Polskie Kilimandżaro, czyli spacer po Orawie.

Nie lubię wczesnej wiosny, jak niektórzy na przykład listopada. Jest szaro, dopiero roślinność będzie się szykować do pobudki. Brrr. W tym roku stwierdziłem zdecydowanie, że nie lubię marca, który właśnie się wpasowuje w ten szary okres wczesnowiosenny, dodatkowo mą niechęć spowodowała choroba, która prawie cały miesiąc mnie nie chce puścić...


Dopiero pod koniec miesiąca zaczynają się pojawiać pąki na gałęziach, więc czego można oczekiwać w górach? Ano śniegu. Ale takie połączenie śniegu, błota i do tego brak zieleni. No dobra, można pojechać w Tatry, w Karkonosze, na zdjęciach widać, że tam zima cały czas nie odpuszcza. Ale to zaś daleko.
A jakby tak wybrać się w te rejony, z których widać coś, co będzie się odcinać od szarości? Od razu kierunek sudecki odpada, jednak te rejony chciałbym poznawać w zieleni.
W głowie rodzi mi się plan. Ale chwilę później kolejny rejon wpada mi w oko po studiowaniu map.
I tak nie mogę się zdecydować, gdzie jechać, gdy w piątek na forum wysyłam wiadomość do kolegi, ten odpowiada, że jedzie w interesujący mnie rejon, bo na innym forum ktoś wrzucił zachęcające zdjęcia. Po podrzuceniu linka, muszę tylko się zastanowić, czy nie lepiej pojechać gdy będzie bardziej zielono...Jednak gdy czekam w sobotę na zdjęcia, dostaję tylko zniechęcające informację o sporej ilości śniegu na dość niskim poziomie. Tylko, że już na rano jestem umówiony z kolegą, i trasa ta wygrała z powodu szybszego dojazdu. Wszak w niedzielę przestawiamy zegary, więc pobudka i tak będzie dość wczesna.
Po dojechaniu żałuje jednego. Że nie wstaliśmy wcześniej. To znaczy ja nie wstałem, bo zaraz po pobudce dostaję sms'a od kolegi, że on tylko psa musi wyprowadzić...

Dojechaliśmy. Po drodze widzimy z zakopianki Tatry i to wtedy zaczynam żałować, że ja już ze statywem nie robię im zdjęć...No cóż, póki co wita nas mróz. Auto pokazuje -1 stopnia C. Brrr, na prawdę jest zimno. Więc szybko ruszamy z Przełęczy Bory Orawskie.
Dość szybko rozgrzewamy się, ja za drzewami widzę uciekające sarny. Póki co Tatr nie widać, więc podziwiamy wstający dzień nad wsią Podwilk:

po dymach z domostw widać, że i ludzie wstają, tu Kościół we wsi Podsarnie:

Śniegu nie ma, za to póki co droga jest rozjeżdżona, w słońcu zaczyna się wszystko rozmrażać, zwiastując niezłe błocko:

Nagle przed nami uciekają dwie sarny (widzimy je kilka razy) :

Ja dalej oglądam się na wieś i robię kilka zdjęć, ten widok jest dość malowniczy.
Idziemy pod wstające słońce:


Dochodzimy dość szybko do stoku na Łysej Górze, już wiemy, że widoki na wschód i południe, będą marne...

Za to w drugą stronę wszystko ładnie wygląda w złotych promieniach:

Szukamy miejsca, gdzie nie dolatywałby zapach z pól, znajdujemy takie, gdzie dodatkowo tli się jeszcze żar po ognisku. No dobra pierwsze śniadanie zjedzone (zdjęcie było na fb), więc czas ruszyć dalej, bo ciekawią nas widoki.

Szlak skręca idealnie na południe i za nami otwiera się widok na Kilimandżaro :) :

Skojarzenie mamy jedno, z kolegą. I te pożółkłe jeszcze trawy i samotny szczyt wystający i zabielony... Przez chwilę czujemy się jak na wyprawie!
Nasz autoportret na tle Polskiego Kili :) 
Idziemy dalej, lasem, czasem z prawej otwierają się polany z widokiem na domostwa wsi, oraz stoki Wielkiego Działu.



Aż w końcu za drzew wyłaniają się!

Niestety na tę chwilę tylko same koniuszki szczytów nam się pokazały. Ale za to ile nam narobiły smaków?
Ruszamy dalej i choć wielkich podejść tu nie ma, to są tereny widokowe, więc ja cały czas idę z tyłu robiąc co jakiś czas zdjęcia, zapominając, że jeszcze dwa dni temu kląłem na brak zieleni:

Dawno się tak dobrze nie czułem, mimo że las jest wycinany to nowe tereny powodują, że ciekawi mnie co będzie za zakrętem, za górką...

W pewnym momencie za drzew widać dach. To kilka małych domków, położonych na polanie.

To też znak, że zaraz dojdziemy do drogi, którą zresztą słychać, a dokładnie to słychać jeżdżące nią auta. Stoi tu wiata (oczywiście popisy mazakami tutejszych, pobijają wszelkie granice głupoty), więc robimy popas.

Oczywiście w wiacie dałyby radę na ławkach kilka osób się przespać, choć dach średnio szczelny, no i drzwi są na stałe otwarte. W wiacie poza popisami znajomości głupich haseł, jest syf. Pozostawione resztki jedzenia z popularnego amerykańskiego fast syfu, butelki i inne śmieci...w między czasie podjeżdża przedstawiciel tutejszej flory wypasioną beemką, ale gdy nas zobaczył to szybko odjechał. Oj śmieci później wyrzuci.

Po chwili ruszamy dalej, zapachy z pola są coraz intensywniejsze...

Widać maszt na Bukowińskim Wierchu. To oznacza, że zaraz nastąpi zmiana szlaku. Więc dość raźno maszerujemy.

Na polanie pod Żeleźnicą rozbijamy obóz:

Kolega ucina sobie drzemkę, gdy ja rozstawiam statyw i próbuje złapać Tatry:

Niestety widoczność jest fatalna. Ja zakładam szare filtry, a jednak w domu muszę sporo w post produkcji je wyciągać...
Więc jeszcze tylko jedno zdjęcie:

Po prawie godzinie leżakowania na trawie ruszamy dalej, wcześniej wyruszyła również spotkana rodzinka, żartujemy, że to chrapanie kolegi ich wystraszyło ;)
Dochodzimy do wsi i spotykam pierwszy raz krokusy.


Teraz szlak wiedzie drogą. Przechodzimy przez wieś Bukowina Osada.

Oczywiście wiodącym zapachem jest... :))
Po minięciu kapliczki znowu zaczyna być widokowo. Niestety ale Tatry znikły, widać jednak nasz afrykański szczyt ;)

Zaczynamy zejście. Droga fajna, ale asfalt skłania raczej do jazdy autem a nie dreptania po nim. Przy drodze na polanach rosną krokusy:


Dość szybko mijamy las. Nad polami słychać odległy głos z kościoła.


Schodzimy do kolejnej miejscowości na mapie, mijamy kościół gdzie trwa msza, to z tego kościoła głos się rozchodzi po polach i górach.

Autor bloga :)

Takich domostw jest tu pełno, jedne mniej zaniedbane, inne odnowione, to akurat z Podszkla.

Podszkle (węg. Bukovinapodszkle) jest jedną z najstarszych orawskich wsi, lokowana w 1580r, wieś przez stulecia należała do królestwa Węgier, choć zamieszkana przez ludność polską. Murowany kościół pochodzi z końca XVIII w. Wieś leży w zlewisku Morza Czarnego, zresztą jak większość terenów, przez które dziś wędrujemy.


Schodząc cały czas w dół mijamy kolejną polanę pełną krokusów (pod wierzbami), po czym zastanawiamy się nad siłami. Ale skoro ich trochę jeszcze mamy, a godzina wczesna (południe), to postanawiamy iść dalej według planu. No to dostaniemy teraz po d...e. 
Z poziomu ok 745m musimy podejść ponad sto metrów w pionie, na dość krótkim odcinku. Słońce nas spieka, tu w końcu zdejmuję polara i idę w samej koszulce. Pod Górą Pikujdową postanawiamy zrobić kolejną przerwę. 
Ja po zjedzeniu bułki postanawiam zrobić nadwysiłek i zdobyć szczyt G. Pikujdowy.

Na szczycie rośnie brzoza, oraz stare ławki (nie rosną, ale zarastają).

Po tym wyczynie zarządzam wymarsz. Następuje atak po śniegu.
Za nami stoki Wysokiego Działu.
Siedząc i zajadając kanapki powiedziałem, że mogłem nas poprowadzić przez szczyt Bukowińskiego Wierchu, omijając wieś, jednak z relacji kolegi na forum, dziś wiem, że to byłaby zła decyzja. Musielibyśmy zmierzyć się ze śniegiem w młodniku. Na całe szczęście jednak nie szliśmy tamtędy (zapraszam do relacji Sprocketa w celu dowiedzenia się szczegółów).
Tu zza drzew wyskakuje psiak, który po chwili znika. Po chwili kolega proponuje spróbować skrótu.
Szlak idzie na zachód, by po chwili skręcić na północ. Od niego odbija ścieżka, ja mówię, że ona idzie za bardzo na północ, ale podejmujemy się zbadać, czy to będzie dobry skrót. 
Po chwili za plecami znowu ledwo widać Tatry:

a my tymczasem omijamy szczyt i kierujemy się na przesiekę:

gdzie stwierdzam, że skoro jestem tak blisko szczytu, to czemu by go nie zdobyć.
Przem na mnie czeka a ja chaszczuje:
Gdzieś koło szczytu Pająków Wierch, zarazem najwyższym dziś punktem wycieczki (934 m npm).

Na stokach tejże góry znowu zostaliśmy oszczekani, po czym powracając na szlak spotkaliśmy dziewczynę, która wołała psa. Miała takiego samego psiaka jak ten, który nas obszczekiwał, a okazało się, że to innego szukała.
Tu widać naszą poranną trasę:
to pasmo na drugim planie, to Pasmo Podhalańskie.

Przy wyjściu z lasu spotykamy pana z kolejnymi dwoma psiakami takimi samymi, jak spotkaliśmy wcześniej. Widać jeden młody postanowił pohasać samemu. 
Znowu pojawia się ona, Królowa:

Widać też osadę Danielki, zwaną Dachem Orawy, bowiem leży na wysokości 850m npm.

 Znajduję się w niej dzwonnica loretańska, oraz obok niej murowana kaplica:


Z relacji kolegi wiem, że można do nich wejść, my byliśmy zbyt już zmęczeni, więc tylko zrobiłem zdjęcie. Co ciekawe osada liczy obecnie 9ciu mieszkańców, a w 1949 spłonęła.

Tu szlak dalej wiedzie ku Orawce, my jednak planowaliśmy w tym miejscu zejść z powrotem do auta, w razie zmęczenia, braku czasu. I tak też robimy, odbijamy na drogę łączącą osadę z wsią Podwilk.

Idziemy przyjemnym lasem, idzie się nam znośnie, bo lekko w dół. Tradycyjnie zabielony szczyt Babiej Góry przyciąga wzrok:

Po wyjściu z lasu staję zachwycony! Przepiękny widok rozpościera się przed nami:
Na fejsbooku wrzucałem zdjęcie z quadem, teraz już bez niego ;)

Panorama byłaby przepiękna, gdyby nie linia wysokiego napięcia...

Klnę na nią przez parę chwil, ale cóż, żadne słowa jej nie wytną, ja w programie też jej nie zamierzam wycinać, więc po chwili robię ostatnie zdjęcie:

To widok na wieś Podwilk. W tle widać kościół św. Marcina z 1767r. Sama wieś również ma sporo lat, bo lokowana została w roku 1585. Dochodzimy do głównej szosy (DK nr 7) i wzdłuż niej powracamy na parking, gdzie po chwili odjeżdżamy.

Jest to jedna z ładniejszych wycieczek jakie w ostatnich latach robiłem. Wiem, że wrócę jeszcze nie raz w te rejony. Cieszę się, że jeszcze sporo tu rejonów, które można zwiedzić, ot choćby cmentarz żydowski, wiekowe kościoły. Na pewno warto tu przyjechać jednak w czasie kiedy jest świetna przejrzystość powietrza, bo mały zawód to słaby widok na Tatry.

I jeszcze link do galerii.
Oraz trasa : https://mapy.cz/s/3qlBB , z której wynika, że przeszliśmy ok 25km robiąc 700m podejść.

Dziękuje :)

Komentarze