Na Suchą Górę. W pocie, krwi i mozole...

Jeszcze kilka dni wcześniej na myśl o górach...no tak dyplomatycznie to napiszę, nie chciało mi się ich. Już jednak idąc szlakiem Szwajcarii Zagłębiowskiej, coś się zmienia, to może ciepłe słońce muskające twarz. Może rozprostowanie kości. Więc gdy na urlopie dojeżdżam do naszej bazy, jadąc wijącą się między górami drogą, zaczynam zapominać o niechęci do śniegu, zimy, błota...bo tak, na tych najwyższych szczytach, widać jeszcze śnieg. Ba, z rana następnego dnia, sypie chwilę dość intensywnie.

Mimo końca kwietnia jest zimno. W czwartek wieczorem zaczyna padać deszcz, rano w piątek śnieg, potem deszcz i dopiero popołudniu się przejaśnia, wychodzi słońce, więc idziemy na krótki spacer. 
Prognozy na sobotę są dużo lepsze, więc się szykuję. Wstępnie myślałem o wejściu na Wielką Rycerzową, ale aż tak awersja do śniegu nie odeszła, więc zaczynam myśleć o innej górze.
Rano po pobudce za oknem widać błękit nieba! Jest dobrze. Zjadam na spokojnie śniadanie, potem szybkie pakowanie i wsiadam w auto, by chwilę po 9tej ruszyć spod stacji kolejowe w Rajczy.


Pierwszy raz jestem przy kropce...więc nie ma co zwlekać. Ruszam. Taka mała dygresja, mimo sporej ilości miejsca, nie za bardzo gdzie można zaparkować. Plac nadający się na parking, ma zagrodzony wjazd. Zza budynkiem stacyjnym (z informacją o możliwości wynajęcia), przy kolejnych zabudowaniach, tabliczka o zakazie parkowania - teren PKP. Na przeciw zatoczka autobusowa... Nie ma to jak wyjść do turystów 😉
Mijam hale fabryczne, z zabitym na głucho Pubem, przechodzę nad Sołą i za mostem, skręcam przy głównej drodze, by po kilkudziesięciu metrach zejść z niej na szlak. Obok budynku, dawniej zapewne ośrodka wypoczynkowego, dziś spółdzielni sprzedającej produkty serowe, jest spory placyk, na którym też można zostawić auto. Od tego miejsca, po przekroczeniu potoku szlak zaczyna się wspinać, co powoduje, że szybko robi mi się ciepło. Idę obok potoku, mijając domostwa, póki co odnawiane. 

Mijam pasiekę, pszczoły ewidentnie się obudziły. Z prawej zza domostwa dochodzi droga, która przecina tą, którą ja idę. Szlak skręca w lewo, właśnie w tę drogę, dalej mocno się wspinając. Dzięki temu dość szybko zostawiam za sobą przysiółek Biały Potok, idąc lasem, obok polan, skąd pojawiać się zaczynają pierwsze widoki. Co powoduje u mnie uśmiech na mej gębie. Gdy mijam drzewa, muszę zrobić przerwę, aby się dosłodzić. Po krótkim przerwie, ruszam dalej, na górze łąki, odwracam się i robię pierwsze zdjęcie widoków:
Panorama, od lewa od Muńcoła szczyty graniczne Worka Raczańskiego.
Wyżej stoi pięknie odnowiona drewniana chałupa! Po prostu ekstra. Jedyna wada? Zaraz za ścianą jest droga, przy mnie jedzie tam seiciak. A obok stawiany jest nowoczesny klocek, z drugim, mniejszym budynkiem, ale o tej samej bryle...

Chałupa, a za "plecami" droga...
Stoi też tablica informująca, że to teren prywatny i drogowskaz pokazujący jak wiedzie szlak, a w drugą stronę, o Wiśniówce (min). To tak dla spragnionych 😁 .
Tu ścieżka w końcu się wypłaszcza, by po chwili nawet kilka metrów stracić, z tych które już nabraliśmy. Schodzimy na małą polankę, w którą schodzą z boków ścieżki, a z naprzeciwka spada z ostrych zboczy (zapamiętajcie te słowa) strumień. Szlak skręca w prawo, znów...stając dęba. 
Z lewej, moja ścieżka - fajne podejście. Zdjęcie zrobione podczas zejścia.
Dość szybko jednak się wdrapują na to zboczę, podziwiając z prawej i Rajczę w dolinie otoczoną górami:

oraz widoczną polanę (na zdjęciu wyżej z prawej), na której robiłem przerwę, oraz podziwiałem drewnianą chatę. Szlak znów zakręca by wyprowadzić nas na wprost kolejnego przysiółka, w którym wita nas kolejne stare domostwo, z fajnym płotem:
Zdjęcie niestety mocno pod słońce...
Teraz czeka nas kawałek drogi w lesie. Ale jakim! Ze starymi bukami, wyrośniętymi, z kopcami kamieni przy drzewach, ze strumieniami przecinającymi kamienistą ścieżkę, a nawet płynącą po niej. Gdzie ścieżka raz tonie w mroku między świerkami, a raz zakręca przy potężnym buku...
Tu też spotykam pierwszy śnieg. Po chwili las jednak rzednie odsłaniając kikuty uschniętych drzew, leżące gałęzie...widok ponury, ale dzięki niemu możemy zobaczyć widoki wokół. Wcale nie lepsze. Grzbiet Redykalnego Wierchu, opadający ku Ujsołom, jest cały goły, dopiero nad Zapolanką widać jakieś resztki lasu. 


Do tego wszystkiego, słońce chowa się za kłębami chmur, co tylko powoduje mroczność. Ale, ale, co widać za plecami?
Całe w bieli szczyty Małej Fatry! Wielki Rozsutec z lewej, na wprost grań Stenów z Chlebem by z prawej zamykał Wielki Krywań, najwyższy szczyt pasma! Tam nie ma mowy o wiośnie.
Od dłuższej chwili nie słychać już cywilizacji, jedynie rozśpiewane ptactwo, czy też szemrzący strumień. Za nim, na jednym z pozostałych kawałków pniaka, robię pierwszą porządną przerwę. Zjadam kanapki popijając ciepłą herbatą. Patrzę na mapę i wiem, że zaraz trzeba będzie zejść ze szlaku, by skrócić dojście do ścieżki, która zaprowadzi mnie na szczyt leżący poza szlakiem. Robię ostatnie zdjęcia, oglądając jakąś chatkę na polanie, hen daleko, ale z racji iż pora południowa, wraz ze światłem słońca zasłoniętym, przez ciemne chmury daje efekt kiepski, więc zakładam z powrotem mój podstawowy obiektyw i ruszam dalej. Co po chwili się okazuję błędem. Idąc, widzę, że ścieżka odbija w prawo, w dół, z mapy wiem, że powinienem trzymać się poziomicy, więc patrzę, gdzie by tu skręcić, na Polanę Sucha Góra, gdy wtem ją przebiega...jeleń! Jest za daleko, by zrobić zdjęcie, zresztą, to co mi się wydaję dłuższa chwilą, trwa tak na prawdę sekundę, może dwie. Stoję urzeczony i wmurowany, by po chwili zmienić obiektyw na telezooma. Robię to jak najciszej, mając nadzieję, że nie spłoszę kolejnego zwierza. Niestety...nic już nie mam szans spłoszyć. Z góry za to widzę, przyczynę ucieczki. Schodzi jakiś człowiek. 
Po chwili więc skręcam w górę. Przecinam polanę:

by trafić na ścianę młodnika. Chwila zastanowienia...i wdzieram się nią. Na szczęście to kilka metrów ( jeszcze nie wiem, co mnie czeka później 😂 ). Wychodzę na poszukiwaną ścieżkę i obserwując halę Boraczą między gałęziami, ruszam ku mojemu celu.
Tu już idę po śniegu, widać, że ktoś tędy już szedł. Mijam mniejsze polanki, by w pewnym momencie widzieć miejsce widokowe:

Ciekaw, co z niego widać, podchodzę. A tam...:
Beskid Śląski, z Milówką w dole pod Baranią Górą, oraz kopcem Skrzycznego z prawej.
Robię zdjęcie estakady na S1 biegnącej nad Kameszniczanką:

i ruszam dalej, bo widać, że jeszcze kawałeczek do góry trzeba podejść. Leśnia droga się po chwili rozgałęzia, trzeba skręcić bardziej południe by po chwili wyjść na drugą z większych polan, halę Michalskiego, które leży zaraz pod szczytem. Są tu ślady ognisk, ławki, oraz zryta trawa, ale nie przez dziki a przez crosa. Na szczęście dziś jestem sam. Szczyt jest tuż obok. Przy drodze stoi słupek betonowy, natomiast jeszcze kilka metrów wśród kikutów, ktoś usypał na szczycie kopkę kamieni, markerem pisząc nazwę szczytu. Sucha Góra - 1040m n.p.m.

Od północy zbocza opadają dość mocno w dół, co z wyciętym lasem, daje widoki na Prusów. Ja znajduję chatkę, od której rozpocząłem swoje wędrowanie, zaraz po rozpoznaniu cukrzycy. Z tej wycieczki, spisałem też swoją pierwszą relację, na forum Góry-Szlaki (jest też tu ).

W domu, po powiększeniu, widzę, że pod nią, również i dziś jakaś grupa osób stoi. Jeśli to ktoś, z tych osób, które wtedy poznałem, to pozdrawiam ich 😀
Schodzę na halę, gdzie zastanawiam się czy chce mi się wypuścić drona. Nie chce mi się...jest południe, najgorsze światło...ale się zmuszam.
Jak zmontuję film, dołączę go na końcu relacji.
Pięknie tu jest. Chyba trzeba będzie tu wrócić na jesień, najlepiej z noclegiem:
Widać, tradycyjnie od lewej, Romankę, Halę Pawlusią, oraz Rysiankę, Lipowski Wierch i Boraczy Wierch. 
Spod szczytu Suchej Góry, dojrzałem, ledwo, bo ledwo ale jednak...Tatry nad Krawcowym Wierchem, widać też Halę Krawculę ( z prawej):

Miałem schodzić pierwotnie zachodnią stroną...ale jeden szczegół na mej mapie mnie zainteresował, więc schodzę w jego kierunku. Przy nim spotykam kolejnych turystów, jedni rozpalają ognicho, inni wyruszają w dół:

Mnie też powoli zaczyna gonić czas. Ruszam w dół. Na mapie ścieżek nie ma, choć prosto w dół, prowadzi stokówka. Jednak ja, decyduje się odbić ku ścieżce, bardziej na zachód - pamiętacie moje słowa, te z początku o ostrym zboczach, oraz te z młodnika? 
No to wchodzę w gęsty las, gdzie dosłownie niekiedy muszę się przedzierać i walczyć z gałęziami, konarami czy kamieniami. Krew, pot i...brzydkie słowa. Ale trafiam na gołoborze 😉

Zejście przez las przegradza mi ( 😆 ) ścieżka. Ale ona wiedzie w poprzek stoku, a ja...chcę zejść w dół. Więc...po chwili zawahania, ruszam w dół. I właśnie tu pierwszy raz pada słowo na Ka, tu się dopiero zaczyna zabawa. Na odcinku ok 150 metrów w linii prostej wytracam z 80-90 metrów wysokości (liczne po poziomicach).
Z pod nóg ujeżdżają kamulce, te mniejsze i większe, ziemia jest mokra, też pod butem mi ujeżdża. Że nie spadłem...to chyba cud. Albo szczęście...no ale głupcy mają więcej szczęścia niż rozumu...więc w końcu wychodzę na wypłaszczenie...uff.
Tędy właśnie "wędrowałem":

Tak wyglądała ściana:

Jestem uratowany!

Jak tylko tu iść, gdy nogi drżą?
To że bolące kolano wytrzymało, to chyba kolejny cud. Choć tu może pomogło, tempo schodzenia, to znaczy opuszczania się od krzaka, do krzaka 😁.
Najgorsza była ta końcówka, poniżej ścieżki. Oto ściana płaczu, ja schodziłem między tymi świerkami:

Teraz kolano zaczyna jednak dokazywać. Mimo wejścia na leśną drogę, idę powoli. W końcu dochodzę do miejsca, w którym ścieżka odbijała w prawo, ja wychodzę z lewej strony. Przez pomyłkę poszedłbym prosto, w sumie zrobiłem lekki łuk, ale po drodze z płyt, takich kratownic, więc trochę odpoczynku dla łydek i kolana. Dość szybko schodzę w dół do Rajczy, zaraz pod górką, stoi teraz kilka aut, ja dziś spotkałem kilka tylko osób (jeden człowiek na polanie, pod chartką 6osób i na samym końcu dwie panie z psiakiem - jak na sobotę, maluteńko). 
W dół!

A w bazie czeka grill i małe świętowanie 4K. 

A Sucha Góra? Miejsce rewelacyjne. Więc...na pewno się tu zjawię. I sporo ratuje Beskid Żywiecki, strasznie poharatany w innych miejscach, tu jeszcze lasy są, a do tego są świetne widokowe polany! A dziwne, bo...a nie będę pisał. Po co więcej zachęcać?

Podsumowanie. 5h cała tras z lekkim hakiem. Całość to ok 15km, i ponad 800 metrów przewyższeń. 
Koniec.



Komentarze