Każdy na swoje K2. Moje to...
Znów mnie naszły wspomnienia i do tego przypomniałem sobie, że jest jeszcze jedna wycieczka, której na blogu nie spisałem. A warta wspomnień, bo w fajnym gronie, a do tego sporo ciekawych miejsc mi pokazano. Więc właśnie ją przypominam.
Jest to wycieczka z serii, tych które jeszcze powodowały dreszcz emocji, cóż to zobaczę, bo jechałem w nieznane. Pierwszy raz w Beskid Mały pojechałem w rejon Magurki Wilkowickiej i w sumie to...sam nie pamiętam dziś do końca moich odczuć. Trochę mnie zaskoczył, całkiem fajnymi widokami, ale i rozczarował, bo była to wycieczka z tych, w których cywilizacja "atakowała" mnie z zewsząd. Widok na Bielsko i miejscowości na północy, bardzo duża ilość szlaków, na rozjeżdżonych leśnych duktach, droga na przełęczy Przegibek z autami...no gorzej nie mogłem wybrać. Dwa miesiące wcześnie, od spisywanej wycieczki, na początku września, Sokół zabrał mnie w Beskid Śląski, która to wycieczka przekonała mnie, że góry, które uważałem, za niegodne uwagi, mają bardzo fajne miejsca, więc gdy później powiedział, że i w Beskidzie Małym są miejsca, które warto zobaczyć, to bez wahania się zgodziłem.Do ekipy dołączył Sprocket z psiakami i w pochmurny sobotni poranek ruszamy, zostawiając za sobą Rzyki:
Sokół twierdził, że znalazł jakąś prognozę pogody, która mówi o oknie. Póki co jest dobrze, bo w B. Śląskim ma lać, a u nas jest tylko pochmurno (na forum, pod relacją, pisano nam, że w Śląskim lało konkretnie - uprzedzając). Już sam dojazd do Rzyk, powoduje u mnie, może nie zachwyt, ale bardzo mocne zaciekawienie, a mam obiecane, że zostanę zabrany w kilka ciekawych miejsc. Tu na polach, nad wsią, podoba mi się coraz bardziej.
Może niewysokie góry, ale widoki przyjemne. Uroku dodają połacie lasu modrzewiowego, który dalej się żółci, więc dodaje kolorytu do burości:
Zaczynamy się wspinać. Dostajemy pierwszej zadyszki, to znaczy ja jej dostaje. I nagle chcąc sprawdzić, jaki mam "cukier", nie znajduje glukometru. Nie ma go w plecaku, nie ma w kieszeniach. Załamany i wkurzony wracam szukać go na pola. Wracam po swoich śladach, rozglądam się wokół i nic. Po czym wyrzucam z kieszeni w plecaku wszystkie rzeczy, by na samym dole dziada odnaleźć...
Doganiam chłopaków, którzy też wrócili i szukali "zguby". No to do końca wycieczki będą mieli ze mnie ubaw.
Rozpoczynamy kolejne podejście. Niestety zawrót nastąpił w połowie podejścia, mój bieg w dół tylko mnie dobił, a formę miałem wtedy fatalną (organizm miałem bardzo zakwaszony), więc podejście pod Gancarz, to będzie tragedia. Myślałem, że nie wejdę, więc coraz bardziej mi głupio, bo chciałbym nadgonić, a tu...pilnuję tyłów...a podejście jest konkretne:
Pod krzyż dochodzę szczęśliwy, że podejście za mną. Tu krótki odpoczynek, coś tam zjadamy, coś tam popijamy. I ruszamy. Do dziś mi się wydaje, że poszliśmy w inną stronę, niż mapa pokazuje. Dziś patrząc na mapę, już wiem, że wtedy wydało mi się, że po wejściu na górę, nie skręciliśmy na zachód, a na północ. Musiałem być nieźle zmęczony...
Zdziwiony, że ruszamy, dalej (czyli jak mi się wydawało, na zachód), ruszamy zielonym szlakiem. Jako, że mam za towarzyszy wytrawnych przewodników, to ufam im w pełni. Naszym celem jest teraz schronisko pod Leskowcem, wpierw jednak trzeba tam dojść. Odbijamy na ciekawy szlak, szlak serduszkowy:
Idę z tyłu. Zaczynają mnie łapać skurcze. Na szczęście po chwili, mimo kiepskiej pogody (gdzie to okno pogodowe? 😉 ), otwierają się widoki. Bardzo fajne:
Zupełnie jak w jakimś odludnym miejscu... No cóż, dzięki lekkiemu zachmurzeniu nie widać nad lasem cywilizacji. Mijamy kapliczkę, jedną z wielu, które wiszą w tym paśmie:
Mijamy schronisko i ruszamy ku pierwszej z atrakcji. Zaczynamy schodzenie. Idzie się przyjemnie, ale w głowie mam, że to oznacza, że za jakiś czas będzie trzeba podchodzić, bo do schroniska musimy wrócić. Jednak po chwili zapominam, bo dochodzimy do atrakcji.
Szukamy jej, w końcu między gałęziami wyłania się:
Jaśkowa Arka.
Mieszkał w niej pustelnik, który czekał na potop, stąd samemu sklecił arkę, w której mieszkał. Zmarł w 1999roku...
Kilka lat później w to miejsce zabrałem żonę, zimą. Teraz trzeba wrócić do schroniska. W końcu docieramy...zmęczony biorę coś do jedzenia... Po krótkim odpoczynku, czas zbierać się dalej, tym bardziej, że pod schroniskiem czekają psiaki Witka. Ruszamy na Leskowiec, zostawiając za sobą schronisko:
Zwróćcie uwagę...słońce wyszło! Ha, dobrą prognozę Sokół znalazł 😉
Korzystamy z tej okazji i podziwiamy widoki:
Chwilę później jesteśmy na szczycie Leskowca:
Tu robimy kolejną krótką przerwę. Na zrobienie zdjęć widoków:
- mniej więcej na południe...
(pierwsze zdjęcie w kierunku południowo wschodnim, następne północno-zachodnim)
- na ćwiczenia akrobatyczne, Witek i Tobi.
Idąc dalej, nabieram sił, bo teraz idziemy główną granią, więc nie ma tu jakiś mocnych podejść. Szlak wiedzie w lesie, więc teoretycznie wieje nudą, ale...w lesie jest sporo wychodni, głazów, więc wędrówka w cale nie jest nudna.
Kolejną atrakcją, do którego chłopaki mnie prowadzą, jest źródło Zimna Woda. Jednak by do niego się dostać, musimy przejść przez...śnieg!
Jest zimno, więc zgadza się nazwa źródła 😁 , które zostawiamy za sobą i ruszamy ku kolejnym atrakcyjom. Oglądając piękne widoki po drodze:
by, po krótkim zejściu, dość ostrym, dotrzeć do...:
Groty Komonieckiego.
Oczywiście, zachwycam się tym miejscem! Robię zdjęcia z każdej strony, włazimy do środka. No cudo! Za kilka lat wrócę tu zimą, przyprowadzę rodzinę...tymczasem wpisujemy się w zeszyt i schodzimy wzdłuż potoku, do kolejnego ciekawego miejsca, jakim jest Wodospad Dusica:
Tu znów mała przerwa, na porobienie zdjęć, choć dużo krótsza niż pod grotą. No i niestety przychodzi znów ta chwila, że trzeba się cofnąć, podejść. Trzeba i to dość sporo podejść. Męka. W końcu, ja wyczerpany, wdrapujemy się na grań i od rozstaja Mladą Horą, ruszamy dalej granią. Wchodzimy na szczyt Łamanej Skały, gdzie robimy mały popas i czekamy na psiaki, których od chwili nie słyszymy. Witek gwiżdżę i po kilku minutach są. Więc ruszamy. Schodzimy w dół i miałem nadzieje, że powoli będziemy podążać ku parkingowi, ale chłopaki nie mają litości. Schodzimy z czerwonego szlaku i żółtym dochodzimy, do jednej z kilku chatek, do chatki pod Potrójną, :
którą mijamy i dalej kierujemy się do kolejnej atrakcji, jaką jest Zbójeckie Oko. To ostaniec, o wysokości ok 7metrów:
Teraz pozostało się wdrapać na Potrójną, odwiedzając na chwilę Chatkę na Potrójnej, gdzie zostawiamy mały prezent dla kolegi z forum:
Jest już praktycznie półmrok. Więc schodząc lasem, wyciągamy czołówki. Skracamy, też zejście, idąc na pola, którymi schodzimy do wsi. A tam już dość szybko dokuśtykamy do parkingu pod kościołem, gdzie się żegnamy i wracamy do domu.
Wycieczka była wyczerpująca, ale atrakcji zobaczyłem sporo, do tego to właśnie wtedy się, może nie zakochałem w tym paśmie, co bardzo go polubiłem. Oczywiście, dalej uważam, że to Beskid Ostry, przez krótkie, ale ostre podejścia. Ale jak już się wejdzie na "grań", to dalej idzie się już przyjemnie.
Trasa na mapie, zrobionych ok 27km i prawie 1200 metrów przewyższeń. Co w moim, wtedy fatalnym stanie fizycznym, było niezłym wyczynem.
Beskid Mały bardzo szanuję. Po przejściu MSB szczególnie. Dzięki za Gancarz, Szczyt bardzo mnie się podoba. Pozdrawiam z Tarnowa.
OdpowiedzUsuńO to coś czuję, gdzie to wędrujesz. Z ciekawością będę czekał na relację. A Mały dziś bardzo lubię.
Usuń