Kraina Deszczu - pierwsze Tatry z ukochaną. 2010 r.

W góry jeżdżę obecnie dla widoków, więc pierwszą czynnością, jaką robię, przed planowaniem, to spoglądanie na prognozę pogody. Gdy ma padać, to przekładam wyjazd. Co zrozumiałem, bo jak mam jechać na jeden dzień, to najzwyczajniej w świecie, nie mam ochoty moknąć i marznąć. Tym bardziej, że obecnie większość niedziel jest wolna od handlu, w którym pracuję, więc mogę przełożyć wyjazd o tydzień. Kiedyś jednak, miałem co drugi weekend wolny, więc zdarzało się, że jak się człowiek umówił na wycieczkę, to się jechało, bo pogoda wszak jest zawsze. Inna sprawa - jaka 😆
Tak i było i tej czerwcowej soboty. Na forum Góry-Szlaki wrzuciłem zaproszenie, kilka osób się odezwało, pokój w schronisku zarezerwowany, więc pobudka w środku nocy, zbieranie osób do auta, oraz z obsuwą wyjazd. Byliśmy umówieni ze znajomymi, na stacji po drodze, oraz na parkingu. Mając prawie godzinne spóźnienie, na trasie wyciskam z poczciwego berlingo ile się da... Na miejsce dojeżdżamy prawie o czasie. Leje. 
Zbieramy plecaki i ruszamy. Z ciężkimi plecorami, nie mamy daleko, do tego idziemy drogą najszybszą do schroniska. Tam się okazuje, że zapomniałem glukometra, oraz insuliny, więc z mą ukochaną wracamy się do auta, a reszta wycieczki rusza w góry. Gdy wróciliśmy, byliśmy już cali mokrzy, szczególnie ucierpiały buty. Cóż, a tu jeszcze trzeba gonić resztę. 
Ruszamy i my w górę: 

Naszą bazą jest schronisko w dolinie Roztoki. Więc wpierw trzeba podejść do asfaltu, przeciąć go, bo nasz cel, to Piątka. 
Podziwiamy las. I widoki, jest pięknie 😒:

Przestaje padać, ale jest wilgotno, do tego widoków zero, więc szybko pokonujemy szlak.
Pod skrótem do schroniska jesteśmy (a co, solidarnie, jak wszyscy, to wszyscy) solidnie zmęczeni. I gdy pokazuję, gdzie mamy iść, to miny dziewczyn mówią, że mają dość...
Ale ruszamy, powoli nabieramy wysokości. Widoki...nie z widokami nie ma jak z pogodą. Pogoda jest, widoków nie ma. Och ale byśmy tak wjechali pod schronisko...

Dochodzimy w końcu do schroniska w dolinie Pięciu Stawów, w którym czeka na nas reszta osób, które dotarły tu wcześniej:

Tu zjadamy, pijemy piwo, odpoczywamy. Następuje narada, postanawiamy wejść na Zawrat. Więc po jakiejś chwili ruszamy:

Dość szybko każdy rusza swoim tempem, szlak nie jest trudny, więc nie ma potrzeby abyśmy szli wszyscy razem. A praktycznie każdy ma inne tempo (czyt. formę 😉 ). Cały czas idziemy we mgle. Widoki są na kilka metrów. Na mokrą trawę, kwiatki, kałuże i kamienie...

Wyżej trochę wiatr przewiewa białe tumany mgły i czasem coś się pokaże. Np widok na szlak i otoczenie...

czy też staw...
Zadni Staw Polski - leżące na wysokości 1890m n.p.m.
Skoro widać staw, to musimy być całkiem niedaleko celu. Pewnie nasza czołówka ekipy właśnie osiąga przełęcz. My tymczasem jednak musimy kilka serpentyn jeszcze pokonać...

W końcu, w totalnym mleku dochodzę do zaspy starego zmoczonego i brudnego śniegu. Jestem i ja u celu. Za mną wchodzi moja ukochana. Robimy zdjęcia i szybko schodzimy, jak zwykle tu wieje, byłem na Zawracie kilka razy i zawsze wiało. 
Widok na Zawratowy Żleb. Jesteśmy na przełęczy - 2159 m n.p.pm.
Mniej więcej pośrodku kadru przełęcz Zawrat, zdjęcie z zejścia.

Początek Orlej we mgle. Czasem tylko wiatr przewieje, ale na rozległe widoki nie ma co liczyć. 

Ot pokazuje się Zadni Staw i mur Walentykowej Grani, choć sam Walentykowy Wierch jest w chmurach:

Jak wspomniałem wieje zimny wiatr, chmury się przelewają, więc szybko ruszamy. Oczywiście z powrotem w dół, w taka pogodę nie ma sensu, ani przyjemności nigdzie leźć. To pogoda do piwa w schronisku. Wracając schodzimy poniżej pułapu chmur, i widoki zaczynają się pojawiać coraz częściej. Widać nasz szlak i Gładką Przełęcz z widoczną ścieżką. Nie ma tam jednak szlaku, więc wędrowanie nią jest zabronione, a można spotkać filanca obserwującego właśnie to miejsce i później osoby dostają bilecik 😉 . Sam osobiście widziałem jak jeden z pracowników parku obserwował przez lornetkę to miejsce.

Gładka Przełęcz, dostępna od strony słowackiej. 
Jednak widoczna za grzbietem mgła, chmury nas znów dopadają, więc Wielki Staw Polski mijamy, nie widząc go. Tak widać było znany głaz:

Schodzimy więc do Roztoki, a tam zaczyna się...wieczorne życie w schronisku. 
Kto nie wie, o co chodzi, zachęcam do poznania. Stoły składamy w jedną powierzchnie, na nią wjeżdżają zapasu jedzenia, trunki i zaczynają się rozmowy, które trwają do późnych godzin nocnych 😀 
Schronisko w Roztoce, uznawane jest za jedno z lepszych schronisk, moim zdaniem słusznie. Po rozmowach z paniami za barem, piwo nam leją do 23, do tego nasz bigos nam podgrzewają...
Poranek jest ciężki. Część osób idzie nad Morskie Oko, jednak gdy widzę, że pogoda zrobiła powtórkę, to wracam do łóżka. Przemoczone buty wcale nie chce mi się wkładać na nogi. 
Schronisko w dolinie Roztoki.

W końcu jednak wszystko co dobre, się szybko kończy. Czas się zbierać. Ruszamy w stronę parkingu, z którego się rozjeżdżamy ku domom...
czerwiec 2010r.

Komentarze

  1. Już myślałem, że to aktualna impreza :) Wstyd się przyznać, w Roztoce nigdy nie byłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety ale nie. Ale jest to jedno z fajniejszych wspomnień. Schronisko (ale uprzedzam, to był mój jedyny raz) polecam, o ile się nie zmieniło. A relację te zaległe spisuje, bo w odmętach netu w końcu zaginą...a ja zamiast na szlaku siedzę przez pogodę w domu. Nie mam ochoty na wyjście z domu, więc...wspominam.

      Usuń
    2. Ja też wstawiam archiwalne relacje. Lubię czasem wrócić do przeszłości.

      Usuń
    3. Menel, polecam odwiedzić to miejsce, zwłaszcza jesienią. Roztoka to mało odwiedzane schronisko dzięki swojemu położeniu na uboczu. Tam ludzie idą "po coś", a nie przy okazji, więc nie ma takich tłumów. Ja w nim z kilka razy spałem i każdą wizytę wspominam pozytywnie.

      Usuń
    4. Spałem w Murowańcu, w Chochołowskiej, oraz pod piątką, tam zawsze było pełne obłożenie, natomiast wieczorem było całkiem przyjemnie. W piątce spaliśmy pod schroniskiem, bo gdy po 18 dotarliśmy, to ludzie już w wejściu leżeli trzymając miejsce, więc jeśli chodzi o tłumy, to tam były największe, choć zarazem wieczorem, gdy inni zobaczyli, że za ścianą (z widokiem na Orlą) nie wieje, to po chwili obok nas było już więcej osób, co skończyło się niezłą imprezą i niezłym kacem z rana. Ale faktycznie, w Roztoce było najprzyjemniej (choć we wrześniu kolega gdy był to też ludzi też było sporo).
      Ale faktycznie, to schronisko ma coś w sobie...

      Usuń
    5. Pisząc o tłumach, miałem na myśli ilość osób, jaką się spotyka w dzień. Po prostu ten szlak jest ślepy, więc większość wędrujących nie odbija, by do niego dojść.

      Ja z naszych schronisk tatrzańskich nie spałem tylko w nowym Moku. Pod względem klimatu to stare Moko dla mnie wygrywa. Zarówno położeniem, jak i wyglądem w środku. Na noclegu w Roztoce w sezonie komplet będzie i tak chyba przez większość czasu - jak wszędzie w Tatrach.

      Piątka to dla mnie już przegięcie w drugą stronę pod względem tego, jak tam potrafi wyglądać "gleba".

      Usuń
    6. Miałem spać w starym Moku, miałem rezerwację, ale wtedy zdiagnozowano u mnie CT1 i przez dwa miesiące lekarz zabronił wszelkich gór...a szkoda. Ale co się odwlecze...w piątce słyszałem o sylwku, zobaczyłem w tę sierpniowy dzień jak nie dało się po 18tej wejść do budynku, by kogoś nie podeptać, więc to racja, już lekkie przegięcie, ale jak kiedyś tam w lato pójdę, to od razu z nastawieniem na spanie pod budynkiem.

      Usuń

Prześlij komentarz