Playa de Cofete i inne atrakcje

Odpoczynek, leżaki, basen i drinki to nasza codzienność przed pierwsze dni. W środę jednak zaraz po śniadaniu ruszam spacerem wzdłuż brzegu wyspy do Morro Jable po auto, którym zamierzamy choć trochę pojeździć po wyspie.
Do przejścia mam ok 6km. Mógłbym podjechać autobusem, albo taksówką, ale po co? Jest piękna pogoda więc się przejdę. Za mną zostaje hotel, oraz plaża z leżakami (płatne leżak 5e, parasol 5e).
Całkiem fajnie prezentuje się widok na północ - na góry za oceanem:

Ogrodzone to takim dużym parawanem. Wzdłuż brzegu są też porobione takie murki z czarnych kamieni i w nich też się ludzie opalają, są też ręcznikach na piasku. Kilka dni później gdy wiatr porywa tumany piasku smagając nim nasze ciało rozumiemy po co te zapory - piasek jest drobniutki ale jakby ostry, takie uderzenie wiatru to jak dziesiątki igieł wbijających się w nas.
Sandały przyczepiam do plecaka i brodzę brzegiem, a moje stopy co chwila obmywają fale. Mijam czarne skały, klify nad którymi leżą kolejne hotele:

W pewnym momencie widzę, że coś biega po kamieniach. To wiewiórki berberyjskie, które szukają łakoci u turystów. Udaje mi się jednej zrobić zdjęcie, zanim uciekła gdy stwierdziła, że ode mnie nic nie dostanie:

Mijam klif i zza niego wyłania się Playa De Jandia - ponoć najpiękniejsza plaża na Fuercie. Rzeczywiście jest piękna, szeroka z miękkim piaskiem i pięknymi kolorami oceanu:

Tu widziana z góry, wyłaniająca się zza hotelu:

Teraz wzdłuż drogi, hoteli, butików, bazarku, knajp itd:

docieram do wypożyczalni samochodów i wracam zarezerwowanym fiacikiem 500:
😉
Rezerwacja, rezerwacją, ale jak nie ma auta które zarezerwowaliśmy, to dostaje się tej samej klasy, lub większej. My dostaliśmy Peugeota 308 - ważne zapłaciliśmy jak za mniejszy ten zarezerwowany samochód (to ok 15e mniej niż gdybyśmy rezerwowali to auto, które dostałem).
Po obiedzie ruszamy na zwiedzanie. 

Playa de Cofete
Jedziemy i znowu muszę wrócić do Morro Jable bo aby dostać się do naszego celu, musimy pojechać na południe. Przejeżdżamy więc przez tę turystyczną miejscowość, z ogromnymi hotelami i masą straganów, barów itd. Tuż za zabudowaniami asfalt się kończy i zaczyna szuter. Zostawiamy za sobą, jak na Fuerte sporo zieleni a od teraz wokół nas dominuje kolorystyka brązowo-pomarańczowa. Wjeżdżamy na teren Parku Narodowego - Parque Natural de Jandia. 
Zwalniamy bo droga jest strasznie kręta i wyboista a do tego leży na niej sporo kamieni, które osobówką trzeba omijać. Do tego czasem robi się wąsko. My zwalniamy ale doganiają nas dwie terenówki z turystami - te to zasuwają, wyprzedzają nas zostawiając drogę całą zakurzoną. W końcu po długiej chwili docieramy do rozwidlenia dróg, my odbijamy na zachód w kierunku gór i dość szybko osiągamy przełęcz na wysokości 230m - na mapy.cz ma to nazwę Degollada de Agua Oveja (wstawcie sobie ją w tłumacza) - na mapach google oznaczone jest jako punkt widokowyI ten  punkt widokowy oferuje niesamowite widoki:
MAGIA! To połączenie niebieskiego z żółto brązowym...

Szkoda tylko, że wieje tu jak diabli. Więc dosłownie po chwili wracamy z powrotem do auta, bo w chwili się mocno wychłodziliśmy. Ruszamy widoczną drogą zjeżdżając w kierunki małej wioski:

Droga robi się w kilku miejscach jeszcze bardziej wąska, tak, że trzeba jechać na przemian z autem z przeciwnego kierunku wąska, ale po kilku mijankach droga robi się nieco bardziej ubita i można nieco przyśpieszyć. Mijamy malutką wieś Cofete (ponoć mieszka tu tylko 30 osób), z jedyną w okolicy restauracją ruszając bezpośrednio na duży parking nad oceanem.
Wysiadamy i pierwsze co wpada nam w oko to mur gór Jandia z szczytami w chmurach:

Jesteśmy na Playa de Cofete czyli plaży Cofete. Plaża o długości ok 12km i szerokości kilkuset metrów. Zanim jednak podejdziemy nad ocean, podchodzimy do...cmentarza. 
Otoczony niskim murkiem, który nie chroni przed piaskiem i ten cały czas się przetacza przez groby, czasem ponoć odkrywając kości...

Czas podejść nad ocean. Z tej strony wyspy wody są chłodniejsze ponoć, oraz odradzane są kąpiele z racji mocnych prądów - widać, że fale tu są wysokie. Robią wrażenie, czuję respekt przed tą siłą.
Mimo dość sporej ilości turystów nie ma tu tłumów. Plaże są szerokie, długie więc każdy się rozchodzi, choć kilka kadrów mi popsuli 😋

choć nie moje dziewczyny

Pięknie tu jest. Koniec słów, niech mówią zdjęcia:



Z plaży widać też Willę Wintera - zbudowana w latach 40tych przez Niemca Gustawa Wintera, z którą są związane legendy. Że to była tajna baza ubotów, z tunelem łączącym się z oceanem, że to tu Niemieckim oficerom po II WŚ zmieniano twarze skąd mieli łatwiej uciec do Argentyny.


Pięknie jest położona. My ją jednak odpuszczamy, powoli szykując się do powrotu.
Podziwiamy potęgę gór, z tą niesamowitą kolorystyką:




Po czym ruszamy w drogę powrotną. Mieliśmy się zatrzymać na oglądanie straganów, ale córcea odnawia się choroba lokomocyjna, więc odpuszczam restauracje w wiosce, wille i wspomniane Morro Jable, choć i tak podróż się kończy awarią pod samym hotelem. Koniec dnia spędzamy więc w pokoju...

Wydmy Corralejo

Kolejnego dnia mamy zaplanowany wyjazd na północ kraju. Córka bardzo nie chcę jechać, źle się czuje. Z trudem ją przekonujemy - pierwszy raz będzie jechać na przednim siedzeniu, ja obiecuje bardzo delikatną jazdę. Pierwsze kilometry w stronę lotniska jedziemy autostradą, która bardziej przypomina nasze eski. Maksymalna prędkość to 110km/h. Później droga przechodzi w krajówkę. Mijamy w końcu lotnisko, gdzie nad naszymi głowami przelatuję biało-zielona osa samolotu lądującego i przejeżdżamy przez stolice wyspy - Puerto del Rosario oglądając z auta jej zabudowę, oraz port, ze stojącym w nim wielkim wycieczkowcem:

Naszym celem jest jednak inna atrakcja i sama stolica nas nie interesuje. Przejeżdżamy przez nią i ruszamy ku kolejnemu parkowi narodowemu - Parque Natural de las Dunas de Corralejo. 
W końcu mijamy czerwoną górę:

i kolor otoczenia z czerwonoburego zmienia się na jasnożółty. Widzimy jakieś auta zaparkowane, więc cofam i się zatrzymujemy i idziemy nad morze:

Woda ma tu niesamowity kolor!


Chwilę tu się kręcimy, ja łażę po skałach nad wodą, gdzie udaje mi się wypatrzyć sporo czerwonych krabów, które jednak bardzo szybko wieją na mój widok...

Ruszamy dalej. Myślałem, że się tu będzie mi dane wykąpać, ale dziewczyny ciągną ku dalszej atrakcji. Przejeżdżamy przez Corralejo, które z małej wioski przekształciło się w spore miasto, największy ośrodek turystyczny na wyspie. Tu zamiast białej zabudowy, większość budynków ma w kolorze rdzy.

Na koniec, 3km przed celem skręcamy w lewo i znów zaskoczenie - droga to znów szuter. Ech, na szczęście nie jest długo i nie ma tylu zakrętów, no i jedziemy po płaskim, pokonując jedno nie wysokie wzniesienie.  
I w końcu jest placyk, na którym stoi kilka samochodów, dojechaliśmy do:

Playa del Bajo de la Burra

Parkujemy i idziemy nad ocean, a ten tu już z oddali grzmi:

Przechodzimy przez gruzowisko i w końcu jest, główna dzisiejsza atrakcja. Ja chciałem zobaczyć głównie Playe de Cofete, żona właśnie to miejsce:

Czyli plażę z...popcornem:



Popcorn to kawałki koralowca wyrzucanego z wody na brzeg.
Jest piękny! Ale też niezwykle ostry, chodzić po tej plaży na bosaka oj bolało. Część wędrówki, odbyłem w wodzie 😁

Spacerujemy po plaży, podziwiamy ten niezwykły widok, oraz widoki wokół - poniżej zatoczka wraz z kolejną wyspą Lanzarote:

A potem robimy sobie sesję:

Ale pokażę Wam dziś moje zdjęcia 😉


Tradycyjnie dla mnie ciągnie mnie woda. Do kolan wszedłem, więcej nie zamierzam, bo fale tu również szaleją. Ta skała jest ciągle smagana falą za falą:

Niektóre fale mają z dwa a może i trzy metry:

Te fale mają co najmniej 3 metry:

Jest tu pięknie, ale czas na nas. Mam w planach jeszcze odwiedzić dwa, trzy miejsca, plus liczę na kąpiel na wydmach. Czas się zbierać. Mijamy dziwny dom? Leżą tu dwa koty, stoją deski sefringowe. Dziwne miejsce:
Na mapach g. więcej zdjęć.

Podchodzę jeszcze i robię zdjęcie wulkanów:

Wracając do miasta zatrzymuję się jeszcze na wzgórzu by zrobić zdjęcia Lanzarote:

Wyspę Lobos - rezerwat:

Wracamy, rzucam propozycję aby podjechać do jednej miejscowości, ale córka protestuje. Po wczorajszym dniu, nie zamierzam jej przeciążać drogą, tym bardziej, że końcówka drogi pod hotelem jest kręta i się wznosi - a to najgorsze połączenie dla osób z chorobą lokomocyjną. Trudno - jesteśmy tu dla wypoczynku, więc wykąpię się w morzu i śmigamy do hotelu, do którego mamy ok 1,5 godziny jazdy i 108km.
Za Corralejo nawigacja wyprowadza mnie jednak na autostradę, więc i kąpieli nici. Ok.

Droga przez wyspę.

Dobra to wracamy do hotelu, coś zjemy i pojedziemy spełnić obietnice córki. Ale zamierzam napatrzeć się po drodze widoków, a jak będą jakieś wyjątkowe to się zatrzymywać i je utrwalić na zdjęciach.
Pierwszy raz zatrzymuję się na rogatkach wioski Villaverde i robię zdjęcie wulkanowi Montaña de Ecanfraga wraz z roślinnością porastającą step. Wulkan to ten z prawej, ma 534m wysokości i jest nieczynny. Można na niego wejść.

Do następnego przystanku zachęca pomarańczowa ziemia wokół, na polach za miejscowością La Oliva:

Ruszamy dalej drogą ku górom (trzy zdjęcia wyżej). Wyżej widzę po prawej rozległe widoki, a to właśnie tam gdzieś chciałem dotrzeć, więc znów się zatrzymujemy się. 
To co zachwyca, poza kolorami to przestrzeń:

Ta przestrzeń! 

Montaña de la Blanca 

Oglądamy też Montaña de Tindaya - świętą górę rdzennej ludności, którzy zostawili na niej ryciny naskalne.

Ruszamy dalej. Przejeżdżamy przez kilka miejscowości, min Antigue, które XIX wieku pełniło tymczasową stolicę. Niestety jest ponuro, słońce schowało się za chmurami, więc nie zatrzymujemy się, przystanek robimy dopiero za miejscowością Valles de Ortega.
Oglądam panoramę wschodniej części wyspy - z ostrzejszymi szczytami:

Na tle pomarańczy i brązów odcinają się palmy:

Jeden z ostatnich przystanków robię koło jakiś ruin:

Wieczorem jedziemy na chwilę do Morro Jable. Tam chodzimy po deptaku, dziewczyny po straganach. Kupujemy pamiątki.

Morro Jable to spora miejscowość, która rozkwitła dzięki turystyce. Jest tu sporo hoteli i to takich...dość sporych:



Spędzamy tu trochę czasu, ja się przejść, gdy widzę, jak zaczyna się kolorować niebo, ruszam ku latarni by podziwiać te chwilę:

Komentarze