Góry Kaczawskie po raz pierwszy i z biwakiem

Przyszedł majowy urlop, w którym zaplanowałem dwu, lub może trzydniową włóczęgo po pasmach sudeckich, w których mnie jeszcze nie było.
Tak samo jak w 2017 roku planowałem wyjazd w Góry Izerskie, tak i teraz sporo czasu spędziłem nad mapą by wymyślić jak najlepszą trasę wędrówki. Wtedy siedziałem nad nią nawet podczas obiadów. W tym roku mapę laminowaną kupiłem na kilka dni przed wyjazdem, ale nad wyborem trasy posiedziałem pewnie kilka dobrych godzin. 
To gdzie ruszam tym razem? 

Liczyłem, że na koniec maja w tym roku będzie już ciepło, więc na wyjazd zabieram namiot. 
Przy okazji, po cichu liczę, że koniec maja/początek czerwca będzie u mnie oznaczać, zacznę tradycje biwakową. Pierwszy wyjazd w tym okresie to był w Bieszczady, choć wtedy spałem w Bacówce pod Małą Rawką (2021rok), rok później pierwszy raz spałem w namiocie (i to dwukrotnie), a zeszłej wiosny pojechałem na biwak na Lubań (i jedynie w 2023im nie było takiego wyjazdu).
Przyszedł wyczekiwany urlop i przyszło też...ochłodzenie - w górach spadł śnieg, w Tatrach ogłoszono nawet z powrotem zagrożenie lawinowe, więc zaczynam z niepokojem spoglądać na prognozy. Niestety po kilku latach szczęścia, te pokazują na pierwszy dzień mojego wyjazdu opady, ale liczę, że jak to wcześniej bywało ominą mnie, lub będą niewielkie. Po śniadaniu ruszam. Na a-czwórce trafiam na dwie zwężki, które powodują kilkuminutowe zwolnienie oraz ulewę. Pod Wrocławiem robię jakieś kółko, pewnie omijam korek w okolicy Bielan Wrocławskich bo wracam na autostradę S8ką (zjeżdżałem na Żórawinę). 
Po chyba dwóch kilometrach, na przeciwległym pasie widzę ciężarówkę w rowie - korek ma ponad 8km...w końcu zjeżdżam na drogi krajowe i zmierzam powoli ku mojemu celowi. Im bliżej tym jadę wolniej, bo krajobraz wokół robi się coraz piękniejszy. Gęba mi się cieszy bo też nie pada, ba nawet słońce czasem przebija się przez chmury. Przed mną pojawiają się góry, niewysokie oraz mijam znak kierujący na Zamek w Bolkowie, a to oznacza, że właśnie wjeżdżam w Góry Kaczawskie.
2025 kontra 2017:

To ta sama drogą (5tką), którą jechałem w Góry Izerskie i dziś znów robi na mnie wrażenie całkiem widokowej. Więc nie przejmuję się, że zwalniamy, gdy ciężarówki przede mną zwalniają nie mając mocy by wjechać pod górę. Ja jadę i się rozglądam i podziwiam widoki wzdłuż drogi. Tym razem jednak moim celem jest wieś w środku tych malowniczych gór - docieram do Kaczorowa. To mój cel na dziś. 
Parkuję przy drodze na Wojcieszów. Obok pod domem widzę pana na rusztowaniu, więc pytam się, czy mogę tu zostawić auto. Pewnie tak, ale lepiej niech je pan postawi od frontu, bo ostatnio jakiś facet został busa na kilka dni i mu go okradli z kół, lusterek itd. No nieźle się zaczyna myślę sobie.
Przestawiam auto, przebieram buty i zakładam plecak. Ciężki. Ruszam. Z ciężkimi myślami - jak wrócę, będzie stać samochód?
zostawiam auto...
Na początek zapominam polara. Szybko wracam i po chwili docieram do sklepu w centrum wsi. Kupuję piwo, które wypijam pod tymże sklepem:

i ruszam w wędrówkę.
Kaczorów, wieś leżąca w Górach Kaczawskich, między dwoma grzbietami Gór Kaczawskich -Południowym i Wschodnim. Pierwszy raz wzmiankowana w 1420 roku jako Rutengerisdorf. Dziś zamieszkana przez nieco ponad 700 osób. Jest 13, nieco późno, więc odpuszczam zwiedzanie zabytków (kościół z 1311 roku, zespół pałacowy - pałac z 1561 roku) bo moim celem jest dziś dotrzeć w rejon Folwarcznej. I choć to jest ok 20km więc na spokojnie, ale zarazem nie mam całego dnia. (tylko pół 😉)
Dziś wędrować będę po Górach Kaczawskich - pasmo leżące w Sudetach Zachodnich, rozciągające się na długości ok 30km. Leży między Pogórzem Kaczawskim na północy, Pogórzem Wałbrzyskim na wschodzie, Górami Wałbrzyskimi na południowym wschodzie, Rudawami Janowickimi i Kotliną Jeleniogórską na południu oraz Pogórzem Izerskim na zachodzie. Zajmuje obszar 227 km2 i w skład wchodzą cztery grzbiety - Północny, Mały, Południowy i Wschodni. Najwyższy szczyt - Okole - 725 m npm. 
Miałem iść ku zielonemu szlakowi, który przechodzi pod górą o ciekawej nazwie - Góra Czaszek, ale o dziwo (dla mnie) ruch samochodów na tej drodze jest spory, więc szybko uciekam ku spokojowi, a ten ma kierunek wsi Płonina. Kusi taki znak:

Długo się nie zastanawiając skręcam i po chwili jakbym znalazł się w innym miejscu. Łąki, lasy i góry...czego chcieć więcej?
Lubrza
Jest pięknie, cisza i spokój. I do tego nie pada! Idę sobie powoli, oglądam zielone widoki. Straszę sarnę pasącą się kilka metrów od drogi, inne widzę na środku łąk. Rozwala mnie widok w kierunku południowo-wschodnim :Góry Ołowiane z prawej (najdalej na południe wysunięta część Pasma Południowego), na lewo opadające wzniesienia Pasma Wschodniego a horyzont zamyka widok na Góry Lisie, pod nimi ledwo widoczna wieża kościoła w Świdniku:

Docieram do wsi Płonino i oglądam zamek Niesytno, o którym wstyd się przyznać, nic nie wiedziałem. Robię zdjęcie, ale trwające prace, z "głębokimi wykopami" psują widok, więc wstawiam kolejne, już znad wsi:

Pięknie się prezentuje ten zamek, oj pięknie! Najpewniej zbudowany na początku XIV wieku, pierwsze wzmianki mówią o zajęciu w roku 1432. Dziś w rękach prywatnych ponoć trwają prace remontowe.

Dróżką obok pastwiska docieram do ruin kaplicy ewangelickiej wraz z cmentarzem, znajdującym się na zboczach Ostnika. Przy drodze stoi tablica, z opisem, oraz zdjęciem ruin kaplicy, ale jeszcze z konstrukcją dachu. Wchodzę by obejrzeć kaplicę z bliska:

Cmentarz powstał w 1825 roku, jest tu kilkadziesiąt grobów, część otwarta. O tym się sam przekonałem, bo wchodząc w zagajnik widzę dziurę w ziemi. Z tablicy informacyjnej upewniam się, że tak, to groby. Ech...Częściowo czytelnych tablic jest tu ponoć tylko cztery.
Ogólnie zaniedbane miejsce...szkoda.

Ruszam dalej i po chwili gdy się oglądam za siebie, aż staje w miejscu robiąc kolejną przerwę i podziwiając ten piękny widok zamka na tle gór:

Tu też kończy się pewna epoka. Zaczyna padać 😁. To pierwszy raz od dobrych kilku lat, kiedy mnie w górach zlało. Mijam stado krów, gdzie ciekawskie cielaki wyłażą poza ogrodzenie, ale na mój widok uciekają do swoich. Idąc obok tych krów czuję się nieco nieswojo, będąc obserwowany przez większość zwierzaków. Wolę jednak nie patrzeć im w oczy, bo a nóż wzorem alpejskich krów ruszą na rodeo ze mną? 😉

Przy Czerwonej Skale ubieram kurtkę. Bo zaczyna coraz mocniej padać. No cóż, znowu moje prognozy, to znaczy aplikacje na których sprawdzam prognozy; znowu się sprawdziły. Niestety na gorsze. Cóż, po tylu wycieczkach ze świetną pogodą, nie będę marudził na tą jedną, z nieco gorszymi warunkami. 
Szlak, droga zaczyna być coraz bardziej dzika, zarośnięta - więc omijam więc grupę skał Karczmisko - bo ścieżka do nich biegnie przez wysoką trawę, a ja chcę aby buty jak najpóźniej przemokły. Ale gdy docieram do ruin wiatraka w Mysłowie mam je już całe mokre.

Podchodzę więc pod niego czytając o nim i oglądając go z bliska (to przykład wiatraka holenderskiego):

Góry wokół, choć niewysokie, to i tak nikną w deszczu i mgle...schodzę więc do coraz głośniej słyszalnej krajowej piątki, mijam ją i wkraczam do wsi Mysłów. To kolejna stara miejscowość na mojej dzisiejszej trasie. Pierwsze wzmianki są z 1203 roku! I kolejna, której zabytki (kościół, pałac) totalnie mnie nie interesują dziś, no bo leje. Szlak mija kościół (wzniesiony pod koniec XIII wieku) i wyprowadza mnie na pastwiska. Góry Kaczawskie stoją pastwiskami! Tym razem wzbudzam zainteresowanie koni:

Tu buty już się poddają, mokra trawa wygrywa 😉

A po chwili wchodzę na drogę asfaltową. Nosz...trza było pójść kawałek dalej i bym może nieco później przemoczył buty...Ruszam ku Radzimowicom:

Szkoda, że leje, bo widoki muszą tu być piękne:

Radzimowice to najmniejsza wieś w gminie. Przechodzę przez nią dość szybko. Dawniej zwana Starą Górą i posiadała nawet prawa miejskie. Był tu prężny ośrodek górnictwa kruszcowego na Dolnym Śląsku. Ale o tym dowiem się czytając o jej historii, dopiero pisząc tą relację (wzmianki o pracach górniczych pochodzą z 1477roku). Tymczasem pada cały czas, więc mijam kilka pięknych domostw w różnym stanie:

i lecę szybko w dół. Pierwotnie miałem iść dalej przez Dłużec, ale...mokro jest, więc teraz moim celem jest Wojcieszów. Wchodzę w piękny las. Tu dogania mnie pan z psem i zaczynamy rozmowę. Pan ogólnie zachwala okolice, okazuje się, że działa w tutejszym kole, które promuje swój rejon. Opowiada chwilę o kilku ciekawostkach, zaprasza wspominając, że można tu zwiedzać kamieniołomy, szubienicę itd i wtedy docieramy do szybu Arnold:

Podchodzę zrobić zdjęcia i zajrzeć w jego wnętrze i tu się żegnamy. Pan rusza z psem w dół, a ja po obejrzeniu dziury idę zajrzeć do szybu:

Z lekkim lękiem staram się zajrzeć w głąb, bo dna nie widać, ale z racji iż jest ślisko, a ja mam duży plecak, nie ryzykuje.
Wydobywano tu arsen. Głębokość 104 metry...robi wrażenie. Na pewno wolałbym tam nie zlecieć!

Ruszam po chwili dalej. Moim celem jest dojść do Wojcieszowa, gdzie zamierzam napić się ciepłej herbaty w pizzerii. 


Mijam ośrodek harcerski, na przeciw którego stoi na sprzedaż całkiem spory ośrodek wypoczynkowy. Mijam małe, całkiem fajne bloki mieszkalne, i docieram w pobliże głównej drogi. Widać ugryzioną przez kamieniołom górę Połom:

Po krótkiej chwili docieram do lokalu, gdzie zasiadam i zamawiam pizzę. Zjadam ją popijając herbatą i piwem. Nieco schnę też. 
Wojcieszów położony jest nad rzeką Kaczawą między grzbietami Wschodnim, z którego zszedłem a Południowym, na który zaraz zacznę się wspinać. Miasto zamieszkuje prawie 3,5 tys mieszkańców. Wzmiankowana w XIII wieku. 
Po krótkiej przerwie czas na mnie. Wrzucam plecak na garba i ruszam, znów drogą (dziś sporo wędruje po asfalcie...). Rozpoczynam podejście. Mijam wiadukt kolejowy i po chwili ostatnie zabudowania. Za mną widok na górę Miłek:

a w drugą stronę wydaje mi się, że widzę jakiś grzbiet, co mi się nie zgadza w mojej głowie. Czyżby kierunki mi się pokiełbasiły? Karkonosze? No bo co innego może tu być takie wysokie? Ale one przecież powinny być na lewo gdzie są zbocza gór...ostatecznie to chmury, ale podobne, co?

Schodzę z asfaltu, mijam wiatkę, w której zasiadam na chwilę. Czuje już wagę plecaka, jest mi zimno, do tego panuje jakaś ponurość. Czas na mnie. Droga na przełęcz Komarnicką dłuży mi się straszliwie. Ciekaw byłem jaskini Śmiertelnej, jednak minąłem ją bo żadnych oznaczeń nie było (o ile znajduje się w tym miejscu, bo opis wskazuje na kamieniołom, a tego przy drodze nie widać - przy okazji pracowali w nim więźniowie niemieckiego obozu Gross-Rosen, to może stąd ta ponura aura?). 
Po chwili widzę, że las się przerzedza, a miedzy gałęziami i czubkami drzew można podziwiać widoki. Na najwyższy szczyt Gór Kaczawskich - Okole (z lewej), oraz Ostrzycę, stożek wygasłego wulkanu leżący na Pogórzu Kaczawskim:
Ładnie!
To oznacza, że jestem już blisko mojego celu. I po chwili wychodzę za któryś z kolei zakręt i widzę ją: bo moim celem jest Przełęcz Komarnicka. Widać, ledwo bo ledwo ale jednak - Karkonosze ze Śnieżką (prawie centralnie w kadrze):

Dochodzę, do ciekawego, znanego konara:

Jestem u celu. Moja trasa tu to 19,5km i prawie 600metrów podejścia (mapa).
Co teraz? Tuż obok jest wiata, nieco niżej widać pierwsze domostwa. Blisko! Za blisko jak na mój gust. Do tego jest mokro, zimno i ponuro. Zaglądam do wiaty. Jak czytałem, całkiem spora, posiada kilka stołów, ław i dwa podesty po dwóch stronach ale z jedną drabiną. Ale jest mocno przewiewna, od ziemi spore dziury, okna odsłonięte przy podestach, worki pełne śmieci. No nie czuję tu spania. Jest 19ta. Zrzucam plecak i zaczynam myśleć co robić. Na pewno tu nie zanocuje, pierwotnie miałem iść nieco na zachód rozbić namiot (który cały czas niosę) ale tu wszędzie są pastwiska ogrodzone. Drogi porozjeżdżane od sprzętu, o nowość, zwożącego ścięty las. Do auta mam 10km. Jestem zmęczony, ale nie padnięty, z drugiej strony z moim plecakiem to całkiem sporo.
Siedzę i totalnie nie wiem co mam robić, rozglądam się i...zarzucam plecak. Idę stąd. Są takie miejsca, że nie mam ochoty tam być; to właśnie takie jest. No nie zostanę tu i koniec. 
Widzę, że na zachodzie za lasem robi się pomarańczowo. Rozpoczynam zejście i mija mnie mała terenówka - czyżby to opiekunowie wiaty (należy do koła łowieckiego)?
Już we wsi Komarno widzę, że rozpogadza się (jak w moich prognozach - znowu się sprawdzają!!). 
Robi się bajecznie!


Pięknie! Szkoda, że nie ma dalekich panoram, ale za to są mgiełki, które robią niesamowity klimat. To co teraz? Wracać? 
Idę dalej. Idąc, rozumiem czemu nazwano tę ulicę Widokową. Ano dlatego:
 

Mija kilkanaście minut i czuje, że robi się chłodno, by nie rzec zimno, czuję czubek nosa i uszy jak mi marzną. Poprawia się też widoczność i w takich oto okolicznościach oglądam zachód słońca:
ku Kotlinie Jeleniogórskiej
i nadszedł zachód słońce za Górami Kaczawskimi:

Dzięki opadającej temperaturze robią się coraz lepsze widoki i nad polami rzepaków mogę dostrzec Karkonosze:

idąc, powoli wsłuchuje się w kończący się dzień i rozmyślam. Właśnie o takich warunkach zawsze marzę, by zakończyć górski dzień. Jest pięknie. Oglądam też mój cel na jutrzejszy dzień, dobrze widoczny Sokolik pod Górami Olbrzymimi. Patrząc na śnieżkę, widząc śnieg rozumiem już skąd to zimno...

To ostatnie zdjęcie jakie zrobiłem. Idę coraz wolniej, patrząc na mapę ileż mi jeszcze pozostało kilometrów. Docieram do Radomierza i ruszam wzdłuż krajowej piątki z czołówką w ręce. Ruch na tej drodze jest duży, a niektóre auta korzystając z drugiego pasa to nieźle zapierdzielają. Podejście na Przełęcz Radomierską mnie zabija prawie. Poniżej jest parking, z gościńcem. Zamkniętym na głucho - niezwykle gościnne, nie? Kit z tym, ale żeby żadnej ławki tu nie było??? Do Kaczorowa ledwo doczłapuje, bo marsz to już dawno nie jest. Zrzucam plecak, piję cole i odpoczywam. Mapa mówi, że jeszcze ponad pół godziny. Kolejny przerwę robię na przystanku w Kaczorowie. Piszę do żony, że już nie dam rady...w końcu chwilę po 22giej docieram do auta. O dziwo ok 10 minut szybciej niż mi mapy.com pokazywały na Przełęczy Komarnickiej. Wrzucam do bagażnika plecak, zmieniam buty i piszę do żony, że wracam do domu. Jestem wściekły, wykończony i po prostu mam dość. Czeka mnie nieco ponad 3 godziny jazdy. To by tyle było z pierwszego biwaku w tym roku...

Komentarze

  1. Maj w tym roku to lekkie pogodowe nieporozumienie ;)
    W ubiegłą sobotę łazilem w ulewie i śniegu... w Górach Opawskich.
    Góry Kaczawskie to ostatnie pasmo sudeckie, w którym nie byłem. Nigdy nie mogę tam dotrzeć. Planując wędrówkę przez Kaczawskie też rozważałem nocleg w wiacie/namiocie bo trudno tam o jakieś noclegi. Plan mam... ciekawe kiedy go zrealizuję ;)
    Widzę sporo ciekawostek po drodze, zamki, kościoły, stara kopalnia... I kolorowe zakończenie dnia.
    Wiem że będą dalsze części :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaspojlerowałeś :D
      Wczoraj przeczytałem, że był to najchłodniejszy maj od 1991roku - coś w tym jest, ale w maju śnieg w Opawskich?
      Czy były już takie przypadki w ostatnich latach?

      O, nie byłeś w Kaczawskich? No to będzie ciekawa relacja, jak w nie trafisz.
      Ja planów miałem kilka, ale co tu ukrywać, prywatne sprawy w weekend przesunęły wyjazd o dwa dni, co w połączeniu z pogodą, zmieniło planowaną trasę. Nie ukrywam, że u menela podpatrywałem pierwotną trasę. No ale nie wyszło.

      Usuń
  2. Z tego co kojarzę, to Jaskinia Śmiertelna znajduje się w Kamieniołomie Śmiertelnym. Nie wiem skąd dokładnie wzięła się jego nazwa, ale samo miejsce jest mało przyjazne i bardzo ponure. Skała bardzo krucha, a ilość błota i wilgoci nie sprzyja zwiedzaniu. Wyrobisko jest głębokie, a z wielu ścian sypią się nawet wielkie głazy. Latem, czy też bez kasku, to nawet bym do tego kamieniołomu nie chciał się zbliżać.

    Ja też miałem tydzień urlopu teraz i pomysł na spędzenie tego czasu na wędrówkach gdzieś za granicą. Ale jak widziałem prognozy, to odpuściłem i tylko jeździłem na jakieś jednodniowe wypady. Bo pogoda była tragiczna. Ładną mamy tę jesień w maju ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz otworzyłem mapę openstreet i tam odnalazłem Kamieniołom Śmiertelny - o tym, że ona jest w kamieniołomie, czytałem; czyli tak jak myślałem - jest ona specjalnie w złym miejscu na mapy.com zaznaczona - tak jest na Jurze czasem, prawdopodobnie po to aby nie były łatwe do odnalezienia. Kamieniołom Śmiertelny jest dalej od tej drogi. Ciekaw jestem genezy nazwy - zdjęcia ścian kamieniołomu odnalazłem ale nic więcej.
      No fajna jesień taka z tych co je się nie lubi ;)

      Usuń
  3. Laynn, wiata na Przeł. Komarnickiej posiada stryszek po obu końcach wiaty. Warunek może odbiega od luksusu ;)), ale nocleg tamże sobie cenię :)). Pierwszy tegoroczny biwak może niefortunnie kapkę otwarty, mimo wszystko chyba się nie poddasz? Życie płata figle, ale trzymam kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że posiada - siedziałem w niej, ale była jedna drabina.
      No cóż, coś mi tego dnia nie siedziało i tyle - już myślę o kolejnym biwaku - tym razem w BŻ.

      Usuń

Prześlij komentarz