Lublin.

W planach mamy zwiedzenie jeszcze dwóch, trzech miast. Lublin, Kazimierz Dolny i Zamość. Ten ostatni coraz mniej pewny, bo mielibyśmy go zwiedzić, wracając, czyli de facto dokładając sobie drogi o ok 1,5 godziny. Stwierdzamy, że nie ma sensu jechać na takie "zwiedzanie" jak to Sandomierza i ostatecznie Zamość wypada z planu wycieczki, a na niedzielę w planie jest Lublin. No to jazda! 😆

Nowymi drogami ekpresowymi wjeżdżamy do Lublina i dojeżdżamy pod starówkę. Na placu, między dwiema nitkami dróg, jest wielki plac, ogrodzony płotem, jakby tu miała być budowa, ale jest też parking, płatny a jak, ale ulice są pełne zaparkowanych aut, więc tu zostawiamy auto, z widokiem na spory kościół.

Dochodzimy pod Bramę Krakowską, w której na skrzypcach gra dziewczyna, zostawiając za sobą plac Łokietka i biegnący w przeciwnym kierunku deptak Krakowskiego Przedmieścia. Chwilę słuchamy, córka się podoba, więc wrzuca pieniądze a my zagłębiamy się w Stare Miasto.

Zaraz za bramą na straganach zaczyna się targ, póki co tylko kilka jest otwartych. Kupujemy bułki z nadzieniem z gęsiny i wracamy w kierunku rynku. Zaczyna się nam tu podobać. Brukowane uliczki, piękne, choć zaniedbane renesansowe kamienice...

Wychodzimy na rynek, na środku, którego stoi dawny ratusz, Trybunał Koronny. To budynek z roku 1575...choć później jeszcze był przebudowywany:

Trybunał Koronny, to był najwyższy sąd, apelacyjny dla szlachty, który sejm utworzył w 1578 roku, po tym jak król Stefan Batory zrzekł się dotychczasowych uprawnień sędziego.
Pierwsze wzmianki o mieście pochodzą z 1198 roku, a miasto lokowano około roku 1257, jednak pierwsze wzmianki o osadzie pochodzą już z VI w. 
Stare Miasto wytyczone zostało po nadaniu praw magdeburskich przez Władysława Łokietka w 1317 roku, wpierw rynek otaczały drewnianej zabudowie, dopiero po wielkim pożarze w 1575 roku, zaczęto odbudowywać domy murowane. Zabudowa została mocno zniszczona w czasie II WŚ i odbudowywano ją pod nadzorem architektów. 
Na tym zdjęciu, widać, że ziemia jest okrągła 😂
Wąską uliczką schodzimy niżej, na plac, gdzie są ruiny kościoła farnego, czyli na Plac Po Farze. 

Oczywiście córa chodzi wokół fundamentów, szuka piwnic. Ja zaś nabieram chęć na kawę. Jednak muszę poczekać, póki co jeszcze zwiedzamy. Widzimy zamek i powoli się kierujemy w jego stronę.


Stan kamienic jest różny. Od pięknie się prezentujących, do takich z odpadającym tynkiem, czy wręcz z zabitymi oknami i informacją o groźbie zawalenia. Mimo, to mnie się ta starówka bardzo podoba.



Od początku nastawiliśmy się na zwiedzenie Starego Miasta, więc gdy pod zamkiem widzimy grupę osób idącą w jego kierunku, stwierdzamy, że nie chcę się nam go zwiedzać. Upał też swoje trzy grosze dorzuca, ja zaczynam marudzić za kawą...wracamy. Z nastawieniem, że idziemy na kawę i ciacho! I znów się zachwycamy 😀




W końcu znajdujemy knajpkę, gdzie na miękkich krzesłach ja wypijam przepyszną kawę, a dziewczyny wcinają słodkości. 
Po krótkiej przerwie idziemy obejść rynek w około. Trafiamy na okropny atak nietoperzy, z którego ledwo co uszliśmy z życiem 😉

Uciekamy w stronę Teatru Starego, ufff, uszliśmy 😁.
Dalej jest pięknie:

Wchodzimy w Zaułek Jerzego Giedroycia, wcześniej zwanym placem widokowym, skąd rzeczywiście jest panorama na miasto. Panowie sobie siedzą na ławeczkach i dysputują, młodsi panowie idą na miasto, stoi Fiat Uno, a stara, chatyna doklejona do domostw, ledwo co stoi, więc jest ogrodzona. Z tyłu, już kamienice się tak ładnie nie prezentują...więc wracamy.

Wchodzimy w bramę:

Mijamy powieszone na płocie zdjęcia Geralda Howsona, który w 1959 roku dostał zlecenie na przywiezienie zdjęć z komunistycznej Polski. Niektóre są ciekawe, jak np o księdzu o trzech nogach. 
Na skrzyżowaniu, na rogu kamienicy stoi kamień nieszczęść. Nad nim wisi tablica, nie dotykać. Nie dotykamy go, choć na drugi dzień, mam wrażenie, że jednak...

Idziemy się przejść kawałek Krakowskim Przedmieściem, ale jak to żona stwierdza, ulica ta przypomina jej Katowice, więc już nas aż tak nie ciekawi. Ja lecę na dół, poszukać synagogi, a dziewczyny idą na obiecane zakupy pamiątek (tzn ta młodsza ma obiecane 😉, a ona o takich obietnicach nie zapomina 😂).
Szukając synagogi, oglądam ciekawą uliczkę, normalnie poczułem się, jak w jakimś miasteczku południowo europejskim:

Schodzę, aż na samo skrzyżowanie, dopiero rzut oka na powiększoną mapę, pokazuje, że minąłem adres. Oraz, że trzeba jej szukać po drugiej stronie ulicy. Jest:

Zaniedbana:

Jest godzina 10,30 a upał już jest nie do zniesienia. Więc wsiadamy do auto i jedziemy jeszcze przejechać pod Majdankiem. Po czym wracamy na kemping, zjadamy pizzę, a popołudnie spędzamy na basenie w Nałęczowie.
Lublin, a dokładnie jego starsza część nas oczarował. Rynek jest mniejszy od krakowskiego, bo to właśnie do stolicy Małopolski, porównujemy go. Zwiedzaliśmy go też wcześnie rano w niedzielę, gdzie jeszcze nie wszystkie knajpki były otwarte (dojechaliśmy przed 9tą), więc stąd może mniejsze ilości turystów, jednak nam się ta część bardziej spodobała od Krakowa, choć może fakt, że do Krakowa wielokrotnie jeździliśmy? Mamy plan aby kiedyś wrócić tu i pozwiedzać trochę bardziej to miasto.

W poniedziałek myślałem, że plan to zwiedzić Kazimierz Dolny, ale okazuje się, że wpierw jedziemy do Magicznych Ogrodów, za Puławami. Ok, było coś dla tych dużych dzieci, teraz coś dla mniejszych. 
Te ogrody, to takie tematycznie związane z bajkami, magią, wesołe miasteczko.

Jest kilka fajnych atrakcji. Jak na przykład pływanie po stawie na tratwie:

albo 'drzewa', gdzie można chodzić w ich 'koronie':

są enty mruczące i mrugające oczami:

są też tunele, gdzie trzeba zejść do tuneli i kilkanaście metrów dalej wyjść, tu próba wejścia mnie, nie udana, natomiast córa była nimi zachwycona:


jest zjeżdżalnia:

oraz gród rycerski:

I właśnie w tych ogrodach dopada nas pech. Po obiedzie, obok restauracji jest wejście do takich tuneli, a że córce się strasznie podobają te tunele, to idziemy, tym bardziej, że wychodzi się obok tych drzew, na które też jeszcze raz chcę iść. Idę z nią, żona idzie do toalety, ledwo wyłażę, przez tą studnie, w koronie odbieram telefon, z pytaniem gdzie jesteśmy. Następnie wracamy do wyjścia, gdy okazuje się, że gdzieś zgubiłem telefon. Wracam szukamy, nie ma. Proszę córę by weszła tymi tunelami i sprawdziła, czy gdzieś nie leży (dopiero pół minuty później przypominam, że chwilę później jeszcze go miałem), żona mówi, że trzeba może w restauracji spytać się, ja lecąc na dół rzucam za chwilę, bo biegnę spotkać młodą. Ta szybka bestia już jest w połowie stolików w strefie jedzenia, więc idziemy do sklepu się spytać, może to tam mi wypad. Nie ma, więc wracamy na górę, po mamę. Jej też nie ma. Więc znów na dół, tam jej nie ma, więc podejmuje decyzję, że idziemy do wyjścia, tam proszę dziewczynę z obsługi, objaśniając jej sytuację, czy może zadzwonić do żony. Zasięg słaby, więc jeszcze z 3 minuty mija zanim w końcu się dodzwaniamy, a tym czasem...żona omal nie umarła ze strachu, szukając córki. 
Córa wystraszona, że mama się zgubiła, a żona myślała, że ja pobiegłem do restauracji i córka się zgubiła, już zgłaszała pracownikom zaginięcie dziecka, do tego inna rodzina z naszego pensjonatu też się włączyła w poszukiwania. Kwadrans strachu. Zostawiam numer do żony na wejściu z prośbą o kontakt, w razie znalezienia mojego telefonu i wracamy w paskudnych nastrojach. Córka z emocji usypia. Ja blokuję numer, w myślach nawrzucając znalazcy...
Na kwaterze siedzę w pokoju i piję piwo zły jak nie wiem co na siebie. 
Potem idziemy do reklamowanej restauracji Patataj, żeby coś przekąsić. Niestety zamknięte w poniedziałek. Zajazd kawałek dalej, również zamknięty. 
Bo zapowiadający się wieczór skwaszony, nagle się rozpogadza...przed 18tą córka przybiega po mnie i mówi, że dzwoniono z Magicznych Ogrodów, że telefon się znalazł...

Komentarze