Spacer po dywanach z liści w Beskidzie Śląskim.

Beskid Śląski kojarzy się większości jako najbardziej zurbanizowane góry. I jest to prawda, bo przecież to w nim jest kilka całkiem sporych miejscowości nastawionych na turystykę, jak choćby Ustroń, Wisła czy Szczyrk, które zarówno latem jak i zimą są tłumnie odwiedzane. Z racji bliskości aglomeracji Śląsko-Zagłębiowskiej bywa często wybierany. Plusem poza bliskością, jest kilka kolejek, którymi można wjechać na szczyty, co np dla rodzin z dziećmi, jest dużym udogodnieniem (Czantoria, Soszów, Skrzyczne czy Szyndzielnia). Ma to też minusy, jakimi są spore ilości turystów na szlakach, czy też korki na głównych drogach.
Ta bliskość była też powodem, dlaczego w pewien dzień tygodnia ruszyliśmy na mały spacer właśnie w Beskid Śląski. A gdzie to przeczytajcie dalej... :)

W Beskid Śląski jeździłem w czasach szkolnych (jak choćby na jeszcze, wtedy zalesiony szczyt Baraniej Góry, czy Skrzyczne i Klimczok), później pokochałem Beskid Żywiecki (ale to jeszcze były góry zalesione). Zacząłem poznawać inne pasma górskie naszego kraju i Beskid Śląski poszedł w zapomnienie, do tego właśnie ta bliskość i spora ilość osób na szlakach spowodowała u mnie lekką niechęć. Dopiero później stwierdziłem, że mimo iż mam tak blisko do tych gór, to poza najbardziej znanymi szczytami...nic nie znam. Pojechałem kilka nawet dwa razy odwiedzając Klimczok, ale to znany i bardzo często odwiedzany szczyt...więc niejako utwierdzałem się, że rozdeptane szlaki aż tak mnie nie ciągną. Dopiero kolega z forum górskiego, namówił mnie na wycieczkę wokół Brennej i wtedy właśnie poznałem, moim zdaniem jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie odwiedziłem w naszych górach. I do tego puste, ciche...
Dlatego, gdy plany znów zostały pokrzyżowane i niestety zamiast jechać na kilka dni, zostaliśmy w domu, zacząłem rozmyślać by zobaczyć czy jeszcze jakieś oznaki jesieni w górach są. Korzystając z urlopu jaki wzięła żona, postanowiłem jej pokazać to miejsce.
W tym roku tradycją stają się wyjazdy w góry, nie z rana, tylko kiedy już wszyscy się wyśpią. Mijamy kolorowe drzewa przy drogach i niedługo przed południem parkujemy auto w Brennej. Mimo końca października jest bardzo ciepło, więc chwilę po wejściu w las, kiedy ścieżka zaczyna mocno piąć się pod górę, zaczyna zalewać mi czoło pot. Nisko nad doliną drzewa jeszcze mają liście mieniące się kolorami, a trawy mimo prawie upalnej temperatury, pełne są rosy. Chwilę później liście coraz więcej jest na ziemi. Tak wychodzimy na garb, nasz szlak łączy się z zielonym. Półtora roku temu, zimą szedłem nim, jednak wtedy widziałem tylko mgłę, więc tym bardziej byłem ciekaw jakież to widoki wtedy mnie ominęły. Musimy jednak trochę podejść jeszcze do góry, i dopiero przy pierwszych starych chałupach nic nam nie przeszkadza w podziwianiu otoczenia.
Jesień jeszcze na drzewach.

Szlak biegnie po dywanie z liści.

Dochodzimy do grzbietu, teraz czeka nas wędrówka pod słońce.

Dywan z liści. Piękny.

Widok na Brenną leżącą nad...Brennicą. Wśród drzew dachy chat z przysiółka Stasiówka.

Pnąc się mocno pod górę osiągamy w końcu pierwszy szczyt. Siadamy i odpoczywamy podziwiając widoki jakie się z niego pokazują na grzbiety na zachód od nas. Też będę musiał je kiedyś odwiedzić, gdyż dopiero w paśmie Czantorii wędrowałem, zresztą niecałe dwa miesiące temu. Ruszamy po chwili odpoczynku, przez drzewa wyłania się powoli nasz dzisiejszy cel. Idzie się nam teraz przyjemnie, bo szlak lekko opada w dół, przy kapliczce dołącza szlak z doliny Leśnicy. My tymczasem łatwo zdobywamy kolejny szczyt, by na hali za nim zrobić kolejny odpoczynek na wieży widokowej.
Jesień...

Horzelica 797 m npm.

Mocno pod słońce widoki na Trzy Kopce Wiślańskie i na samym końcu widać stożek Stożka Wielkiego ;)


W tle nasz cel. Nie wygląda stąd jakoś imponująco...

Po zrobieniu kilku zdjęć, ruszamy dalej. W sumie wieża niewiele więcej oferuje od widoków z samej polany. Teraz czeka nas kawałek drogi, chyba najnudniejszy odcinek jaki dziś musimy pokonać. Przekomarzając się, gdzie ta chata o której mówiłem, a którą raz widać, raz nie, oraz komentując nasze tempo (bardzo dobre, nawet teraz ciężko to nazwać spacerem), w końcu dochodzimy. Chata Grabowa, to dość osobliwe miejsce, nowy budynek z ogródkiem pełnym postaci z bajek. W samej chacie nie można jeść swojego jedzenia, jednak tym razem całe szczęście, że mieliśmy swoje kanapki, bo trafiliśmy na awarię i nic z kuchnie nie można zamówić. Po kanapkowym obiedzie, ruszamy pod ostatnią górę.

Wieża na Starym Groniu.

Kołdra lasu...

Widok z wieży na drogę, którą przyszliśmy.

Jest pięknie. Czy tak sobie wyobrażaliście Beskid Śląski? Tu żona po raz pierwszy stanowczo prosi o zrobienie ładnego zdjęcia.

Do chaty już niedaleko.

Obok chaty na pastwiskach pasie się kilka owiec. Dostaję polecenie zrobienia kolejnego ładnego zdjęcia. Ruszamy dalej. Gdy zimą maszerowaliśmy w śniegu, nad nami latały jakieś ptaszory. Teraz też słychać krakanie, ale nie wydaje się to posępne, jak wtedy, gdy dobiegało z mgły. Powoli zdobywamy kolejne metry drogi, mijając bajkowy, kolorowy las: 



Po ostatnim porządnym wysiłku dochodzimy do czerwonego szlaku biegnącym z Bielska Białej na Malinowską Skałę. Teraz moglibyśmy dość szybko dość do przełęczy Salmopolskiej, my jednak zamierzamy wrócić do Brennej robiąc pętle, więc ruszamy ku Kotarzowi. Jednak na szczyt nie wchodzimy, nawet bar jaki działa pod szczytem nie ciągnie nas. Odbijamy na niebieski szlak. Praktycznie po przejściu kilku kroków zwykły szlak przemienia się w bajkowy. O ile na czerwonym szlaku, czy na czarnym mijaliśmy kilku turystów, to od teraz nie spotkamy już nikogo. 
Żona kolejny raz domaga się zrobienia ładnego zdjęcia. Potem rusza przodem po, a jakże dywanie liści. Ja podziwiam rumowisko skalne, oraz jak się ono prezentuje w promieniach słonecznych.
Nasz cel. Ciut lepiej się prezentuje...

Skrzyczne i Małe Skrzyczne - widok z czerwonego szlaku na zboczach Kotarza.

Niebieski szlak przecina głazowisko.



Choć nie tylko duże kamyki budzą tu zachwyt...i skojarzenie z bajkowym lasem.


Po chwili zbaczamy ze szlaku i ostatnie kilka kroków w lesie podążamy ścieżką. Gdy wychodzimy...żona na chwile zamiera...ja zresztą też. No bo ten widok, jest tylko dla nas!:


Osiągamy nasz główny cel. Hala Jaworowa. Choć dziś na wietrze nie kołyszą się łany traw, to widok i tak jest cudowny...
Mimo gonienia się z czasem, żona stwierdza, że możemy tu uścisnąć ;)
Pijemy herbatę, zjadamy bułki i siedzimy i podziwiamy...
Ja mam kolejny raz skojarzenie z...Bieszczadami. 
Po całkiem sporym czasie zbieramy się w drogę. Oczywiście nie wracam już na szlak. Zamierzamy przejść całą halę. Na całe szczęście w tym roku inwestycja budowy stoku, hotelu ze spa itp, została zablokowana. Choć szukając źródła odrzucenia decyzji budowy, znalazłem niepokojące wiadomości o odwołaniu się inwestora, skutecznym...oby jednak nie powstał tu kolejny nowobogacki kloc nijak pasujący do otoczenia, bo wtedy rzeczywiście Beskid Śląski będzie mi się już kojarzył jako pełen hoteli... 
Ruszamy tymczasem. Teraz praktycznie pozostaje nam zejście w dół. Wpierw jednak musimy przejść halę i korzystamy z tego podziwiając to miejsce:

Drzewo na hali.

W połowie hali postawiono tablicę informacyjną. Opisuje pokrótce historię min tej hali.

Spojrzenie na zachód.

Oraz za siebie. Jednak najpiękniej prezentuje się ta hala z południa.

Przy drzewie rosnącym w środku hali, stoi tablica z informacją o wypasach owiec. I w ten sposób już wiemy, kto skosił te łany traw ;) Przed lasem oglądamy się za siebie. Oraz na widoki jakie się nam prezentują na góry. Szkoda, że pod słońce...
Wchodzimy w las. Patrząc na mapę widać że powinniśmy schodzić brzegiem polany, dziś jednak ona zarosła. Idziemy ścieżką już nie po, a brodząc w liściach. Leży ich tu bardzo dużo. Trzeba uważać jedynie na kamienie leżące pod liśćmi, by nie ujechać na nich. Dochodzimy do małej polanki i do kolejnej większej, Polany Kotarz. Tu zaczynają się już zabudowania. Jedne domki są ładniejsze, inne mniej, ale i tak zazdroszczę ich właścicielom. W pewnym momencie słyszę tupot i żona mówi, że chyba sarna bądź łania ucieka spłoszona. Ja niestety byłem za budynkiem... 



Polanka między halami.


Hala Kotarz. 

Dom wśród jesiennych lasów...ech...

Z drogi schodzimy skrótem, jaki zimą pokazał mi Sokół. Idziemy dość szybko...bo atakują nas strzyżaki. Ten odcinek daje w kość bo i schodzimy szybko wytracając wysokość i oganiamy się od tych dziadów. No i kolana bolą...
W końcu dochodzimy do asfaltu i powoli podążamy ku parkingowi...

Im niżej, tym więcej liści jeszcze na drzewach.


Kolejny raz utwierdzam się, że nie ma co szufladkować poszczególnych pasm. Czasem miejsca piękne są niedaleko nas, tam gdzie czasem nie spodziewamy się takich znaleźć. Dla mnie takim miejscem właśnie jest hala Jaworowa... Zresztą sierpniowa wycieczka na Soszów pokazała, że to co brzydkie, zatłoczone, często z góry jest niewidoczne. 

Spacer dobiegł końca, najważniejsze, że żonie kolejne miejsce się spodobało. Mam nadzieję, że i Wam również :) .

dziękuje i pozdrawiamy ;)


Komentarze

  1. Piękna wycieczka i zdjęcia. Nie spodziewałem się takich widoków w Beskidzie Śląskim :), raczej przypominają Gorce i Beskid Sądecki. Faktycznie, nie ma co ulegać stereotypom. Z innej strony, byłem w niedzielę na Wielkiej Raczy i Przegibku, sporo ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak podchodziłem do Gorców. Też zmieniłem zdanie. Wlk Racza w weekend, to oblegane miejsce, choć bardzo widokowe.

      Usuń

Prześlij komentarz