O tym jak to niebo prawie mi się zwaliło na głowę, na Połoninie.

Rano się budzę chwilę po szóstej, do siódmej jeszcze próbuje usnąć ponownie, ale zaczyna się powoli ruch w bacówce, ktoś schodzi po schodach, podłoga skrzypi, drzwi trzaskają, ot chatka budzi się do życia...dodatkowo po pobudce musiałem zjeść batona, bo cukier po korektach niski, jestem zbyt rozbudzony. A skoro i tak nie usnę, więc w końcu o siódmej schodzę na dół, jednak spotyka mnie niespodzianka - wejście do toalet zablokowane - podłoga jeszcze mokra, w jadalni zamiatają, za chwilę będą myć podłogę, więc ze śniadaniem trzeba poczekać.

Chyba, żeby wziąć jedzenie, butle z palnikiem na zewnątrz i na świeżym powietrzu zjeść. Tak też czynię. Poznaję w ten sposób Imbira, kota celebrytę (dzień wcześniej przywitał się ze mną pies), który pogardził resztkami mojego paprykarza.
Średnio wypoczęty po nocy, myślę co robić. Przez myśl przechodzi powrót do domu pod wieczór. Nie pomaga nie wyspanie, no po prostu jestem wymięty. 
Po śniadaniu pakuję się i ruszam w stronę parkingu. Idąc, pomysł powrotu wywiało mi z głowy. Pięć godzin jazdy? W niedzielę popołudniu? W takim stanie? Nie, to nie ma sensu.
Schodzę od auta. Znów przepakowuje plecak, zakładam nowy sensor. Rozmawiam z panami parkingowym, oraz parkowym. Rozliczyć się za auto, mogę następnego dnia, bilet znów kupuje ulgowy. 
Po krótkiej rozmowie ruszam w górę.
Tak na prawdę to sytuacja z sensorem i batonami wymusiła na mnie niejako cel połoniny Caryńskiej. Wracać pod bacówkę by się wdrapać na Rawkę nie ma sensu, musiałbym albo iść z cięższym plecakiem (z rzeczami na noc), bądź potem schodzić po nie znów do auta. Na jakąś długą pętle nie mam ochoty, a prognozy zapowiadały możliwą burze w południe (a myślałem o pętli przez Dział z Rawkami, o zjechaniu do Ustrzyk). Ruszam więc najkrótszą drogą na połoninę Caryńską.  


Od początku szlak mocno się wspina, ot tak poprowadzony w stylu słowackim, do góry na krechę na wprost - kto w Małej Fatrze był, ten wie o co chodzi 😁. Z łąk, na których okwiecone drzewa i krzaki miło się prezentują wchodzi się do małego lasu, z którego wychodzimy na polanę porośniętą borowiną. Widoki się na boki pojawiają, szczególnie w stronę Wetliny, więc robię taktyczną przerwę, to znaczy robię kilka zdjęć. A przy okazji łapę oddech 😂

Na parkingu, gotując wodę na herbatę do termosu, ustawiłem statyw i próbowałem zrobić kilka ujęć z pędzącymi chmurami. Ustawiłem więc przesłonę na największą dziurę, nałożyłem filtr szary i...zdjęcia nie wszyły mi totalnie. Niestety z powodu złego samopoczucia, do którego doszedł ból głowy, dopiero na połoninie u góry zauważyłem, że wszystkie zdjęcia robię na maksymalnym otworze. A może to wypite piwo tak na mnie działa... 😂 A mój obiektyw wtedy mydli...więc za te zdjęcia z początku...przepraszam 😉. 
Im wyżej podchodzę pod bukowy las, który oddziela mnie od połonin, tym coraz szersza panorama się otwiera. Gdy spoglądam na Rawki...to nie żałuje, że tam, mnie nie ma. Widoków na stronę słowacką pewnie nie ma:

Przypominam sobie prognozy mówiące o burzach już wcześniej, więc od chwili obserwuje niebo. Póki co słońca coraz mniej, ale jeszcze nic się nie dzieję. Wchodzę w las. Nie tylko na północy kraju rosną krzywę drzewa. W Bieszczadach też:

Podążam ścieżką, na prawdę szybko nabierając wysokości. Popijam tabletkę przeciwbólową, bo głowa coraz mocniej łupie. I dalej, do góry...

W końcu wychodzę za las. Mijam ławki, mimo zmęczenia, chcę jak najszybciej sprawdzić niebo, w lesie wrażenie miałem, że robi się ponuro. Szybkie rozejrzenie się, trochę uspokaja, choć za Rawkami chmury robią się coraz ciemniejsze.

Rzut oka pod słońce, na wschód. Z lewej Tarnica, w oddali sterczą pobielone jakieś szczyty po stronie ukraińskiej. Zwróćcie uwagę, jak przebiega granica wiosny, niżej na pierwszym planie buczyna jeszcze rudoczerwona, Rawki też u góry las brązowo-rudy, dopiero polana i dolne partie lasów się zielenią:
No zza Rawek coś zaczyna się dziać. 

To jeszcze spojrzenie na zachód, opadający mur Działów, jedne z wersji mej trasy planowanej i jedno z pierwszych zdjęć gdzie więcej w kadrze będzie nieba.

Pod końcem, szlak na szczęście skręca i ostatnie metry można trochę odetchnąć, idzie po skosie przecinając stok. 
Pamiętam, że gdy wędrowałem kilkanaście lat temu pod koniec czerwca po połoninie Dźwiniackiej, to zielone trawy sięgały nam do kolan. W sumie takie Bieszczady mi się marzyły, a niestety dziś na połoninie dominują kolory rudy, brązowy i rdzawy. 
Widok na wschód, na pierwszym planie Połonina Caryńska, za nią Bukowe Berdo i z prawej Tarnica.
Mocno wieje, do tego zimny wiatr, więc szybko znów się ubieram. Robię sobie zdjęcie i dopiero przy robieniu panoramy, zmieniam przesłonę na f8.

Panorama w kierunku wschodnim.
Jeszcze z kronikarskiego obowiązku zdjęcie w kierunku północnym:

i ruszam zdobyć najwyższy wzniesienie połoniny, zwany Kruhlym Wierchem. Wpierw jednak muszę pokazać bilet, bo za jednej z grup skał przechadza się pracownik PN (obok leży i terminal do płacenia kartą). Po chwili rozmowy okazuje się, że chłopak przyjechał na weekend do pracy, dzień wcześniej był na Połoninie Wetlińskiej, gdzie złapał kontuzję kolana stąd zamiast pod Tarnicą, siedzi tu. Po kilku minutach rozmów na tematy gór, widzę, że od Ustrzyk idą turyści, więc się żegnamy.
Idąc dalej widzę, że słońce lekko oświetla słynne bieszczadzkie serpentyny, więc przed samym szczytem robię kolejną przerwę na zdjęcia. Zresztą narobiłem ich sporo, bo dziś w końcu mam odleglejsze widoki.

Jeszcze kilka kroków i jestem. Kruhly Wierch zdobyty (1297 m n.p.m)! 

Oczywiste, że wpierw robię zdjęcia, potem zasiadam do zrobienia i zjedzenia kanapek. Robię sobie kolejne zdjęcie (jak nigdy):
Za mną Połonina Wetlińska. Niżej w zbliżeniu:

Dostrzegam Kolibę, pierwotnie miałem tam spać.
Bieszczadzkie serpentyny.
Próbowałem też zrobić zdjęcie krukom, która szybowały nade mną, by następnie wylądować, ale skubane, za szybkie były 😂
Dogoniły mnie widziane wcześniej dziewczyny, witam się, gdy jedna z nich odpowiada, o się znamy, byłeś na Tarnicy wczoraj? Ha jaki świat mały 😀. 
W trakcie krótkiej chwili na szczycie zwracamy uwagę, że na zachodzie, nad granicznymi szczytami widać opady. 
Po chwili deszcz schodzi w dolinę:

Moje plany, by zejść do Brzegów Górnych zaczynają się rozwiewać. Dziewczyny mają w planie dojść do Bacówki, tam przeczekać jakby co deszcz i wejść na Rawki. W tym momencie słyszymy grzmot z oddali. Wszyscy dostajemy przyśpieszenia, a moja niepewność co do trasy przeradza się w pewność, że trzeba wracać. Żegnamy się, ja dojadam kanapki i zanim się pozbierałem, to dziewczyny znikają już w dole. W między czasie od strony Brzegów dochodzi grupa turystów. Chwilę rozmawiamy, czy w widocznych na wschodzie pobielonych szczytach znajduje się Pikuj. Schodząc robię potem zdjęcia temu pasmu i dopiero w domu (pisząc tą relację) odszukuje gdzie jest Pikuj i co to było widać (niżej będzie to opisane pod zdjęciami). 
Spoglądam na sytuację i sugeruję, że czas się ewakuować na dół. Ruszamy.

Bo zza Dużej i Małej Rawki idzie zło 😉, tzn ciężkie chmury, które wyglądają mi na burzowe. Mijam chłopaka, z parku, mówi, że ma pelerynę, a jakby co to w ostateczności będzie schodził w dół. Życzymy sobie powodzenia i ja lecę w dół. Tak zasuwam, że pomijam odbicie, którym się wspinałem i dopiero dobre kilkadziesiąt metrów dalej się łapę, że coś za długo schodzę. 
Sytuacja na niebie nabiera dynamiki, na szczęście grzmotów nie słychać:

dziesięć minut później:

tu po kolejnych czterech minutach:

Schodzę w dół, już spokojniej, bo po pierwsze opuściłem rejon szczytu, po drugie mimo niesamowitej szybkości zmian na niebie, zdążę zejść o wiele niżej.
Mam wrażenie jakby nadchodziła Mgła z powieści Kinga, a niebo się chciało zawalić nam na głowy:

Przed wejściem w las widzę, że Rawki całe we mgle, w chmurach, a te zaczynają schodzić w dół po zboczach. Po wyjściu niżej z lasu, po kilkunastu minutach widzę, że nie jest już tak widowiskowo i chyba na pewno burzy nie będzie:

Przy okazji, na wschodzie widzę wyraźniej, pobielone szczyty, które wyżej wzięliśmy za Pikuj. A to Stoj:

Stoj to najwyższy szczyt Połoniny Borżawskiej, ok 71-72km odległość. Pikuj jest bliżej i na lewo.

Zdjęcie z podejścia. Zakreślony Pikuj, ok 44-45 km. Borżawa jest z prawej.

I crop. Z lewej Tarnica, zakreślony Pikuj, a z prawej Stoj. 
Zaczyna lekko kropić, jednak niewiele. Przy aucie znów  się przepakowuję. Piekę sobie na patelni boczek, a następnie zjadam go popijając piwem. I gdy mam się zbierać, nagle z nieba na kilka minut spada ściana deszczu. Gdy w końcu przestaję, ruszam ku bacówce.
Tymczasem świat wokół się zmienił:

Mam wrażenie, że wkraczam do Parku Jurajskiego 😉:

i tylko uważać trzeba, żeby pterodaktyl nie przyleciał 😂:

Przed 14tą melduję się w bacówce, w przedsionku spotykam dziewczyny, które śmieją się, że strasznie powoli maszerowałem, one już drugie piwo kończą a ja dopiero dotarłem do bacówki. Idę się znów zameldować, zrzucam plecak w pokoju, kupuje piwo i idę się z nimi pożegnać. 
Dziewczyny chwilę później znikają (pozdrawiam 😀 jak to czytacie) a ja idę kupić sobie bigos. Następnie idę do pokoju i...odsypiam zmęczenie. Budzę się przed osiemnastą, zjadam kolację, popijając kolejnym piwem i gdy gospodarze szykują się do obejrzenia filmu, zmywam się do pokoju i po chwili usypiam.
Tę noc śpię całkiem dobrze...

Komentarze