O tym jak w środku lata, na hali spotkałem jesień i nie tylko...

Muncel, to z języka wołoskiego, wzgórze lub pagórek i właśnie na niego co jakiś czas spoglądam, no i zaczyna coraz bardziej kusić.

Więc, gdy w pewien piątek zastanawiam się gdzie by się tu przejść, jedną z opcji jest właśnie Muńcuł. Byłem na nim już dwukrotnie, pierwszy raz szlakiem z Ujsoł (relacja), drugim razem z Danielki (relacja). Dziś stwierdzam, że pójdę na szczyt bezszlakowo, z Soblówki. Auto zostawiam przy szutrówce leśnej wiodącej do jednego z przysiółków. I tą drogą rozpoczynam dzisiejszą wędrówkę. 
Mijam las i wychodzę na polanę pod zabudowaniami Szczytkówki przysiółka, w którym kiedyś znajdowała się chatka studencka i to do niej, daaaawno temu z ojcem i bratem próbowaliśmy zimą dojść. No ale wtedy nas spore ilości śniegu pokonały. Dziś chatki już nie ma, dwukrotnie płonęła. 
Niemniej z chałup mają ładny widok:

Mijam malowniczo postawiony kibelek i droga mnie wyprowadza w stronę samotnej chaty. 
W dole inna chatyna, zapamiętajcie ją.
Rzut oka na mapę, no tak minąłem ścieżkę prowadzącą wyżej. Wracam i w lasku skręcam w górę i idę ścieżką, a za mną na drodze zatrzymuje się terenówka i jestem obserwowany. Po pięciu minutach jestem na szlaku, to czas na odpoczynek. 
Jednak z racji, iż wycieczkę zacząłem późno, sporo po obiedzie, nie siedzę długo. Znów jest parno, duszno, muchy chcą się wściec. Kawałeczek ścieżką idę po płaskim...by przed podejściem na samą kopułę szczytową, wziąć oddech przed czekającym mnie wysiłkiem. 
Rzut okiem na miejsce mojej wycieczki z końca kwietnia:

i ruszam, wchodząc w las, zaczynając nabierać wysokości. Dobrze, że szybko ona wzrasta, jednak duchota powoduje, że jestem cały mokry. Las ustępuje miejsca polanom, powstałym po wycięciu drzew:

Patrząc w kierunku kopuły szczytowej 😉, ponuro to wygląda, do tego, kurka wodna, do szczytu jeszcze jednak spory kawałek marszu mnie czeka...jednak gdy się człowiek odwróci, to wycinka ma jakiś plus. Po prostu jest widokowo:

No i za mną na błękicie ładnie się prezentują kłęby białych chmur. A przede mną, ponurości dodają ciemne kłęby i...grzmot. Noż %@#*&, że tak ładnie zacytuje Kajko, żadna prognoza nie wskazywała na burzę. O ile pierwszy, daleki, to myślałem, że to samolot, to kolejne jednak mnie upewniają, że słuch nie najgorszy u mnie.
Wyżej odwracam się kolejny raz, (nie to nie potrzeba złapania oddechu 😁 ):

Burza, gdzieś tam się przewalająca, powoduje, że się zbieram i ruszam, szybko przechodzę las pod samą kopułą szczytową, by wyjść na widokową halę, która otula szczyt:

A tu...jesień! Ledwo co parę dni, na prawie dwóch tysiącach metrów w Tatrach trawy się zieleniły, a tu nie to, że żółte, to one są rude!



Nie, no, weźcie. Uwielbiam jesień, uwielbiam te kolory, ten zmrożony zapach, gdy się rano wychodzi z ciepłego domu, ale to połowa wakacji! Na kolorową część roku, jeszcze jest czas!
Ruszam wyżej. Sam szczyt Muńcuła/u? jest zarośnięty lasem, hala otula go jak szal od północy do wschodnich zboczy. Na mapach zaznaczony jest tu punkt widokowy. 

Szkoda, że przejrzystość typowo letnia, tzn dalekich widoków nie ma, więc niepotrzebnie dźwigam statyw. Miałem nadzieję, że przed zachodem będzie okazja zobaczyć Tatry, ale cóż najpewniej obędę się smakiem. 
A na szczycie...

Pod szczytem sporo powalonych drzew. Nic dziwnego, skoro większość drzew to suche kikuty...smutny widok, więc szybko schodzę ku polanie, na której kiedyś fotografowałem z żoną wschód słońca. Skręcam w kierunku krzyża, w wąską ścieżkę, na której wstrzymują mnie...jagody. Są słodkie i jest ich cała masa. Mniam. W końcu się zbieram i schodzę na halę. 
Od jakiegoś czasu nie słychać grzmotów, po wyjściu zza drzew, widzę, że dziać to się dzieje, lub działo u Słowaków. 

Schodzę w dół, szukając jakiegoś miejsca, gdzie nie będzie trawy. Bo tyle co kleszcza z nogi zrzuciłem, i nie mam chęci na kolejnego. Znajduje takie miejsce, gdzie trawy nie ma, są za to ślady po sarnach, jeleniach i...niedźwiedziu. Gdy mieliśmy wycieczkę z panią Krysią, z GPN, to ona na samym końcu wyciągnęła z plecaka pudełka, w których miała kilka 'ciekawostek', w tym właśnie klocka miśka. Ten jest taki sam. Polany pełne jagód, to obecnie jego stół 😁
Mimo wszystko robię poniżej przerwę. Brzydko mówiąc olewam statyw (po cholerę go niosłem) i korzystając z opadającego już słońca, fotografuje okolicę.
W środku Pilsko.


Po chwili widzę, dziewczynę, która poniżej przecina halę. Machamy do siebie, ja po chwili odpalam bzyka, a ona dociera do celu.

Gdy słońce chowa się zza drzewami, choć do zachodu jeszcze z dwie godziny, to halę przykrywa cień i robi się ciut ponuro. Schodzę kawałek i pod bacówką spotykam, dziewczynę, oraz bacę z Soblówki, który dogląda chatki. Chwilę rozmawiamy. Pokazuję zdjęcia śladów niedźwiedzia i pan opowiada, jak kiedyś się na niego w lesie natknął, a on potem przyszedł w nocy i obwąchiwał chatynę. Ja zastanawiam się, czy nie iść lasem na przełaj, ku miejscu, gdzie zostawiłem auto. Dowiaduję się, że jak wejdę w las, to powinienem spotkać jelenie, które o tej porze zaczynają stykować (nie wiem, czy dobrze zrozumiałem), czyli ścierać poroże. I w nocy wychodzą z lasu na halę... Jednak z racji krótkich spodenek, niechęć przed chaszczowaniem, kleszczami, powoduje, że postanawiam zejść bardziej na południe, w kierunku przysiółka Kiełbasówka. Żegnamy się i ruszam ku granicy lasu, gdzie ma iść w dół stokówka. Po drodze wywijam kozła (będąc w temacie zwierzyny), na szczęście miękka trawa i borówki mnie chronią przed kontuzją 😂 .
Ostatnie spojrzenie za siebie:

i ruszam w dół. Początek drogi, to jak prostą krechą w dół. Widoczny z góry las, to linia drzew dzielących halę od młodnika. Za to znów rozpościerają się widoki, więc znów robię zdjęcie. Mijam ambonę i myślę, ciekawe czy z niej coś widać i wtedy...rozlega się tupot! To trzy jelenie płoszę. Na szczęście aparat włączony mam na szyi, więc robię szybko kilka zdjęć. Niestety, ale mam podstawowy obiekty, o krótkiej ogniskowej, więc zwierzęta są małymi punktami w młodniku. Ale ostatni samiec, staje i zaczyna obserwację, więc szybko zakładam "dłuższy" obiektyw, jednak w momencie, gdy zaczynam ostrzyć, odbiega. 
Pełen kadr...
Oraz powiększenie.
To moje drugie spotkanie z tymi majestatycznymi zwierzętami, pierwsze miałem wiosną, pod Suchą Górą, gdy jeden przebieg halą spłoszony przez człowieka. Stoję zachwycony. Może jeszcze jakiś się tu czai? Po chwili powoli, starając się iść cicho, zaczynam schodzić. Niestety już nie spotkam takich pięknych okazów. 
Widzę, chatę, którą wcześniej, podczas podchodzenia fotografowałem:
Pamiętacie?
Ruszam w dół. Wtem daleko przede mną, ktoś stoi na ścieżce. Myślę, pewnie złudzenie, spoglądam jednak przez teleobiektyw a to...

...a to sarna. Stoi i mnie obserwuje. Powoli, co kilka kroków przystaję i robię kolejne zdjęcie. W sumie, to podszedłem połowę odległości od momentu, gdy ją spostrzegłem, a ona dalej stoi:

Powoli ciekawość, zaczyna ustępować lekkiemu zdziwieniu, a następnie lekkiej obawie, czemu ona się nie boi? A może mnie zje??? 😂 Na szczęście to nie ludożercza sarna, w końcu powoli się odwraca i znika w lesie 😉.

Niemniej jak dla mnie było to spotkanie niecodzienne. Myślę, tia, jeszcze może i niedźwiedzia spotkasz. I tak wchodzę w ciemny sosnowy bór.

Poniżej las rzednieje, koleiny się powiększają, do tego spadek terenu jest taki, że znów kilka razy nogi się mi obsuwają, w tym raz lewe kolano bokiem. A to jest to z lekką kontuzją. Na szczęście po kilku dniach przechodzi, niemniej kilka nocy rwało...
Schodzę do osady. Tu spotykam miejscowych, patrzących nieco dziwnie na mnie. Wracam do tradycji 😉

Pozostaje mi jeszcze nieco ponad kilometr marszu do auta. I tak idąc, w końcu przypominam sobie, wskakuje mi na odpowiednie miejsce widok, który zapadł mi w głowie, gdy z rodzicami przyjechaliśmy do Soblówki. Nie pamiętam po co, pamiętam, że jadąc tu, po lewej od drogi był stromy stok góry, który mi potem nie pasował do widoków w Soblówce. A to była ściana Brejówki, niewielkiej górki, która jednak za polem biwakowym (sporo aut, kamperów i namiotów), wznosi się stromo nad dolinę potoku Cicha.
Idąc, obserwuje też zmiany, jakie się dzieją na niebie:

Spoglądam na zegarek, szybkie sprawdzenie o której jest zachód słońca i...przyśpieszam. Wsiadam i szybko jadę na Kubiesówkę. Podjeżdżam pod wąską drogą do miejsca, gdzie ostatnio zostawiłem auto i biorę szybko statyw, aparat i parę kroków poniżej się rozstawiam. Poniżej mnie, na polanie stoi znów łania i mnie obserwuje, ale zanim zdążyłem się rozłożyć, znika. Więc skupiam się na zachodzie słońca, które lada moment zniknie za horyzontem:



Aż w końcu znika.


Podsumowanie. Wyruszyłem późno, wstępnie moja żona chciała ze mną pojechać, jednak zasabotażowała to córa. Wyruszyłem późno, bo przed 16tą, więc sam spacer, trwał 4,5 h, przeszedłem 11km, robiąc ok 550 metrów przewyższeń. 
Ale to była bardzo udany spacer!

Na koniec film:


Komentarze

  1. Uwielbiam takie wielkie, ognisto-pomarańczowe, zachodzące słońce w górach! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam nadzieję, że w końcu się uda mi je obejrzeć, biwakując w górach!

      Usuń
    2. Podczas biwaku ma jeszcze lepszy klimat :)

      Spotkanie jelenia na trasie, piękna sprawa. Ja kiedyś miałem okazję zobaczyć jednego dumnie stojącego kilkanaście metrów ode mnie. Niezapomniane wrażenie.

      Usuń
    3. Zazdroszczę! Jednak na żywo, to pięknie wyglądają. Podobnie jak niedźwiedź, tego spotkałem lata temu w Tatrach. Robi wrażenie :)

      Usuń
    4. Fotka z Tatr: https://lh3.googleusercontent.com/-cKhtue4v53M/Ujy541vbsHI/AAAAAAAAvcE/imdiF1rWx6g/s800/P1180917_1.JPG

      Niedźwiedzie widziałem tylko z daleka, również w Tatrach. I mam nadzieję, że nie będę miał okazji spotkać ich z bliższej odległości ;)

      Usuń
    5. Piękny!
      Nam przeszedł przez szlak, kilkanaście metrów przed nami, gdy z przełęczy Kondrackiej wspinaliśmy się na Kopę Kondracką. Gdyby, nie to, że chmury lekko wiatr przegonił, to nawet o tym nie wiedzielibyśmy ;) ale widok podświetlonego we mgle nastroszonego futra na grzbiecie i ta charakterystyczna morda...żałowałem, że nie miałem wtedy jeszcze aparatu ale i cykora miałem niezłego. Nogi drżały jeszcze chwilę ;)

      Usuń

Prześlij komentarz