Kolejna biała plama odkryta - tym razem w Beskidzie Śląskim - Orłowa, Trzy Kopce Wiślańskie

Gdzież to moje nogi jeszcze nie były w Beskidzie Śląskim?
Gdzie można znaleźć prawdziwy łańcuch na szlaku w tym paśmie?
O tym niżej w relacji.
Znów to pogoda wybrała kierunek gdzie pojechaliśmy, zmieniając w ostatnim momencie plany przez prognozy. Ruszyliśmy w jeden z ostatnich rejonów Beskidu Śląskiego, w którym mnie jeszcze nie było - w Pasmo Równicy. 
Beskid Śląski składa się z dwóch głównych pasm:
- Pasma Stożka i Czantorii
- Pasma Wiślańskiego, które dzieli się na kilka mniejszych pasm, po których wędrowałem. 
Jednak były jeszcze trzy rejony, gdzie jeszcze nie miałem okazji być - to Cieślar, to szlaki na południowych stokach Baraniej i Pasmo Równicy, a dokładniej odcinek między Równicą a Smerkowicą i to tam dziś się wybieramy.
Pasmo często oglądane, choćby z Hali Jaworowej, z Błatniej ale jakoś nigdy nie było mi tam po drodze, więc gdy w 'ciekawszych' górach prognoza się niczym Sałasz Dupne dupi 😉 a tu prognoza pokazuje czyste niebo...to decyzja jest jedna. 
Rano po wyjściu przed blok wita nas ptasi śpiew, co oznacza, że zimę już żegnamy. Połowa lutego a zimy praktycznie już nie ma...
Kawa na naszej stacji i mkniemy z Markiem ku górom.
Za Tychami wita nas niepostrzeżenie wschód słońca, niepostrzeżenie bo po prostu robi się jasno - póki co na niebie kłęby szarych chmur. Póki co prognozy się sprawdzają.
Parkujemy w Brennej za pomnikiem AK i ruszamy, w głąb doliny Leśnicy, mijając nieco dalej kolejny parking pod większą przychodnią - stąd byłoby te parę metrów bliżej na szlak 😉. 
Za rzeką odbijamy w prawo ku Równicy. Pierwsze widoki mamy z przysiółka, który choć leży dość nisko, to jednak jest tu całkiem spokojnie i szkoda, że dalej nad nami jeszcze są chmury bo przez to widoki są przygaszone.
Wchodzimy w las, którym idziemy aż na garb. Widoków brak - to dobrze, bo przynajmniej nie tracę czasu na robienie zdjęć 😎.
Nie ma też błota, co nas cieszy. No i takim lasem, nawet mimo braku liści idzie się super:

Wyżej zmieniamy szlak zielony na niebieski odpuszczając zdobycie Równicy - tę kiedyś zimą już odwiedzałem i wiem, że jest zalesiona. Pojawia się pierwsze błocko, na razie jest go jednak niewiele. Pod Beskidkiem mijamy też coś, z czym mi się Beskid Śląski kojarzył - przysiółek:

Takich osiedli miniemy dziś sporo i właśnie to one porozsiewane wokół Wisły zrobiły mi wrażenie, że Beskid Śląski jest mocno zurbanizowany.
Śnieg jak widać po Czantorii jest tylko na trasach narciarskich reszta gór bardziej jesień przypomina niż zimę. 
My idziemy dalej. Pod dawną Chatą Orłowa się nieco gubimy, idąc drogą, zamiast skrótem ale na szczęście szybko łapiemy nasz błąd i po powrocie na szlak, już nad tą chatą, robimy postój na pierwsze kanapki:

Przyglądamy się widokom jakie stąd się przed nami rozpościerają - ja zastanawiam się co to widać daleko za pasmem granicznym. Stawiałem na Wielki Połom, a to chyba Mały. Po chwili ruszamy dalej, wchodzimy w las i w końcu widzimy, że pojawia się słońce. Ze szczytu Orłowej oglądamy Halę Jaworową z Skrzycznem w tle:

by po chwili wyjść na polankę, gdzie dwóch panów podziwia widoki - grzecznie pytamy, czy możemy i my nacieszyć nimi nasze oczy, na co oczywiście dostajemy zgodę. A jest co podziwiać!


A mnie ktoś tu mówił, że ten szlak jest nudny...a tu polanka za polanką z fajnymi widokami. 
Odpalam tu też drona, który mi napędza stracha jak za drzewami traci sygnał i początkowo nie chce wrócić:

Bardzo przyjemnie się stoi w ciepłych promieniach słońca ale do celu jeszcze daleko, a coś nam powoli idzie dziś zdobywanie kolejnych metrów szlaków, więc się zbieramy w dalszą drogę. Choć nie daleko, bo za lasem kolejne widokowe miejsce:

Ze stoku Świniorki są piękne widoki (tak wiem, się powtarzam). Oczywiście na Halę Jaworową, na Błatnią, na Brenną w dole i Skrzyczne jak najwyższe górujące nad pozostałą częścią szczytów. 
Hala Jaworowa

Błatnia, widać schronisko po lewej
Stoimi i podziwiamy widoki nad stokiem narciarskim i tak mi przyszło do głowy, jaki to bezsens jest stawiać na oglądanej Hali Jaworowej kolejnego stoku narciarskiego. Śniegu coraz mniej, wody w okolicy też nie za dużo (a ta jest potrzebna do armatek i sztucznego śniegu). Po tych niewesołych przemyśleniach ruszamy dalej i znów po przejściu kilku minut trafiamy na kolejną rozległą polankę tym razem z widokami w drugą stronę:

Nad polanami otoczona białym szalikiem stoi ona - Wielka Czantoria. A z domku obok ktoś może ten widok podziwiać z tarasiku...zazdro 😁
Docieramy do asfaltu, co zwiastuje bliskością obiadu w Telesforówce. Wpierw jednak musimy podejść zostawiając za sobą wypasione chaty, takie wielkie klocki. O ile od ulicy chroni szczelny płot (nowoczesny), to można z oddali podejrzeć ten wypas:

Pojawia się tu więcej osób, więcej rodzin z dziećmi, które podążają ku chatce. Cieszy taki widok, więc powoli zaczynamy myśleć, kiedy i nam się uda zabrać nasze rodziny na kolejną wycieczkę!

Na górze między wierzchołkami mijamy duże kamienie oznaczające granice trzech miejscowości, Brennej, Wisły i Ustronia, nadające nazwę tej górze - Trzy Kopce Wiślańskie:

Przed prywatnym schroniskiem mijamy, a jakżeby - widokową polankę skąd rozpościera się piękna panorama:

oraz słynnego garbuska, który już coraz mocniej się wtapia w okolicę:

Głodni cieszymy na zjedzenie czegoś ciepłego, więc szybko wchodzimy do środka. Wita nas maleńka salka z półtora stolikiem, a te kilka osób czekające na wydanie posiłków oraz złożenie zamówienia powoduje spory tłok. Ciasnota. Niestety brak "porządnego" jedzenia - same naleśniki, zupy, to oraz powolna obsługa nas zniechęca. Postanawiamy dojść na przełęcz Salmopolską i tam coś sobie zjeść.
I tu taka mała uwaga - przy wejściu na teren prywatnego schroniska wisi informacja i prośba aby nie korzystać z ich infrastruktury gdy nic tu nie zamawiamy. Ok rozumiem to, ale wpis, że nie są schroniskiem nasuwa stwierdzenie - że schroniska są dotowane przez PTTK więc tam można jeść swój prowiant? Myślałem, że dzierżawcy płacą czynsz...
Niemniej, aby jasno wybrzmiało - nie mam pretensji, o to że nie można przyjść tu ze swoim jedzeniem.
 
Nieco zniesmaczeni marną ofertą ruszamy dalej. 
W lesie nagle szok. Pojawią się on:

straszny śnieg!!! I lód!!! 
No to wracamy, bo przecież raczków nie wzięliśmy 😂
Tak se żartując dochodzimy do małej polanki, gdzie na pniaku posilamy się. Niestety ale to mój organizm potrzebuję węgli. 
Siedząc w środku lasu, w ciszy, muskani promieniami słonecznymi, w ciszy od wiatru...wcale nie mamy ochoty się ruszać...Gdyby nie czas, który jednak nie stoi to można by tu siedzieć i siedzieć...
Ruszamy. Gdy wchodzimy w głęboki cień pojawia się i chłód. Tu też śniegu jest nieco więcej. 
Choć na widzianym między czubkami drzew Malinowie tego śniegu to za dużo nie widać...

Ten odcinek między Trzema Kopcami a Białym Krzyżem rzeczywiście jest nie widokowy, ale za to są tu łańcuchy:
😂
Żarty, żartami ale podejście pod drogę nas mocno zmęczyło. Mnie złapał skurcz, który jednak szybko mi minął. Dopiero na tym podejściu musiałem się zatrzymywać by odsapnąć - no dało nam ono wycisk.
Na przełęczy wkraczamy w inny świat:

Świat narciarzy, samochodów, motorów. Cywilizacja. Ale są tu karczmy, więc idziemy na obiad.
Zamawiam pierogi, by się nie zapchać schabowym i to się później na mnie później zemści (wieczór, noc i poranek to problemy żołądkowe). Spędzamy w knajpie z godzinę, więc gdy wychodzimy słońce świeci już bardzo nisko. Jest też zauważalnie chłodnie, by nie rzec zimniej. Zostawiamy za sobą parking, stok i wkraczamy w strefę ciszy:

Czekając na obiad ze zdziwieniem liczymy ileż to nam zostało trasy do auta i coś nam się nie zgadza z wcześniejszymi wyliczeniami patrząc na dystans, który już przeszliśmy (dopiero pisząc relację widzę, że koniec zaznaczyłem dwa km przed końcem proponując alternatywę), więc tempo mamy dobre, niemniej dziwię się jak szybko osiągnęliśmy odbicie szlaku ku Chacie Grabowej. To dobrze rokuje, może uda się zejść przed zmrokiem. 
Pojawiają się mgiełki, co w połączeniu z miękkim światłem powoduje fajny klimat:

Słońce już jest nisko, martwi nas tylko widok szlaku, którym mamy iść - ku Staremu Groniowi, który z naszej perspektywy wspina się, a podejść już miało praktycznie nie być. Później wyjdzie, że to taka perspektywa bo szlak praktycznie do przełęczy pod Horzelicą jest płaski.  
Nad Chatą Grabową oglądamy jak słońce znika za chmurami, myślę, że nici z zachodu - będzie relacja miała tytuł Niezachodu.

Tu w końcu mogę pokazać Łysą Górę, najwyższy szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego, o którym Markowi opowiadałem:

Pod chatą pełno aut, my idziemy dalej. Widzę, że Jaworowa mieni się pomarańczami więc dyktuje szybkie tempo co by znaleźć jakąś przecinkę, bo póki co widok mamy pomiędzy drzewami. Podobno nieźle gnam przed siebie 😁 a ja wiem, że trzeba się śpieszyć. Mam rację, jak już jest przerwa w ścianie młodnika, to słońce znikło za chmurami. Więc znów kilka kadrów w kierunku zachodu:

a jednak zachód będzie i to nie jakiś

Ruszamy w dalszą drogę. Mam wrażenie, że przed nami stoi stara baba i się na nas gapi. Robię zdjęcie i okazuje się, że to pieniek, zresztą gdy go mijamy, to okazuje się bardzo mały:

Ale pierwsze wrażenie jest nieco dziwne...
Cały czas zerkam na sąsiednią Halę Jaworową i gdy w końcu docieramy do stokówki, skąd jest lepsza widoczność, to stajemy podglądając co tam się dzieje, licząc, że może znów słońce oświetli ją na pomarańczowo. Jest tam trochę ludzi:

Po chwili daremnego czekania na fajne barwy ruszamy ku wieży na Starym Groniu, na którą to wchodzimy, jednak okoliczne drzewa powoli już zaczynają przesłaniać dalsze widoki: 
wieża i widok z niej na zachód:

Wieża zostaje za nami, a my schodzimy na przełęcz, gdzie oglądamy kapliczkę (świeci się w niej świeczka, więc ktoś o nią dba) i rozpoczynamy ostatnie podejście. Na Horzelicę. Spod niej oglądamy resztki jakie pozostały na niebie z zachodu słońca:

Jest pięknie!
Cicho - nie ma jednego dźwięku, nie ma też wiatru. Jest magicznie! Moja ulubiona pora dnia...oj jak się cieszę, że mogę ją spędzić wysoko w górach!
Fajnie też prezentuje się oświetlenie wokół nartostrady:

Ale czas na nas. Więc w różowej poświacie mijamy miejsce wielu ognisk i zdobywany Horzelicę, skąd rozpoczynamy długie i żmudne zejście. 

Ostatnie widoki mamy nad Stasiówką na kładącą się do snu Brenną:

po czym przy wejściu do lasu wyciągamy czołówki i ostatni kawałek schodzimy już w ich świetle.
Opowiadam, jak to idąc na Potrójną w nocy sarnie oczy człowieka straszyły i wtedy widzimy światełko - okazuje się, że to kolejna kapliczka już praktycznie nad kamieniołomem - też się pali świeca i wisi lampka. Czołówki bardzo się przydają, bo nie dość, że w lesie jest ciemno, to szczególnie sama końcówka jest mocno upierdliwa - na ścieżce są luźne kamienie leżące pod liśćmi, więc gdy docieramy do drogi, z ulgą oznajmiam - jesteśmy uratowani!

Cała trasa zajęła nam ok 11 godzin, zrobiliśmy 28km i prawie 1200 metrów przewyższeń. Co cieszy to praktycznie aż do samego końca nie czułem jakiegoś zmęczenia. Dopiero zejście z Horzelnicy dało nogom popalić ale to norma pod koniec wędrówki.

Jak oceniam szlak? Oczywiście chodzi o odcinek Równica - Przełęcz Salmopolska, bo dalsza część dla mnie jest dobrze znana. Szlak jest fajny; rzeczywiście jest sporo lasów, sporo przysiółków, chat, jest kawałek asfaltu ale częściej one są niejako uzupełnieniem do widoków, niż go przesłaniają, jest tu też całkiem sporo wszelakich polan, które oferują przyjemne dla oka widoki. Jak dla mnie - bardzo fajny.
Z białych plam w Beskidzie Śląskim pozostają tak na prawdę poszczególne szlaki wiodące od Ustronia i Wisły na okoliczne góry (np na Trzy Kopce Wiślańskie) oraz rejon na południe od linii Barania Góra - Kubalonka - Kiczory a więc wspomniany Sałasz Dupne, Karolówka czy też Pietraszonka. 

Sporym dla mnie zaskoczeniem na minus była sama Telesforówka. No żeby schabowego nie mieć???!!!

Na koniec oczywiście, oczywistość:

Komentarze

  1. Z tymi prywatnymi schroniskami to jest tak, że najlepiej byłoby wrzucić kasę do puszki i uciekać, żeby broń Boże biednych górali nie narażać na koszty...

    OdpowiedzUsuń
  2. Odkrywanie plam na mapie jest zawsze fajne.
    Trasa fajna nieoczywista, no i ta końcówka dnia, szkoda że nie byliście w lepszym miejscu do zdjęć bo śwaitło było fajne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak jestem zadowolony - fajnie było. Samego momentu schowania się słońca to chyba w ogóle nie było...W Żywieckim, Małym i Śląskim tych białych plam niewiele pozostało mi już :( najwięcej jeszcze w Żywieckim.

      Usuń
  3. Przedwiośnie jak się patrzy w środku zimy :)). Patrzę na Błatnią, Halę Jaworową czy też wieżę widokową na Starym Groniu wspomnienia wracają, za co dziękować :). Warunek trafiłeś baaardzo zacny. Fajna impreza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje - jak patrzałem na Jaworową to też o Twojej relacji wspominałem, min że ktoś mnie namawia na powtórzenie podobnej akcji :)

      Usuń

Prześlij komentarz