Beskid Sądecki - w końcu

Z rana mgła, owce, wędrówka pod górę, kilka hal z żółciejącymi trawami, wrzosy, w końcu słońce i piękne widoki choć nie za dalekie, żmija, kąpiel pod wodospadem i na koniec śmierdzące źródła - oto w skrócie opis niedzielnej wycieczki.

Ze wszystkich Beskidów najrzadziej przeze mnie odwiedzane jest jedno pasmo - Beskid Sądecki. Byłem w nim tylko raz - 15lat temu. Dla tego od kilku lat chciałem w niego dotrzeć, ale albo wygrywały inne góry np Bieszczady albo inne okoliczności. Mimo to co roku robiąc wstępny plan na wycieczki, ten Sądecki się ciągle pojawiał. I w końcu udało się! 
Choć plan znów był zupełnie inny i znów to pogoda wymusiła kierunek; tam gdzie chcieliśmy jechać miało grzmieć. Awaryjny plan na Beskid Żywiecki też odpadł - tam też miały tam gościć burze, więc szukając trasy na niedzielę (po kilkukrotnych wyjazdach w Sudety) tym razem zerknąłem w kierunku przeciwnym do Sudetów - na wschód. Wyspowy? Niski? A może by tak właśnie Sądecki? O tak! 
I choć jeszcze rano przed wyjściem z domu oglądałem prognozy, mając nadzieję na odwrót prognoz ale te się jeszcze pogorszyły, więc wsiadając do auta, witając się z chłopakami, na pytanie gdzie jedziemy - rzucam Sądecki!

Z obwodnicy Krakowa uciekamy na Wieliczkę, za którą skręcamy z krajówki na węższe drogi by w pochmurnej szarówce wstającego dnia przeciąć Pogórze Wielickie, Wiśnickie, Beskid Wyspowy, Kotlinę Sądecką, z której wjeżdżamy w dolinę Popradu - wjechać w Beskid Sądecki. 
W czasie drogi pogoda nie napawała optymizmem, ale liczyliśmy, że nas prognozy nie zawiodą. Choć szczyty we mgle, lekka mżawka nieco zniechęcały, ale lekkie przebłyski słońca w okolicy Rytra utwierdziły nas, że będzie dobrze. Będzie? 
Zamek w Rytrze

Parkujemy na rynku w Piwnicznej Zdrój i rozpoczynamy naszą wędrówkę.
Mijamy piękny drewniany budynek stacji PKP i przekraczamy rzekę. Góry wokół dalej skryte w chmurach ale gęby nam się cieszą. A skrawki błękitu na niebie tylko naszą radochę pogłębiają!

Beskid Sądecki to pasmo leżące między Dunajcem, który oddziela je od Gorców, aż po Beskid Niski za Krynicą-Zdrój. Od południa graniczy z Pieninami (granica biegnie Grajcarkiem w Szczawnicy), słowackimi Górami Lubowelskimi (Ľubovnianska vrchovina - według Słowaków jest to, to samo pamo), od północy z Kotliną Sądecką, oraz ze wspomnianym Beskidem Niskim od wschodu. Dawniej zwano te góry Beskidem Nadpopradzkim. Najwyższy szczyt to Radziejowa. Składa się z trzech pasm:
- Pasmo Radziejowej
- Pasmo Jaworzyny i
- Góry Leluchowskie.
 
My dziś ruszamy w drugie pasmo leżące po prawej stronie Popradu; w pasmo Jaworzyny. 
Początek wędrówki biegnie wzdłuż rzeki i za źródłem "Piwniczanka" skręca w górę. Po krótkim odcinku łąkowo-krzaczastym wychodzimy na asfalt, wśród sporej ilości nowych domostw. Na szczęście nie jest to długi odcinek, w dodatku szybko nabieramy wysokości, z zazdrością myśląc jak tu musi smakować kawa z rana na tarasie... Wyżej za ostatnimi domami, za zakrętem docieramy do wiaty. Robimy tu pierwszą przerwę; na drugie śniadanie oraz piwo. 
Wiata jest super, zadaszona, ze ścianami, jest palenisko, są stoły, jest monitoring a obok jeszcze woda w źródle, całkiem smaczna. 
W środku wisi tablica z regulaminem oraz miejscem na...rezerwację!

Uwaga - 28 września jest już zarezerwowana, więc nie szykujcie się tu na imprezę 😉

Po krótkiej przerwie ruszamy. Po chwili mijamy widokową polanę z widokiem na Piwniczną-Zdrój - ładnie, choć nieco szkoda, że te mgły przesłaniają widoki:

Na kolejnej łące mijamy kilka mini kamperów (od kombivanów po Vw Transportery). Piękne mają widoki...mijamy ich i wychodzimy coraz wyżej. Wtem zza zakrętu wychodzą trzy psy. Duże psy. Z lekką obawą się do nich zbliżamy gdy za nimi widzimy bace z owcami:

Z daleka wołam, z pytaniem czy mogę zrobić zdjęcie. Mam pozwolenie 😀. 
Witamy się, jedną z owiec czochram, bo ciekawska podchodzi i nadstawia łba i chwilę rozmawiamy. Skąd, czemu tak późno dopiero zaczynamy wycieczkę i takie tam. 
Po chwili się żegnamy i oglądamy mijające owce:

Beczące stado znika niżej za nami, a my docieramy do pięknych starych góralskich domów. Powtarza się fraza - zazdrość, znów nam się marzy kawa na tarasie...no nic zazdrością nie wejdziemy 😂, więc idziemy dalej.
Wkraczamy w las, ale że jest parno, więc cień niewiele daje. Oj potu to my dziś się napocimy. 
Po wyjściu z lasu wita nas taki widok:

To Jarzębackie Góry z przysiółkiem, z podobnie brzmiącą nazwą 😉 - Jarzębaki.
Jest tu duża przestrzeń, którą pogłębia otaczająca okoliczne góry mgła i rozpogadzające się niebo. 
No tu to jest pięknie!

Kiedyś w przysiółku był bar (szkoda, że go nie ma), dziś starsze domostwa sąsiadują z nowoczesną zabudową, a nad rozległymi łąkami stoi kapliczka.

Przed zejściem z drogi robimy drugą przerwę. Kanapka, baton i można ruszać dalej. Czeka nas teraz całkiem ostre podejście, więc zasapani z radością witamy każde wypłaszczenia.
W lesie obchodzimy Groń, mijamy polanę nad przysiółkiem Jasionowa i docieramy do kolejnej polany. 
Panują tu brązowiejące trawy i...wrzosy!


Pięknie!!!
Wyżej w kępie drzew znajdujemy tabliczkę z nazwą tejże polany - Szałasy Jarzębackie.
Dawniej w tych górach było o wiele mniej lasów, a sporo ogromnych hal pasterskich, na których wypasano owce i bydło. Hale były koszone, a polany niżej położone były uprawiane. Jednak akcja Wisła po drugiej wojnie światowej wysiedliła Łemków z ich ziem i polany zaczęły samoistnie zarastać, a niektóre zostały zalesione. Jedynie w części zachodniej pasma, czyli tu gdzie wędrujemy ostało się część gospodarstw, choć z czasem (po 1989) zaprzestano wypasu, a ludzie schodzili w doliny, gdzie się wygodniej żyło.
Polana na której jesteśmy według Wikipedii jeszcze w 2008 roku była użytkowana.
Powtórzę się - pięknie jest!:

Zostawiamy za sobą tą hale i ruszamy dalej.

Choć późno letnie kolory traw powodują, że robię jeszcze kilka zdjęć - trudno, dziś będzie ich sporo 😋 

Jest na prawdę cudnie!

Wyżej, już praktycznie pod samą przełęczą mijamy jeszcze jedną polanę, ta jest dość mocno zarośnięta. 

Ale to tu spotykamy jeszcze piękniejsze wrzosy. Całe łany:

Piękne!

Na przełęczy spotykamy odpoczywającą rodzinę, widzimy małego wilka hasającego, więc z marszu wkraczamy na GSB i to nim teraz podążamy dalej. Teraz będziemy wędrować główną granią pasma Jaworzyny. W słońcu (bo w międzyczasie ono już pokonało zachmurzenie całkowicie) las wygląda na prawdę fajnie:

Tu już rozgrzani idziemy szybkim tempem, dosłownie połykając wszystkie wzniesienia na poszczególne szczyty.
Hala Pisana

Wierch nad Kamieniem

Do przodu gna nas też głód i ochota na obiad w schronisku. Przez to niestety nie zwracamy uwagę na mapę i omijamy kilka atrakcji obok grani (jaskinię, oraz wychodnię). 
Dobrze, że choć piękne widoki nas ruszają, a tych po drodze jest trochę.
Na piękne hale:



Piękny las:


I jesteśmy tu praktycznie sami, zostawiając za sobą turystów z przełęczy.
No raz przejeżdża taki jeden @$%#&* na crosie. I to dwukrotnie ech...
Wreszcie docieramy do schroniska:


Schronisko stoi na wysokości 1061m npm, zostało założone w 1953 roku, kiedy to wybudowano tu schron turystyczny. Do dziś dalej nie jest tu podciągnięta sieć elektryczna. 
W schronisku gości wycieczka pttkowska, więc ludzi trochę jest. Ale do bufetu stoją dwie osoby. 
Początek zapowiada się dobrze. Proszę schabowego - imię? Wiktor. Po kilku minutach słyszę - Schabowy dla Wiktora! Fajnie!
Dostaje coś takiego:

No jest schabowy. Miał być z zasmażaną kapustą i ziemniakami. A za 39 zł dostaję odgrzewane stare ziemniaki i zamiast kapusty buraki, których nienawidzę. Chłopaki zamawiając po mnie usłyszeli informację o tym, że tej kapusty nie ma - mnie tego nie powiedziano. No kit z tymi burakami ale za 39 złotych dać stare ziemniaki??? Ledwo letnie???
I najlepsze. Chłopaki chwilę po mnie zamawiają ten sam zestaw, a dostają...z kapustą zasmażaną, której podobno już nie ma. Wkurw dopełnia piwo pszeniczne 0,33l za 15złotych, które z pszenicą nie ma nic wspólnego a smakuje gorzej niż najtańszy koncerniak. Tfu!

Żeby nie było, że tylko my narzekamy - gość obok nas zamówił fuczki i całe danie wywalił do kosza...

Mocno zniesmaczeni wychodzimy i po chwili ruszamy w drogę powrotną. Oglądamy jeszcze wiatę i ołtarz polowy i rozpoczynamy powrót. Szlakiem niebieskim. Początek to łagodne zejście. Mijamy pierwszą zarastającą polankę i wchodzimy w las. Nagle Michał odskakuje, bo w cieniu jeden z patyków unosi łeb i syczy! 
To żmija, która wylegiwała się na ścieżce. Widząc, że nikt ją nie atakuje szybko odpełza w las. Próbuje zrobić jej zdjęcie, ale ona na prawdę szybko ucieka, więc praktycznie wszystkie są nieostre...
zdjęcie mi zrobił Marek

Oto żmija zygzakowata:


Żmiję spotkałem już kilka razy, ale jeszcze nigdy nie w takiej sytuacji...na szczęście obyło się bez agresji...i ukąszenia.
Ruszamy dalej. I wychodzimy do miejsca, do którego bardzo chciałem wrócić. 
Na polanę Skotarki.
Gdy w 2009roku schodziłem z koleżanką od schroniska, pamiętam, że bardzo duże wrażenie na mnie zrobiła ta polana/hala, na której u góry stały dwie chatki rozpadające się, spod których teren gwałtownie opadał w dół. Pamiętam, że usiedliśmy na trawie poniżej tych domostw odpocząć i podziwiać widoki. I dziś, po 16tu latach wróciłem:

Pasterska hala widać jest koszona - to dobrze, bo przyroda by swoje odzyskała. 
Hale, polany pasterskie powstały na wskutek działalności ludzkiej i dziś od lat nie użytkowane często zarastają, gubiąc swój charakter, swoją historię oraz często walory widokowe. Dziś często się te miejsca kosi, czy to mechanicznie, czy też wprowadzając wypas np owiec.
Widok z hali na Parchowatkę w 2009tym roku:

oraz w 2024tym:

Widać efekt koszenia, borowiny znikły a są trawy.
Dawno temu były tu trzy gospodarstwa...dziś o dziwo chatki dalej stoją:

Czas nam nie pozwala tu posiedzieć. Szkoda, że widoki bliskie tylko...spodziewanych na horyzoncie nie ma szans ujrzeć.
Z żalem ruszam w dół za chłopakami...mijamy kolejną polanę, z rozwalającym się szałasem i potem zaczyna się niezły hardcor. Szlak opada mocno w dół. Kilka razy każdemu z nas uślizgują się nogi, podkreślane soczystymi słowami. Na połowie kilometra wytracamy 200 metrów wysokości. Chłopaki mi mówią, że całe szczęście iż tędy nie podchodzimy...uff - mam takie same odczucia. Szlak niczym w słowackich górach idzie na krechę w lesie. Podchodzić tu, to chyba gorzej niż wchodzić na Świtkową z przełęczy Przysłop, czy wchodzić od północy na Śnieżnicę...schodzimy a pot się z nas leje gorzej, niż gdy podchodziliśmy...
Przy potoku doganiamy kolejnych turystów i wszyscy się cieszą, że to zejście mają już za sobą. Szlak przekracza tu małe kaskady i tu wszyscy odpoczywają.
Ale mnie tu ciągnie jedna atrakcja...oto ona:

To wodospad, o wysokości ponad 3 metrów. Do którego musimy kawałek podejść. Ja przypłacam to wpadnięciem do potoku...Wodospad głęboko wgryza się w ziemię. Ciężko tu będzie zejść po stokach, ale jakoś mi się udaje, stosując technikę łapniczo-ślizgająco-skokową dotrzeć nad potok. 
Przepraszać nie będę - tu jest pięknie!

Oczywiście nie zamierzam się tylko przyglądać! 

Chłopaki z niedowierzaniem oglądają moje wybryki i gdy widzą, że dotarłem pod wodospad i się rozbieram, ruszają za mną.
Zmyć z siebie kurz i pot, to rzecz bezcenna!
(Gdy wysyłam żonie zdjęcia to pisze mi, że zrobi nam kalendarz - więc drogie panie, która jeszcze chcę taki na 2025ty rok? 😂 - zapisy rozpoczęte 😉 ).
Na koniec czas na przeprawę przez potok i drogą schodzimy do wsi. Idziemy jak nowo narodzeni, odżyliśmy dzięki kąpieli. 
Mijamy miejsce odpoczynku, z wiatami, z paleniskiem obok, którego zgromadzono drewno na rozpałkę i schodzimy do wsi Łomnica-Zdrój. Poniżej zatoki autobusowej o mało co a pominąłbym kolejne ciekawe miejsce - pomnik przyrody nieożywionej. Na szczęście nie idę sam, więc skręcamy obejrzeć to miejsce. A jest co oglądać!
Jest tu 3 metrowy wodospad:

Obok znajduję się ciekawe siedzisko:

Miejsce fajne, tylko kto do cholery tu coś rozlał?

Okazuje się że to nalot ze źródeł mineralnych, które są bogate w szczawy wodorowęglanowo - wapniowo - magnezowe. 

Woda nieco zapodaje metaliczno-zbukowym zapachem, więc jej nie próbujemy, ale chwilę podziwiamy te kolory jakie zostawia ona na ziemi i kamieniach. 
Przy nas jednak dwie rodziny nabierały tejże wody ze źródeł, więc jest też ona pitna (chyba 😉).  Uwaga - tablica powyżej głosi, że jak chcecie nabrać wody więcej niż 5 litrów, to musicie przepuścić tych co biorą jej mniej:
ta z prawej o tym prawi.

Czas ruszać, bo zaczyna nas nieco gonić czas. I tu nieco niżej gubimy szlak. By dojść niebieskim szlakiem, musimy skręcić i podejść na łąki pod Kicarzem, widzimy szlak na drzewie więc ruszamy i po chwili coś nam nie pasuje. Z domostwa wychodzi babinka i potwierdza, że musimy wrócić i skręcić w następną drogę. Na niej już widać znaków od groma (na 3metrach są trzy - na słupku, płocie i słupie elektrycznym) więc nie pozostaje nam nic innego jak zacząć ostatnie (mamy nadzieję) podejście. Wyżej zaczyna się robić bajka.
Znaczy widoki są bajeczne.
Na dolinę Łomniczanki, z zabudową wsi Łomnica-Zdrój oraz słowackie szczyty Gór Lubowelskich:

Rzut oka za plecy, na Parchowatkę:

Na pasmo Radziejowej, z nią najwyższą w środku zdjęcia:

Mimo bezchmurnego nieba widoczności za dużej nie ma, ale za to światło robi się miękkie, dzięki czemu łapę kilka fajnych kadrów:




Znów tu chwilę marudzimy. Ale nie dziwota, zrobiło się pięknie, do tego jest ciepło i wieje przyjemny wiatr. 
Czas na ostatnie podejście pod Kicarz. Słyszymy owce, leżące w cieniu:

które po chwili znikają, więc gdy docieramy do tego miejsca po owcach pozostały tylko bobki i zapach.
Przecinamy trawersem górę i znad stoku narciarskiego oglądamy ostatnie widoki.

Szlak odbija mocno w kierunku wieży przekaźnikowej, ale solidarnie stwierdzamy, że to byłoby nierozsądne, by na sam koniec się męczyć, więc tylko oglądamy szczyt z dołu:

Pozostała ostatnia prosta by zejść nad rzekę i wrócić do auta.
Choć okazuję się, że podejście na mostku daje nam popalić, a podejście na rynek wyciska z nas ostatnie poty.
Dla porównania - nasza szydercza trójka z rana:

i kończąca wycieczkę:

To teraz tylko powrót do domu pozostał. Podróż niestety jest dłuższa niż poranna - sporo osób postanowiło wakacje dociągnąć do samego końca i wszelkie ronda generują korki a i sam ruch jest większy. A4kę omijamy - nawigacja pokazuje wypadek przed Wieliczką, więc dopiero za nią wskakujemy na obwodnicę i wieczorem po zmroku docieramy do domów.
Tyle naszego, że przejazd przez Beskid Wyspowy mamy w porze zachodu, co przy dużo lepszej widoczności pozwala nam na podziwianie pasma Sałaszy, czy też zachodzące słońce za...Łyżką 😉


Według mapy zrobiliśmy ok 23km - nasze liczydła wyliczyły nam nieco więcej ~25,5km i 1100metrów przewyższeń, według mapy tych ostatnich było 955m. 
Ale najważniejsze jest to, że była to po prostu świetna wycieczka, a Beskid Sądecki potwierdził iż jest przepiękny!

Komentarze

  1. W końcu tam dotarłeś, bo dla Ślązaków Beskid Sądecki to koniec świata (może i dobrze ;) ) Ja też robiłem podobną trasę, ale ze startem z Łomnicy - Zdrój - piękne zejście spod Pisanej żółtym szlakiem, wg mnie ciekawsze niż niebieskiem. Na Hali Łabowskiej jest faktycznie parszywe jedzenie, jak zamówiłem tam bigos, to było to najgorszy bigos, jaki jadłem w życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie mamy dość daleko, choć po prawdzie lepiej napisać, mamy długi dojazd. Albo pseudo autostradą (do tego płatną) do Krk, albo przez Olkusz, wolną drogą. I za Krakowem wcale nie jedzie się szybciej...a to ledwie 200km w jedną stronę... (w sudety A4ka jednak jest szybszą trasą).
      Szlak żółty pozostawiłem na jesień - Twoja relacja miała na to wpływ, teraz chciałem zobaczyć tą polanę Skotarkę.
      Te lata temu pod schroniskiem śmierdziało...tym razem jedzenie okropne. Chyba trzeciej szansy nie będzie ;)

      Usuń
  2. Trasę wybrałeś ciekawą. Wodospady i źródła mineralne zapisuję. Jak to się stało, że nie golnąłeś zdroju z "kija"?! 🧐🙃 Kiedyś nie wierzyłem w Beskid Sądecki. Po czasie jednak przekonałem się, że tkwiłem w błędzie. Tym źródłem mnie zainspirowałeś. Pojadę tam, chociażby po to, aby się upodlić tym zdroje... 😎

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz zapach nieco odrzucał 🙃
      Dla mnie ten Beskid ma jedną bardzo fajną cechę - nie znam go, więc każdy widok zachwyca. Żywiecki, Śląski i Mały to już wszystko opatrzone, a tam jadę i mam efekt łauu.
      Mam tam jeszcze kilka szlaków do przejścia.
      Czekam na relację zatem! :)

      Usuń

Prześlij komentarz