W końcu wita mnie słońce. W Bieszczadach, na pożegnanie...

Poniedziałek - dzień powrotu do domu. W planach odwiedzenie pewnej chatki...ale czy się udało?


Rano znów budzę się przed siódmą a raczej po szóstej. Zza oknem świeci słońce, więc schodzę przed bacówkę sprawdzić warunki i gdy bezchmurne niebo, szybko wracam do pokoju, robię śniadanie, zjadam je i ogarniam się. I taka mała dygresja, wieczorem dotarło chyba trzech facetów. Rano spotykamy się w sanitariatach. Chłopaki myją zęby, a trzeci osobnik siedzi pod prysznicem. Ja zdążę umyć zęby, posiedzieć i porozmyślać i gdy ja kończę szybki prysznic to tenże osobnik dopiero wychodzi spod drugiego. Za to chłopaki wyperfumowane, że hej... 😂
W trakcie śniadania oglądam mapę i porzucam pierwotne plany. W sumie najważniejsze, tj dotarcie w Biesy, spełnione, spiny miało nie być, a takie piękne warunki, warto wykorzystać na wejście na połoniny. Patrząc na mapę, mam po chwili plan.
Jest pięknie! Więc wędrówka na parking odbywa się w wyśmienitym humorze. Choć na Caryńskiej za dużo widoków bym nie miał, dymi całkiem ładnie.


Na parking docieram chwilę po ósmej, jeszcze nikogo nie ma, przychodzi mi do głowy myśl, by od razu odjechać (i nie płacić haraczu 😁), ale stwierdzam, że nie będę się aż tak śpieszył. Tradycyjne przepakowanie, gotowanie herbaty do termosu i w między czasie pojawia się parkingowy, więc się  rozliczam (ech tu zostałem policzony za 3dni, bo tylko taka jest możliwość w cenniku - a jednak mogłem 'zwiać' wcześniej 😉) i w końcu ruszam. 

Żeby wrócić na kolację do domu, nie mogę zrobić dużej pętli, a wracać po śladach wyjątkowo nie lubię, więc pętlę, mam upatrzoną na 5-6 godzin. Tak żeby wejść na połoniny, a po zejściu zjeść obiad.  Więc jadę do Wetliny. Czeka mnie przejazd przez słynne bieszczadzkie serpentyny. Pamiętam, że gdy byłem mały, to zjazd nimi dostarczył sporo emocji. Dziś aż takich emocji nie ma...no cóż nowy asfalt, nowe barierki z metalowymi linkami...

...choć źle nie jest. (Ale mam już na oku inne, bardziej wypasione serpentyny - min aby polatać nad nimi dronem, te znajdują się w obrębie Parku Narodowego, a tu latanie jest zabronione. Choć pewnie za sporą opłatą da się i to obejść)
Staję w zatoczce i robię zdjęcia, niby na samej górze jest parking, ale zapewne będzie wjazd płatny (trafiłem - jest szlaban i budka wypasiona dla pracownika). Po zrobieniu zdjęć, jadę dalej, by po kilku minutach dojechać do Wetliny. Jej również jestem niesamowicie ciekaw, bo to właśnie w niej, w Domu PTTK nocowaliśmy z rodzicami podczas pierwszej wizyty w Bieszczadach. Jadę powoli i się rozglądam, no cóż, jedna wielka budowa, skojarzenie miałem z Zieleńcem w Sudetach, choć tam stawiają wielkie hotele, tu takich budów nie widać. Parkuje pod sklepem, na przeciw którego rozpoczyna się żółty szlak. Oczywiście parkowanie płatne, oczywiście opłata pobierana tylko za cały dzień...w sklepie (no ok, teren sklepu, ale przynajmniej nie trzeba na poboczu szukać wolnego miejsca).
Ruszam prędko, chcę za sobą pozostawić zabudowania. Dość szybko się wychodzi na łąki. Pod lasem oglądam się za siebie:

W lesie znajduje się kolejny punkt poboru opłat za wejście na teren parku (dziwne, że nie ma biletów kilkodniowych...). Znów wchodzę z biletem ulgowym. Ruszam przed siebie. Szlak wiedzie zieloną buczyną. Doganiam czwórkę emerytów, którzy na mój widok ruszają do góry, śmieję się do siebie, że uciekają przede mną. Dość szybko ich doganiam i wyprzedzam dwie panie z panem, jedna z pań mówi, że szybko idę, ale jej męża to nie dogonię, oczywiście śmiejemy się, odpowiadam, że idę raczej powoli. Niedługo przed wiatą jednak pan przystaje i czeka na swoich towarzyszy, więc gdy go mijam i słyszę, jak pani za mną z zawodem mówi, "mówiłam panu, że Ty już pewnie na szczycie i że Cię nie dogoni" 😁. Pan się śmiejąc odpowiada, że nie wiedział o tym. Wiatę też mijam, idzie mi się dziś rewelacyjnie i nie mam potrzeby robić przerwy. Gdyby nie krótkie przerwy na zrobienie kilku zdjęć, które robię, bo takie lasy mi się bardzo podobają, to praktycznie nie zatrzymywałbym się w ogóle. Ale wody warto się napić czasem, no i czyż nie jest pięknie?:


Za wiatą ominąć trzeba wielki głaz, skałę, ścieżka wiedzie wokół niego. Potem kawałek jeszcze lasem i... w końcu między drzewami coś prześwituje:

W końcu wychodzę nad las i mogę popatrzeć na połoninę na tle błękitnego nieba, całkiem miła odmiana po dwóch dniach gdzie motywem przewodnim były chmury 😀:

Na przełęcz Orłowicza, tabliczka w Wetlinie pokazywała 2godziny i 15 minut. Ja docieram po godzinie i 10ciu minutach. Nieźle! Jestem mocno zaskoczony swoim tempem, choć tak na prawdę nie był to jakiś bieg, po prostu to dziś właśnie jestem rozchodzony, do tego wyspany.
Oczywiście robię kilka zdjęć, potem zjadam kanapki i ruszam dalej.
Połonina Wetlińska.

A przede mną Smerek.

Jest pięknie, więc moje tempo spada. Co kilka kroków, gdy minę jakiś zakręt, kupę głazów, zatrzymuję się i podziwiam widoki wokół. Zdjęć nie robię za wiele, bo niewiele się zmienia otoczenie, po prostu chłonę te widoki, by zatrzymać je w głowie. 
Na szczyt Smerku nie ma daleko, więc w końcu docieram na niego, szlak wiedzie poprzez niższy, południowy wierzchołek, a na północ od niego, za trawiastym obniżeniem leży drugi wyższy wierzchołek:

Nie zatrzymuję się, widoki są na zachód bardzo ładne, choć osobiście wolałbym być tu popołudniu (najlepiej jesienią) i móc patrzeć na wschód, obserwować łany traw na połoninach. 
Krótki rys geograficzny, Bieszczady to grupa dwóch pasm górskich w łańcuchu Karpat. Dzielą się na Zachodnie i Wschodnie. W naszym kraju Bieszczady, należą do pasma Bieszczad Zachodnich, które rozciągają się od przełęczy Łupkowskiej do przełęczy Użockiej już po stronie ukraińskiej (na Słowacji Góry Bukowskie, to właśnie południowa część Bieszczad Zach), Bieszczady Wschodnie leżą całkowicie na Ukrainie. Bieszczady Zachodnie dzielą się na pasma:
- graniczne
- Połonin
- Wysoki Dział
-Pasmo Łopiennika i Durnej, 
oraz zależy od podziału geograficznego czasem zalicza się do nich pasmo Otrytu.
Ja znajduję się w Paśmie Połonin, w jej zachodnim skraju. Oczywiście jest to najczęściej odwiedzana część naszych Bieszczad, pewnie najwięcej turystów odwiedza Jezioro Solińskie, ale ono jak już wspominałem nie leży w Bieszczadach. Choć niestety, często wiele przewodników wymieniając atrakcję Bieszczad, umieszcza je w tej części gór. 
No to czas ruszyć w drogę, w dół:
Widok na zachód i to co uwielbiam, morze gór!

Co ciekawe schodząc w kierunku Kalnicy na północy dostrzegam koronę zapory:
To ponad 23 km.
Zejście w dół, na polanę pod lasem zajmuje mi dosłownie chwilę, ale cóż dziwnego, jak szlak wiedzie taką wąską galeryjką, a końcówka to strome schody. Mijam gołoborze, obok którego rośnie pole szczawu alpejskiego i ścieżką dochodzę do garbu. Tu się oglądam za siebie i podziwiam to co pozostawiłem za sobą:
Smerek, widoczny krzyż, postawiony w miejscu śmierci turysty, którego trafił piorun.

Podziwiam też kolory wiosny, spóźnionej. Na połoninach jeszcze żółć, brązy i rudy kolor króluje, choć i zieleń się wkrada, las na skraju też jeszcze uśpiony, dopiero niżej, co widać na zdjęciu niżej, jest zielono. Co ciekawe, szczaw lubi kwaśną glebę, co może świadczyć, że rośnie w miejscach wypasu bydła.


Bieszczady wyróżniają się też od innych pasm, że mają tylko trzy piętra roślinności, pogórza, regla dolnego i połonin.  
Po rękach, oraz czole, czuję że znów mnie spiekło, a ledwie co skóra mi schodziła po wycieczce na Małą Czantorię. Tak się zdarzyło, że w ciągu tygodnia odwiedziłem, prawie że skrajne punkty naszej części Karpat.
Fajnie byłoby wejść do lasu i skryć się w cieniu drzew, więc ruszam w dół gdzie ścieżka wkracza w las. Wtem znów słyszę krakanie. Na czubku drzewa siedzi kruk, niestety odleciał. Ale kiedy powoli ruszyłem dalej, to udało się go złapać, zanim odleciał:

Przystaję jeszcze na chwilę. Muszę nasycić oczy ostatnimi widokami z góry:


Czas jednak nie stoi, a ja córce obiecałem, że kolację zjemy już razem, więc ruszam w dół, wchodzę do lasu, w którym dochodzę do źródła, oznaczonego na drzewie, choć ono samo bije na skraju ścieżki. Poniżej, przy drzewie znajduję odchody wilka. Jest w nich sporo sierści, ciekawe cóż to zwierze padło jego zdobyczą?

Dalej ścieżka wyprowadza mnie na polanę, poniżej której stoi wiata. Z ulgą siadam na ławce i otwieram piwo. Pyszne, bo chłodne i mokre 😉. Po krótkim odpoczęciu ruszam dalej. Pod tablicą Parku Bieszczadzkiego robię sobie zdjęcie:
Ach ta twarz czterdziestolatka 😜
i patrząc na mapę widzę, tuż przed wyjściem szlaku na drogę, ścieżkę, którą liczę na skrót. Po dojściu, okazuje się jednak, że musiałbym chyba po kolana ubłocić się, więc wracam na szlak i schodzę nad potok, gdzie przemywam twarz, a po przekroczeniu mostku rozmawiam z panem pracującym w punkcie poboru opłat.
Turystów za wielu nie ma, stąd pewnie prawie z każdym można porozmawiać (wyjątkiem była pani z dzisiejszego punktu nad Wetliną, jakaś taka mrukliwa). Więc po kilkuminutowej rozmowie ruszam do drogi:

Przechodzę przez rzekę Wetlinę, gdybym poszedł skrótem, musiałbym ją przejść w bród, ciekawe, czy byłoby to możliwe. Na pewno byłaby to krioterapia 😉 . 
Mijam ślady po bieszczadzkiej kolejce wąskotorowej i dochodzę do wsi o tej samej nazwie, co góra, z której schodzę. 

Mijam pierwsze domostwa i w "centrum" widzę dwie knajpy. Jestem strasznie głodny, więc wypatruje gdzie by tu pójść. Pierwsza znajduje się w starym budynku, ta dalej to z serii góralskich chat, więc wybieram tą pierwszą, Przystanek Smerek. No i jest bliżej. Stoją z boku leżaki, przed knajpą parasole. Obsługuje mnie pan w fajnych dredach. Zamawiam jedzenie, biorę butelkę bezalkoholowego piwa i zasiadam pod parasolem. Piwo przepyszne! Zimne, mokre 😉.
Po chwili dostaje sporego schaboszczaka. I tu mała dygresja, dawno się nie spotkałem, że rezygnując z sałatek (które nie lubię) dostaję propozycję w zamian przekąski. Pyszna, choć w przeciwieństwie do kotleta mała. A i pyszny ten schabowy z cyca kurzego 😁
Dwa stoliki dalej siedzi para. Chłopak się pyta, czy nie chcę pomarańcza, ja dziękuje. Okazuję się, że idą GSB i chcą się trochę pozbyć ciężarów. Po krótkiej rozmowie, życzę im jak najmniej zmoczenia, powodzenia. Planują na koniec maja dotrzeć do Ustronia. Ciekawe czy im się uda?
Wychodzę na drogę, robię jedne z ostatnich zdjęć połonin i próbuje złapać stopa. 
Nie udaje się, ale do Wetliny mam 3 kilometry więc powoli idę, mijam znów resztki po kolejce wąskotorowej i docieram niedługo potem na parking.

Po drodze spotykam rozjechaną żmiję, ropuchę, oraz płoszę żurawia który brodził w rzece. W taki sposób kończę swoje wędrowanie, przygodę w Bieszczadach.
Ale jeszcze pozostaje powrót do domu. Znów ustawiam nawigację i liczę, że mnie poprowadzi ciekawą trasą. A jak będzie coś ciekawego, zamierzam zatrzymać się na chwilę. 
Pierwszy robię, gdy widzę kwitnące drzewa przy drodze:

Dziś już nie pamiętam, gdzie to było...mijam Cisną, Majdan, w którym znajduje się baza kolejki wąskotorowej, mijam serpentyny za Wsią Żubracze i ciągle jestem zachwycony. Jednak na polach przed Nowym Łupkowem, muszę się jeszcze raz zatrzymać. No powaliło mnie na kolana!

Jest piękna pogoda i gdzieś w głowie siedzi myśl, że szkoda wyjeżdżać. 


Przejeżdżam przez Komańczę. Nawigacja kieruje mnie przez Niski Beskid, czym jestem zachwycony. Zatrzymuję się i obchodzę Cerkiew Prawosławną. Jest to wierna kopia wcześniejsze, która spaliła się w 2006roku (wcześniej też pożar ją trawił). Piękna jest i szczerze, to jak w domu przeczytałem, że to wierna kopia, byłem zdumiony:


Widzicie księżyc?

Ruszam dalej. Droga wiedzie mnie przez Jaśliska, Tylawę, Dukle, Nowy Żmigród i Gorlice. Oglądam za oknami Magurski Park Narodowy, który z drogi Nowy Żmigród - Gorlice prezentuję się wyśmienicie. Jednak najlepsze czeka mnie za Gorlicami. Zostałem wyprowadzony do miejscowości Kwiatonowice (jadąc z żoną, kilka lat temu do Huty Polańskiej, też tędy jechałem) i tu mogę obejrzeć, jak błękit przegrywa z chmurami:


To ostatnie zdjęcie jakie robię na tej wycieczce. Teraz dojeżdżam do Zakliczyna, gdzie tankuję, kupuję coś ciepłego do jedzenia i kawę i przez Brzesko dojeżdżam do autostrady, gdzie łapie mnie deszcz, oraz napotykam debilnych kierowców (no bo jak można w strugach deszczu dojechać na dwa metry z tyłu, gdy wyprzedzam w sznurze aut, jadący kolejny sznur pojazdów na prawym pasie???).
W końcu po 19tej, szczęśliwie dojeżdżam do domu.
Wracając do planów odwiedzenia tej chatki...przenoszę na inny raz, to odpowiedź do pierwszego zdania 😉

Ps. trochę szczegółów.
Przez te 3 dni, wszedłem na 5 wierzchołków, każdy z nich mający ponad tysiąc metrów, w tym na Tarnicę, najwyższy szczyt Zachodnich Bieszczad. Przeszedłem (niewiele, ale nie o odległość tu chodziło):
- w pierwszy dzień ok 20 km i ponad 860m przewyższenia,
- w drugi dzień nieco ponad 7,2 km i ponad 500m przewyższeń,
- w trzeci dzień ponad 14 km i ok 600m przewyższeń, 
co dało w sumie ponad 44 km odległości i prawie 2000m przewyższeń. Niewiele, ale...było świetnie i niczego bym nie zmienił. No może, został dłużej 😀



Komentarze

  1. Przeczytałam wszystkie części, ale skomentuję tutaj - zbiorczo.
    Bardzo osobista relacja, nostalgiczna, refleksyjna. I ta samotna wędrówka współgrała doskonale z jej klimatem, i pogoda, przez te pierwsze dni. Wszystko jakoś spasowało. A ostatni, słoneczny dzień niech będzie optymistycznym prognostykiem na przyszłość... Czego życzę.
    I tak mi się nasunęło, czytając, że niełatwe jest przełamywanie barier, gdy chce się być w górach. Zdarzały mi się gorsze chwile na szlaku i wiem, że wtedy nic się nie chce. A Ty, uparcie, idziesz dalej mimo złego samopoczucia. Wielki szacunek za to.
    I kolejna rzecz. Nigdy nie byłam w Bieszczadach w tym okresie, raz tyko, dawno, na majówkę. A wiosna tam taka piękna! Zdjęcia z nizin bardziej mi się podobały niż z połonin, gdzie, jak pisałeś, panuje jeszcze przedwiośnie. A u ich stóp taka cudna wiosna! I żal, że tyle chwil się traci, że człowieka tyle ogranicza, praca, codzienne życie, i tak to leci, dzień za dniem, rok za rokiem i nie może sobie, ot tak, pojechać nagle, gdzie chce. Sam pisałeś, jak trudno było wrócić i ile zajęło Ci to lat. To akurat smutna konstatacja.
    I ostatnia rzecz. Kwiatonowice. Nazwa funkcjonująca w mym umyśle od małego. Mój tata pracował kiedyś w firmie, która tam miała swą siedzibę. Znałam nazwę, nie miejsce. A ostatnio, tak jak Ciebie, gdy wracaliśmy z majówki w Beskidzie Niskim, nawigacja też nas tam pokierowała. Piękne tereny! Warto byłoby się tam pokręcić.
    I podsumowując - świetny wypad! Mam wrażenie, że też go tak oceniasz, że był bardzo ważny. Niech zatem więcej takich będzie - to moje życzenia dla Ciebie na czterdziestkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za życzenia. Wycieczka była świetna. Po prostu trochę bardziej przedstawiłem siebie, swoje zmagania, ale nie w formie narzekania, a po prostu tak było, więc to spisałem. I widzę, że Ty dobrze to odczytałaś. Dzięki wielkie!

      Usuń

Prześlij komentarz