Na Szeroki Wierch a gdzie potem...to się zobaczy... a więc na Tarnicę...

 W Ustrzykach Górnych parkuję na błotnistym klepisku, opłacam haracz (20 zeta), przepakowuje się i ruszam na szlak. 


Mijając Lutowiska powoli zostawiałem za sobą bujną zieleń, oraz i coraz słabiej świecące słońce. Robi się ponuro, chłodno, termometr pokazuje 12stopni. Zdejmuję zieloną koszulę przypominającą flanelę i wkładam polar. Wygląd wyglądem, a ma być wygodnie 😉 . Przepakowuje rzeczy, zabierając tylko to co najpotrzebniejsze, zabieram kijki (moje odkrycie, czy też przekonanie się do nich nastąpi na tym wyjeździe) i ruszam, upewniając się, do której otwarty będzie sklep. Chwilę później z przejeżdżającego auta dwie dziewczyny dopytują się czy dobrze jadą do wejścia na szlak. Potwierdzam, one odjeżdżają, a ja się uśmiecham z lekkim przekąsem, bo na parking mogły by mnie podrzucić. Jednak to tylko kilkaset metrów, więc zanim one się namyślą (stoją przed parkingiem chwile), doganiam je i opłacam wejście do parku. Udaje mi się kupić bilet ulgowy (posiadam orzeczenie o st. niepełnosprawności, choć nie przy sobie), zaoszczędzając 4złote.
Tak na prawdę pierwsze plany zakładały przejście w rejon połonin z Ustrzyk Dolnych, ale stopniowo je urealniałem, dostosowując do czasu jaki będę miał. Ale od początku liczyłem, że od rana do wieczora będę wędrował, jednak zmiana wyjazdu na zimny do tego maj, spowodowała, że planując ostatecznie ten wyjazd, zaklepałem sobie nocleg w Bacówce pod Małą Rawką, a trasy planowałem jako pętle. Tylko, że te wychodziły po nawet ponad 30kilometrów, a ja stwierdziłem, że kurde nie mam już lat młodzieńczych, biegać, ścigać się, czy też startować w rajdach nie mam zamiaru, a moim celem jest iść i się nacieszyć widokami. Więc mój cel na dziś, to iść tyle, ile będę chciał. Wstępnie myślałem o powrocie przez Bukowe Berdo, potem stwierdziłem, że to jednak za długo (jak na dzień po nieprzespanej nocy i podróży), więc może na nie podejdę. Idąc jednak stwierdzam, że gdzie dojdę, to dojdę i już. Przejmować się tym teraz nie zamierzam.
Początek szlaku wiedzie w lesie, są porobione co chwila stanowiska ścieżki dydaktycznej, na pierwszym takim punkcie nawet wchodzę nad moczary, potem jednak tylko czytam co na tych małych tabliczkach jest napisane. Las wita mnie, póki co wiosenny, kwitnącymi kaczeńcami, a buki się zieleniąc:


A jako, że buczyny, to moje ulubione lasy, robię kilka zdjęć (no dobra, tak na prawdę, to przerwy od podchodzenia, czoło mi dość szybko wilgotnieje, aż w końcu po prostu się ze mnie leje pot). Pojawia się też taki deptak, podest, który ułatwia wędrówkę, po śliskim błocie.:
Przede mną, idzie jeden turysta, za mną gonią mnie trzy turystki, które mnie wyprzedzają, przy mojej pierwszej przerwie. Zdejmuję polar, jest mi gorąco (od podchodzenia 😉 ) i ruszam powoli do góry. Przed wiatą wyprzedzam odpoczywające dziewczyny a po chwili mijam i wiatę, nie czuję potrzeby zrobienia przerwy, więc tylko robię zdjęcia i dalej powoli ciągnę.
W lesie za wiatą, pod powalonym konarem wtem coś śmiga. Przystaję i obserwuję chwilę jakiegoś gryzonia, mysz? Nornica? Ktoś wie? 

Mijam polankę zarośniętą szczawiem i w lesie powyżej doganiam idącego turystę. Chwilę rozmawiamy, czy będzie nam dane coś zobaczyć, jednak obecna pogoda, raczej temu przeczy, ale mamy nadzieję, że coś tam pooglądamy. Po chwili mam alarm pompy, cukier spadł, więc muszę się jednak dosłodzić. Znów doganiają mnie trzy mijane turystki, a chwile później, te dziewczyny z auta. Mijając mnie, mówią ze śmiechem, że jednak idą. Po krótkiej chwili ruszam za nimi. Wpierw trzeba pokonać ostatnie schodki:

by wyjść na polanę, z której widać co przede mną, do tego jeszcze sporo nade mną:

Ależ mam emocje, w końcu ujrzę, przypomnę sobie widok połonin. Więc ostatnie metry pokonuje mocno pod górę, by na opadającym grzbiecie, lekkim wypłaszczeniu móc się odwrócić i podziwiać widoki. Bo coś tam widać, nie jest źle!

Z lewej w chmurze Rawki, następnie Wyżniańska Przełęcz, na wprost połonina Caryńska, z lewej widoczne też Ustrzyki Górne. Widać również ścieżkę, oraz trzy mijane turystki.
Wieje zimny wiatr, więc zakładam polar i na to softshela. Ruszam dalej. Na jednym z czterech wierzchołków Szerokiego Wierchu (1240 m n.p.m) dołączam do "gonionego" przeze mnie turysty i ponawiamy rozmowę. Słucham, gdzie pan był, że po Bieszczadach chodził z żoną po wielokroć, a teraz przyjechał się oczyścić, gdyż jesienią pochował swą małżonkę. Siedząc na ławkach, obserwuje jego wzruszenie. Chwilę milczymy, pozwalając wiatru porwać te słowa i wybrzmieć wzruszeniu, które zakończy ciche wzdychnięcie...
Po chwili, po zjedzeniu kanapek, zbieramy się do drogi. Ja robię sobie pierwsze zdjęcie pamiątkowe:

Chmura, która nas otaczała powoli odchodzi, jednak zasłania grzbiet Bukowego Berda. Idąc szlakiem, wśród rozstępujących się chmur, odczuwam taki magiczny moment, który zawsze będzie mi się kojarzył z Tatrami. I ten zapach wiatru, wiosny...

Dla mnie też jest to taka trochę podróż do uspokojenia myśli, do oczyszczenia głowy, a rozmowa, oraz ta sytuacja sprzed chwili, jeszcze to potęguje. Przyjechałem tu z okazji swojej niedawnej czterdziestki, oraz po to aby jakoś uporządkować swe myśli, wspomnienia i właśnie chyba takiej pogody mi było trzeba...
Mijam siodło między szczytami, za Wołosatem powoli się przejaśnia, choć graniczne szczyty dalej otulają ciemne i chłodne chmury:

Przede mną krótkie podejście po schodkach, którymi wejdę na drugi pod względem wysokości, szczyt pasma Szerokiego Wierchu, tak właśnie podpisany na mapach, najwyższe wzniesienie pasma to Tarniczka, za którą leży najwyższy szczyt polskiej części Bieszczad.

Na szczycie leży powalona wieża triangulacyjna. Szybkie zdjęcie i ruszam dalej.

We mgle pokonujemy małe siodło między szczytami, bo tu doganiam mojego niedawnego rozmówce, mijając płat śniegu. A w nim mój towarzysz dostrzega ślady...niedźwiedzia:

Chyba młody zwierz, a kawałek dalej, przy szlaku zrobił kupę:

Pod Tarniczką zaczyna się przejaśniać. Widać szlak z Wołosatego, powoli też odsłania się Bukowe Berdo.
Tarniczka, a w chmurze Tarnica.

Bukowe Berdo jeszcze zakryte.

Widać szlak z Wołosatego. Tarnica również się odsłania.
Tu chwilę rozmawiamy o szlakach, o schodkach, o tym gdzie warto pójść, kiedy nie warto w Bieszczady przyjeżdżać. Ja się biję z myślami, gdzie iść. Wiem jedno, nie chcę wracać tą samą trasą. Tylko, przez Bukowe? Zejść do Wołosatego? A wchodzić na Tarnicę?
Po chwili się zbiera i wraca. On po wielokroć tu wędrował, ciśnienia nie ma, a na kilometrach mu nie zależy. Tu się żegnamy. Ja robię jeszcze zdjęcie panoramy Bukowego i schodzę z postanowieniem, że do Widełek za daleko (to znaczy, zostało by jeszcze wrócić do UG), na Tarnicę patrząc na sznurek turystów też nie zamierzam wchodzić. Schodzę po schodach na przełęcz Pod Tarnicą, gdzie kilka sekund się namyślam i...
Panorama  masywu Bukowego Berda. Kiedyś nim wędrowałem, bardzo chcę wrócić, ale...poczeka na mnie.
...jednak tabliczka z informacją o 15minutach drogi na szczyt, nie daje mi spokoju. A wejdę!
Po chwili robię zdjęcie krzyża, by dosłownie po 5ciu minutach ruszyć z powrotem. Po drodze mijam ekipę, która naprawia schody, wyrzucając większe kamienie, a zasypując stopnie drobniejszymi kamieniami.
Ruszam ku Wołosatemu. Zejście jest błotniste i śliskie. Już wiem, skąd kilka osób ma slady na spodniach, a nawet bluzach brązowe smugi. Tu doceniam te kijki, które tyle lat uważałem za zbędny balast. Schodząc dość szybko wytracam wysokość, nie przejmując się błotem. Przede mną dziewczyna zastanawia się jak ominąć błoto, ja ją wyprzedzam idąc środkiem ścieżki, na chwilę następuje cisza za mną, po czym słyszę cichy śmiech i wyjaśnienia, z czego, a raczej z kogo się śmieje (ze mnie 😁 ).
Na chwilę słońce się gdzieś musiało przebić przez te kłęby chmurzysk, bo przełęcz Beskid zostaje ładnie podświetlona:

Wchodzę w las. Ale jaki! Normalnie chyba to tu mieszkają enty, a Tolkien się na nim wzorował pisząc o Starym Lesie!:

Mijam wiatę, znów się nie zatrzymując i szybko schodzę w dół. Powoli się robię głodny. Dość szybko osiągam wieś Wołosate, dziś zamieszkaną przez kilkadziesiąt osób, a dawnie, przed I WŚ mieszkało w niej ponad tysiąc ludzi. Była to wieś bojkowska.
Szukam w niej po pierwsze jakiegoś busa, bądź knajpy, gdzie mógłbym coś zjeść, bo normalnie czuję, że mi brzuch do pleców przywiera, a ja bym zjadł konia z kopytami!
Przy Punkcie Informacji i Edukacji, parking zapełniony po brzegi. Ale jest otwarta pizzeria. Wkraczam.
Zamawiam ciemnego kozla, frytki i w lekkim chłodzie konsumuje pod parasolami. Od razu czuje się lepiej. Teraz czas ruszyć na parking. Posilony nie myślę nawet o złapaniu stopa. Idę dolina, rozmyślając o tym, jak wyglądało tu życie przed wojnami, czy też w okresie między wojennym. Jakby wyglądało to miejsce, gdyby nie akcja Wisła...
Mijam Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego, następnie torfowisko i powoli zbliżam się do końca dzisiejszej wycieczki. 
Torfowisko Wołosate.

Idę drogą, obserwując Caryńską Połoninę, która wznosi się nad Ustrzykami...

W końcu dochodzę do celu, jednak te sześć kilometrów trochę się dłużyło, a na pewno spowodowało, że znów zgłodniałem. Mijam przy krzyżówce Straż Graniczną, zamieniam kilka słów, pan się pyta skąd idę, czy z Tarnicy, czy z dalsza. Opisuje skąd idę, mówię, że marzy mi się coś zjeść, napić piwa i iść spać, bo nie śpię od połowy nocy, dostaje pozdrowienia i w końcu na parkingu zrzucam z siebie plecak.

Idę do sklepu po zaopatrzenie na wieczór, kupuję pamiątki dla moich dziewczyn, a potem coś jeszcze zjeść. I tak kończy się ta wycieczka, bo nie dzień...


Komentarze