Urlop w kratę
...jak to nad polskim morzem. I nie chodzi o krainę w Kratę, a o pogodę.
I czas do pracy...
Wieczorem zaczyna wiać, noc jest średnia - na kwaterze "łóżka" mamy na antresoli - nieco metr poniżej dachu. Wycie i szarpanie dachem długo nam nie pozwala usnąć. Rano deszcz pada momentami poziomo, jest też zimno - 13 stopni (podobno to lato jest rekordowo ciepłe -tia). Pada więc propozycja odwiedzenia jakiejś kawiarni. Najbliższa jest w Rowach, droga jest średnia - leje bardzo mocno, do tego podmuchy wiatru szarpią autem, a na drogach leży pełno połamanych gałęzi. To najgorszy pogodowo dzień - zdjęcie tytułowe to właśnie szklana ścianka kawiarni...a poniżej my poubierani jak jesienią:
No ale tak zimny dzień był tylko jeden. Na początku wyjazdu nawet było słońce, później ono też kilka razy wyszło, więc i na plażę się wybraliśmy...kilka razy...
Czekając na słońce, usłyszałem też pierwszy raz klangor żurawi. Pod lasem, pod grubą pierzyną chmur
żerowało całkiem spore stado tych pięknych ptaków:
Sklepy są cztery Dino, Odido, Żabka i jakiś prywatny. Trzy knajpy, z czego "Po Drodze" z całego serca a raczej brzucha polecam.
Ot słońca jak kot napłakał, deszcz za to jak padał, to nawet poziomo. Ale..."Bo zawsze chciałem zacząć od środka", śpiewał pewien raper, więc ja zacznę od końca.
Urlop zakończyliśmy grillem:
Na sam koniec urlopu rozpogodziło się, więc w dwa dni nadrobiliśmy braki w kąpielach. Słoneczne i wodne. Słoneczne na leżaku na naszej bazie, a wodne w Geoparku w Glince:
Woda prosto z potoku, więc każdorazowe wejście to szok, spowodowana niską temperaturą 😁.
Urlop zakończyliśmy grillem:
Woda prosto z potoku, więc każdorazowe wejście to szok, spowodowana niską temperaturą 😁.
Ja funduję sobie jeszcze zjazd tyrolką nad basenami:
No dobra, a gdzie tym razem urlop?
Bałtyk...
Po kilku urlopach nad Bałtykiem, w końcu trafiliśmy na taki, gdzie częściej chodziliśmy z parasolami, niż z kocami na plażę.
Skoro pogoda była w kratę, to samego morza było mało. A szkoda, bo w tym roku bardzo nam się chciało leżakowania... niestety już drugiego dnia popołudniu zaczęło padać:
Co robić? Można siedzieć w pokoju i czytać książki, można chodzić do baru i pić trunki, a można też zwiedzać. My wybraliśmy książki i zwiedzanie. Co zwiedzaliśmy?
Miasto zostało założone przez Krzyżaków, w miejscu wsi Lewino - lokacja nastąpiła w 1341 roku.
Miasto zostało zniszczone w 1945 roku przez wojska Armii Czerwonej, mimo, że Niemcy je opuścili i wojska radzieckie weszły do miasta bez walk. Było to jednak pierwsze niemieckie miasto zdobyte przez Rosjan, więc Ci zaczęli je niszczyć - jak obecnie widać, jest to u nich normalne. Na szczęście część historycznych budowli ocalała, a inne odbudowano.
Auto zostawiamy obok budynku sądu i idziemy w miasto, mijając dawny spichlerz solny z XIV wielku (obecny zbór zielonoświątkowców na zdjęciu wyżej). W kolejnej kamienicy znajduje się Muzeum w Lęborku, a skoro zaczyna kropić, więc idziemy je zwiedzić.
W muzeum wystawione są wystawy etnograficzne, historyczne i archeologiczne; jest jeszcze Galeria Strome Schody z pracami współczesnych artystów. Nam najbardziej się spodobała wystawa archeologiczna - eskpozycja znajduje się na drugim piętrze budynku i zawiera narzędzia kamienne z okresu mezolitu; epokę brązu reprezentują naczynia ceramiczne stosowane jako urny, a całkiem pokaźny zbiór popielic twarzowych to ekspozycja z epoki żelaza. Są to urny z wizerunkami twarzy ludzkich (zdjęcie poniżej).
Na koniec córka bierze jeszcze udział w warsztatach lepienia z gliny.
Gdy wychodzimy z muzeum to dość mocno pada, a że jesteśmy głodni to szukamy lokalu w którym zjemy obiad (jemy w Starej Aptece - smaczne jedzenie, ale na litość boską, czekać na podanie herbaty pół godziny???), po którym idziemy spacerem obejrzeć czołg IS-2, stojący w parku, po czym wracamy na kwaterę. Miasto dosłownie liznęliśmy, jednak nieszczególnie nas ujęło. Resztki murów miejskich między blokami wyglądają dość nietypowo, a plac, przy którym znajduje się muzeum jest ogrodzony siatką i sprawia wrażenie ciągnącej się budowy, do tego z zaparkowanymi samochodami.
Kolejnego dnia prognozy są łaskawe - ma być tylko pochmurno, choć trochę za chłodno na plażę, więc jedziemy zobaczyć chyba największą (a przynajmniej dla mnie) atrakcję Słowińskiego Parku - wydmy.
Park został utworzony w 1967 roku i obejmuje pas wybrzeża z Mierzejami Gardnieńską, Łebską, Nizinę Gardeńsko-Łebską, część moreny czołowej z wzgórzem Rowokół, a także kilka jezior z Jeziorem Łebsko, trzecim jeziorem w Polsce pod względem powierzchni, które oddzielone jest od Bałtyku Mierzeją Łebską. I to na tę mierzeje zamierzamy się wybrać, a dokładniej to od strony Łeby.
Podobny pomysł mają jednak chyba wszyscy wypoczywający w tej części pomorza, więc wpierw czeka nas kolejka do parkingu, a później do parkowej kasy, gdzie na widok tej kolejki trochę nam mina rzednie, ale o dziwo sprzedaż biletów idzie migiem i już po kilku minutach ruszamy ku wydmom.
Czeka nas teraz blisko sześciokilometrowy spacer pięknym lasem.
Po pewnym czasie, z naszej prawej strony, w lesie zaczynają prześwitywać jaśniejsze plamy - to piasek, czyli wydmy!
Po pewnym czasie, z naszej prawej strony, w lesie zaczynają prześwitywać jaśniejsze plamy - to piasek, czyli wydmy!
Oczywiście część osób musi zejść ze ścieżki, a to by się wysikać, a to zobaczyć wydmy widoczne w lesie, a jacyś młodzi nawet zrywają grzyby, więc głośno zastanawiam się, czy tu czasem nie ma kamer na przeciw tych ścieżek i potem przy wyjściu strażnicy pewnie mandaty walą za zejście ze ścieżek 😁
Zresztą po kilkunastu metrach od ścieżki odbija droga do platformy, z której można obejrzeć pierwsze wydmy:
Muzeum wyrzutni rakiet odpuszczamy - to tu te meleksy zwożą ludzi i kłębi się tu dziki tłum. Zresztą jak i na dalszym odcinku, gdzie oprócz idącego tłumu jeszcze jeżdżą rowerzyści.
Muzeum wyrzutni rakiet odpuszczamy - to tu te meleksy zwożą ludzi i kłębi się tu dziki tłum. Zresztą jak i na dalszym odcinku, gdzie oprócz idącego tłumu jeszcze jeżdżą rowerzyści.
Na szczęście w końcu dochodzimy do końca drogi, teraz czas na wspinaczkę na wydmy, z których jedna nawet z boku zaczyna powoli zasypywać las. Tu większość osób zostawia rowery a wspinanie się po piachu rozrzedza tłum...
Po chwili, lekko zmachani wdrapujemy się na najwyższą wydmę. Oto widoki z niej, w kierunku morza:
w kierunku zachodnim, w oddali widać Jezioro Łebsko, Wydmy Czołpińskie i wzgórze z latarnią:
Niesamowicie wygląda zasypywany las, za którym widać jezioro:
Ciągle ponury dzień, nagle rozjaśnia słońce. Robi się też cieplej i piasek zaczyna schnąć, po czym przy wietrze widać jak zaczyna wędrować:
Na koniec wracamy i z uwagi iż dziecko marudzi na ból nóg, korzystamy z tych elektrycznych busików - w meleksie za nami siedzi jakaś rodzina Niemców, ich dziecko tak kicha/kaszle głośno, że z wielką ulgą wysiadamy i zanim pojedziemy do Łeby, to jeszcze wchodzimy na wieżę widokową nad jeziorem. A potem obiad i mały spacer po uliczkach miasta, oraz zakup wędzonych ryb.
w kierunku zachodnim, w oddali widać Jezioro Łebsko, Wydmy Czołpińskie i wzgórze z latarnią:
Niesamowicie wygląda zasypywany las, za którym widać jezioro:
Ciągle ponury dzień, nagle rozjaśnia słońce. Robi się też cieplej i piasek zaczyna schnąć, po czym przy wietrze widać jak zaczyna wędrować:
Na koniec wracamy i z uwagi iż dziecko marudzi na ból nóg, korzystamy z tych elektrycznych busików - w meleksie za nami siedzi jakaś rodzina Niemców, ich dziecko tak kicha/kaszle głośno, że z wielką ulgą wysiadamy i zanim pojedziemy do Łeby, to jeszcze wchodzimy na wieżę widokową nad jeziorem. A potem obiad i mały spacer po uliczkach miasta, oraz zakup wędzonych ryb.
Jednak tłumy jakie przetaczają się po mieście, zniechęcają nas do dłuższych spacerów i dość szybko opuszczamy nadmorski kurort.
Z rana kolejnego dnia znów prognozy mówią o kracie pogodowej. No to znów wsiadamy w auto, tym razem jedziemy do Ustki.
Ustkę odwiedziliśmy trzeci raz z rzędu będąc nad morzem i z większych miejscowości to ona na nas zrobiła najlepsze wrażenie. Ostatnim razem zwiedziliśmy min Muzeum Chleba, zaś w 2018 roku Muzeum Minerałów, tym razem więc po prostu pospacerowaliśmy po mieście, które kolejny nie było zatłoczone.
Lody, spacer brzegiem mariny i uliczkach miasta. Gdy w południe nadciąga burza, biegniemy do restauracji na obiad.
Gdy już jesteśmy pojedzeni jest już po burzy więc idziemy się przespacerować po uliczkach z niską zabudową i robimy małe kółko, oglądając starsze chałupy z porośniętymi dachami mchem, oraz te nowsze, niektóre nawet wzorowane na szkieletową zabudowę, nawiązującą do regionalnego stylu. Gdy jednak widzimy granatowe niebo, to szybkim krokiem zmierzamy do auta i w potężnej ulewie wracamy na kwaterę.
Pobudka i znów za oknem ponuro. Znów wsiadamy do samochodu...i jedziemy do Kluk, wsi leżącej prawie na samym końcu świata. A przynajmniej takie sprawia wrażenie, bo za nią znajduje się już tylko jezioro Łebsko, a droga kończy się na mokradłach przed taflą jeziora.
Zresztą sama droga, którą jedziemy przez Smołdziński Las, to im dalej, tym staje się węższa, a las po obu stronach dziki. Choć we wsi, już pod skansenem trafiliśmy na remont drogi i budowa nowych chodników.
Przed samą wsią mijamy w lesie XVIII wieczny cmentarz, na którym chowano zmarłych mieszkańców wsi. Zatrzymujemy się pod nim w drodze powrotnej, ale oglądam go tylko zza płota, bo cmentarz od 1975 roku jest zamknięty, a od 1987 wpisany w rejestr zabytków. Najstarszy zachowany grób pochodzi z 1877 roku.
Otok, czyli dzisiejsze Kluki to słowińska osada rybacka założona w XVI wieku (nazwa zmieniona pod koniec XVIII wieku), z zabudową ryglową (szkieletową), z chatami pokrytymi strzechą lub gontem. Według Wikipedii wieś w 2011 roku zamieszkiwała niecała setka mieszkańców. Jeszcze do lat 70tych wieś zamieszkiwała ludność słowińska (czyli Kaszubi Nadłębscy), obecnie pozostało tylko kilku autochtonów.
We wsi jest skansen - Muzeum Wsi Słowińskiej i to jego jedziemy zwiedzić.
Skansen prezentuje chałupy, które ocalono od wyburzenia. Obecnie na terenie skansenu stoi 18 budynków (chałupy, obory, stodoły), najstarsza pochodzi z XVIII wieku; zainteresowanych odsyłam do historii opisanej na stronie skansenu - link.
Po zakupie biletów ruszamy na zwiedzanie.
W pierwszych domostwach są poustawiane różne eksponaty, prezentujące mieszkania, ich wystrój, stroje, czy też wyposażenie gospodarcze. Można obejrzeć łodzie, sieci rybackie, a pod chatami leżą też kupy torfu.
Tym co wyróżnia ten skansen od innych (zwiedzonych przeze mnie), to że te chałupy niejako ożywają, dzięki pracownikom, którzy przebrani starają się odtworzyć dawne życie.
Kilka dni później oczywiście leje od rana. Prognozy mówią, że cały dzień tak będzie. Patrzymy czy są szanse na słońce? Jest. W Gdańsku po 14tej. No to ruszamy, bo mamy, bagatela nieco ponad 2 godziny jazdy.
I tak, na przykład w piecach pali się torfem, który leży pod chałupami, na piecach dających ciepło panie gotują posiłki, które każdy może spróbować za datek "co łaska". Mijamy ludzi jedzących żurek (lub pochodną zupę), w innej chałupie pani piecze z ciasta drożdżowego wafle w kształcie serc, posypane cukrem pudrem (mój dziadek dokładnie w takiej samej patelni, zamykanej piekł gofry) - całkiem dobre; żona spróbowała cepelina z serem - też ponoć dobry.
Można też obejrzeć codzienne czynności, na przykład dzieci mogły spróbować same poprać ubrania na tarce, a w izbie obok wypiekanych wafli, pani szydełkuje serwetę; zaś obok stajni pan objaśnia co to za drewniane nakładki na kopyta koni (wkładano je aby konie nie zapadały się w torfowiskach).
Są też zwierzęta -gęsi, nawet pokojowo nastawione i leniwie leżące owce, które mam okazję pierwszy raz pogłaskać po grzbiecie.
Pytam się pań, czy mogę im zrobić zdjęcia i po udzielonej zgodzie fotografuje:
będą wafle
gdzie ten chłop - jak by to było po kaszubsku?
zajęcia z prania
gęsi, owce i...obraz nieba jaki często oglądaliśmy podczas urlopu
wystrój chaty - prezentującej zderzenie się dwóch kultur, słowińskiej i wileńskiej (po II WŚ przyjeżdżali tu osadnicy, w głównej mierze właśnie z wileńszczyzny
Im dalej szliśmy, tym było coraz ciekawiej. Poniżej Zagroda Anny Kötsch, zachowana In situ (czyli zachowana w miejscu zbudowania):
Pieniądze wydane na bilety były chyba najlepiej wydanymi na wszelakie wystawy. Co ciekawe, parking jest bezpłatny!
Więcej informacji o skansenie, historii, budynkach i życiu słowińców na stronie Skansenu. Polecam!
Będąc na końcu świata, żal nie dojść na sam koniec, więc też poszliśmy na pomost skąd znad wód jeziora Łebsko dojrzeliśmy wydmy.
Wydma Łącka z turystami, widok jeszcze ze wsi
torfowiska
Wydma Czołpińska nad wodami Jeziora Łebskiego
Czy warto korzystać z nawigacji? Moim zdaniem jak najbardziej. Na trasie, którą nam pokazuje widzę kilka miejsc z korkami, obok zaś mapa pokazuje alternatywną drogę. No to szybka decyzja, zjeżdżam z głównej drogi i pierwsze zaskoczenie. Droga wspina się wokół wzgórza niczym w górach, do tego po chwili mocno się zwęża, że dwie osobówki mają problem się minąć. W kolejnej wsi droga zamienia nawierzchnię asfaltową na kocie łby. Ale takie wystające, to jest taka tarka, że ciężko jechać nawet na dwójce. Droga wprowadza nas w las i zaczynamy zjeżdżać w wąwóz. No magia!
Dojeżdżamy do drogi poniżej lasu i owszem tu nawierzchnia się poprawia...na szuter 😁 choć jest szeroko, więc nawet wyprzedzam tu dwa auta bardziej dbające o podwozie. Poniżej wstawiam zrzut z map g, z lewej droga, którą przyjechaliśmy skręcając w tę po prawej:
Kolejny korek na S6 omijam wjeżdżając do Oliwy. I tu znów zaskoczenie choć wiedziałem, że teren Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego może nieco przypominać teren górski, to droga nr 218, która przecina ten teren opada niczym, znowu porównanie do gór. Rośnie tu bukowy las, więc jesienią musi tu być przepięknie.
Zgodnie z prognozami na niebie jest słońce. Ale prognozy zapowiadały też burze, więc zapobiegawczo mamy na sobie długie spodnie, a tymczasem zrobiło się upalnie i parno. Trudno, ruszamy na zwiedzanie starówki, szukając ulicy Długiej, w którą wchodzimy mijając Bramę Wyżynną.
Niedziela, ładna pogoda - co mogło pójść nie tak? Znów jest tłumnie na ulicach...
Spacerem przechodzimy przez Długi Targ do Zielonego Mostu, gdzie potem nadbrzeżem Motławy idziemy w kierunku Żurawia Portowego, a następnie wracać przez Bramę Mariacką w kierunku Bazyliki Mariackiej. Ot zwyczajny spacer...a nie. Pod pomnikiem Neptuna okazuje się, że na plecaku i plecach mam ptasiego kleksa. I to wcale nie małego, więc jego usunięcie trochę trwa, a dziecko później powie, że tego nie zauważyło 🙈...
Pod bazyliką nagle rozlega się grzmot, następne słyszymy coraz częściej, więc znów prawie biegiem lecimy do auta. Pod klatką jakiegoś bloku chwilę przeczekujemy deszcz, ale do auta i tak wsiadam z mokrymi portkami. I po 2 godzinach spaceru, ruszamy z powrotem na kwaterę...choć ludzi tłumy były męczące, to jednak stare miasto piękne jest!
Nawet była chwila kąpieli. Woda chłodna i choć może nie tak przeźroczysta jak ta z Adriatyku, ale i tak mająca piękną barwę, choć idącą bardziej w ciemne tony zieleni.
Pierwszy widok Bałtyku:
Były też spacery, gdy szliśmy brzegiem morza, a stopy co chwila moczyły nam fale morskie...
Kolorowym brzegiem, pełnym kamyków doszliśmy do lasu, który dawno temu się spalił, potem go morze pochłonęło, a dziś oddało...
Choć kamieni i brzegu dziewięć lat temu, gdy trafiliśmy tu pierwszy raz było więcej. Dziś fale w dwóch miejscach rozbijają się już o wydmy. Szeroka plaża z 2012 roku:
Choć kamieni i brzegu dziewięć lat temu, gdy trafiliśmy tu pierwszy raz było więcej. Dziś fale w dwóch miejscach rozbijają się już o wydmy. Szeroka plaża z 2012 roku:
I plaża dziś:
Doszliśmy do miejsca, gdzie fale przelewają się po miękkich w dotyku starych, czarnych pozostałościach pni:
Z piachu wystają kikuty konarów i wygląda to niesamowicie. Oprócz nas, jest tu kilka osób i wszyscy oglądają, robią zdjęcia - warto bo to niezwykle ciekawe miejsce pewnie za jakiś czas znów zniknie w falach...
Dzień wcześniej też byliśmy na tej plaży. Przyszliśmy obejrzeć zachód słońca, korzystając z okazji, iż późnym popołudniem niebo się wypogodziło. To będzie mój drugi uchwycony w kadrze zachód słońca, bo jeszcze dzień wcześniej po wieczór zza grubej kołdry chmur słońcu też się udało wyrwać, więc ja szybko ruszyłem nad Jezioro Gardno zrobić sesję. Nad jezioro nie dotarłem, bo mijając pola stwierdziłem, że to tu będzie ciekawiej.
Widzę, że słońce jest jeszcze za chmurami, więc powoli rozstawiam statyw i po chwili pojawia się ono:
Niestety samego zachodu nie złapałem, chmury pokrzyżowały moje nadzieję...żerowało całkiem spore stado tych pięknych ptaków:
Więc, gdy po wizycie w Klukach na niebie pojawia się błękit, podejmujemy szybką decyzję - jedziemy na plażę obejrzeć zachód słońca. Gdy mijamy wracającą z plaży rodzinę, słyszę jak chłopiec pyta swojego taty "powiemy im" mając nas na myśli tata mu odpowiad - sami zobaczą. Dosłownie po kilku sekundach już wiemy o co chodzi. Obok ścieżki widzimy po raz drugi lisa (pierwszego mijaliśmy idąc na wydmy). A kolejny wita nas na plaży:
Idziemy brzegiem w kierunku zatopionego lasu,
ale gdy znajduję konar leżący na granicy fal i plaży, to się rozbijamy. Córa robi z kamieni wioskę, żona siedzi i chłonie chwilę, a ja męczę tenże konar, gdy w między czasie mamy gościa:
Sesja:
W końcu jednak słońce zachodzi za horyzontem.
Na sam koniec urlopu mamy namiastkę gór. Wspólnie idziemy do latarni w Czołpinie, a ja popołudniu sam wdrapuję się na Rowokół.
ale gdy znajduję konar leżący na granicy fal i plaży, to się rozbijamy. Córa robi z kamieni wioskę, żona siedzi i chłonie chwilę, a ja męczę tenże konar, gdy w między czasie mamy gościa:
W końcu jednak słońce zachodzi za horyzontem.
Więc powoli się zbieramy w drogę powrotną.
by pod parkingiem już w ciemności z córką pobawić się w malowanie światłem:Na sam koniec urlopu mamy namiastkę gór. Wspólnie idziemy do latarni w Czołpinie, a ja popołudniu sam wdrapuję się na Rowokół.
Najpierw podjeżdżamy na parking pod muzeum w Czołpinie. Najdroższy, bo oprócz opłaty za parking (20zł, parking obok wyjścia na plażę też 20zł, ten przy wyjściu w kierunku zatopionego lasu 10zł), to tu dodatkowo trzeba opłacić wejście do PN. I do tego uprzedzając - płatne jest wejście do muzeum i na platformę latarni...
Do latarni, idzie się fajną drogą; kiedyś to właśnie nią, latarnicy szli aby zapalać światła w latarni.
Po wcześniejszym błękicie na niebie nie ma śladu:
Po chwili zaczyna padać, więc pod schody prowadzące na wzgórze latarni idziemy pod parasolami.
Dopiero podczas podchodzenia schodami się przejaśnia...
Wdrapujemy się, płacimy i w końcu można popodziwiać widoki z latarni.
Po chwili zaczyna padać, więc pod schody prowadzące na wzgórze latarni idziemy pod parasolami.
Dopiero podczas podchodzenia schodami się przejaśnia...
Wdrapujemy się, płacimy i w końcu można popodziwiać widoki z latarni.
Na wzgórze Rowokół, wraz z drogą, którą tu doszliśmy:
Na Wydmy Czołpińskie, za którymi widać oddalający się od nas deszcz:
Na Wydmy Czołpińskie, za którymi widać oddalający się od nas deszcz:
Między gałęziami widać też wydmy Łąckie:
Wyżej jeszcze wstawiałem zdjęcia morza, odcienia zieleni i sztormowe fale, to właśnie zdjęcia zrobione z tejże latarni. Czas na zejście i zwiedzenie muzeum, które...nas zawiodło. Wystawa podobna do ekspozycji z Gorczańskiego Parku, w Porębie Wielkiej. Najfajniejszy był sam budynek, w którym kiedyś mieszkali latarnicy dbający o światło w latarni.
A po obiedzie, zamiast uciąć sobie drzemkę, postanawiam przejść się na wzgórze Rowokół.
Wyżej jeszcze wstawiałem zdjęcia morza, odcienia zieleni i sztormowe fale, to właśnie zdjęcia zrobione z tejże latarni. Czas na zejście i zwiedzenie muzeum, które...nas zawiodło. Wystawa podobna do ekspozycji z Gorczańskiego Parku, w Porębie Wielkiej. Najfajniejszy był sam budynek, w którym kiedyś mieszkali latarnicy dbający o światło w latarni.
A po obiedzie, zamiast uciąć sobie drzemkę, postanawiam przejść się na wzgórze Rowokół.
Kwaterę mamy praktycznie na zboczach wzgórza, więc po kilku krokach mijam cmentarz, nad którym znajduje się stary cmentarz ewangelicki:
Wygląda to, jakby ktoś zaczął o niego dbać, choć część grobów jest powywracana, cześć krzyży połamana. Ścieżka się wspina niczym w górach, a że jest po opadach dość ciepło, to i parno...
Niemniej dość szybko docieram na szczyt, na której znajduje się wieża widokowa, tym razem zamknięta...
Cóż, nie ma sensu tu siedzieć, więc schodzę w drugą stronę. Schodzi się tu po drewnianych stopniach. Są śliskie, mokre i...miękkie. Uginają się pod nastąpieniem, do tego mam wrażenie, że same deski są już nieco spróchniałe
Po chwili znów zaczyna się padać. Ot urlop w kratę...
Szybko w kilka minut docieram do początku wsi, mijam stację benzynową i ulicą wracam na kwaterę:
Po chwili znów zaczyna się padać. Ot urlop w kratę...
Ale wieczorem znowu na niebie rządzi błękit - szybka decyzja jedziemy się pożegnać z morzem. Jednak zanim wjedziemy w las, już nadciąga chmura, więc odpuszczamy zachód na plaży i jedziemy poszukać żurawi.
Żurawi na polach nie ma, widzimy tylko sarnę, a później lisa, więc podjeżdżamy nad Jezioro Gardno.
Zachód zasłonięty przez chmury. Czas wrócić na kwaterę i zrobić ostatnie zdjęcie nad morzem:
po dojechaniu na parking, wracamy - chmury już całe niebo praktycznie zasłoniły
Gdy widzę, że chmury różowieją, porywam aparat i lecę do wsi. Liczę na kolejny spektakularny widok. Jest ciekawie, choć nie aż tak niesamowicie jak kilka dni wcześniej:
Podczas powrotu decydujemy się jeszcze zajechać do Torunia.
Cel:
- pierniki
- obiad
- zwiedzenie pobieżne miasta.
Podziwiamy kamienice, oraz poszczególne gmachy. Budynek po kościele, wybudowany w miejscu dawnego Ratusza (dziś to siedziba fundacji Tumult):
Ratusz Staromiejski, zanim widać kościół św Ducha:
Ratusz Staromiejski, zanim widać kościół św Ducha:
Dom Mikołaja Kopernika:
Na ulicy jest korek i gdy żona chce mi zrobić zdjęcie...pan w aucie czeka aż ona je zrobi i dopiero potem podjeżdża te 3,4 metry, dzięki czemu mamy zdjęcie bez samochodów. Panu oczywiście dziękujemy z uśmiechem - jest miło.
W między czasie zaczęło lać, błyskać się, znów rozszalała się burza, więc ten czas wykorzystaliśmy na obiad. A potem jeszcze mijamy Zamek Krzyżacki, a raczej jego resztki:i pozostało dostać się do domu.
Po czym jedziemy na basen, grilla a potem następuje najsmutniejszy moment, moment powrotu do pracy...
Za rok oby była ciepła woda! I kupa słońca 😉
Ps. Na koniec jeszcze kilka zdjęć.
Co słup to gniazdo.
Gdy wracaliśmy oglądaliśmy jak ze dwadzieścia boćków wirując szykując się do odlotu - widok niesamowity. Zresztą bocianów naoglądaliśmy się pewnie ponad setkę - było ich tam na prawdę sporo, nawet w naszej wsi.
Tych też widzieliśmy sporo. Często je mijaliśmy. Piękne ptaki.
Okolica była piękna, mnie ujęła na pewno Pradolina Łeby, ale i inne torfowiska mijane przy drogach mnie ujęły:
Mieszkaliśmy w Smołdzinie. Lawenda, Rozmaryn Smołdzino - polecam, ciekawe pokoje, czyste, z gustem urządzone.
Oczywiście do morza jest spory kawałek, ale jak ktoś potrzebuje wypocząć, to polecam tą wieś. Spokój cisza.Sklepy są cztery Dino, Odido, Żabka i jakiś prywatny. Trzy knajpy, z czego "Po Drodze" z całego serca a raczej brzucha polecam.
Koniec
Fajna relacja. Bardzo aktywnie i ciekawie spędzony urlop nad morzem. Podobał mi się wpis :)
OdpowiedzUsuńKilka miejsc znam, ale kiedyś na ruchome wydmy można było wejść za darmo i nie było tylu ludzi tam. Ale jak wiadomo, kiedyś to było ;)
Pogoda wymagająca, ale chyba dzięki niej było tak urozmaicono, bo przy lepszej byłoby więcej leżenia na plaży?
Dzięki! Bo...właśnie w tym roku zależało nam bardzo na plażowaniu, opalaniu się, kąpielach i zabawach, więc tego wpisu miało nie być. Taki był plan, że wrzucę zajawki z wakacji, ot kilka zdjęć wschodów, plaży itp. Niestety ale wyszło inaczej, właśnie przez pogodę.
UsuńDo tego te zdjęcia ze skansenu. Pięknie ująłeś klimat tego miejsca. Zwłaszcza kadr z babką robiąca serwetę, piękny. Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńMnie się niesamowicie to miejsce spodobało. Dzięki wielkie :)
UsuńZdjęciowo to warunek trafiłeś znakomity. Okazuje się, że można godnie wypocząć w deszczowej aurze. Słowiński Park Narodowy to temat nie w kij dmuchał, mimo sporej ilości wczasowiczów. Też zamierzamy spędzić kilka dni nad Bałtykiem i niebawem zobaczymy na co trafimy :).
OdpowiedzUsuńWięc życzę dobrej pogody i udanego wypoczynku.
UsuńDla mnie SPN jest przepiękny, zresztą jak większość polskiego wybrzeża.
Podziękował za dobre słowa :)