Kolejka, skała, wrzosy i jaskinia w Beskidzie Śląskim.
Skończyły się wakacje, nastał rok szkolny. Na niedzielę zapowiadają ładną pogodę, to rzucam propozycję wycieczki na Jurę, na co żona odpowiada, a może pojedźmy do Szczyrku? No to jedziemy.
Jeszcze tylko proponujemy znajomym spacer, podsyłając im atrakcje i wieczorem w sobotę dogrywamy szczegóły.
Rano spotkanie na stacji benzynowej - ekipa ta sama co zawsze, w tym roku już drugi raz i pijąc kawę wybieramy ostateczną wersję wycieczki.
Rano spotkanie na stacji benzynowej - ekipa ta sama co zawsze, w tym roku już drugi raz i pijąc kawę wybieramy ostateczną wersję wycieczki.
W Szczyrku pod kolejką na Skrzyczne zostawiamy rodziny, a my jedziemy zostawić jedno z aut na przełęczy Salmopolskiej. Zjeżdżamy drugim na dół i...w końcu ruszamy na szczyt!
Kolejką. A co! 😊Wygodnie siedząc na kanapę, powoli zostawiamy za sobą gwar. Lekko kołysząc się, mijamy hotel, zaglądając w okna pokoi, a chwilę później wyprzedzamy turystów, którzy wędrują szlakiem. Za nami pozostają też drewniane chaty, które, niezwykle się nam podobają 😉.
Docieramy do stacji przesiadkowej (na zdjęciu wyżej) znajdującej się na hali Jaworzyna i przesiadamy się na drugą część kolejki.
Pod szczytem.
Po dwudziestu minutach jesteśmy na szczycie. Zapinamy bluzy, wkładamy kaptury, gdyż wieje zimny wiatr i ruszamy na platformę widokową obejrzeć co widać wokół. A jest co oglądać:
Widok na północ, na Magurę oraz Bramę Wilkowicką, czyli rozległą przełęcz dzielącą Beskid Śląski i Mały. Zalesiona kopa, to Skalite.
Tu widok na Kotlinę Żywiecką, z widocznym Jeziorem - Zbiornikiem Żywieckim.
Po obejrzeniu widoków, po zrobieniu zdjęcia prawie grupowego 😉 ( J. 👆😁) schodzimy, za zimy wiatr jest... Omijamy schronisko i ruszamy ku samemu szczytowi. Idąc na kopułę, wspominam córce, że Skrzyczne to najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego i opowiadam, o tym, że jest taka inicjatywa, jak korona gór Polskich, czyli zdobywanie najwyższych szczytów pasm górskich w naszym kraju - oczywiście nie wnikam, w szczegóły, jak i ile razy się ta korona mija, ale mówię jej, że jak będzie chciała, to możemy zdobywać te najwyższe (na serio) góry. Pod tabliczką oznajmiającą, że jesteśmy na szczycie, robię jej zdjęcie; zobaczymy co wyniknie z czasem z tego naszego zdobywania 😀. ( a tu moja lista odwiedzin na najwyższych szczytach/w poszczególnych pasmach górskich)
Zostawiamy za sobą nadajnik RTV i ruszamy ku głównej atrakcji.
Skrzyczne 1257 m npm.Nasza trasa na dziś:
Nie ma na co czekać, więc drałujemy. Już z daleko widać, że wysoko w górach, jesień już jest. Na dole jeszcze zielono, u góry już kolorowo. A to potwierdzenie:
Czyż jesień nie jest piękna? 😉
Choć zimna. To znaczy dziś jest zimno, więc dopiero w resztkach lasu, porastającego Małe Skrzyczne posilamy się - w lesie po prostu nie wieje i w słońcu jest przyjemnie. Mimo chłodu turystów jest całkiem sporo i nic w tym dziwnego. Miejsce piękne, pogoda piękna, to szkoda w domu siedzieć.
Po krótkiej chwili ruszamy dalej. Mijamy kolejkę, którą w ramach Pętli Szczyrkowskiej można wrócić do miasta. Obserwujemy ciekawy patent, z boku gondoli są haki, na których rowerzyści wieszają rowery. Obok górnej stacji znajdują się dwie trasy rowerowe i jedną z nich rowerzyści ruszają.
My tymczasem mijamy ogromne kałuże, oraz rosnące obok ścieżki grzyby:
Muchomory zostawiamy w spokoju i powoli wychodzimy z lasu. Jest już południe, po rannym błękitnym niebie nie ma śladu, szkoda, że również widoczność spadła (jadąc jedynką, już koło Tychów było widać Beskidy). Szkoda, ale i tak jest ładnie. Przed nami widać grań biegnącą do Baraniej Góry:
A obok szlaku, mienią się kolorami hale, barwami żółci, brązów i czerwieni...a w tle Babia Góra, ledwo widoczna:
Widok na pasmo Babiej (z lewej), oraz Pilsko ( z prawej):
Gdy schodzimy, w widoczny wcześniej zielony, odrastający las, to odwracając się możemy obejrzeć resztki lasu, oraz halę poniżej z kikutami martwych drzew. Oraz szlak i turystów, a z prawej wieżę na Skrzycznem.
Nasz cel coraz bliżej. Pokazuję go córce i reszcie naszej ekipy.
Pokazuję im też małą kępkę wrzosów rosnących obok ścieżki, sam się go tu nie spodziewałem.
Malinowska Skała, widać nawet samą skałę. Nasz cel.Jagody i wrzosy...
Opowiadam córce, jak w czasach szkoły zdobyłem Baranią. Mówię jej, że wtedy te góry porastał las, że widoków nie było. Tak samo było na Skrzycznem. Mówię, że skała, do której zmierzamy, była w lesie i nie robiła takiego wrażenia jak dziś. Rozmowa schodzi na temat kornika i tak przemierzamy kolejne metry.
Niemniej plusem braku lasu, są widoki. A te są piękne. Na przykład na odległy Beskid Mały, Makowski i Żywiecki, otaczający Kotlinę Żywiecką:
Przed nami, jedno z dwóch podejść. Nasza grupa się rozciągła, córka ciągnie mocno do przodu, więc ruszmy zdobyć (w końcu - to jej słowa) górę:
Po krótkim wysiłku, cel osiągnięty. Jesteśmy pod wychodnią. Tu trzeba chwilę poczekać, by zrobić sobie zdjęcie, bo oczywiście robimy pamiątkowe.
Na tej wycieczce, większość trasy, przechodzimy razem 😍
Obok skały robimy przerwę. Zjadamy kanapki, odpoczywamy. Ja w między czasie robię zdjęcia.
Na Skrzyczne i trasę którą przeszliśmy:
Na Żywiec:
Na las, porastający Kościelec:
oraz na nasz następny cel, Malinów:
Czas ruszyć, tym bardziej, że obok pali się grill/ognisko i unoszący się zapach pieczonych kiełbas drażni nozdrza. Czeka nas teraz zejście, początkowo dość ostro opadającą ścieżką, gdzie kilkoro z nas, zalicza lekki uślizg. Mnie cieszy fakt, że od północy wiatr zaczyna rozwiewać chmury, co powoduje piękny widok:
Dość szybko jednak osiągamy wypłaszczenie, czyli przełęcz pod Malinowem. Tu spotykamy trochę kolorowych roślin i kwiatów.
Wrzosy:
i inne:
No i borówki na tle błękitnego nieba, z niewielką ilością malowniczych chmur:
Pozostaje nam już tylko podejść pod Malinów. Szlak wiedzie nas ścieżką, z pod której wyłaniają się zlepieńce, z których jest zbudowana góra, grzbiet biegnący od Malinowskiej Skały do Kotarza, tak zwane zlepieńce z Malinowskiej Skały. Występują one tylko tu, oraz w najwyższych partiach Beskidu Śląsko-Morawskiego. Obok nad stokiem stoją wychodnie, które można spotkać w masywie góry. Na stokach znajduje się tu też kilka jaskiń, min najdłuższa jaskinia polskiego fliszu karpackiego - Jaskinia Wiślańska, oraz Jaskinia Malinowska, do której idziemy.
Tu rozpoczynamy podejście...Specjalnie zabraliśmy czołówki, więc gdy docieramy pod jaskinię, bierzemy je i ruszamy na zwiedzenie. Jaskinia jest pomnikiem przyrody, ale w przeciwieństwie do innych jaskiń w masywie Malinowa, oddana do zwiedzania. A od dwóch lat, dość łatwo można do głównego ciągu wejść, gdyż zainstalowano metalowe drabiny i klamry.
Otwór jaskini:
Szczelina wejściowa ma ok 10m głębokości i prezentuje się tak:
Widok z dołu na otwór wejściowy:
Kolejna drabina, następnie niżej schodzimy po błotnistym dnie, pomagają w tym klamry:
Tak się to prezentuje z dołu, na ścianie wspomniane klamry:
Córka zawsze chciała wejść do jaskini, więc schodzimy. Niestety ale mokre i śliskie skały, oraz spore kroki, które trzeba zrobić, by zejść w dół, jak i ciemność powoduje, że schodzi tylko z pierwszej drabiny. Ja ruszam dalej, ale muszę zaraz wracać, by dotrzymać jej towarzystwa. Gdy wychodzimy, ja schodzę raz jeszcze i kawałek idę dalej.
Jaskinia jest sporą atrakcją, schodzi do niej sporo osób. Jak większość, tak i my docieramy tylko do głównego ciągu. Na głowę kapią krople wody. Wychodzę, czyszczę ubłocone ręce i choć zwiedziłem niewiele, to jestem zadowolony. Po ćwierćwieczu znów schodzę pod ziemię...
Po niedługim odpoczynku, ruszamy dalej. Wszyscy się cieszą, bo podejścia pozostało nam niewiele.
Sam Malinów jest porośnięty, więc droga nam mija szybko, tym bardziej, że po chwili już schodzimy. Końcówka zejścia, znowu jest średnia, bo stroma, z kruszyzną, ale gdy się zaczynają pytania, ile jeszcze, to punkt na mapie pokazuje, że do przełęczy pozostało nam z 10 minut. I w końcu jest przełęcz:
Część z nas zjeżdża do Szczyrku, gdzie idziemy zająć stolik w restauracji, bo w brzuchach nam burczy z głodu, gdy M. wraca po resztę. Szczyrk zakorkowany, zatłoczony, na obiad trzeba poczekać trzy kwadranse, więc gdy wjeżdżają talerze, to pochłaniamy wszystko. Z racji, iż zrobiło się już późno, ruszamy do domu, odpuszczając spacer po mieście. Dzieciaki szybko w autach odpadają, a my powoli się wleczemy w korkach na jedynce, już chwilę za Bielskiem...cóż, nie dziwota, w tak piękny dzień warto było pobyć w górach!
Liczbowo, jak to z dziećmi, optymalnie 😀
I znów był super, przyjemnie, więc znów zaczynamy myśleć, kiedy by tu znowu razem pojechać... 😉
Beskid Śląski odwiedzam najrzadziej. W ramach zestawu naprawczego piździernik będzie tematem rozważań w BŚ :) Pogodę trafiliście zacną.
OdpowiedzUsuńNo to aż jestem ciekaw relacji. Czekam. Pogoda bardzo fajna. No może ciut ciepłej, albo, o, mniej wiatru. Niemniej, to już marudzenie :)
UsuńBardzo ciekawa relacja. Ostatni raz w tych okolicach byłem 26 lat temu. Lasu rzeczywiście było więcej. Muszę koniecznie się tam wybrać jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńParę lat temu, gdy z Klimczoka szliśmy na Trzy Kopce, ledwie dwa, trzy lata wcześniej był las, a dziś go nie ma...szok.
Może z córką dokończysz swoją KGP? ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście już powoli widać jesień w Śląskim.
Nigdy nie robiłem korony. Mnie ani ona, ani zdobywanie odznak, czy liczenie punktów GOT nie interesuje. Córce powiedziałem to jako, coś, co by ją zainteresowało.
UsuńNatomiast ja chcę, odwiedzić każde pasmo górskie w naszym kraju - i też etap odwiedzenia wpierw najwyższej góry w danym paśmie, też mam za sobą. Teraz mam ciut inne plany. A najwięcej białych plam mam w Sudetach. W Karpatach, to jedynie już góry Sanocko-Turczańskie mi zostały do odwiedzenia, oraz mniej znane, a mnie lekko pociągające Pogórza.