W bieszczadzkim worku.

Rano w niedzielę znów na niebie gości błękit . Córa czuje się dużo lepiej, więc proponuję przejechać się, na sam skraj worka bieszczadzkiego, odwiedzić torfowisko i dojechać jak najdalej się da autem.

Po śniadaniu chwilę marudzimy, by się jeszcze cieplej na dworze/polu 😉 zrobiło. Pakujemy się, robimy herbatę. Ubieramy się też prawie, że zimowo. Pod spodnie zakładamy kalesony...no dokładnie to getry termiczne. Wsiadamy do auta i mijając sznur ludzi ciągnących do kasy biletowej zjeżdżamy do drogi, gdzie skręcamy na wschód. Mijamy miejsce, skąd biegnie oficjalny szlak na wieżę na Jeleniowatym i krętą drogą, o zaskakująco dobrej nawierzchni, do Tarnawy. Mijamy kościółek, mały z pustaków. Dziwnie on wygląda na tle wyglądu dawnych cerkwi, jakie budowane były na tych ziemiach od lat. Mijamy Bazę nad Roztokami, oraz stanicę konia huculskiego, w dawnych budynkach Igloopolu. Za Tarnawą Niżną, droga zakręca z wschodu na południe i wreszcie 😁 się pogarsza nawierzchnia. Tu też po wschodniej stronie Sanu, jest Ukraina,  której to tereny obserwujemy powoli jadąc. Mijamy słupki biało czerwone po naszej stronie rzeki, oraz w tle żółto-niebieskie, ukraińskie. Postanawiam zrobić sobie zdjęcie z nimi w drodze powrotnej, a teraz jedziemy dalej. Po chwili dojeżdżamy do parkingu przy Torfowiskach w Tarnawie Wyżniej i zatrzymujemy się na zwiedzenie torfowiska. Na parkingu stoi kilka aut, jest pan sprzedający bilety wstępu, oraz pamiątki. Do nich na pewno wrócimy, to jest stały punkt programu wszelkich wycieczek z córą 😁 .
Tarnawa Niżna, którą minęliśmy to wieś nad górnym Sanem, który to jest wschodnią granicą Bieszczad Zachodnich, czyli tych gór, które leżą w naszym kraju, oraz po części na Ukrainie (Bieszczady składają się z dwóch pasm, wspomnianych Zachodnich, leżących wzdłuż granicy ze Słowacją oraz Wschodnich, leżących na Ukreinie). W 1921roku mieszkało w niej prawie 900 osób, dziś ok mieszka ok...40tu. Przed akcją Wisła, były to rejony, gdzie wioski były liczne, zresztą rejon ten był przed II WŚ dość liczebnie zamieszkany. 
Torfowisko, leży na terenie dawnej wsi Tarnawa Wyżnia, którą w 1921 roku zamieszkiwało ponad 600 osób, w...110 ciu budynkach. Dziś po nich śladu już prawie nie ma...
Rejon jest tu pofałdowany, pięknie na tle pastwisk, łąk prezentują się szczyty Halicza i Rozsypańca, z lasami porastającymi dolne zbocza. Robię zdjęcia, bo uroku dodają małe chmurki, dosłownie jakby maźnięte niebo nad szczytami:

Zapłacone, więc idziemy:

Torfowisko jest suche, a przynajmniej takie sprawia wrażenie, dodatkowo poprzez jesienne ubarwienie, żółcie to wrażenie jest potęgowane i właśnie tu najpiękniej się prezentują szczyty z połoninami:
I te chmury!
Zakładam dłuższy obiektyw i z bliższa przyglądam się poszczególnym szczytom:
Halicz, wyłaniający się zza Wołowego. 
Kopa Bukowska, oraz z prawej grzebień Krzemienia.
Kopa Bukowska, Krzemień i Bukowe Berdo.
Tu z lewej Rozsypaniec i Halicz po prawej.
I jeszcze raz, od lewej Rozsypaniec, Halicz, Kopa Bukowska, Krzemień i Bukowe Berdo.

Cześć północna trasy po torfowisku jest krótka, więc szybko, po zrobieniu sobie wspólnych zdjęć, ruszamy na drugą część. Ta trasa jest dłuższa i najpierw trzeba przejść nad strumieniem (porównując zdjęcia z internetu, widać, jak mało jest wody), by dotrzeć do bagiennych borów sosnowych, porośniętych również przez brzozę brodawkową i świerki.


Idzie się po kładkach, na której leży siatka:



Obok wiedzie droga, którą co jakiś czas przejeżdża samochód, motor. Widzimy też terenówkę Straży Granicznej. My tymczasem przechodzi bagienny bór i możemy popatrzeć na tereny dawnej wsi:

a nawet na zagranicę, oraz ładne kształtem drzewa rosnące nad rzeką:

Wracamy na parking, gdzie obok na ławkach zjadamy małe co nieco. Tuż obok nas parkuje auto z rejestracją z sąsiedniego miasta (my SO, oni SBE) i kierowca się uśmiecha, o Sosnowiec? Czeladź pozdrawia. Miły akcent.
Po zjedzeniu ruszamy dalej, tym razem do samego końca worka bieszczadzkiego, a raczej tak daleko jak wolno dojechać. Po dosłownie chwili, asfalt, kiepski ale jednak z dość stabilnym podłożem, się kończy a zaczyna się szuter. Jedziemy powoli, bo już za wsią, gdy się mijaliśmy z jadącym z naprzeciwka autem, przywaliłem w coś, co huknęło tak, że się mocno przestraszyliśmy, czy czegoś nie urwaliśmy. Więc nie dość, że tu trzęsie, to jeszcze trzeba wyszukiwać takiej nawierzchni by dojechać do domu, bez urwania niczego, co powoduje bardzo powolną jazdę. Oczywiście najwięcej emocji mają pasażerki 😉, ja gdyby nie te grube kamienie...ech 😁
Po "pół" godziny dojeżdżamy na parking w Bukowcu 😂.
Bukowiec, wieś lokowana na prawie wołoskim w 1580 roku (info z tablicy mówi, że po roku 1533), oczywiście opustoszała po II WŚ. Pod koniec wojny zamieszkiwało wieś 529 osoby...

Jest budynek, w którym uiszcza się opłatę, obok stoi nowy budynek z wc (nie płatne), z lodowatą wodą w kranie. Córa kupuje koszulkę, oraz cztery pocztówki, które nigdy nie wyślemy nikomu. Przedstawiają one zdjęcia wilka, sarny, zająca i warchlaków. Fajne, więc nie dziwię się, że chce sobie zostawić. 
Gdy one robią zakupy, ja wychodzę na polanę i robię zdjęcie, widok szczytów dalej mi się nie znudził:

następnie mijając rozlewisko powstałe dzięki bobrom, mijamy również tablicę informacyjną, na której są zdjęcia min willi Rubinsteinów, wraz z poglądową mapką. My tymczasem ruszamy na mały spacer, wybierając bardziej nasłonecznioną drogę. Nie planujemy dojść nigdzie daleko, bo minęło już południe, więc trzeba będzie wrócić na obiad. Jest dość ciepło, nie ma prawie wiatru, więc zdejmujemy kurtki i maszerujemy.

Pusta droga, kolorowe drzewa wokół, sielanka:

Niestety nie dla zaskrońca, którego ktoś przejechał. Tu jest zakaz ruchu, więc najpewniej to SG patrolująca teren. Po chwili ciszę przerywa głuchy pogłos. To pociąg! Ech chwile go słuchamy, ale poszliśmy drogą, nie tą przy granicy, a prowadzącą bardziej na zachód przez las, więc nie mam co myśleć o zrobieniu zdjęcia - bo to linia kolejowa biegnąca po stronie Ukraińskiej.
Robimy sobie kilka zdjęć, w tym praktycznie całą naszą rodzinę:
Naszego króla, zastępuje zdjęcie zająca 😉
Wracając oglądamy sójki, które przed nami na drodze siadają:

I wracamy do auta. A ono jest super ukurzone 😁, postanawiam nie myć auta przez jakiś czas, ale niestety w domu już deszcz spłukuje szybko ten bieszczadzki ślad 😉

Gdy dziewczyny idą do toalety, ja robię jeszcze kilka zdjęć okolicy:

by w końcu ruszyć znów po szutrze na obiad do cywilizacji...
Choć po chwili zatrzymujemy się, by jeszcze zrobić zdjęcia widokom:
w kierunku gór...
oraz w kierunku Ukrainy...
Po drodze jeszcze staję zrobić zdjęcie zabudowaniom widocznym za granicą, ale omijam miejsce ze słupkami...no cóż, jeszcze tu wrócę!

Jedziemy na obiad do restauracji, którą sobie żona upatrzyła, pod nią musimy chwilę stać czekając na wolny stół, by w końcu zjeść min dzika (pyszny). Kupuję też napój z jałowca, podobno jest podobna do smaku oranżady. Tia, jak smak Karmi jest smakiem oranżady, to ja...
Przy obiedzie, żona rzuca pomysł, by może byśmy wszyscy poszli na wieżę na Jeleniowatą? Ja kontruje, a może na Bukowe?
Dojeżdżamy na kwaterę, chwila wahania, czy iść, tzn przekonania córki do pomysłu, bo gdzie to wiemy (wieża) i idziemy. Młoda marudzi, więc dostaje kijki i znów powtarzamy moją piątkową trasę. Opisywał jej nie będę powtórnie, wstawiam kilka zdjęć:

Tu było dosłownie 10 metrów chaszczowania, by dojść do stokówki.

Znów omijamy polanę, na której stała leśniczówka i kierujemy się na zachód i gdy obie dziewczyny mają serdecznie dość...widać wieżę. Córa dostaje speeda, zapomina o zmęczeniu, o marudzeniu, więc z marszu wchodzimy na samą górę. Znów kilka zdjęć wstawię:



Dziś jest kilka osób na wieży. Jesteśmy trochę później niż ja byłem w piątek więc dość szybko też zaczynamy schodzenie, bo widać, że cienie schodzą w doliny:

Córa się obawia ciemności, dopytuje się czy mamy czołówki, więc ją uspokajam, mamy. Ale tak się szybko schodzi, że po niecałej pół godziny jesteśmy na dole, a tam córa bierze aparat i robi kilka zdjęć, po czy m oświadcza, że muszę jej też kupić aparat. To zdjęcia jej autorstwa:
Mostek za hotelem i nakierowanie na ścieżkę na wieżę.
Księżyc nad pasmem Bukowego...

To koniec wycieczki, oraz zdjęć. Miałem nadzieję na zrobienie jeszcze kilku podczas powrotu, jednak córa po wycieczce znów jest markotna, więc w poniedziałek, wracając jedziemy najszybszą trasą, z przerwą w Rzeszowie na pizzę. 
Jak podsumować ten wyjazd?
Słodko-kwaśny, słodko, bo trafiliśmy idealnie z pogodą i kolorami, ale przez przeziębienie córki nie weszliśmy wspólnie (kwaśno) jak było w planach na:
- Małą Rawkę
- Na Bukowe Berdo
- Nie podjechaliśmy na zaporę Solińską, ani na Sine Wiry (w drodze powrotnej).
Nie spotkałem się z Sebastianem, ani z Inez. 
Nie ma jednak tego złego, bo wizyta w worku bieszczadzkim, była świetnym zastąpieniem połonin, dwie wizyty na wieży na Jeleniowatym, w tym jedna z moimi dziewczynami, oraz samotne wejście na Szołtynie jednak też sporo dla mnie znaczą. 
Choć najwięcej słowa córy, której najbardziej się podobała...wieża 😀

Ps no i znów podczas powrotu, nawigacja na gie, prowadzi mnie takimi zadupiami, że aż mi się gęba  śmieje. Bo znowu kolejne miejsca dopisuje do odwiedzenia, ale na to też kiedyś przyjdzie czas, więc zdradzać póki co nic nie będę 😉
A skoro na jesienne Bieszczady czekałem ok 17tu lat...to TAM też w końcu dotrę.

Koniec. 😀

Komentarze

  1. Bardzo ładne widoki z wieży o zachodzie słońca. Kwintesencja jesieni po prostu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz, myślę, czy w bliższych/niższych górach jej nie poszukać :)

      Usuń

Prześlij komentarz