Wczesnowiosenna Jamna, czyli rodzinna wycieczka po Pogórzu.

Otwieram oczy, za oknem ponuro... Słońce dawno już wstało, ale go po prostu nie widać. Jednak wstajemy, jemy śniadanie i się pakujemy, by chwilę po 9tej wsiąść w auto i wyruszyć na kolejną wycieczkę...
Po drodze robi się jeszcze bardziej ponuro, nawet lekki deszcz spotykamy. Gdzie to słońce, które od kilku dni zapowiadali na niedzielę? Gdy do tego całe popołudnie sobotnie padał deszcz, to niech Was nie dziwią nasze obawy, czy nie będzie za zimno, za ponuro, za dużo błota. Ale czemu tak późno zaczynamy wycieczkę?

 Gdy wspomniałem, że w tę pierwszą niedzielę kwietnia chcę pojechać w góry, usłyszałem w domu podwójny sprzeciw. Więc zmieniam plany, zamiast gór, będzie dziś pogórze. Będzie też rodzinnie.
To dlatego nie budzi nas dzwonek nastawiony na nocne pory, a budzimy się sami.
Od jakiegoś czasu lubię przeglądać mapy w internecie w poszukiwaniu ciekawych, ale mniej znanych miejsc (dlatego w internecie, bo nie mam wersji papierowych). Jedno z takich miejsc już rok temu mi wpadło w oko. Nawet zrobiłem sobie wstępną wersję, ale to była wersja full, a dziś potrzeba wersji lekkiej, bo prawie pięcioletnie nóżki mogą nie dać rady. Ok, plan mam, więc jak już pisałem mijając ponury Olkusz i niemniej brzydki Kraków (przez pogodę ;) ), by zjechać z autostrady na wysokości Brzeska. Do pewnego momentu droga jest mi znana...a tak, to tędy jechaliśmy w wakacje w Beskid Niski ( link do pierwszej części relacji). Dobra dojechaliśmy, czas przebrać buty i ruszyć.


To właśnie córa, pierwsza się pyta - Idziemy?? Oczywiście na początek jest zbieranie kwiatków, każdy z nas dostał mlecza :)
Początek jest bardzo obiecujący, auto zostawiliśmy przy pętli, w dolinie potoku Paleśnianka:

Droga od początku jest szutrowa, atrakcje poza kwiatkami, to kałuże, które trzeba przeskoczyć. Nad nami po pierwsze chmury już nie są ciemne i ciężkie, a białe, do tego zaczyna się przebijać błękit. Jest super!

Wokół śpiewają ptaki, jest cisza, no poza dość sporym ruchem samochodów, ale to nam nie przeszkadza. Szumi też potok, który malowniczo spływa w przeciwnym do naszego kierunku:



Mimo dopiero pierwszych oznak wiosny, to znaczy pąków na drzewach i krzewach, jest też cała masa różnego kwiecia, słońce zaczyna mocno przygrzewać, więc czas się rozebrać z bluz, kurtek.

Mijamy pierwsze domostwa, które będą w tej dolinie leżały obok drogi, oraz na wzgórzach. Mijamy również kapliczkę:

która z daleka jest widoczna, jako bardzo kolorowa, pośród jeszcze trochę szarej roślinności.


Wtem droga szutrowa zmienia się na wyłożoną z płyt betonowych, ale nie takich najbardziej znanych większości, po których jazda przypomina turkotanie pociągu, tylko nowych, połączonych ze sobą praktycznie bez szczelin. A chwilę wcześniej córa chciała ubrać gumowce :) , które oczywiście mam ze sobą w plecaku.
Córa ma też swój plecak, a w nim kilka niezbędnych rzeczy, jak np czołówka, która ma się przydać w ciemnym lesie. Więc zaczynają się, wobec braku kałuż, pytania o to kiedy wejdziemy do lasu :)
Na szczęście obok potok spada po kamieniach:

  Pojawiają się też pierwsze łąki, oczywiście pokryte kolorowymi kwiatkami:

Jest też mostek, na którym robimy sobie zdjęcie z córką:

Kolejny mostek prowadzi do kapliczki, którą tylko z daleka fotografuje:

Kolejna łąka, z domostwem:

My nabieramy powoli wysokości. Zaczynają się ciche wyznania. Bolą mnie nogi...na szczęście zagadane, do tego teraz mamy kawałek w dół, oraz w końcu zejście do lasu:

Nasza góra:

To góra Bukowiec i wcale niemała, bo mająca 530m wysokości npm.
Wpierw jednak musimy przejść przez potok:

Oraz podejść pod górę ścieżką:

minąć potwora:

by po chwili w lesie znaleźć skałki:

To rezerwat Diable Skały. Znajduję tu wejście, zamknięte do jaskini Diabla Dziura:

Schodzi do mnie córa i razem zaglądamy do otworu jaskini:

Ponoć to jedna z większych jaskiń (42 m głębokości i 365 długości na trzech poziomach).
Skałki są, więc jest kolejna atrakcja, córa dalej na swoich nogach pokonuję kolejne metry ścieżki, choć zaczyna czasem kucać by odpocząć. Gdy jednak dowiaduję się, że to Diable Skały szybko ucieka :)

Ścieżka wiedzie garbem wzgórza w lesie ( więc idzie w ruch czołówka :) ):

Gdzieś pomiędzy drzewami zaczynają się pojawiać widoki, jednak chwilę trwa by znaleźć na tyle dużą przerwę między gałęziami by zrobić jakieś zdjęcie:

Nie wiem jak się nazywa ta skała, ale ja nazwałem ją Nosacz:

Dochodzimy do miejsca (najpewniej) znanego jako Urwisko. Niestety ale tablice informacyjne są pourywane, komuś nie posiadającego nawet małego kawałka mózgu musiały przeszkadzać.
Tu robimy przerwę, zjadamy kanapki, ja robię kilka zdjęć:
- widoków:

- urwiska, jest spore!:

oraz chwili:

Po chwili ruszamy dalej, bo wycieczka nam zajmuję trochę więcej czasu niż ten na mapach ;) . Ale po kilku krokach widać skałę Grzyb, więc schodzimy ją obejrzeć:

mijamy też Skałę Kapa:

na której jest tabliczka upamiętniająca partyzantów poległych w obronie tych ziem.
I na sam koniec mijamy Skałę Diabeł, na której znajdują się ślady szpon szatana, który wedle legendy miał tu donieść te kamyki:


Tu też leży jedyna spotkana przez nas tablica informacyjna:

Doszliśmy do drogi biegnącej od wsi Bukowiec. Teraz zmieniamy kolor szlaku na zielony. Mamy godzinę marszu do bacówki. Mapowego, więc gdy słyszę, bolą mnie nogi...to zamieniam się w wielbłąda kilku garbnego i teraz nadganiamy czas.



Zgodnie z prognozami, wychodzą chmury, więc na moje szczęście nie jest ciepło, choć podejście przez pocięte drzewa, daje mi nieźle w kość:

Mijamy domostwo, kolejny las, i w tempie mapowym osiągamy Jamną:
Po lewej, wśród drzew widać kościół w Jamnej.

Pojawiają się widoki:

Następnie mijamy Kaplicę Męczęństwa:

Kaplica stoi w miejscu piwnicy, w której zostali zamordowani mieszkańcy wsi, w czasie II Wojny Światowej. Okolica pocięta dolinami wśród wzgórz, sprzyjała działalności partyzanckiej. Oddziały Armii Krajowej, w tym rejonie dość mocno dokopały Niemieckim okupantom  W okolicy Jamnej batalion Barbara stoczył z Niemcami w tej okolicy kilka bitew, wychodząc z nich bez wielkich strat, wtedy właśnie w odwecie Niemcy spacyfikowali wieś.

Mijamy to miejsce gdy niebo zasnute jest chmurami, jest ponuro.
Od kilkunastu minut córa skarży się, że jest głodna. Przedstawia nam obrazowo jak jej w brzuchu burczy: "wiecie jak mi burczy w brzuchu?? Brrrruuu", więc dość szybko docieramy do Bacówki Jamna. Tu zjadamy obiad, w między czasie chmury znikają, pojawia się słońce, więc kończymy odpoczynek na zewnątrz, a córa oddaje się zabawie na huśtawce i zjeżdżalni z domku.



Sama bacówka robi wrażenie przytulne. Na ławach są poduszki, są gry, przewodniki porozstawiane. Tylko czemu skończył się rosół i czemu jest chłodno?
Fajny pomysł dla dzieci to wspomniane huśtawki, zjeżdżalnie i domki na drzewach, oraz wieża widokowa (choć wejście na ostatni poziom to stroma drabina), ale otoczenie bacówki to jedna wielka budowa:

Dla dwóch panów, ten budynek to największa atrakcja, chodzą oglądają go z każdej strony, dość długo debatują na temat budowy.
No i na minus, można tu dojechać samochodem, co powoduje, że jest spory ruch. A auta iście terenowe:

Pan sprzedający to taki typowy góral. Z Zakopanego, z wszelkimi cechami ;)

Widok z wieży, pod słońce:

Na odchodne mijamy kibelki:

Po drodze jeszcze kilka widoków:


Mijamy zawalone domostwo i dość szybko dochodzimy do auta. Oczywiście uskuteczniając baranowanie ;)


Pętla, gdzie zostawiliśmy auto:

Gdzie byliśmy?
Na Pogórzu Rożnowskim. To mezoregion leżący między Beskidem Niskim, oraz między Pogórzem Wiśnickim na zachodzie, a Pogórzem Cieżkowickim na wschodzie. Teren poprzecinami dolinami potoków, które są dopływem Dunajca i Białej. Teren urozmaicony, bardzo fajny, z dość tragiczną historią.
My dziś zrobiliśmy 9,2km długości, oraz 310m przewyższeń ( https://mapy.cz/s/3qCg4 ).
W końcu rodzinnie!

Link do zdjęć.

dziękuje :)

Komentarze