Rozpoczęcie nowego roku, w nowym paśmie.

Miniony rok był, dla mnie dość szczególny. Rok, który okazał się dla mnie rokiem wspomnień (już więcej odgrzewanych wspomnień nie spiszę; raczej 😉 ). Również górsko był to udany rok i tak na prawdę żałowałem trochę jednego - że nie dotarłem w żadne nowe pasmo górskie. Dlatego nowy rok postanowiłem właśnie od odwiedzin, w takim, nowym dla mnie paśmie!

Kilka lat temu, postanowiłem odwiedzić, każde pasmo górskie w naszym kraju. Coś na wzór Korony Gór Polskich, choć mnie nie zależy tyle na wejściu na najwyższy szczyt pasma, czy tym bardziej na górę wskazaną, w wykazie tejże korony, a samo poznanie tej krainy. Jeśli chodzi o Karpaty, to pozostało mi odwiedzić Góry Sanocko-Turczańskie, ponownie zawitać w Beskidzie Sądeckim (to chyba mój główny cel rozpoczynającego się roku); w każdym z pozostałych pasm już byłem. Całkiem sporo białych plam na mojej górskiej mapie, mam za to w Sudetach.
Sudety dzielą się na Zachodnie, Środkowe, oraz Wschodnie. Z racji odległości, najbliżej mam do Sudetów Wschodnich, w Polsce nie byłem jeszcze w Masywie Śnieżnika, jednak dziś postanawiam odwiedzić Góry Sowie, czyli pasmo leżące w Sudetach Środkowych.
Góry Sowie mogą kojarzyć się z obiektami Riesie, czyli nazistowskiego projektu, o w sumie nie poznanym celu. Mogą również kojarzyć się z Muflonami (mnie np tak się one kojarzyły, choć wiem, że te zwierzęta można spotkać i w sąsiednich pasmach), które sprowadzone zostały tu w 1902 roku, można też myśleć o tym rejonie jak pełnym ciekawych zabytków, starych kościołów, bowiem pierwsze wzmianki o leżących tu miastach pochodzą z XIII wieku. No i jest jeszcze epizod polskiego mini serialu kryminalnego, który był kręcony w tymże regionie. Czytając o tym paśmie, dowiaduję się, że góry te należą do najstarszej części Sudetów. Jednak ja dziś nie jadę śladem historii, tej starszej z przed wieków, ani nowszej z czasów II WŚ, również, nie jakieś niższe szczyty mnie dziś interesują, a sama Wielka Sowa, która jest najwyższym szczytem pasma.
Niemniej jeszcze dzień przed wyjazdem miałem w głowie kołowrót i nie wiedziałem, gdzie pojadę. Za oknem kilka stopni na plusie, pada deszcz, po śniegu, nawet w górach pozostało tylko wspomnienie. Wokół kilka osób mi mówi, że pogoda ma być kiepska, błoto i mokro ma być, kicha jednym słowem. Ja właśnie na śnieg i zimę liczyłem, wybierając ten szczyt. Góry Sowie nie są wielkim pasmem górskim, ale stanowią niejako parawan, przez co są tu dużo większe opady, oraz wraz ze wzrostem wysokości, klimat robi się surowszy, a pokrywa śnieżna długo się utrzymuje w wyższych partiach. Mimo wszystko ten deszcz, oraz podgląd z kamery pod wieżą na szczycie, trochę mi namieszał. Ostateczną decyzję postanowiłem podjąć w środę popołudniu, zamierzając sprawdzić prognozy na meteogramie, który dzień w przód dość dobrze przewiduje pogodę. Po południu w środę sprawdzam...od 15tej temperatura ma spadać poniżej zera, w nocy ma padać śnieg, a rano, ok 9-10 zachmurzenie ma ustąpić. Decyzja zapadła.
W te góry miałem dotrzeć dwa lata wcześniej, ale...pojawiające się relacje, pokazujące te góry jako zalesione, trochę mnie zniechęcają. Dopiero zdjęcia ze szczytu Wielkiej Sowy zimą, powodują, że jesienią, wskakują one w moje plany. A czemu nie jechać bliżej, w Beskidy? Otóż brak ekscytacji przed nowym, bo ileż razy można oglądać ten sam widok? Niby bliżej, ale...w styczniu, słońce wstaje po siódmej, co powoduje, że można wstać ciut później. A większą część trasy mam do pokonania autostradą, co powoduje, że mam nieco ponad 2,5h jazdy. I właśnie po pokonaniu autostrady, czyli dość nudnego odcinku, gdzie jedyną atrakcją jest opad śniegu przed Górą Św. Anny, oraz myślenie, czy te ciemne zwały chmur, które nade mną wiszą, jednak znikną, gdy dojadę do celu. W domu jeszcze była walka z aplikacją, którą powinno się móc zapłacić za przejazd tą drogą, oczywiście, walkę z specjalistami rządowymi przegrałem. No cóż, nie dziwi mnie, że dziś nie da się stworzyć prostej aplikacji i po przejściu krok po kroku według instrukcji, gdy nie jestem w stanie wpisać kodu, jaki aplikacja wypluła, poddaję się i ostatecznie za drogę płacę na stacji benzynowej. 
Ale dość narzekania, w końcu zjeżdżam z autobany i drogami z widokiem na jakieś góry pod chmurami, z jaśniejącym za mną niebem, zbliżam się do końca podróży i gdy wyjeżdżam zza jakiegoś wzgórza, następuje pierwszy zachwyt. Po lewej, widać dobrze góry, przykryte chmurami. Zapewne to mój cel. W końcu naprawdę poczułem się, jak dawniej, podekscytowany przed nowym...
Z lewej widać Góry Sowie, z prawej też. Staję, nie ma co się śpieszyć, staję na poboczu i wyciągam aparat. Z prawej:


Oraz z lewej:

To z lewej, za drzewami to i owszem, Sowie, ale z prawej to...za Chiny nie wiem co. Znaczy już po pierwszej panoramie w górach, będę wiedział co oglądałem, niemniej teraz się krótko zastanawiam i póki co odpuszczam rozwikłanie zagadki, a zajmuję się podziwianiem widoków.
Gdy więc za kolejnym wzniesieniem, wyłaniają się widoki zza którego widzę, że prognozy chyba się jednak mi sprawdzą. Gdzieś za ciężkich zwałów chmurzysk, wyszło słońce i oświetla stoki górskie:

Zjeżdżam do miasta i przejeżdżam przez nie. To Dzierżoniów, miasto z ciekawymi budynkami, choć jak to na tych terenach, zaniedbanymi (a szkoda) i podążam drogą przez pola do Pieszyc. Widoki nie typowe dla Beskidów...

I mój autoportret 😜
Mijam ciekawie wyglądający kościół i podążam do Kamionek, gdzie parkuje naprzeciw muzeum. Ubieram się, zarzucam plecak, zabieram kijki i ruszam. Mijając kościół, w którym trwa msza, robię moje pierwsze zdjęcie krzyża pokutnego (krzyż fundował zabójca, ciekawe, że na 7tys krzyży w Europie, ok 4tys znajduje się w Niemczech...? to taka luźna myśl, związana z tym co się wydarzyło w czasie II WŚ), po czym zaczynam się wspinać w stronę lasu. Po chwili mogę oglądać widok na wieś,

oraz szczyty Kalenicy i Rymarza. Pod lasem mijam tablicę informacyjną, z której co nieco się można dowiedzieć o Parku Krajobrazowym Gór Sowich, o lasach, oraz o historii tych ziem, o kopalniach, jakie były w okolicy wsi. Ruszam aleją wśród buczyn, by po chwili zdobyć niewielki (ale za to jak się zasapałem) garb, by z niego zejść w dół. Potem znów niewielkie wzniesienie, by dość szybko zejść do Rozdroża nad Lasocinem. Mijam domostwo (gajówka?) i dość szybko osiągam krzyżówkę dróg leśnych, z dużym placem, to Stara Jodła, górska polana. Najważniejsze, że jest wiata, w której można usiąść i chwilę odpocząć. Gdzieś podchodząc pod Spalony Las (szczyt), na niebie dzieje się to, co prognozy zapowiadały, pojawia się błękit!


Zasiadam do śniadania, z głodu mi burczy brzuch. Myślę też, co mnie skłoniło, do zrobienia tego zakola...chyba jakieś zdjęcia, przestawiające widoki, których jednak nie odnajduje. Jedząc podziwiam kreatywność turystów, którzy gwiazdkami wyrażają swoje uwielbienie do środowisk LPG (kto oglądał kabaret Neonówka, zajarzy 😉 ). A ja robię sobie zdjęcie, a co

By po chwili (wieje zimny wiatr, a ja już upocony), zebrać się dalej. Spoglądam na drogę, którą mogłem tu dotrzeć, 😂 o wiele szybciej; i ruszam do góry.

Góry Sowie, są w dużej mierze porośnięte lasem, albo były, bo mijane pocięte drzewa, świadczą o gospodarce leśnej, co ma jednak i dobrą stronę. Ano, dzięki zrębom, robią się miejsca z widokami i właśnie po kilku minutach takie miejsce spotykam. Coś tam widać, ale bez szału, oczywiście wtedy jestem zadowolony.

Ruszam dalej, mając nadzieje, że będzie lepiej. I jest:

Ha, całkiem niezły ten widok! Toż to Ślęża i Radunia! No tak, to je oglądałem, to one są na pierwszym zdjęciu wyłaniające się z chmur...
Mijam kolejne Rozdroże i przyznam się, że po obejrzeniu poziomic na mapie odpuszczam najszybszy wariant wejścia na szczyt. Przechodząc przez strumień mijam napis na drzewie ze strzałką - SOWA i idąc za znakami żółtymi, po kilku minutach mam jeszcze lepszy widok:

Pod grubą pierzyną z chmur, prezentuje mi się Masyw Ślęży. Tak wygląda na przybliżeniu:


Ruszam wyżej, mając nadzieję, na więcej widoków. Ciekaw jestem też, czy w przeciwnym kierunku coś zobaczę. Mijam Rozdroże nad Gołębiem i dopiero po chwili, gdy dochodzę do niewielkiej polanki, znów mogę popatrzeć za siebie, na północ.

Jest śnieg, jest błękit ale i chmury i słońce - czyli jest pięknie. Oglądam też Dzierżoniów, widać tą część miasta, którą jechałem, w której podobała mi się zabudowa; to starsza część miasta, widać czerwone dachy, a dalej osiedla blokowisk:
Dzierżoniów.
Czas ruszyć, w bajkowy las. Przyprószony śniegiem. Co chwila, w różnym oświetleniu, w innej barwie...pięknie!


Gdy dochodzę do Rozdroża pod Wielką Sową, pojawiają się, w większej ilości turyści. Są biegacze, są rodziny, nic dziwnego, czerwony szlak prowadzi z Przełęczy Jugowskiej. Tymczasem w pięknych okolicznościach przyrody, wśród drzew oblepionych śnieżnym pudrem zbliżam się do celu:

Oto jest wieża, w remoncie, jednak dziś wygląda ładnie. A skoro jest wieża, to jestem na szczycie, jestem na Wielkiej Sowie - 1015 m npm. Wieża zbudowana została w 1906 roku, nadając jej imię Otto von Bismarcka. Wokół jest sporo ludzi, na prawdę dużo. Palą się z dwa, albo trzy ogniska, przy których ludzie pieką kiełbaski. Słychać rozmowy, śmiech...niestety ale nie ma gdzie usiąść, więc obchodzę wokół polanę, robię kilka zdjęć i postanawiam zejść do schroniska coś zjeść. 

Schodząc, czuje nagle, że mnie coś za brodę trzyma, a to tylko mróz 😜

Jednak po chwili, gdy mijam niewielką polankę, postanawiam wypuścić w górę swojego bzyka. Z początku z małymi problemami (nie chce dziad wzlecieć ponad drzewa). Jednak temperatura, plus spore podmuchy wiatru powodują, że robię tylko kilka zdjęć i z problemami ląduje (dron nie chciał na śniegu wylądować, dopiero po chwili udaje mi się go usadzić na ręce). Ale zobaczcie jak wygląda Wielka Sowa z góry:


Mała Sowa i Góry Wałbrzyskie na horyzoncie:

W stronę Gór Stołowych:

A tu na wschód:
Z prawej Kozia Równia, z lewej Rymarz, Kalenica.

Po szczęśliwym wylądowaniu, pakuje się, gdy mija mnie grupa, z dwie, trzy rodziny i młode chłopaki się pytają mnie, o pan drona będzie puszczał? 😀 Odpowiadam, że właśnie wylądowałem. Ruszam, by po kilku krokach zejść na kolejną polanę. O kurka, jak tu pięknie!

Chmury szybko zasuwają po niebie, stąd raz jest błękitu dużo, by za chwilę, jak na zdjęciu wyżej, niebo zostało zasnute kłębami chmur. A wokół króluje zima:

Schodzę w dół. Na ścieżce coraz więcej lodu się pojawia. Dobrze, że zabrałem raczki. W plecaku się dobrze je niesie, takie nie za ciężkie 😂. A ja na lodowej ścieżce wywijam czasem jakieś tańce. Na szczęście tylko raz, mój pion został mocno zachwiany, ale się wyratowałem. Mijam wcześniejszą grupę, jedna pani zwołuje chłopaków do grupowego zdjęcia (to Ci co się pytali o drona), a wtedy pan woła do mnie, o a pan to nie chce z nami sobie zdjęcia zrobić? Taka fajna grupa! Pan to pewnie z telewizji 😁...  ja zaskoczony się śmieje, trochę speszony mijam ich i potem już nie chce mi się wracać, a szkoda. Byłoby fajne zdjęcie. Ech to moje wyobcowanie...
Dochodzę do schroniska i wchodzę do środka. Kolejka spora, wszystkie stoły zajęte. Odwracam się na pięcie i ruszam dalej.
Schronisko Sowa.
Teraz przemierzam nudniejszy odcinek. A może znużenie zaczyna się dawać mi we znaki? Jednak droga wiedzie w lesie i do Koziego Siodła, po drodze jest tylko jedna atrakcja. Sowi Potok, który przepływa przez drogę, wlewając się na nią z pnia drzewa:

Na Kozim Siodle.
Miałem w planach schodzić czarnym szlakiem na dół, ale kurde obok zejścia postawiono tablicę, że 15 minut w prawo, mieści się platforma widokowa. Jest zdjęcie zachęcające. Oglądam mapę, widzę, że najwyżej zejdę potem zielonym, więc dałem się skusić. Po drodze widoki są obiecujące, więc ostrze sobie zęby na tę platformę. No popatrzcie, to przedsmak, jeszcze z drogi zdjęcie:

A tu widać platformę, oraz zabudowania wyciągu, a z lewej Rymarz i Słoneczna:

To gotowi na widok z platformy?
Tadam!
😂 Cóż za widoki, o wiele lepsze niż z drogi.
No dobra, zapewne jak stawiano platformę, to tylko tu były widoki, niemniej mam lekki ubaw z tej platformy, no bo przecież ciężko domyśleć się, że za kilka lat mogą drzewa wokół wyrosnąć. No jak to w lesie, las ma rosnąć?
Ruszam w stronę drogi, mijając rodziny z dziećmi na sankach. Robię zdjęcia ostatnim pięknie oblepionym choinkom i...

...schodzę na drogę, tuż poniżej Przełęczy Jugowskiej, która mnie zaskoczyła. Stoi tu sznur samochodów... I skołowany, ruszam drogą w dół...dobrze, że po chwili się pokapowałem, że coś nie tak jest i wróciłem. Teraz można zejść już do wsi. 

W drugą stronę było tak samo. Przy drodze na tablicy informacja, zaparkuj bezpiecznie. 
Schodzę w dół, bardzo szybko wytracając wysokość. O dziwo po drodze spotykam turystów, myślałem, że to będzie już raczej pusto. Mijam drogę, przy której znajdują się moje ulubione betonowe murki:

I chwilę później jestem na górze wsi. Odwiedzam jeszcze skały i wodospad:

i zmęczony wracam na drogę. Jestem tak zmęczony, że zapominam zabrać kijki, które oparłem o drzewo, na szczęście wracam się po nie, spod skał. 
Przez Kamionki już ledwo włóczę nogami. I gdy w końcu widzę komin, wiem, że do auta już mam niedaleko...

Według mapy robię ok  18km, zegarek mi podaje ponad 19. Zegarek policzył prawie 900 metrów przewyższenia, mapa podaje 929m - trasa.
Gdy w Dzierżoniowie wysiadam na stacji kupić kawę, coś niezdrowego do jedzenia, to ledwo mogę chodzić 😁, jakoś mnie połamały Sowie Góry. A tak na prawdę, to od Starej Jodły już do końca, nigdzie nie usiadłem, nigdzie nie odpocząłem, stąd zapewne to zmęczenie...
I mógłbym skończyć, ale dojeżdżając do przed Sieniawką, widzę w lusterku, że robi się niesamowity spektakl na niebie. Więc co chwila się zatrzymuję, robię kilka zdjęć i ruszam, by znów spojrzeć w bok i znów szukać miejsca do bezpiecznego zatrzymania się. Ale popatrzcie sami:
Początkowo słońce zabarwia na pomarańczowo horyzont:

Jednak na wschodzie chmury podświetlone nabierają różowej barwy:

Ślęża za drogą, za kablami również jest przykryta chmurami o niesamowitej barwie, ale jest zimno, więc zdjęcie robione na szybko, totalnie partacze, więc ruszam dalej. Jednak za kolejnym wzgórzem, otwierają się pola, więc skręcam na najbliższym skrzyżowaniu i podziwiam ten spektakl:

Że też nie wyjąłem statywu i filtrów nie założyłem!!! 😡
Za drogą, kościół prezentuje się na tle różowego nieba:

Dlatego, gdy ruszam, to po kilkudziesięciu metrach znowu się zatrzymuje:

W końcu ruszam. Jednak to co oglądam w lusterku rozprasza mnie. Więc za Strzelinem, znowu się zatrzymuje i robię kolejne zdjęcia, na góry, które zostawiam za sobą:

oraz znowu spoglądam na Masyw Ślęży:

Na wschodzie, gdzie będę jechał, już ciemno się robi, niemniej chmury tworzą dalej ciekawy obraz:

Gdzieś za Wiązowem (?) staję po raz przedostatni:

A ostatnie zdjęcie, ostatni przystanek robię gdy dojeżdżam do autostrady, jest już bardzo ciemno, godzinę od wyjazdu z kamionek, godzinę po zachodzie słońca nad horyzontem dalej na niebie świeci się pomarańczowa poświata. Robię tu ostatnie zdjęcie dziś... 

Choć jeszcze kilka minut jadąc już autostradą, oglądam jak ten pasek pomarańczy ciemnieje coraz bardziej i w końcu nadchodzi noc, a ja pędzę do domu...

Ps. 
Moje wrażenia. 
Jestem niesamowicie zadowolony, że pogoda sprawdziła się idealnie. Warto wierzyć w sprawdzone prognozy. Jestem zadowolony, że na górze jednak trochę śniegu było. Mimo, że nie była to góra z serii mniej znanych, to z wycieczki jestem bardzo zadowolony, jak i z odwiedzenia nowego pasma. A same Góry Sowie? No cóż, jeszcze tu wrócę, bo widzę, że jesienią, są dobre perspektywy, do tego jednak i historia, ta wojenna mnie tu ciągnie...

Komentarze

  1. Z początku wydawało się, że śniegu zabrakło, ale szczyt nadrobił te braki. Niebo zaszalało - lubię takie kontrasty, granatowe niebo i śnieżne drzewa. Powrót z płonącym niebem też bardzo udany!I gratuluję dobrze rozpoczętego roku. Mnie nie udało się jeszcze wybrać w góry, bo ciągle ta pogoda jakoś niewyraźna, ale mam nadzieję, że nadrobię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, mnie w tym roku się udało dość szybko wyruszyć, w sumie to deszcz na nowy rok przeszkodził w planach nawet. A warun był wyborny, pogodowo było bardzo ok.

      Usuń
  2. W Nowy Rok miałem się wybrać w Góry Sowie, ale się "bałem" opadów :) Bardzo fajna wycieczka. Rzeczone pasmo potrafi dać popalić, o czym się przekonałeś. Niby niewysokie pasmo a 900 metrów przewyższenia "się zrobiło". Lubię Góry Sowie, dodatkowo mam blisko w to pasmo. Zdjęcia zachodzącego słońca wielce kameralne i absolutnie nie mam nic, że nie założyłeś filtrów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby na tym zdjęciu były chmury rozmazane...mmmhhh, no dobra, było i nie ma, więc następnym razem ;)
      Owszem Sowie pokazały, że to nie pagóry, dobrze, że od Rozdroża nad Gołębiem, nie poszedłem "skrótem" na WS, bo bym pewnie potem umierał ;) Mnie zaś zauroczył horyzont - czyli Wałbrzyskie Góry, no i Ślęża całkowicie zauroczyła, mam na nią plana. Ale to się zobaczy jak ten rok się ułoży.

      Usuń
    2. Sowie mają parę ciekawych rejonów :) Mówisz, że Wałbrzyskie Cię zauroczyły. Warto odwiedzić, zwłaszcza Trójgarb. Dla mnie w tych okolicach najciekawsze są jednak Góry Kamienne.

      Mi w zeszłym roku udało się odwiedzić ostatnie polskie pasmo górskie. Teraz już mogę w spokoju poznawać poszczególne miejsca z mniej oczywistych stron ;)

      Usuń
    3. Pominąłem wcześniej Twój wpis. Kamienne mnie też mocno interesują. Ale chciałbym je poznać w letniej odsłonie.
      A jakie to było ostatnie poznane pasmo? :)

      Usuń
  3. Jerzy Radwański27 stycznia 2022 11:00

    Super relacja. Mnie w tym rejonie zaskoczyły Góry Kamienne. Są naprawdę inne od czegokolwiek w Polsce.
    Taki filmik https://www.youtube.com/watch?v=FAYHCSuItX0 nagrałem rok temu. Tędy schodziłeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerzy Radwański27 stycznia 2022 11:02

      * dwa lata temu.

      Usuń
    2. Dzięki! :)
      Schodziłem zielonym szlakiem, zejście z drogi jest w 45 sekundzie, a drogę przecina na dole w 10minuci i 29-30 sekundzie. Fajny film, lubię takie drogi. Kamienne i Wałbrzyskie Góry są jeszcze przeze mnie do odwiedzenia. W Sowie jeszcze wrócę jesienią, na pewno (choć nie wiem czy w tym roku).

      Usuń

Prześlij komentarz