Jak prawie na Rysy weszliśmy w 2010 roku.

Na prośbę teraz, letnie, prawie letnie wspomnienia.

Wracam z pracy, na niebie sam błękit, mam ochotę na piwo. Piszę sms'a do Marcina, czy nie wyjdzie na jedno. Odpisuje mi, że myśli czy by z rana w Tatry nie pojechać, więc mimo chęci...liczę ilość miedziaków w portfelu, wypłata za kilka dni, w lodówce świeci i owszem światło, ale nic poza tym nie ma. Ot czasy, prawie, że jeszcze studenckie, mieszkałem wtedy w akademiku, więc trzeba się dostosować ;)
Dzwonię, na ile te myśli są zaawansowane, po telefonie zaglądam po drodze do sklepu i umawiamy się na rano...jedziemy. Na piwo...jeszcze się pójdzie ;)

Z rana zostawiamy auto na parkingu i szybkim marszem idziemy nad Morskie Oko. Dzień wcześniej słyszałem, że może piątkę zaatakujemy, a w aucie się okazuję, że w planach są Rysy :)
Przed siódmą podziwiamy otoczenie Morskiego Oka...humory dopisują, bo warunki super się szykują.
 Pierwsze widoki...

Schronisko już za kilka kroków...

Po małej przekąsce, zbieramy się do dalszej drogi. Najpierw musimy obejść największe jezioro w Tatrach, leżące na wysokości 1395 m npm. Idziemy jednak nie jak większość, stroną wschodnią, a zachodnią. Po drodze okazuje się, że buty zaczynają przemakać, idziemy praktycznie nie szlakiem, a strumieniem ;)
Sesja, no nie da się inaczej! 

Tam będziemy szli! 

Potok na szlaku.

Schronisko już jest po drugiej stronie jeziora, a to znaczy, że zaczynamy podejście pod kolejny staw.
Szybko się tu nabiera wysokości, a że na dość krótkim podejściu, to jest ono dość wyczerpujące.
Za mną coraz rozleglejsze widoki na Dolinę Rybiego Potoku, a przede mną coraz bliżej ściany Mięguszy...robią wrażenie jeszcze większe niż z daleka. Mijam wodospad, którym wody Czarnego Stawu pod Rysami spływają do Morskiego Oka i w końcu jestem na progu, przy szlakowskazie, gdzie w jedną stronę szlak idzie na Rysy, a w drugą na przełęcz pod Chłopkiem. 
 Tafla Morskiego Oka.
Ech...

 Nad Czarnym Stawem pod Rysami.

Czekając na Marcina podziwiam otoczenie, oraz robię trochę zdjęć. Potem odpoczywamy i ruszamy wokół stawu, gdzie południowa strona jeszcze jest skuta lodem.
 Staw i...to co nas czeka powyżej.


Kaskady Czarnostawiańskiej Siklawy.

Szlak widzie wschodnią stroną wokół stawu. Początkowo po kamieniach, by następnie wejść na pozostałości śniegu. Którego wcale tu mało nie jest. Obchodząc taflę stawu podziwiamy jej kolor, oraz szczyty, które się w niej odbijają. Pięknie jest!

Zdjęcie krzywe, widać naszą drogę i... ślady lawinisk.

Szlak idący po śniegu i Marcin na nim, a z lewej Opalony Wierch.

W końcu dochodzimy w okolice Zadniego Pirgu, mijając co rusz stare lawiniska, które z bliska robią wrażenie swoją wielkością.
 Lawinisko i turysta. Robi wrażenie.

Zadni Piarg i ściana Kazalnicy. 

Na dole lawiniska.

Idziemy po śladach, które nie pokrywają się ze szlakiem letnim, teraz czas na marsz znowu w górę, do tego w mokrym śniegu. 
Widoki do tyłu porywają. Choć sam Czarny Staw robi posępne wrażenie...
W górę! 

Za nami widok na w połowie odtajały Czarny Staw.

Od teraz idziemy do góry, stopa za stopą, w śniegu są wybite ślady w śniegu. I cały czas mozolnie w górę. Jakiś czas nie odwracam się za siebie, tylko prę do góry. Gdy już mam dość i odpoczywam, odwracam się za siebie. Za mną podąża kilka osób, Marcin. Rozmawiamy i Marcin stwierdza, że dalej nie da rady wejść. Idę jeszcze kawałek sam, ale w końcu stwierdzam, że nie ma sensu iść samemu dalej, więc na wysokości, chyba Buli pod Rysami robię odwrót. 
Odpoczynek...i decyzja o odwrocie. 

Czy po prawej to Bula? 

A tu widok na pozostałą część na szczyt.

Z racji, iż nie wiedziałem, o planach, nie zabrałem ochraniaczy na buty, raków, a czekana do dziś nie mam. Przy zejściu kolejną głupotę odwalam. Jestem przemoczony, więc siadam na śniegu i zjeżdżam nad staw. Ech...
Gdy wracamy nad Siklawę, ludzi jest już sporo. Schodzimy zatem na Morskie Oko i wracamy pod schronisko. Po drodze rozważamy co robić, godzina wczesna. Więc decydujemy przejść się jeszcze do Piątki. Ceprostradą. No cóż gwar ucicha momentalnie, gdy schodzimy na szlak. Idzie się przyjemnie. 
Nad Siklawą. 

Mijamy Morskie Oko. 

Tu już na ceprostradzie.

Szlak jest dość monotonny, ale widokowy. Powoli zbliżamy się ku przełęczy Szpiglasowej mijając pod drodze szlak na Wrota Chałubińskiego.
 Morskie Oko, nad nim widać nitkę Siklawy Czarnostawiańskiej, Niżne Rysy w chmurach. 

 Wrota Chałubińskiego.

Szlak ciągle w górę.

Zakos za zakosem, za każdym razem wyżej...no dobra w końcu dochodzę, na przełęcz. Czekam na kumpla, no dość niecierpliwie, bo strzałka w stronę Szpiglasowego Wierchu wskazuje 15 minut. Marcin jednak rezygnuje z wejścia. Ja szybkim tempem robię kolejne kroki, coraz ciężej, aż w końcu...jestem na szczycie. 2172 m. Chwilę siedzę, robię zdjęcia wokół, proszę o zrobienie mi zdjęć i schodzę.  
 
Widok ze szczytu - najwyższy szczyt to Świnica, po prawej Mały Kozi, w dole Czarny Staw Polski. 

Za mną po lewej widać skrawek Czarnego Stawu pod Rysami, szczyty już w chmurach, nie jak z rana.

Czas na zejście do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Mówią, że jest piękna, ja kilka razy będąc w niej, a to są chmury i ponuro się prezentuję, albo jak miesiąc wcześniej cała była we mgle, a jeśli już jest słońce, to i tak zjawiam się pod koniec dnia, gdy słońce już doliny nie oświetla. Tym razem jest podobnie. Jest ponuro, tu wiosna dopiero dociera, muszę kiedyś tak tracić, by zobaczyć tą dolinę w pełni słońca. Od razu zaznaczam, że nie twierdzę, że jest ona brzydka :) No i docieram tu przeważnie dociorany, więc może przez to nie zwracam uwagi na piękno?
Trochę słońca, więcej zieleni, kwiatów, pewnie wtedy bym się zachwycał ;)

Tymczasem na początek, przy zejściu z przełęczy do Piątki, są łańcuchy, ale akurat nie były one wtedy potrzebne. Potem spory kawałek po śniegu. By dotrzeć do strumienia spływającego od Czarnego Stawu Polskiego, do Wielkiego Stawu P. Sam kawałek poniżej przełęczy, w zimie jest dość lawiniasty. A strumień niestety trzeba przekroczyć mocząc i tak przemoczone buty, bo wody jest sporo, no ale wiosna jest, śniegi topnieją...

Marcin i inni turyści przechodzą Czerwonym Piargiem.

Wielki Staw Polski. Drugie, po Morskim Oku jezioro tatrzańskie. Według innych pomiarów to właśnie ten staw jest największy (pomiary MO robione przy dużym stanie wody).

Gdy dochodzimy do potoku, to czuję się jakbym był na Syberii, albo na Alasce. No popatrzcie sami:



Robimy kolejny odpoczynek, widać, że powoli mamy już dość. I stopy, w mokrych butach też. Jakoś wejście w kolejną wodę im nie pomoże. Dogania nas para, spotkana na Szpiglasowym, i szybko dokonują przeprawy, więc w końcu i my ruszamy za nimi.
No cóż, większy stan wody, więc trzeba zmoczyć buty.  

Kołowa Czuba.
Wielka Buczynowa Turnia, a z prawej Krzyżne (przełęcz) i Wielki Wołoszyn.

Dochodzimy do szlaku biegnącego od Zawratu. Powoli zmierzamy w dół. Mijamy schron, możliwe, że pasterski ( do lat sześćdziesiątych w dolinie wypasano min krowy,), na głazach dostrzegamy świstaka (pierwszy raz go widzę) i po jakimś czasie dochodzimy do mostku, za którym można albo dojść do najwyżej położonego po polskiej stronie Tatr, schroniska, a jakże nazwanym jak i dolina; drugim szlakiem można zejść obok wodospadu Siklawa, Wielka Siklawa.
W kosodrzewinach robimy małą drzemkę, bo mamy dość. 

Mostek na potoku Roztoka. 

I głaz w stawie.

Po kilkunastu minutach zaczynam zejście, już do auta. Omijamy schronisko, robimy jeszcze trochę zdjęć samego wodospadu, by potem powoli leźć, bo inaczej tego nie można nazwać, leźć na parking. To co pamiętam, to to, że strasznie długo to trwało i myślałem, że stopy mi odpadną...
Ale nic dziwnego, bo tego dnia przeszliśmy ok 31 km, z czego 2/3 w przemoczonych butach. Podejść mieliśmy ok 2300metrów (!). 

Ale na takie piwo, może się skuszę w tym roku? ;)


Komentarze