Tatry na sam koniec zimy - 2010.
Znowu kilka wspomnień z prawdziwej zimy. Tym razem wyjątkowo krótkie.
Na sam koniec zimy znowu się zjawiam w Tatrach. Tym razem jest to warta odnotowania wycieczka z powodu...kupna swojej pierwszej lustrzanki. W piątek po pracy odbieram aparat a z rana już znowu jadę do Krakowa, jak zwykle ekspresem, potem autobusem do Zakopanego by na sam koniec dotrzeć jeszcze na Siwą Polanę.
To były czasy, że miałem wolny co drugi weekend w pracy, więc wyjazdy były dwu dniowe. Tej zimy śnieg i mróz praktycznie trzymały całą zimę. Więc w świeżym śniegu przeszliśmy dolinę Chochołowską, w schronisku zostawiliśmy większość bagaży i ruszyliśmy wyżej.
Wybraliśmy szlak zielony w kierunku przełęczy Zawracie. Zaczął padać znów śnieg i szło się super.
Strumień fajnie odkrył ile śniegu leży. Sporo. Ale śnieg ubity więc się szło dobrze.
Doszliśmy do granicy górnej lasu. Kosówka była przykryta białym puchem, ledwie końcówki wystawały. Zobaczyliśmy wśród chmur ścianę Wołowca:
Widać też było garb łączący Rakoń z Wołowcem. Liczyłem, że wejdziemy na Rakoń i poprzez Grzesia zejdziemy do schroniska, bo w niedziele z samego rana musieliśmy wracać. Niestety ale nie zostało doceniony moje wielkie ;) doświadczenie zimowe, które uzyskałem, na aż dwóch wcześniejszych wyprawach i po osiągnięciu ok 1600 metrów, współtowarzyszka oznajmiła, że dalej nie idzie.
Cóż, zostało zrobić pamiątkowe zdjęcie i wrócić.
Podczas drogi powrotnej zrobiliśmy małe sprawdzenie organoleptycznie ile to dokładnie śniegu nasypało:
Wieczór minął na pogaduchach, piciu piwka.
Dzień nas przywitał soplami za oknem. I kolejnym dniem bez słońca.
Cały czas też sypało. Po śniadaniu szybko spakowaliśmy się i ruszyliśmy w dół doliny.
Po drodze spotkaliśmy sanie i w ten oto sposób to był kolejny wypad, podczas którego nie zdobyłem żadnego szczytu, ale jak najbardziej udany, bo i przetestowałem aparat, oraz zobaczyłem piękną zimę.
Na sam koniec zimy znowu się zjawiam w Tatrach. Tym razem jest to warta odnotowania wycieczka z powodu...kupna swojej pierwszej lustrzanki. W piątek po pracy odbieram aparat a z rana już znowu jadę do Krakowa, jak zwykle ekspresem, potem autobusem do Zakopanego by na sam koniec dotrzeć jeszcze na Siwą Polanę.
To były czasy, że miałem wolny co drugi weekend w pracy, więc wyjazdy były dwu dniowe. Tej zimy śnieg i mróz praktycznie trzymały całą zimę. Więc w świeżym śniegu przeszliśmy dolinę Chochołowską, w schronisku zostawiliśmy większość bagaży i ruszyliśmy wyżej.
Schody do schroniska w Dolinie Chochołowskiej.
Wybraliśmy szlak zielony w kierunku przełęczy Zawracie. Zaczął padać znów śnieg i szło się super.
Strumień fajnie odkrył ile śniegu leży. Sporo. Ale śnieg ubity więc się szło dobrze.
Doszliśmy do granicy górnej lasu. Kosówka była przykryta białym puchem, ledwie końcówki wystawały. Zobaczyliśmy wśród chmur ścianę Wołowca:
Widać też było garb łączący Rakoń z Wołowcem. Liczyłem, że wejdziemy na Rakoń i poprzez Grzesia zejdziemy do schroniska, bo w niedziele z samego rana musieliśmy wracać. Niestety ale nie zostało doceniony moje wielkie ;) doświadczenie zimowe, które uzyskałem, na aż dwóch wcześniejszych wyprawach i po osiągnięciu ok 1600 metrów, współtowarzyszka oznajmiła, że dalej nie idzie.
Cóż, zostało zrobić pamiątkowe zdjęcie i wrócić.
Podczas drogi powrotnej zrobiliśmy małe sprawdzenie organoleptycznie ile to dokładnie śniegu nasypało:
Wieczór minął na pogaduchach, piciu piwka.
Dzień nas przywitał soplami za oknem. I kolejnym dniem bez słońca.
Cały czas też sypało. Po śniadaniu szybko spakowaliśmy się i ruszyliśmy w dół doliny.
Po drodze spotkaliśmy sanie i w ten oto sposób to był kolejny wypad, podczas którego nie zdobyłem żadnego szczytu, ale jak najbardziej udany, bo i przetestowałem aparat, oraz zobaczyłem piękną zimę.
Komentarze
Prześlij komentarz