Sudeckie Bieszczady...

A miały być Tatry.
Po trzech latach zachciało mi się skał, turni i wysokości. No i grom. To znaczy burza. Miała, albo miały być i to od samego rana, a aż taki wariat to ja nie jestem aby próbować, się z burzą.
Więc gdzie jechać? W Bieszczady.
;)



I wcale mi się nie pomyliło, pojechałem w Bieszczady ale...Sudeckie. Skoro w Tatrach mają być burze, sprawdzam jak się ma sytuacja na zachodzie i...jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Ma być słońce, nie za ciepło, mało chmur. Od dawna mam już upatrzone dwie trasy w Sudetach i teraz tylko problemem było wybrać, którą z nich wybrać.
No dobrze, ale jakie to góry nazywają Sudeckimi Bieszczadami? Moim dzisiejszym celem wycieczki będą głównie Góry Bialskie. Czemu porównuje się je do Biesów? Otóż jest to najdzikszy zakątek w Sudetach, a przynajmniej taką ma legendę. I to właśnie mnie ciągnie w ten rejon, choć góry te są ciekawe, bo w sumie ich nie ma. Co ciekawe, jest to pasmo, które w opinii Czechów wchodzi w skład Gór Złotych, tego samego zdania jest większość polskich badaczy, z profesorem J. Kondrackim na czele; również i nowy zatwierdzony podział Polski na regiony fizycznogeograficzne Góry Bialskie nie wydziela jako osobnego pasma. Na wielu mapach są one zaliczane również do Masywu Śnieżnika.
Patrząc na mapę, rzeczywiście nie widać wyraźnych granic. O ile jeszcze dolina Białej Lądeckiej odcina je od Gór Złotych, a Morawka na zachodzie rozdziela od rejonu Śnieżnika, to południową granicę, musiałem się wczytać i dokładnie obejrzeć mapę by jakoś to rozeznać.
Czym się jednak różnią od pasm leżących obok, że część uczonych wydziela je jako osobne pasmo? Są wyższe od Gór Złotych, co powoduje, że śnieg się dłużej na nich utrzymuje, niż w górach Złotych, mają przez to też inny mikroklimat, oraz, co ciekawe, nie mają szczytu, który by pełnił rolę zwornika.
Mnie jednak samo porównanie do Bieszczad zainteresowało, zacząłem czytać o nich i gdy dowiedziałem się, że są też najrzadziej odwiedzanym pasmem sudeckim, podjąłem decyzję, że chcę je poznać. Dlatego cierpliwie czekałem i w końcu we wtorek rano gdzieś po siódmej godzinie w okolicy Jeziora Otmuchowskiego podziwiam za oknem widok sudeckich szczytów. Staję dopiero gdy mam odpowiednie miejsce by bezpiecznie wysiąść z auta, więc pierwsze zdjęcia są z drutami, wybaczcie:

Kolejne już z nad granicy Czeskiej:

Jest susza, deszcz to coś na co wszyscy czekają, w sumie dziś jest pierwszy chłodniejszy dzień po kilku dniach upałów (tak chłodniejszy, robiąc zdjęcie było mi dość chłodno). Więc tym większe moje zdziwienie, gdy przejeżdżając niezwykle malowniczą drogą (kilka zdjęć na końcu relacji), przez czeskie miejscowości Javornik i Travna, wśród zielonych lasów, zjeżdżam w stronę Lądka Zdroju i tu wszystko jest zielone:

W końcu po ósmej docieram na miejsce docelowe. Przebieram buty, wrzucam plecak na garba i ruszam spod Kościóła śś. Wincentego i Walentego w Bielicach, wzniesionego w 1799r.

Ruszam zniszczoną drogą w górę rzeki:

Widać, że wieś powoli odżywa. Założona w 1606r, szczyt zaludnienia miała w 1880r (490 mieszkańców), w 1945r wyjechało z niej 395ciu. W okresie międzywojennym zbudowano tu skocznie, tor saneczkowy, była popularnym miejscem turystycznym, posiadającym nawet duże schronisko "Saalwiesenbauderozebrane po wojnie. Dziś droga jest wyboista, ale coraz więcej domów jest odnowionych, są pensjonaty.


Idzie mi się przyjemnie, zaczyna się robić ciepło, coraz mniej chmur. Wieś otoczona jest wąskim pasem łąk na zboczach gór, wygląda to cudnie:

Tak podziwiając okolice dochodzę do starego domostwa:

Robię kilka ujęć i ruszam dalej. Mijam równie stary dom, z którego wychodzi starszy pan. Mówię "dzień dobry", a on po odpowiedzeniu pyta się czemu robię zdjęcie jego domu. Odpowiadam bo mi się podoba, bo stary. Pytam ile ma lat (dom, nie pan ;) ). Pan odpowiada, że jak jego ojciec po wojnie w 45tym tu przyszedł, to stara Niemka, podobno 75cio letnia, nie pamiętała ileż on może mieć lat. Gościu mówi, że mu nie przeszkadza jak robią zdjęcia i temu domostwu, że drzwi wejściowe to częsty kadr, nawet w jakimś przewodniku. Chwile rozmawiamy, skąd przyjechałem, że też jeżdżę do starego (ale nie aż tak) domu. 
Tu atakuje mnie strzyżak... W rozmowie, pan z szelmowskim uśmiechem pyta się, czy mam telefon, po czym śmieje się, gdy go wyjmuje, a tam nie ma zasięgu. No rozmawia się miło, żarty żartami, ale czas ruszyć.

Mijam leśniczówkę, przy której w latach 1792-97 osadzono Czeskich osadników:

Powstała tu osada Nowa Biela (Neu Bielendorf), mieszkało tu 80ciu mieszkańców. Tymczasem w 1978r wieś na skutek wyludniania się (trudny klimat i ciężkie warunki rolne) wieś zamieszkane było tylko 9 gospodarstw. Za domostwami mam mały dylemat. Gdzie iść? 
Jednak z rana miało być największe zachmurzenie, które później miało ustąpić, więc postanawiam pójść z biegiem rzeki. Mijam bazę harcerzy:

Droga wije się wśród lasu, łagodnie nabierając wysokości (wieś leży około 690-750 m n.p.m.) :

rzeka, która płynie obok szumi:

a z lasu dochodzi poza śpiewem ptasim, również dźwięk pił łańcuchowych. Skutki widać, zresztą i pan, z którym rozmawiałem wspominał o leśnej gospodarce:

Rzeka ta przypomina mi czasami Izerę:

W miejscu na mapie nazwanym Biały Spad szlak odbije w górę już wyraźniej, tu mijam też drwali, a że główne prace trwają na drodze w kierunku Boruska, to odbijam w górę. 
Tu las się już odradza:



Ta soczysta zieleń jest niesamowita, tym bardziej, gdy trawa w mieście ma kolor słomy.
Dość szybko osiągam drogę, robi się bardziej przejrzyście, ale nadal nie ma szans na widoki.
Wkrótce osiągam granicę. W końcu mam sygnał w telefonie, więc wysyłam informację, że żyję. 
Do tego momentu nie za bardzo miałem jakieś konkretne plany. Z racji iż moja mapa papierowa jest średnio aktualna, mapę w telefonie nie da rady wgrać, to sam nie wiem w którą stronę iść. Czy na Borusek, czy na Rudawiec...
Kawałek idę na wschód, jednak po chwili stwierdzam, że może jednak warto iść na Rudawiec. Zawracam więc. Szlak wiedzie tu granicą. Rośnie tu las, więc dla wielbicieli widoków, to zapewne nic ciekawego, ale jak dla mnie jest pięknie:

do tego można spotkać ciekawe kształty:

Dochodzę do Rezerwatu Puszcza Śnieżnej Białki, kikutów suchych drzew jest sporo:


To nie tak, że nie mam dziś celów. Ale nie mam konkretnej trasy, jaką chcę iść. Ona ma być dostosowana do czasu, widoków itp. Gorzej, że nowe buty przemakają. No cóż, niskie raczej kupiłem z myślą o suchym lecie, a wczoraj kraj, szczególnie południe nawiedziły burze, więc ziemia, trawy, wszystko jest mokre.
Zresztą mnie się póki co Sudety kojarzą jako góry ze sporą wilgoci (wiem, że to błędne mniemanie, bo są też tu suche góry...). Tymczasem osiągam pierwszy mój cel. To Rudawiec:
1112 m n.p.m.

Spotykam tu parę z kilkulatkiem, wcześniej na granicy minąłem się też z Czechem.
Jestem proszony o zrobienie zdjęcia, więc sam się odwdzięczam tym samym ;) :
Wiekopomna chwila, mam zdjęcie!

Herbata, ciastka. Żegnam się z miłą rodziną i ruszam dalej. Trochę zawiedziony, bo mapy pokazywały przestrzeń na szczycie, a tu po kolana borówki i młode drzewka: 
 jednak przeszkadzają. 

Ale zanim ruszę...

Teoretycznie właśnie zdobyłem kolejny szczyt do korony gór. Teoretycznie, bo ja nie interesuję się takimi koronami. 
O proszę jakież to widoki są z Rudawca:
Czernica. Mój kolejny cel.

Tu zaś widok na zachód:
Na wprost część "północna" Gór Bialskich, Pustosz, Suszyca (na potrzeby mej relacji uznam to pasmo), z lewej Czarna Góra (widać na niej nartostradę).




by wyjść na Suchą Przełęcz:

Jest chyba południe, więc czas na posiłek. Po czym drogą asfaltową, którą jestem zaskoczony, ruszam ku Czernicy:

Co rusz z drzew uciekają ptaki, skrzecząc. Niestety nie udaje mi się żadnego z nich upolować. Oczywiście chodzi o strzał z migawki ;) .
Mijam rozstaje, za którego widok jest na mój zdobyty wcześniej szczyt:

Mijam zaznaczone na mapie miejsce widokowe, które jak wiele z innych zaznaczonych na niej, już widokowym nie jest, no chyba, że to, ta mała przecinka między drzewami:

Droga wije się zakosami, by dotrzeć do wody, a że lekko słońce dopieka, to mała kąpiel jest cudowną rzeczą:

Oczywiście są tu ławeczki, oczywiście kąpiel to zmoczenie twarzy, karku, rąk, bo z tego murku ja nie sięgałem, by mój łeb wstawić pod ten prysznic.
Po kolejnych kilku zakrętach, widzę odbicie z drogi:

Teraz chwilę dość mocnego podejścia...

i z daleka widzę flagę powiewającą na szczycie...

więc mijając szlako-wskaz...

dochodzę, do mojego głównego celu:
Wieży na Czernicy. 
Na mapie mam 1083 m n.p.m. a na wieży jest cyfra 1100 m. Czyżby już z wieżą? Wejście na wieżę wzbronione. Na I piętrze niska ława idealna do spania, wyżej ławki do siedzenia.

Zdobywam ją z marszu, witam się z kolejnym turystom i mogę podziwiać widoki. Część pod słońce, więc wyszły słabo, ale kilka jest zacnych:
Centralnie widać Jezioro Otmuchowskie, wcześniej Góry Złote.

Zdjęcie w kierunku wschodnim, a więc Złote Góry, Jeseniki i Centralnie Biskupia Góra ( ledwie 33km, ale nic dziwnego, po opadach).

Po krótkiej przerwie, szybkiej analizie, czy dam radę poprzez Nowy Gierałtów zrobić pętle do auta. Ruszam jednak żółtym szlakiem ku Bielicom.

Mijam siostrę Ploski (z Wielkiej Fatry ;) ) Płoske:

i po okrutnych korzeniach, schodzę w dół:

póki co, to mam dziś szczęście, gorsze podejścia schodzę ;) .

Na dole tego suchego lasu (czy ja pisałem o mokrych Sudetach :P ), wyprzedzam trójkę turystów, mijam odpoczywającego Stara bez załogi...

i wchodzę w kolejną czerń cienia leśnego:

Na dole mijam sporo kamyków:
większych i mniejszych:

i jestem z powrotem na drodze obok Białej Lądeckiej. Gdy dochodzę do leśniczówki, patrząc na godzinę (jest coś ok 14,30), piękne niebo (jest pełne błękitu) i z rzadkie chmurki (te zaś jak wata cukrowa), nie zastanawiając się za bardzo, odbijam zielonym na wschód, by dosłownie po kilku metrach (oczywiście i w górę) mieć taki widok:
Nowa Biela. I Góry Złote. To tam idę.

Droga pnie się powoli pod górę. Czy ja póki co cieszyłem się, że gorsze podejścia schodzę? No to mam za swoje. Teraz trzeba trochę się napocić. Choć dziś wyjątkowo idzie mi się dobrze. Po wejściu 
w las, trawa z żółtej robi się zielona:

mijam kolejną rodzinę:

i gdy oni schodzą w dół, ja mozolnie, pnę się ku górze:

Czas odbić w las i jeszcze ostrzej wspiąć się na granice. 
Las tu jest sosnowy, taki właśnie jak ma być las w górach. A przynajmniej jak mi w moich myślach się on kojarzy, o taki:

Po dojściu do słupków wyznaczających granicę Polsko-Czeską

odbijam na północ. Tu znowu szlak staję dęba:

więc gdy zielony szlak odbija na zachód, pozostawiam bez żalu żółty, który dalej pnie się ostro pod górę. A jeszcze moja mapa pokazuje, że będzie tam miejsce widokowe...taa. Jest. Zarośnięte...
No coś między gałęziami widać, to dolina Białej Lądeckiej:
i Rudawiec nad nią.

Widać też zabudowania Nowej Bieli. Całkiem nisko!

Złażę z powalonego drzewa, wyślizganego (że ja z niego nie zleciałem...) i włażę w ciemny las, by po chwili zgubić szlak i na szczyt wejść bez szlakowo :)

Kowadło 989 m n.p.m.

Poszukiwania punktu widokowego, jakby tu gdzieś będącego spełzają, więc ruszam dalej. O ile przez sześć godzin w górach Bialskich minąłem się z ośmioma osobami, to tu na Kowadle spotykam już dziewięć osób i psa. Z psem Czesi. Polacy to biegacze. Jeden z nich podchodzi spytać się czy może spojrzeć na mapę. Chcą wbiec na Postawną, martwią się, że bez mapy nie dadzą rady. Gdy odpowiadam skąd idę, słyszę podziw w głosie, a za mną dopiero ok 20km.
Schodząc, gdy tylko widzę jakiś prześwit w lesie, zbaczam za granicę i próbuje jakieś widoki złapać.

Co ciekawe, szlaki są oznaczane na różnych drzewach, zielony z doliny biegnący (Bielic) generalnie po polskiej stronie, żółty graniczny na drzewach czeskich. 
W dół...

Kolejna przecinka:

Mijam Sedlo Peklo, ze śmieciami w reklamówce pod słupkiem i podchodzę pod kolejny szczyt, Łupkowa. Ale to nie szczyt jest moim celem...

Jest nim Bridlicny vrch, a dokładnie zaznaczony na nim punkt widokowy. Przedzieram się przez krzaki, wychodzę na taras nad przepaścią i zamieram zachwycony. 
Ale nie tylko ja podziwiam to miejsce:

Siedzi tu kolega zza granicy i o ile podejrzałem za ramienia, to szkicuje widok. Na pewno powstanie piękny obraz, a może sam szkic?
Nie dziwie się, bo miejsce jest dzikie, niby na mapie jest ścieżka, ale na tej na necie, ani papierowa, ani ta w aplikacji na telefonie jej nie pokazują. Sama ścieżka, też ledwo widoczna...
Są skałki:

Widać u góry malarza, jak go nazwałem.


Jest i widok:

Wracam na szlak, tam spotykam kolejnych młodych turystów. Oni ruszają na południe, a ja decyduje spasować. Schodzę do auta. Chyba ta scena z przed chwili mi wystarczy. Piękne zakończenie dnia. Decyduje się więc nie wracać na przełęcz a prosto ze szczytu (moja mapa papierowa ma zaznaczone ścieżki) zejść na dół do leśnej drogi. Po kilku metrach (dosłownie kilku!) odkrywam wśród traw spore skały:


Podziwiam ich spore gabaryty i ruszam w dół. Może to ta zaznaczona ścieżka?:

Po krótkiej chwili mijam miejsce składowania kubików drzewa przeznaczonego do zwózki i idąc drogą osiągam Barani Wąwóz, który okazuje się terenem prywatnym.


Oczywiście aż mnie świerzbi i muszę zobaczyć, co takiego tu jest, że aż się prawie w lesie zaznacza swoją prywatę. 
No ładnie jest.

Mijam Chatę Cyborga, która z schroniska stała się pensjonatem i wychodzę dokładnie obok zostawionego auta.
Robię jeszcze zdjęcia kościołowi:


myje nogi w rzece i ruszam ku domu.
W Lądku nagle odkrywam, że po ręce łazi mi małe coś, co kurna jest kleszczem. Choroba jestem na moście, za jest zatoka autobusowa, otwieram drzwi by go wyrzucić, a ten sam spada z dłoni. Tylko czy już za drzwi? Czy siedzi mi w aucie?
Choroba całą drogę jadę i co chwila patrzę na ręce. Co chwila wydaje mi się, że coś mi łazi po głowie...Na szczęście po drodze jest kilka atrakcji. Pierwsza byłaby średnio fajna, młody gniewny zagapia się i w ostatniej chwili hamuje z piskiem, odbijając już do rowu, przed autami, które chcą zjechać na stacje. Na szczęście nie ma stłuczki, a rano jadąc mijałem przed Nysą ciężarówkę, która leżała w polu, ruch był wahadłowy straż już była na miejscu.
Kolejna atrakcja to widok z drogi wiodącej na granice, nad Lutynią:
Od lewej, Śnieżnik, długi grzbiet to Grzybowiec, Czarna Góra i w samym skraju prawym zdjęcia chyba już Góry Bystrzyckie.

Widać wieżę kościelną w czeskiej wsi Travna.
Oto on:
Neogotycki kościół pw. Najświętszej Marii Panny wybudowany w 1879-81r.

Zamek Jánský Vrch górujący nad miastem Javorník.

Javornik a w tle Jeseníky. Z prawej pod chmurami Pradziad.
Tu zbliżenie na niego:


I to już koniec tej krótkiej relacji.
W podróży 16h, na szlakach 9h, w nogach ok 28km, ok 1200m przewyższeń.
Zdjęcia w linku.

Ps. W domu było pranie, mnie, moich ciuchów, plecaka, auto też przeszło gruntowne odkurzanie. Kleszcza na szczęście nie znaleziono...

dziękuje :)



Komentarze