Urlop w trzech krainach. 2019.

Część Pierwsza. Dojazd.
Przyszły upały, przyszło lato to i w końcu nadszedł długo oczekiwany urlop.
A plany były zacne. Miało być duuuużo nowego. Miała być i woda i góry.
Ale zaczęliśmy zwyczajnie...obiadem w Węgierskiej Górce, pod czujnym okiem niedźwiedzia, na którego zaś oko miała córa ;)



Po obiedzie dojeżdżamy na naszą bazę, tam odpoczywamy by o 1 w nocy...zmieniać koło w jednym z naszych pojazdów. Chwilę później ruszamy mijając sarny, lisa, koty oraz łanie. Dojeżdżamy do Zwardonia i przez kilka godzin jedziemy na południe. Gdy zaczyna świtać robimy pierwszy postój już w Austrii zaraz za Bratysławą. Pijemy kawę i chwilę później ruszamy. Oczywiście na początku źle zjeżdżam, więc po kilku kilometrach zawracamy i poprzez drogi krajowe Burgelandu wiodące wśród winnic kierujemy się ku naszemu pierwszemu celu. Zza okna oglądamy Góry Litawskie, by przed miastem Eisenstadt skręcić na drogę ekspresową, którą dojeżdżamy ku autostradzie A2. Widoki są piękne, szkoda więc, że słońce wschodzi gdzieś za chmurami, a my cały czas jedziemy.
Mijamy coraz wyższe góry, przejeżdżamy przez coraz dłuższe tunele by nad ranem w opiekających promieniach słońca dojechać do Klagenfurtu (a właściwie od kilku lat Klagenfurt am Wörthersee). 
Po krótkim śnie popołudniu robimy mały spacer. Podziwiamy góry, które otaczają miasto:




Alpy Karawanki, zbliżenie:

To gdzieś tam będziemy jechać. Ale to już dopiero na drugi dzień z rana.
Rano śniadanie, przepakowanie i w upalny dzień ruszamy w drogę. Po wyjechaniu z miasta zaczynają się coraz piękniejsze widoki. Mijamy rzekę Drawę, która rozlewa się tu w zbiornik Ferlach.
Zdjęcie z drugiego tygodnia urlopu.

Praktycznie zaraz za mostem, zaczynamy się wspinać. Droga jest kręta, wąska, zaczynają nam się zatykać uszy. Dojeżdżamy na prawie 1100 metrów (dokładnie na 1069m, a zaczynamy podjazd z ok 400m) i mijamy granicę ze Słowenią. Tunel ma długość 1570 m. Wybudowany w czasie II Wojny Światowej siłami więźniów z obozów koncentracyjnych.
Po wyjeździe na chwilę zatrzymuję się na parkingu pod hotelem, rozglądając się za możlowością zakupu winiety. Okoliczne szczyty z osypującymi się piargami wyglądają surowo i majestatycznie. Szkoda, że wtedy nie robię zdjęć, z błękitnym niebem wygląda to pięknie...
Tymczasem zdjęcie z powrotu.

Winietę kupujemy jednak dopiero na stacji benzynowej, (którą pomijam i musimy się wrócić zresztą), w miasteczku Podljubelj. Wjeżdżamy na autostradę i kierujemy się w stronę stolicy. Po obu stronach podziwiamy piękne góry, ale nie mam tu żadnych zdjęć. Zastanawiam się, czy na zachodzie widoczne góry to Alpy Julijskie i dojeżdżając do stolicy utykamy w korku. Drogą jedzie sznur aut kempingowych, bądź aut z przyczepami kempingowymi, dochodzi ruch lokalny i transportowy i rozjazd autostrad A1 i A2 stoi. W końcu jedziemy dalej. Dojeżdżamy do miasta Koper, które mimo lekkich korków dość szybko przejeżdżamy. Za miastem na parkingu zatrzymujemy się szukając toalety. Jako że jedzenie to fast foody, to ruszamy dalej...czego będziemy już za chwilę żałować.

Koper, jedyne miasto portowe Słowenii, na krótkim niecałym 50 kilometrowym wybrzeżu.

Po ruszeniu przejeżdżamy kilkaset metrów i utykamy w korku...na około 1,5 godziny. Gdy dojeżdżam do granicy z Chorwacją ze zdziwieniem patrzymy na korek do przekroczenia jej. Dopiero wieczorem uświadamiam sobie, że Chorwacja nie należy do strefy Schengen...
Po wjeździe na autostradę, pani na bramkach rozdaje bilety za nimi by szybciej dało się przejechać. 
Już w Koprze w wietrze czuć było bryzę morską, teraz zaś mijamy suche wzgórza.  
W końcu po ponad sześciu godzinach dojeżdżamy do naszego celu. A tu przykra niespodzianka, miasto przeżywa oblężenie, nie da się dojechać blisko naszej kwatery, a najbliższy parking, na którym znajdujemy jedno z ostatnich miejsc, jest oddalone od kwatery o ok 1,5 kilometra...
No cóż nie zostaje nic innego jak w upale targać bagaże...co mnie wykańcza, ale tak to jest jak się bierze dwa największe, najcięższe bagaże ;)

Na tej ulicy będziemy kilka dni mieszkać.

Po pierwszych nerwach ze zrozumieniem informacji o opłatach za parking (co ciekawe część po polsku), z tachaniem bagaży wśród tłumów ludzi w upale, w końcu wychodzimy na miasteczko coś zjeść. 
Ciekawe czy się domyśliliście gdzie dojechaliśmy?
Kilka zdjęć do podpowiedzi:






Rovinj.

Komentarze

  1. Uwielbiam południe europy. Ma coś magicznego w sobie, ludzie też są inni. Ten luz w d...e :D Luke

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, to jest coś fajnego, super pozytywnego :) mnie się też spodobało ;)

      Usuń
  2. Granice chorwackie mogą mocno przystopować, w okresie letnim tam się często tworzą ogromne korki. Najlepiej przekraczać je jakimiś podrzędnymi przejściami. To w sumie jest dziwne, bo Chorwacja będąc w EU powinna bardzo szybko przepuszczać kolejne samochody, w końcu to ten sam obszar celny.

    Miasteczko fotogeniczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się w głowie nie mieściło, że jadąc będzie odprawa graniczna, może dlatego, że nikt z pytanych znajomych nic nie wspominał o tym.
      Wracaliśmy inną drogą, też główną, staliśmy o wiele krócej. Co ciekawe, jeszcze jedna kontrola graniczna w powrocie się nam trafiła, ale o tym będzie w kolejnych częściach, zresztą jak i jeszcze o Rovinj.

      Usuń

Prześlij komentarz