Objazdówka po Budapeszcie - 2012 rok.

Dziś wspomnienie jedynej mojej wizyty na Węgrzech, jednej z pierwszych moich zagranicznych wycieczek, wcześniej jedynie byłem w Czechach dwukrotnie (Ostrawa i Czeski Cieszyn), oraz na krótkich wycieczkach podczas praktyk studenckich (Słowacki Raj, oraz króciutki spacer po Heringsdorfie).
Wspomnienie wycieczki jak na mnie dość nietypowej, bo objazdowej autokarem. Wycieczka była pod koniec kwietnia, organizowana w pracy wtedy jeszcze nie żony i ja pojechałem na doczepkę 😉.
W piątkowe południe wsiadamy w autokary i ruszamy w kierunku Budapesztu przez Cieszyn, następnie wzdłuż Olzy dojeżdżamy do granicy ze Słowacją. I już ten odcinek bardzo mi się spodobał, na piętrzące się po obu stronach doliny pasma górskie, z jednej strony to Beskid Śląski, z drugiej Beskid Śląsko-Morawski. Dalszy odcinek naszej podróży miał też wpływ na moje górskie podróże - po przejechaniu Czadcy kierujemy się w stronę Żyliny, a następnie wzdłuż rzeki Wag do miejscowości Martin, skąd ruszamy na południe w kierunku granicy z Węgrami. Od Żyliny zza okna obserwuje ośnieżone szczyty (wtedy jeszcze nie wiedziałem co to - to Mała Fatra), których widok budzi u mnie zachwyt. Pamiętam też wijącą się wzdłuż Wagu drogę, oraz widok jednego z leżących na wzgórzach zamku. 
Około północy dojeżdżamy do naszego hotelu Europa, spisując tą wycieczkę, odnalazłem go; dziś to hotel Bestline, który znajduje się w południowej dzielnicy Budapesztu - Soroksár. Na schodach i w oknach siedzi dość głośno rozbawiona grupa młodzieży (ktoś później mówił, że to z Mołdawii). Drą się coś, gdy wchodzimy do holu. Następuje walka o pokoje 😏, okazuje się, że dla kilku osób braknie miejsca, więc muszą pojechać do innego hotelu, a dla kierowców braknie miejsca w ogóle...No cóż...hotel jest kiepski. Łóżka się komuś rozpadają, klimatyzatory nie działają, a rano na śniadanie gdy schodzimy, to praktycznie nic nie ma, poza liśćmi sałaty, wałkami sera żółtego i wodą z syropem pomarańczowym do picia. Okazuje się, że osoby, które musiały pojechać do innego hotelu miały dużo lepsze jedzenie i pokoje. Cóż, takie są uroki wycieczek objazdowych, minusy. Ale są też plusy, jak ułożony program zwiedzania, więc zostawmy nieszczęsny hotel, wszak w nim tylko śpimy i ruszamy na wycieczkę. 
Musimy wpierw dojechać do centrum. Gdy dojeżdżamy do Dunaju, zaczyna się zachwyt! Rzeka tu jest ogromna, ma ok 400 metrów szerokości i dzieli miasto na dwie części. Z wieloma wzgórzami, zachodnia, mniejsza część - dawne miasto Buda, które wraz z Óbudą leżącą na północy w wyniku połączenia z leżącym na wschodnim brzegu Pesztem w wyniku połączenia w latach 1872-73 stworzyły dzisiejszy Budapeszt.  
My będziemy zwiedzać cześć Budy, odwiedzimy Peszt, niestety Óbudy nie odwiedzimy.
Pierwszą atrakcją na naszej wycieczce jest Wzgórze Zamkowe. Musimy przedostać się przez Dunaj na drugi brzeg, póki co jedziemy wzdłuż rzeki oglądając widoki.
Póki co zdjęcia robię z autobusu. A podziwiamy:
Zielony most czyli Most Wolności z widocznym Wzgórzem Gellerta i widoczną Statuą Wolności :

Kościół Skalny:

Pomnik świętego Gellerta, a na dalszym planie widać jakąś wieżę, (to wieża przekaźnikowa na Wzgórzu Széchenyi) :

mamy też pierwszy widok na Wzgórze Zamkowe:

Dojeżdżamy do Mostu Łańcuchowego, którym przejedziemy na drugą stronę rzeki, a mnie się chce głowa urwać, bo gdzie człowiek spojrzy, to jest co podziwiać. Most, Dunaj, budynki które wzdłuż drogi stoją - to jest niewątpliwa zaleta bycia pasażerem. Przejeżdżamy mostem pod wzgórze zamkowe i po drugiej stronie wjeżdżamy w tunel pod Wzgórzem Zamkowym.
Następnie autobus wspina się do góry, przejeżdżając pod Kościołem Macieja:

a w drugą stronę nad dachami mamy pierwszy widok Pesz z budynkiem Parlamentu nad brzegiem:

Wysiadamy z autobusu i ruszamy na zwiedzanie. Pierwsze nasze kroki kierujemy pod Zamek Królewski, mijając pod Pałacem Sandora zmianę warty:


Zamku nie zwiedzamy, ale chodzimy pod nim, mając świetne widoki na leżący w dole Peszt.

Widok na Parlament:

Na Most Łańcuchowy:

Widok na kopułę Bazyliki św. Stefana:

Kilka zdjęć okolic zamku:



Przechodzimy do ruin starego zamku, który przez Turków przekształcony w arsenał, zniknął w wyniku wybuchu:

stąd są fajne widoki na część miasta leżącą na wzgórzach:



Następnie ruszamy uliczkami mijając fajne kamienice:

oraz wąskie uliczki:

by dojść pod Kościół Macieja. Jego początki XIII wieku, choć dzisiejsza budowla pochodzi z XIX wieku, ale do dziś zachowało się kilka rzeczy z pierwotnej budowli (główny portal, oratorium i wieża południowa).

Następnie wchodzimy go zwiedzić, choć w środku sporo jest zasłonięte - trwały jakieś prace remontowe:




po nim, zwiedzamy Basztę Rybaka, czyli przebudowane części murów, które były bronione przez cech rybacki, stąd nazwa:
 

by kolejnymi wąskimi uliczkami, wśród sporej liczby turystów, mijać zaparkowane auta, widać, że dalej tu ludzie normalnie żyją, ot ktoś naprawia w aucie, zresztą to ciekawe auta:


podążamy do mieszkania, z którego tunelem można było opuścić stare miasto i nim schodzimy poniżej murów na ulicę, gdzie czeka na nas autobus:

Wyjście pod murami zamkowymi:

Jest już południe, więc teraz podążamy na drugą stronę rzeki, by dotrzeć na Plac Bohaterów. Tu dostajemy chyba dwie, czy trzy godziny wolnego i zanim pójdziemy zjeść langosza, to najpierw robimy zdjęcia wokół placu, a ja z moją ukochaną:

Pomnik Tysiąclecia:

Po krótkim oglądaniu otoczenia (wokół stoją gmachy, Muzeum Sztuk Pięknych, czy Pałac Sztuki), idziemy obejrzeć dziwaczny Zamek Vajdahunyad:

Nie pamiętałem co z nim było nie tak, więc pisząc relację doczytuje, że jest to budynek wzniesiony w miejscu wystawy z okazji tysiąclecia Węgier, kiedy wpier zbudowano kopie różnych budynków z terenu Wielkich Węgier, które miały reprezentować różne style architektury. Był on wzniesiony z drewna, ale tak się spodobały, że później postawiono budowle z trwałych materiałów.

Robię sobie zdjęcie na jednym z jeźdźców ciemności:

i idziemy na langosza. Spodziewałem się czegoś bardziej wyszukanego, ale zjadliwe to jest, choć do dziś nie jadłem go już nigdy więcej.
Po czasie wolnym jedziemy do Czardy na obiadokolację. Wino dodawane do posiłków jest hitem, choć po drugiej, czy trzeciej lampce już tego da się pić, ale nie z powodu procentów, a kwaśności...no cóż, niektórzy się tym trunkiem sporo raczą 😂
Później obsługa prezentuje nam regionalne tańce (?):

choć za wiele nie rozumiałem i niewiele pamiętam, ale pamiętam, że z racji niewielkiej ilości facetów na wycieczce, to mnie Węgier wyciągają na środek, coś do mnie gada, ja nic nie rozumiem zawstydzony -  a mam zatańczyć jakiś taniec, gdzie trzeba skakać nad kilkami...tancerz ze mnie taki sam jak lingwista, więc z radością po chwili znikam za widocznością 😁

Gdy kończymy kolację jest już ciemno ale to nie koniec atrakcji na dziś. Wpierw wjeżdżamy na wzgórze Gellerta by podziwiać nocną panoramę Budapesztu:




Pierwszy raz też oglądam Ferrari 😁

A ostatnią atrakcją jest...godzinny kurs statkiem po Dunaju. Możemy z poziomu rzeki obejrzeć budynek Parlamentu:



Most Łańcuchowy:

Zamek Królewski:


Most Wolności i Wzgórze Gellerta:

Teatr Narodowy:

a wracając do nadbrzeża przepływamy pod samym Parlamentem:

I to koniec atrakcji na ten dzień...
W niedzielę mamy chwilę czasu do południa na zwiedzanie luźne części Pesztu. Ruszamy spod budynku Parlamentu:


przechodząc przez Skwer Wolności przewodnik opowiada nam o historii związaną z nazwą tego miejsca:

 by następnie ulicami wśród całkiem wysokich kamienic:

dotrzeć pod Bazylikę św. Stefana:

w której trwa nabożeństwo, więc robimy z wejścia zdjęcia:


i poprzez maca, gdzie z moją marną znajomością angielskiego, myśląc, że dam radę zamówić dwa szejki, ale po odpowiedzi pani zza lady, mówię, ain moment i wołam moją ukochaną 😂😂, która dokańcza proces zakupu, docieramy do autokaru, którym rozpoczynamy powrót do kraju, min przez Bańską Bystrzycę, ale to dopiero droga za nią, droga do Rużomberku mnie zachwyca. To ten widok powoduje, że po jakimś czasie wpierw kupuje mapy Małej i Wielkiej Fatry, oraz Niżnych Tatr, by w końcu pojechać w pierwsze dwa pasma - Niżne Tatry jeszcze na mnie czekają...
Zdjęcia robię dopiero w Rużomberku:

Do domu dojeżdżamy chyba ok 23 i to dzięki koledze, który nas podrzuca nakładając drogi. 

Ta wycieczka pokazała mi, że średnio mi pasuje taka forma turystyki, choć z drugiej strony raz na jakiś czas...warto i w taki sposób poznawać świat.
Niby nie weszliśmy praktycznie da żadnych muzeów, poza dwoma kościołami, ale w ekspresowym tempie byliśmy w kilku ciekawych miejscach, na plus na pewno rejs po Dunaju, wizyta w Czardzie. 

Komentarze