Żubry, cerkwie, serpentyny i na koniec ekstra dodatek - Bieszczady objazdowo.

Gdy docieram z wieży do moich dziewczyn, okazuję się, że młoda smarka. Jak jest zimno, ja zawsze smarkam w górach. Ale wieczorem dołącza kichanie, a to oznacza u nas przeziębienie. Więc połonin...nie będzie...plany można podrzeć...


Noc jest średnia, no było to do przewidzenia, po pierwszych objawach. Młoda się rzuca, źle śpi, ja również pół nocy nie śpię, mam, jak to po sporym wysiłku, wpierw doły, potem góry (glikemia), pompa co chwila mnie budzi alarmami. Rano ledwo się zwlekamy na śniadanie, a to podawane jest tylko przez godzinę. W trakcie jedzenia zastanawiamy się, co tu dziś robić. Na mapie widzę niedaleko cerkiew, więc proponuję podjechać do niej, a potem przejechać się po bieszczadzkich serpentynach. Plan zaakceptowany, więc po jakimś czasie, kiedy na zewnątrz robi się ciut cieplej, zbieramy się do auta. Obok naszej kwatery jest punkt opłat za wejście do PN, pod nim widzimy tłum ludzi, stojący w kolejce. Pod Centrum Promocji Leśnictwa, stoi sznur aut, parking obok też już pełen. Jednak długo nie jedziemy, bo najpierw zatrzymujemy się koło pokazowej zagrody żubrów. Nie wszyscy są w sosie, niewielki mrozik, wcale nie zachęca do spacerów, więc powoli się wygrzebujemy z auta. Ale na widok bramy jak w Jurajskim Parku, a raczej ostrzeżenia na słupie przed, odzyskujemy humory, a nawet zaczęliśmy się bać 😁 :


Jest spokojnie, stoi kilka aut, akurat trafiamy, że na pierwszym tarasie jesteśmy sami. Tylko chyba nie ma żubrów...a nie, są!

Żubry, to największe ssaki lądowe żyjący w Europie. Na początku XX wieku, ostatnie stada żyły w Puszczy Białowiejskiej, w 1914 roku, żyło ich nieco ponad 700 osobników, jednak podczas I WŚ wybito praktycznie wszystkie (ostatniego wolnożyjącego żubra zabito w 1919, bądź 1921 roku). Dopiero potem postanowiono odtworzyć jego populację. 
W Bieszczadach pokazową zagrodę utworzono w 2012 roku (czwarta w Polsce, po pierwszej w Puszczy Białowieskiej, druga w Wolińskim Parku Narodowym i trzeciej w Pszczynie - w tej byliśmy). 
Dwa dorosłe osobniki stoją tyłem do nas przy paśniku, ale kawałek dalej leżą i pasą się młode. Idziemy je zobaczyć:


Podchodzimy na drugi taras, jednak tam nie ma nic ciekawego, a że w między czasie samiec z samicą odchodzą od karmnika, to wracamy popatrzeć na nie:


Samiec nie opuszcza samicę, cały czas przy niej stoi, wącha ją, obciera się. Więc nie ma sensu siedzieć i obserwować te zaloty. No i z lasu chłodem zawiewa, więc wsiadamy w auto, by młodą nie przewiało. Ma takie same przygody, jak ja. Ja byłem przeziębiony, gdy przyjechaliśmy tu pierwszy raz, smarkałem na potęgę, ona również nos ma coraz bardziej czerwony...
Pod zagrodę podjeżdża coraz więcej aut, oraz autobus, więc w samą porę opuszczamy zagrodę, zaraz nie będzie tu spokoju. Zresztą zjeżdżając do głównej trasy, mijają nas kolejne autobusy i sznur osobówek, ciekawe gdzie oni się pomieszczą w Mucznym...
Po krótkiej chwili dojeżdżamy do tablicy informującej o cerkwi i...serach owczych. Cerkiew stoi na wzgórzu, widać ją z drogi (jadąc od południa lepiej, no i po chwili jest zjazd). Podczas mojej wizyty na majówkę w Bieszczadach, jadąc z Brzegów Górnych, pamiętam, że pod nią podjechałem i ją obejrzałem z zewnątrz. 
Zjeżdżamy i drogą z płyt, bardzo wyboistej powoli podjeżdżamy pod płot, wysiadamy i widzimy rusztowanie; okazuje się, że cerkiew jest otwarta, bo właśnie przyjechał jakiś człowiek i rozmawia z opiekunem cerkwi (?) o postępach prac. My za to mamy możliwość wejść do wnętrza.
Cerkiew św. Michała Archanioła w Smolniku, prawosławna, następnie greckokatolicka, a od roku 1974 kościół rzymskokatolicki, to czwarta budowla. Pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1589 roku, obecny budynek stoi od 1791 roku (wcześniej dwie uległy albo powodzi, albo zostały spalone przez tatarów). 
W latach PRLu używana jak wiele cerkwi, jako magazyn, ograbiona, zdewastowana...
Niestety, po przejęciu cerkwi przez parafię rzymskokatolicką, wnętrze zostaje dostosowane do własnych potrzeb, zacierając historyczny wygląd...
Rusztowanie po bokach, oraz doglądający remontu panowie...
 
Zwiedzamy. Można zabrać pamiątkę, wrzucając co łaska. Córka oczywiście chcę zabrać pamiątkę, więc wrzucamy kilka monet.
Ciekawe żyrandole. Pierwszy od wejścia ze świecami, drugi, na pierwszym planie już z żarówkami.

Idę jeszcze zrobić dwa zdjęcia widoków wokół, na cmentarz tym razem nie zaglądam. Trochę córa zaczyna marudzić, widać nie wyspanie zaczyna wychodzić...
Wokół stoi podobno kilka zachowanych nagrobków, robię tylko zdjęcie jednego, z boku:

Widok na południe, taki trochę inny, ciągną się płoty, porozdzielane pastwiska. Przed cerkwią, jest gospodarstwo, obok którego pasły się konie, można tam też kupić sery owcze, więc te płoty nie dziwią...

No dobra, czas ruszać, powoli zjeżdżamy i ruszamy ku kolejnej cerkwi. Dojeżdżając do Smolnika, mijaliśmy drogę na Dwernik i właśnie tam się teraz kierujemy, to znaczy dokładnie do wsi Chmiel. Po krótkiej chwili dojeżdżamy, niestety ta jest zamknięta...więc obchodzimy ją tylko wokół.
Cerkiew św. Mikołaja w Chmielu.
Greckokatolicka cerkiew wzniesiono w 1906 roku, w miejscu starej, z 1795r, a tą w miejsce jeszcze starszej z  1589roku. Dziś wokół znajduje się kilka nagrobków z przełomu XIX i XX wieku, oraz płyta nagrobna zawierająca inskrypcję w języku cerkiewnosłowiańskim, z 1644 roku:


Wsiadamy do auta i teraz jedziemy w kierunku Wetliny, przez przełom między Połoniną Wetlińską i Caryńską. Nie robiłem zdjęć po drodze, bo nastrój nam zaczyna siadać, więc jedyne o czym marzymy to zjedzenie jakiegoś ciacha i napicie się kawy, a szkoda, bo droga biegnąca nad potokiem Dwernik, wiedzie malowniczą doliną, do tego lasy na stokach są totalnie kolorowe. Co rusz, z niedowierzaniem kręcę głową, że takie widoki mi jest dane oglądać! I dopisuje kolejne miejsca na zaś, jako obowiązkowe do odwiedzenia.
Przy parkingu w Brzegach Górnych chwilę stoimy. Auta stoją prawie jedno na drugim, ludzi po drodze łazi od groma, do tego dojeżdża autobus. Uff, przejechaliśmy, ale z dziesięć minut nam to zabrało. 
Wjeżdżamy na serpentyny. Znów staję na przystanku, by zrobić klasyczne zdjęcie:

i ruszamy dalej, mijając na zapchany parking na przełęczy Wyżniej. Zjeżdżamy co rusz wyprzedzając rowerzystów, którzy powodują, że za nimi ciągnie się sznur aut, na krętych drogach ciężko jest ich wyprzedzić, do tego niestety jeżdżą nie gęsiego, a obok siebie...
Wetlinę przejeżdżamy i zawracamy. Wydaje mi się, że pewnie znajdziemy jakieś miejsce z ciachem i kawą, ale okazuje się, że wszystkie lokale czynne od 13tej, a tu nie ma jeszcze południa. Zjadamy więc coś na poboczu swojego słodkiego, popijamy herbatą z termosu. Do Mucznego mamy 40 minut jazdy, więc stwierdzamy, że jedziemy do hotelu, gdzie zamówimy obiad, a potem na kwaterze się prześpimy, odsypiając noc. Znów przejeżdżamy serpentyny, mijamy kolejno zapchane parkingi, w Ustrzykach Górnych tablica elektroniczna przy drodze na Wołosate informuje o braku miejsc parkingowych w tejże miejscowości. Żona kręci głową, mówiąc, 'nie tak sobie te Bieszczady wyobrażałam'.  Dokładnie tak samo było w majówkę, w 2006tym...
W restauracji jesteśmy 12,50, a dania obiadowe można zamówić od 13tej. Są zupy, więc zamawiamy po herbacie dla każdego, oraz żurek. By po tych kolejnych 10 minutach zamówić obiady 😁.
Ceny spore. frytki na starej fryturze, żurek z parówkami...na kolejny dzień już wiemy, że poszukamy innego lokalu. Kierujemy się do pokoju, a mnie podczas obiadu przychodzi do głowy niecny plan. Jakby tak dziewczyny się położyły spać, to może ja bym na szybko wskoczył na Bukowe?
Gdy żonie wspominam o swoim pomyślę, widzę skwaszoną minę, ale po chwili mówi, idź. Zbieram się powoli, klnąc w myślach na siebie, bo znów nie pomyślałem z insuliną i po obiedzie zaaplikowałem sobie normalną dawkę. Zmniejszam bazę na minimum, wiedząc, że to i tak za późno. Znów będzie walka z cukrami...patrzę na żonę z wahaniem, ale ona mówi (no zła po trochu), mówię Ci, idź. 
To idę.

Płacę w kasie za bilet wejściowy, powyżej budki robię powyższe zdjęcie (widać dach naszego pensjonatu - na szlak mam dosłownie dziesięć kroków 😊 ), zjadam batona i powoli zaczynam podejście. Mając w pamięci, wpadkę ze źle przyszykowaniem się z insuliną, idę powoli, a i tak doganiam trójkę młodych, którzy mnie wyprzedzili, gdy ja się dosładzałem. Oczywiście po chwili pompa wyje - alarm, cukier znów leci na łeb, na szyję. Dojadam znów batona, popijam herbatę by szybciej się węglowodany wchłonęły i po chwili znowu spokojnie ruszam. Przy tablicach informacyjnych z ławkami mijam turystów odpoczywających, oraz ową trójkę, idącą z przyczepionymi do plecaków pokrowców na ubrania (jakby sesja?). Z lasu ciemnego, wchodzę w buczynę, gdzie wśród koron widać błękit, a słońce wygląda jak gwiazdka:

Szlak znów zaczyna ostrą wspinaczkę, a ja cały czas idę znów z cukrem na zbyt niskim poziomie. Mija mnie rzeka ludzi wracających z połonin. Do góry idzie nas niewiele osób. Widzę na mapie w telefonie, że zaraz powinienem wyjść nad granicę lasu. Będzie widokowo, choć wcale nie lżej, a wręcz przeciwnie.
Tu muszę się zatrzymać i znów się dosłodzić. Czuję, że nie mam siły. Również się ubieram, bo czuje porywy zimnego wiatru. Gdy widzę nad sobą osoby stojące i robiące zdjęcie, zmuszam się do przejścia kilkunastu metrów, by w końcu wyjść nad las i zacząć chłonąć widoki:

Jest...no pięknie! Tylko wieje okrutnie, lodowaty wiatr. Okazuje się, że czapka została w pokoju. Mam tylko opaskę. Dziś cierpię z tego zapewne powodu, bo zaraz po powrocie rozbolało mnie gardło, leci mi katar...Powoli podchodzę na taki garb, od wschodu obserwuje kolorowe lasy będące już w cieniu połonin, ale z prawej się otwiera widok:

To mnie zatrzymuje na krótką chwilę. Chłonę widoki, żałując, że moje dziewczyny tego nie oglądają...
Ruszam dalej. Dochodzę do szlaku niebieskiego, który biegnie z Widełek. Pozwólcie, że teraz kilka zdjęć przemówi za mnie:
W stronę połonin.
Muczne w dole, oraz wieża na Jeleniowatym.

Bukowe Berdo, Krzemień oraz z prawej wyłania się Tarnica.
Tarnica. Widać ludzi.
Ścieżka na Bukowe Berdo.

Podchodząc do góry w lesie, w którym nie wiało prawie wcale, szedłem w polarze, powyżej lasu się ubrałem, jak większość turystów. Jednak wtedy dogoniła mnie jedna dziewczyna, która wchodziła w koszulce na ramiączkach, oraz krótkich spodenkach dżinsowych, pod którymi ma cienkie, czarne pończochy. Teraz mnie mija, włożyła bluzę, trochę się na oglądałem już dziwnych strojów, ale przyznaję, że aż mi się zimno zrobiło, gdy ją obserwowałem. A wieje tak:
Na filmie widać, też, choć przez krotką chwilę turystów. Większość z nich już schodzi w dół, tylko nieliczni idą dalej w stronę Bukowego, a może i dalej. Ja też stwierdzam, że nie ma sensu iść dalej. Nie chcę mi się samemu przechodzić aż do Krzemienia, choć to jedno z miejsc, gdzie będę chciał dotrzeć.
Rozglądam się, robię masę zdjęć i powoli zaczynam wracać.

Niedaleko odbicia żółtego szlaku jednak na chwilę przystaję i robię kilka zdjęć widoków na góry na zachód ode mnie:



I rozpoczynam zejście. Jeszcze przed wejściem w las, robię zdjęcie jak cień zaczyna zaglądać w doliny, oraz widzę sesję ślubną:


A potem pozostaje mi zejście na kwaterę, a zejście to prawie bieg 😉

Tu chcę podziękować mojej żonie, że aż tak długo się nie boczyła na mnie 😀. 
Wieczór nam upływa na grach, wypiciu grzanego wina i myślach, co jutro? Gdzie iść? Gdzie podjechać? 
Jak wcześniej pisałem, plany zostały zmięte i wyrzucone, ale na szczęście w okolicy jest jedno miejsce, gdzie sądzę, że warto podjechać.
Jak komuś mało, to więcej zdjęć z połonin jest w albumie. 


Komentarze

  1. Właśnie sam chciałem napisać, że trzeba było zostawić żonę i dziatwę i skoczyć gdzieś na szybko na połoninę ;) Wiadomo, że przeziębione dziecko to problem, ale z drugiej strony przyjechać tak daleko i nie wejść na górę, kiedy nic poważnego się nie dzieje - to bez sensu ;) Tylko ja raczej myślałem o Caryńskiej, tam będzie najszybsze dojście spod parkingu przy Rawkach. Acz na Bukowe od tej strony nie wchodziłem, więc może czasowo wychodzi podobnie? Nie mniej z Caryńskiej widoki byłyby chyba lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rano córa marudna była, potem jej zaczęło przechodzić, więc przy obiedzie mi się w głowie wykluł pomysł, właśnie dlatego, że tyle czekałem i jednak to kawał drogi. Co do Caryńskiej, to szybciej się idzie, szybciej są widoki, ale raz, że musiałbym dojechać, z pół godziny, a i tak późno już wychodziłem, dwa parking, a przejeżdżaliśmy, był zabity (my ominęliśmy z kilkanaście aut stojące w kolejce do skrętu na parking od strony Wetliny), pewnie już o tej porze się przeludniło, ale...na Caryńskiej byłem w maju. Na Bukowym nie i to był główny powód wyboru celu. Nad Szołtyni byłem po ok 1,5 godziny, a już ponad lasem robiłem sporo zdjęć - więc czasowo podobnie.

      Usuń
    2. No tak, ale na Bukowym formalnie nadal nie byłeś, do szczytu miałeś jeszcze daleko :P

      Usuń
    3. Tak, wiem. Będzie gdzie wrócić ;)

      Usuń

Prześlij komentarz