji.
Na stacji jest knajpa. Niestety ale nie czynna akurat w tych dniach. Jako, że nad Izerą mijał mnie pociąg, to do następnego mam sporo czasu. Jednak przez bolącą stopę nigdzie nie łażę, zresztą dość serdecznie mam i plecaka. Siadam na końcu peronu, gotuję kolejną herbatę, zjadam resztki chleba ze smalcem i czekam na pociąg.
Wpierw przyjeżdża pociąg z Liberca i kończy tu bieg. Dopiero następny jedzie do Polski.
W pociągu chodzi dwóch konduktorów, Polak i Czech, u nich można kupić bilet. Szkoda tylko, że pociąg jest nieźle nabity, ja siadłem na siedzisku koło drzwi, więc niewiele widzę. A szkoda, bo to zdecydowanie było coś co mnie interesuje. Zresztą z tego powodu żałuje, że zamiast odbić do Harrachova, mogłem iść na stację Kořenov, bo bym się i wiaduktem, i tunelem przejechał, pewnie z lepszym miejscem...Mija niecałe pół godziny i wysiadam w Szklarskiej Porębie Górnej, pod którą czeka na mnie moje auto.
Przygoda się kończy już praktycznie, choć zostaje mi jeszcze ponad 300 kilometrów do pokonania w drodze do domu, które jednak pokonuje bez problemu.
To teraz kilka słów podsumowania. Moją inspiracją do tej wycieczki (do której chłopaków namawiałem), były relacje wspomnianej Geostrady, którą na forum GBG prezentuje włodarz, oraz relacja buby i prezentacja wiat we wschodniej części Gór Izerskich [nie mówcie Izer, bo zaraz Was opierdzielą, że to zakład... ;)) ].
Plan był taki:
- dzień pierwszy wraz z zrobieniem zdjęć kopalni Stanisław, potem ognisko przy wiacie,
- dzień drugi tu gdzieś szukamy miejsca na nocleg, w schroniskach piwka,
- dzień trzeci i powrót pociągiem do auta.
Pierwszy dzień, trasa zrobiona według planu, brakło sesji kopalni i ogniska. 8,5 km i 520 m przewyższeń.
Dzień drugi to zmienione plany, trasa i 25 km szlaku i 440 m przewyższeń, piwka były :) ,
Dzień trzeci, wiadomo po zmianach z drugiego dnia, musiał być inny niż plany, a dokładnie taka trasa i 16,5 km dreptania z 320 m przewyższeń, powrót pociągiem był.
W sumie w te trzy dni przeszedłem 50 km, robiąc tylko 1280 m przewyższeń.
Czy coś bym zmienił? Dziś tak myślę, że może trzeba było więcej leżeć w trawie? Z piwem w ręce? Z drugiej strony to było 1,5 roku temu, wtedy byłem zadowolony, zresztą do dziś ten wyjazd najmilej wspominam, z ostatnich kilku lat.
Waga plecaka. Zabrałem więcej jedzenia, które miało mi służyć do robienia sobie obiadów. No cóż, większość wróciła do domu, ciepłe posiłki zjadłem w schroniskach.
Zostało mi tylko wrzucić linki.
Pierwotna relacja na forum.
Zdj dz 1.
Zdj dz 2.
Zdj dz 3.
Komentarze
Prześlij komentarz