Zbyt szybko mnie w tym roku dopadła jesienna depresja, albo zmęczenie zawodowe...nieważne, ale na myśl o wyjeździe gdziekolwiek, do tego po pobudce w środku nocy, to mi się wszystkiego odechciewa. Wtedy zgaduję się z Sokołem, wstępnie umawiamy się na niedzielę. Jeszcze w piątek mam kryzys i chodzi mi po głowie aby się wyspać, jednak ostatecznie budzik w niedzielę budzi mnie o czwartej.
Zabieram Tomka i lecimy. Gdy mamy jeszcze z trzy kwadranse do celu, niebo na wschodzie się czerwieni, widać pięknie zarys gór. Niestety nie ma gdzie stanąć po drodze, to znaczy brak miejsca widokowego, więc docieramy już po wschodzie. Pod kamieniołomem jak i pod Zajazdem, a dawniejszym schroniskiem Pod Tułem jednak dalej półmrok:
Tomek prowadzi mnie ścieżką, przez rezerwat. Po chwili ścieżka znika, ale słyszę, 'Jest droga, jest dobrze'. To szlak... Więc nim ruszamy dalej. W lesie jest ciemno, stwierdzam, że fajnie byłoby tu być przed zachodem, gdy promienie słońca by nadały barw...
Gdy wychodzimy z lasu, dalej jest mroczno. Słońce schowane, ale nie za chmurami, a za Beskidem Śląskim. Choć w trawie fioletowe kropki zwracają uwagę, a za nami, widać oświetlone zabudowania Pogórza Śląskiego.
Jesienny krokus, czyli zimowity.
Powyżej, pod lasem otulający szczyt Tułu, pasą się krowy. Szlak jednak biegnie lasem, więc wracamy na niego i wkrótce dochodzimy do drogi, którą wiosną schodziliśmy do Cisownicy. O w końcu widać, że gdzieś tam już słońce wstało.
Oglądamy to przez bramę do światła 😉:
Za nią, widzimy jak słońce wygania resztki nocy, z dolin...
Gdy my zachwyceni oglądamy te widoki, to nas obserwują krowy. Gdy się oglądam, widzę, że jedna z nich to chyba nie jest zachwycona. Po chwili rusza powoli, ku nam, patrząc z pod byka.
Krowa ludożerca 😉
Na szczęście to tylko jej umaszczenie, czarne plamy wokół oczu groźnie wyglądają... 😂
Niemniej, to właśnie przez te pola, w tym miejscu mieliśmy się wdrapać na szczyt. Mimo, że wiemy iż nie zostaniemy pożarci, to jednak odpuszczamy wędrówkę, między bydło, bo może to nie krowy, a byki? Ostatnio kolegę tu jeden pogonił...
Ruszamy więc dalej drogą, tym razem koło domostwa, które wygląda, tak, jakby pies na łańcuchu miał je pociągnąć za sobą. Na szczęście tym razem dom jeszcze wytrzymał. W oddali widzimy sarnę, które stoi i chwilę nas obserwuje jak się do niej zbliżamy. Jednak gdy powoli podchodzimy, zwierz ucieka... Wiosną robiliśmy grilla, w miejscu, gdzie odbija droga na szczyt i myślałem, że to tam dojdziemy, jednak Tomek zaraz za lasem, przeskakuje płot ze sznurka i kieruje się do góry...
W połowie stoku, w końcu zza Czantorii wyłania się słońce:
Podchodzimy do przerwy wśród drzew by spojrzeć na widoki na wzniesienia wyrastające nad Cisownicą i spotykamy owce, które na nasz widok uciekają:
No dobra, nie będziemy ich straszyć, więc ruszamy wyżej, by zrobić pierwszą przerwę, bo zaczyna nam doskwierać głód. Pod jedną z ambon się zatrzymujemy, na polanie z pięknym widokiem na czeską część Beskidu Śląskiego, zza którego wyłania się Beskid Śląsko-Morawski:
Z lewej Ostry, z prawej Jaworowy, z widocznym schroniskiem pod Małym Jaworowym. Poniżej grzbietem biegnie granica Polsko - Czeska.
Po zjedzeniu kanapki, łyknięciu ciepłej herbaty, ruszamy zdobyć szczyt Tułu. Trzeba się ruszyć, bo wieje zimny i dość mocny wiatr. Mijamy kolejną polanę i zdobywamy szczyt. Ot zarośnięty punkt, nic specjalnego. szczytem, kolejna polana. W Wikipedii piszą, że odkryto tu pozostałości po osadzie łużyckiej. Tuł to też góra porośnięta sporą ilością roślinności, kiedyś rezerwat, dziś użytek ekologiczny. Wiosną porasta go czosnek niedźwiedzi, a łąki poniżej storczyki.
Ruszamy dalej, łąkami chcemy zejść do Lesznej, by wejść na granicę. Pierwotnie planowaliśmy wyruszyć z pod kościoła, jednak już jadąc zmieniliśmy nieco plany, a podczas przerwy obserwując wzniesienia pod granicą, wymyślamy sobie nimi skrót.
Na wprost nasz cel, Ostry Wierch.
Przechodzimy co raz przez las, polany. Praktycznie co chwilą stoją ambony myśliwskie, nic dziwnego bo na polanach zaś pełno jelenich odchodów. Któraś kolejna polana nas zachwyca. Pięknym widokiem:
Trochę mniej na zakłady w Trzyńcu:
a zdecydowanie bardziej na grzbiety opadające od granicy:
Wzdłuż płotu, widzimy, a przynajmniej tak to sobie tłumaczymy, drogę, którą zamierzamy dotrzeć do granicy. Tymczasem chłonę widoki:
A tak potem pójdziemy, czyli w środku kadru, na powiększeniu widać konie (kawałek łąk, lekko w dół i prawo pod domem), pod tym pastwiskiem, następnie tą linią za drzewami w lewo, pod taki biały punkcik i dalej lasem na szczyt:
Mijamy krótki kawałek lasku i znów wychodzimy na łąkę. Proponuję wejść wyżej na garb, który w sumie nie oferuje widoków na północ, ale za to na zachód, o takie:
Pięknie jest!
Zaczynamy zejście, gdy z dołu widzimy podchodzące stado owiec:
Wymijamy się z nimi, na szczęście psy nas nie pożerają. Zamieniamy kilka słów z bacą i rozpoczynamy zejście do wsi. W lesie znów słyszę, 'Jest droga, jest dobrze' 😉. Ścieżką dochodzimy do drogi asfaltowej i teraz musimy tą drogą dotrzeć nad potok Lesznica, mijając konie, a wodę musimy przejść w bród, by następnie rozpocząć podejście w stronę...Tułu. Jednak po chwili skręcamy w boczną drogę.
Jednak nasz plan po chwili się załamał, gdy z gospodarstwa wyskakują do nas dwa psy, w tym jeden wilczur. Robimy w tył zwrot i schodzimy na pola. Tu zaczynamy nowy styl turystyki uprawiać, płotkować. 😁 Musimy przełazić płot za płotem.
Widać na łące owce, które kilkanaście minut wcześniej mijaliśmy.
W końcu dochodzimy obok pastwiska, do miejsca, gdzie myślałem, że trzeba będzie zejść do wsi i drogą wspiąć się pod Małą Czantorię. Obok pasą się konie:
by po chwili na nas galopować!
Oczywiście nas nie stratowały, ale odgłos biegnących koni długo zapamiętam.
Postanawiamy obejść ich pastwisko od dołu, za nim zaczynamy podchodzić, ale na widok domu, odbijamy w lewo, by linią drzew na miedzy dojść w końcu do lasu. Tam znów słyszę, 'Jest droga, jest dobrze', więc bydlęcą drogą w końcu docieramy na koniec pastwisk i rozpoczynamy krótki odcinek chaszczowana. Po chwili jednak, odnajduje się droga (Jest droga, jest dobrze, oczywiście słyszę 😉) i lasem rozpoczynamy podejście na szczyt.
Jest droga, jest dobrze.
Byleby nie podchodzić na wprost pod szczyt, na szczęście leśna droga odbija na zachód, w kierunku przełęczy. By po chwili zwrócić się wprost w kierunku szczytu, co powoduje gwałtownie nabieranie wysokości.
O ile do linii drzew idzie się jeszcze znośnie, to potem, kawałek trzeba wchodzić jak na Małej Fatrze. Na krechę do góry!
Całe szczęście, że ścieżka, która nam zniknęła, się odnajduje i prowadzi w poprzek stoku.
Prawie jak północne podejście na Śnieżnice, bądź na Świtkową!
Taki piękny chaszczing, to ja rozumiem!
Zdjęcie Tomka, ten jeden raz mnie puścił do przodu 😉
Wreszcie dochodzimy do granicy, którą biegnie ścieżka. W miarę szybko zdobywamy szczyt, na którym robimy kolejną przerwę. Ostry Wierch - 709m npm.
Teraz, skoro weszliśmy, to trzeba zejść. Ścieżka odbija w głąb Czech, my jednak zamierzamy zejść po granicy.
W tle Mała Czantoria. A nas czeka zejście do poziomu ok 545metrów.
Tomek rusza pierwszy. Ja jeszcze zamierzam zrobić kilka zdjęć. Udaje mi się złapać owce na polanach Tułu, oraz garb, którym biegnie droga, jaką schodziliśmy w maju i którą dziś również będziemy wracać do auta.
Potem i ja rozpoczynam zejście. I właśnie teraz przydają się kijki, choć raz się poślizgnąłem, omal na jednym z nich siadając. W końcu udaje się zejść, bez przygód, choć kilka razy kolana dały znać, że protestują przeciw takim sportom.
Tu jeszcze na górze.
Mijamy foto-pułapkę na drzewie skierowaną w stronę czeską, potem bagno, by powoli podejść pod turystyczne przejście graniczne. Tu krótka chwila oddechu, herbaty łyk, gryz czekolady i ruszamy. Po kilkunastu minutach mijamy pierwsze domy, oraz źródło i wychodzimy na łąki ponad Tułem:
Dopiero od przejścia spotykamy ludzi, tu stoi kilka samochodów. Po chwili mija nas motocyklista na jakiejś starej maszynie, dojeżdżają rowerzyści, robi się ruch. Ubieramy polary, bo na otwartej przestrzeni wiatr przeszywa do kości i ruszamy w dół. Teraz naszym celem jest auto.
Za nami Mała Czantoria, która taka mała się z tej strony nie wydaje.
Mijamy domostwo, które niestety samotne niszczeje...
oraz klony polne, które rosną na wschodnich zboczach Tułu:
by na sam koniec, wejść na koronę kamieniołomu:
i po chwili wsiąść w auto, odwieźć Tomka i wrócić do domu na obiad.
A po nim, jeszcze iść do parku na mały spacer z moimi dziewczynami 😍
16km, 770 metrów przewyższeń w czasie 5h 50minut. To była świetna wycieczka, mimo, że jeszcze stosunkowo mało kolorów jesieni spotkaliśmy! Dzięki Tom!
Ta krowa jest niesamowita! Ogólnie od czasu mojego zdarzenia z niespokojną gromadką na szlaku Adlerweg w Alpach, w trakcie to kiedy kopytne miały niezdrowe zainteresowanie nami, na każdym kolejnym spotkaniu z tymi zwierzętami, mam stresa. Na widok tej ze zdjęcia bym chyba od razu zawróciła do samochodu! Niemniej jednak, okaz baaardzo oryginalny, przepiękny! W ogóle fajny zwierzyniec mieliście na szlaku. Najsympatyczniej chyba wypadły konie. Beskidy mam bardzo słabo zlezione. :(
OdpowiedzUsuńAle za to masz złażone Sudety, no i Tatry dużo więcej. Ja w tym roku nie pojadę, chyba pierwszy raz od kilku lat w Sudety :(
UsuńKrowa a raczej byk, był za ogrodzeniem. Niemniej zanim zrobiłem to zdjęcie, to jego spojrzenie było na serio diaboliczne, do tego z pod byka. Brrr ;)
Alpejskie bydło jest dużo groźniejsze, sam pamiętam z moich jedynych odwiedzin, że się śmiałem z ostrzeżeń, a potem poczytałem, co potrafi zrobić...o Twojej przygodzie pamiętam i nie dziwię się odczuć.