Na sanki w góry.

Zaczęły się ferie zimowe, oczywiście jak co roku bez śniegu w mieście. Śnieg ostał się jedynie wyżej, w górach, więc stwierdzamy, że warto by dziecku pokazać zimę, stąd pomysł na krótką wycieczkę w góry, na sanki, by młoda choć trochę zimy zaznała. 
W sobotę, po ogarnięciu przyziemnych spraw, zostaje mi tylko wymyślić, gdzie pojechać. Kombinuję jak koń pod górę, ale czasem najlepsze są jednak pierwsze pomysły, a ten mi został po relacji Wioli, z jej wyjścia na Magurkę Wilkowicką od strony Przełęczy Przegibek. 

Jednak, zanim zaczniemy się wspinać autem, na przełęcz, zaraz za kościołem w Straconce, zjeżdżam w kierunku przysiółka Mała Straconka, gdyż lekko zaspaliśmy i będąc sporo po 9tej, w piękny niedzielny poranek, na parkingu na przełęczy zapewne już nie będzie wolnych miejsc. Auto zostawiamy na parkingu, na samym końcu drogi, dalej tylko mieszkańcy mogą dojechać. Wyciągamy sanki, dupolotoślizg, plecak, ja aparat, oraz się ubieramy. Przyszykowani jesteśmy na spory ziąb, bo według prognoz ma być temperatura odczuwalna sporo poniżej 10ciu stopni na minusie. Ruszamy!
Po chwili muszę się wrócić do auta, skleroza; potem goniąc dziewczyny. Gdy je doganiam, zabieram sanki, które póki co trzeba nieść, bo śniegu mało, a droga czarna:

Mijamy kilka domostw i dopiero za ostatnim na drodze pojawia się śnieg, więc teraz sanki można w końcu ciągnąć. Powyżej ostatniego domostwa, powyżej starego drewnianego płotu, odsłaniają się też pierwsze widoki:

Dochodzimy do Łysej Przełęczy, gdzie dochodzi szlak z Bielska, biegnący przez Łysą Górę. Tu pijemy herbatę, oraz nieco powyżej, na drodze, próbujemy zrobić pierwszy zjazd, póki co nie udany, zakończony przewrotką 😁. Tu też dochodzi/odbija szlak czarny spod/do Stalownika i to właśnie nim, pierwszy raz zawitałem w Beskid Mały. Wtedy niewiele widziałem, gdyż był to pochmurny dzień, a nawet przez chwilę w lekkiej mżawce podchodziłem. Dziś możemy wszyscy zobaczyć widniejącą przed nami małą kotlinę:

Już tu samo podejście było ciężkie dla nas. Ostatni miesiąc siedzenia w domu, dał się nam we znaki... A będzie niestety, przez jakąś godzinę jeszcze ciężej, gdyż szlak wiedzie garbem mocno pod górę. 
Na przecięciu ze stokówką, próbujemy kolejnych zjazdów, a zza gałęzi wyłania się widok na Bielsko.


Śnieg jest tu twardy, więc zjazdy znowu są nie udane. Teraz następuje powolna wspinaczka do góry. Jest to nudny odcinek, wiodący lasem, ale za to zaczyna przybywać śniegu, co powoduje, że para turystów, która nas wyprzedza, zakłada raczki. My tymczasem powoli, się wspinamy, idąc po ubitym twardym śniegu i w końcu docieramy do miejsca, gdzie najgorsze podejście zostawiamy za sobą:

Wydeptana ścieżka się lekko zwęża, a obok niej, pojawia się coraz większa warstwa białego lukru, lukru, bo śnieg jest dalej zbity i twardy, więc nie przypomina puchu. Również lekko ośnieżone świerki dodają uroku! Ładnie jest! 

Córka się nie zapada, dzięki czemu chodzi obok ścieżki i może zacząć badania głębokości śniegu! Zmęczenie nagle mija 😁

Obok ścieżki pojawiają się też polany, a z nich pierwsze widoki. To oznaka, że zbliżamy się do pierwszej góry, którą w sumie, nawet nie wiemy kiedy pokonujemy. Dopiero gdy mijamy pierwsze domostwa, oraz kapliczkę, wiemy, że Rogacz został za nami 😉

Pięknie tu mają! Widok zza XIX wiecznej kapliczki:
Z lewej Skrzyczne, z grzbietem ciągnącym się w kierunku Malinowskiej Skały (nie widocznej), następnie Grabowa wystający za Magury, oraz za nią Klimczok i na prawo grzbiet Szyndzielni.

Pięknie! Zresztą nawet droga, z zaspami obok niej, wygląda przepięknie:

Droga tu jest odśnieżona, więc kawałek córę ciągnę teraz na sankach, zdecydowanie poprawiając jej humor. Wcześniej jednak, na śniegu, tradycyjnie robimy orła:

Zanim jednak rozpoczniemy ostateczne podejście pod szczyt i schronisko, dostrzegam Tatry!

Ostatnie metry przed sklepem, musimy pokonać przez zaspy, które zawiał wiatr. Zaś przy samej Chacie na Magurce, stoją igla, z wiaty obok unosi się dym grilla, oraz zapach pieczonej kiełbasy.

Jednak najważniejsze, jest obok. To piękny widok na Beskid Śląski, Kotlinę Żywiecką z wijącą się trasą S1; za kotliną Beskid Żywiecki a nawet Małą Fatrę! 


Od jakiegoś czasu lekko dokucza nam zapowiadany wiatr, a jako że wszystkie miejsca zadaszone są zajęte, ruszamy niezwłocznie pod schronisko. Gdy dochodzimy do szlaków wiodących od strony przełęczy Przegibek, liczba turystów się mocno zwiększa, w schronisku jest ogromna kolejka do baru, oraz straszny zaduch na sali, więc kanapki zjadamy pod schroniskiem. 

Byłem w nim dwukrotnie, i dwukrotnie nie miałem widoków, dziś zaś mam ich bez liku, tak jak i ludzi wokół. Pod schroniskiem wyznaczona też jest trasa dla narciarzy i właśnie siedząc obok niej, puszczam drona by sfilmować widoki:


Z racji wiatru, szybko kończymy nasz posiłek i przerwę i ruszamy w drogę powrotną. Córę na zjeździe namawiam na kolejną próbę zjazdu i w końcu na jej twarzy gości wielki uśmiech! Zjazd się udał. Choć trochę pisku było 😁. Teraz zresztą mamy praktycznie całą drogę w dół, więc jej sporą cześć, córa siedzi na sankach, jedynie w kilku stromszych momentach, schodzi z nich, aby nie wjechać w osoby idące ścieżką. Gdy większa część osób schodzi w stronę przełęczy, my odbijamy na czerwony szlak, którym zamierzamy wrócić na Przełęcz Łysą, którą dwie godziny wcześniej zdobyliśmy. Na tym odcinku, do jednego miejsca widokowego nie robię już zdjęć. Ot zejście lasem. Choć czasem trafią się fajne kadry na ciekawie podświetlony las:

i żonę ciągnącą córę 😉.
Choć w jednym miejscu, ściana lasu ma wyrwę i z niej można popodziwiać widoki.
Dolina Straconki Małej i Łysa Góra.

Potem muszę gonić dziewczyny, które ruszyły dalej na ślizgu, znikając mi za zakrętem, choć jeszcze spory czas było słychać piski córki 😁 . Ruszając za nimi i mnie się udaje kawałek zjechać na sankach 😁. Choć szkoda, że jest tu tylko wydeptana wąska ścieżka, przez co jedzie się wolno...ale chwila dla dużego dzieciaka była 😉.
Do przełęczy docieramy prawie bez przygód, no prawię, bo w pewnym momencie w żonę wjeżdżają ciągnięte sanki, a ona wywala się na kamienie. Do końca zejścia i kolejne kilka dni chodzi obolała, na szczęście tylko na tym się kończy ta przygoda.
Ostatnie spojrzenie na Przełęcz Łysą:

oraz na Gaiki:

i nasza wycieczka się powoli zbliża do końca...

Jeszcze obiad, który udaje się nam go zamówić, przed szczytem, dzięki czemu omija nas dwu godzinne czekanie na jedzenie i wracamy do domu...

Krótki spacer, nieco ponad 8km, ale przez wciąganie sanek, czasem i młodej na nich pod górę, a potem hamowanie nimi przy zjeździe, jednak mnie umordowało, do tego ok 500metrów przewyższeń, Beskid Mały znów pokazał swoją stromość 😜, a kolejny rodzinny spacer w pięknej pogodzie się udał!
Mapa. Oraz rzut oka z lotu ptaka na naszą trasę:
Widok z mapy.cz.

Komentarze