Późno wiosenna Jamna rodzinowo.

Gdy minęła majówka, którą wyjątkowo spędziliśmy w domu, zaczynamy z żoną myśleć o jakimś wyjeździe. Rodzinny, nie jednodniowy, a przynajmniej z jednym noclegiem. Rzucam pomysł, aby zaprosić jeszcze znajomych. Zaczynam myśleć nad miejscem, szukam miejsca, do którego nie będzie się szło cały dzień, ale zarazem takiego, gdzie dzieciaki po dojściu też się nie zanudzą.
Żona pyta się, a może Jamna?
Puszczamy pomysł, termin i teraz zostaje mieć nadzieję, że nie będzie tak, że przed wyjazdem, będziemy musieli rezygnować.


Mija dość deszczowa końcówka maja, mija jedno choróbsko i zbliża się data wyjazdu i...okazuję się, że nic nam nie przeszkodzi w wycieczce!
Więc w upalną, już od samego rana, sobotę spotykamy się i witamy z zaproszonymi rodzinkami i ruszamy!

Po dojeździe, mamy z dzieciakami ruszają szlakiem, gdy męska część zawozi prowiant na wieczór do lodówki. Po zjeździe na dół, ruszamy w pościg za peletonem :)
Jakże inaczej wygląda po tych dwóch miesiącach okolica! Zieleń aż bije, trawy, paprocie, drzewa, krzewy aż wchodzą na drogę:


Mijamy kuca, który przechadza się bez żadnego uwiązania, co niektórzy się z nim witają :)

Mamy bardzo mocne tempo, a naszych nie widać. Jest parno ale mimo to pięknie! Kolorowo, bo i łąki się mienią kolorami, i na niebie błękit miesza z białymi chmurami:

Gdy dochodzimy do odbicia szlaku, okazuję się, że przewodniczka nie zauważyła strzałki, wskazującej zejście z drogi i cała grupa poszła dalej, a z racji kiepskiego zasięgu musimy gonić grupę by ich zawrócić.

Po chwili schodzimy łąką wśród kwiatów nad strumień:

by spotkać pierwszą atrakcję, mostek:
Przeprawa :)

Następnie cała grupa rusza pod dość spore podejście:

na końcu, którego okazuję się, że odgłosy ciężkiego sprzętu, zwiastują kolejną atrakcję. Wyjście na drogę, jest zasypane, trwają jakieś prace i musimy się przedrzeć kawałek lasem:
Zaorany plac budowy, zdjęcie powyżej chaszczowania.


Jako, że za nami już kilka godzin wycieczki, czas na posiłek. Zajadamy kanapki, popijamy, odpoczywamy:

By po chwili ruszyć ścieżką, wśród pięknie oświetlonych drzew:

Zaraz za zakrętem, młodsza część ogląda pierwsze skałki od dołu, zagląda do jaskini, oczywiście taty są w tej młodszej grupie ;)
W lesie słońce tak mocno nie przygrzewa, wieje przyjemny wiaterek, więc raźno idziemy przed siebie. Mamy nawet przednią grupę:

Dziś, Nosacz przypomina nam mordę małpy:

Wspominam, skąd się wzięła nazwa Diablich Skał i dość szybko dochodzimy do urwiska, gdzie następuje kolejna konsumpcja, mająca za cel zmniejszenie wagi plecaków.
Zaczynają się pierwsze pytania, "daleko jeszcze?", więc między gałęziami pokazuje nasz cel:

Po przerwie, sesji zdjęciowej, ruszamy dalej. 
To moja postać ;) dzięki A.

Dość szybko docieramy do Diablej Skały, gdzie pokazuję dzieciakom ślady pazurów diabła na owej skale. Zaraz pod nią, pod lasem jest małe rozwidlenie szlaków:

Ruszamy, kolejny raz obszczekani przez psiaki, tym razem jeszcze spory kawałek córa idzie na swoich nogach, jednak już niedługo następuje magiczne stwierdzenie, "jestem zmęczona" :) ,więc znów robię za barana.
Widać jak się już za mną ogląda moja córa, w widoczny las wchodzę już z nią na barana.

Drugi uczestnik widząc ten widok, również rzuca podobne hasło, więc do kolejnej przerwy, na pniach ściętych drzew idzie karawana z dwóch wielbłądów :) .
Po krótkiej przerwie, przerwanej przez krwiożercze komarzyce, ruszamy dalej. Tym razem idzie się dobrze, gdyż wiatrołomy zostały posprzątane. Tu też mijamy jedynych turystów na szlaku.

Po dojściu do czerwonego szlaku, następuje kawałek błota. Przed samymi polami Jamnej okazuję się, że zapomniałem tego odcinka trasy, no cóż, dwa miesiące temu dobrą chwilę wcześniej już robiłem za wielbłąda więc tu musiałem już iść samą wolą ;) .
W końcu dochodzimy do kwiecistych łąk:



Gdzie pozbywam się jednego z bagaży :) :
Zdjęcie mnie od A.

Gdy grupa rusza pod przedostatnie podejście, ja schodzę do Kaplicy Męczeństwa, czyli miejsca, gdzie rozegrała się tragedia mieszkańców wsi, podczas II WŚ:


Zarośnięte wysoką trawą drewniane postacie upamiętniające mieszkańców i powstańców robią ponure wrażenie:


Jest. W końcu doszliśmy. Pod koniec pytań ile jeszcze było sporo, ale w końcu wszyscy się cieszą. Upał dał się wszystkim we znaki. Po rozgoszczeniu się w pokojach schodzimy na obiad, dzieci nagle odzyskują siły widząc trampolinę, domki na drzewach ze zjeżdżalniami, huśtawki i inne atrakcje. Za trudy, po obiedzie każdy dostaje odpowiednie do wieku nagrody. Ci starsi zimne piwo, ci młodsi lody.
Nastaje teraz najprzyjemniejsza część wycieczki. Degustacje wszelkich dobroci, czas odpoczynku i czas zabaw.
Wieczorem niebo zasnuwa się chmurami, zaczyna padać, więc dzień kończymy przyjemną kolacją w wiacie przy palenisku:


Kolejny dzień wita nas zachmurzonym niebem, które jednak powoli się rozpogadza. Zjadamy śniadanie i znowu zaczyna się czas błogi. Każdy korzysta na swój sposób. Ja idę na wieżę widokową porobić zdjęcia, inni piją kawę, inni szaleją na placu zabaw.
Wieża widokowa.

Jeden z domków na drzewie.

I wiaty, w tej zadaszonej robiliśmy grilla (skraj lewy zdjęcia).

Kilka widoków z wieży:
Widać jezioro Rożnowskie.



Po chwili z kolegą postanawiamy się przejść na mały spacer. Dziewczyny zostają, zresztą A. kazała napisać, że już mi nie wieży, że ją prawie zabiłem ;) więc niech sobie odpoczną.
Mijamy Sanktuarium, mijamy Dom Św. Jacka:

Zapowiada się upalny i piękny dzień:

Nie idziemy daleko, zresztą wracając pod samą bacówką już mamy telefon gdzie jesteśmy, ot przechodzimy las i sprawdzamy, czy są tu jakieś widoki.

Widoków daleki nie ma, ale ładnie tu jest:


Wracając mijamy ludzi zjeżdżających na nabożeństwo:

My tymczasem jeszcze szukamy widoków w kierunku wschodnim (też brak):

I za kapliczką, wracamy, by przenieść się teraz do miejscowości, którą mijaliśmy. Do Zakliczyna.


Zakliczyn leży w dolinie, na prawym brzegu Dunajca, w otoczeniu wzgórz Pogórza Rożnowskiego.
Miasto prawa miejskie uzyskało w 1557r z nadania króla Zygmunta II Augusta. 
Ma spory rynek i właśnie na nim parkujemy:
Zdjęcie przepalone, ale jest samo południe.

Szukając sklepu, by kupić wodę, obchodzę cały rynek, zaglądam w uliczki. To tam robię sobie autoportret ;):

Na jednym z rogów rynku stoi szkoła podstawowa:

na drugim dom towarowy:

Na środku rynku znajduje się wybudowany na początku XIX w. ratusz:

Mnie natomiast zainteresowała, tu zacytuję Wikipedię: 
(...)zabudowa drewnianymi, parterowymi domami o specyficznej konstrukcji „dziewięciosłupowej”. Były to domy o ścianach konstrukcji zrębowej, stawiane szczytami do drogi, zwieńczone dachami naczółkowymi z okapami wydatnie wysuniętymi nad chodniki. W domach tych cały ciężar dachów, pierwotnie krytych gontem, wspierał się nie na zrębie ścian, lecz na systemie owych słupów stawianych na zewnątrz budynku. Dzięki temu można było co jakiś czas łatwo wymieniać poszczególne belki w ścianach lub nawet zmieniać układ ścian bez naruszania więźby dachowej. (...) cyt ze strony Wikipedii, Zakliczyn.
Ruszamy więc ulicą w stronę Parafii św. Idziego Opata, gdzie po obu stronach ulicy stoją owe charakterystyczne domy:

w różnym stanie:


Mijamy dom z zegarem słonecznym:

i spod kościoła zawracamy do aut.

Następuje częściowe pożegnanie, gdy niektórzy muszą wracać, pozostali jadą na obiad, w restauracji pod zamkiem w Melsztynie. Obiad dobry, ceny ok, ale jeden obiad dostajemy ze sporym opóźnieniem. Zwiedzenie ruin zamku odpuszczamy, postanawiamy podjechać nad Zalew Rożnowski, jednak w trakcie jazdy, nasi najmłodsi uczestnicy zasypiają, więc robimy zdjęcie z panoramą na jezioro, niestety ale nie da się pominąć w kadrze słupa:

i wracamy spokojnie do domu.
Zresztą okazuję się, że aby obejrzeć jezioro, trzeba za wjazd...zapłacić...

I tak dobiega krótki pobyt, może nie w górach, ale Pogórze też jest fajne. Liczymy, że zarazimy znajomych i takie wypady będą częściej :))
Mimo, iż gdy zjeżdżamy z pod bacówki, po 3 minutach jesteśmy na dole, na parkingu skąd rozpoczynaliśmy wędrówkę, koleżanka stwierdza, że już nigdy nie pojedzie ze mną. Bo zamiast iść najszybszą drogą...robimy koło :) .

Więc do następnego :)

tym razem nie będzie ilość km, ilości podejść, bo to zupełnie nie było tu celem, tylko link do albumu.

Dziękuję.

Komentarze

  1. Widzę, że spodobały Ci się te tereny, skoro znów w nie wracasz. Aura bez porównania, bardzo zielono!
    I mnie udało się ostatnio w tej bacówce zanocować, gdzieś w połowie kwietnia, gdy znacznie się ochłodziło spadł niespodziewanie śnieg. Widok zielonych liści i śniegu niezły! Fajne widoki są jeszcze ze Schroniska Dobrych Myśli (Chaty Wędrowca), trzeba zejść jeszcze niżej tą drogą od bacówki. Skręt na Kaplicę Męczeństwa widziałam, ale zostawiłam sobie to miejsce na kolejny raz, by tu wrócić (rowerem, oczywiście). A ta łąkowa droga z kapliczką to gdzie?
    A ogólnie fajny wypad i fajne miejsce, by młodych zarazić wędrówkami :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsce super. Skałki, nie za duże podejścia, plac zabaw dla dzieci, no strzał w dziesiątkę. Myślałem o podejściu pod Chatę Włóczykija, ale wieczorem i rano nie było słońca, więc stwierdziłem, że jeszcze tu wrócę, może wtedy będzie lepiej.
      Pierwsza kapliczka na północ od kościoła przy żółtym szlaku, ta przy drzewie zaś przy czerwonym szlaku, od kościoła na wschód odbija droga.

      Usuń
    2. A przepraszam, ta druga kapliczka, to przy niebieskim szlaku.

      Usuń
  2. To jest ta Jamna gdzie Neska ciągle jeździ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona jeździ do bacówki obok, do Chatki Włóczykija.

      Usuń

Prześlij komentarz