Śląskie rynki

Pomysł na tą wycieczkę rzuciła żona - a może pojedziemy zobaczyć jakieś ładne miasto w okolicy?
Potem wrzuciła w neta pytanie o najładniejsze śląskie rynki i pojechaliśmy.

Oczywiście jak to bywa w takich "artykułach" na liście Śląskich miast pojawiły się Siewierz, Sławków i Jaworzno. Że też Sosnowca tam autor nie umieścił!
Po wykreśleniu tychże perełek, wybraliśmy trzy miasta leżące na Śląsku, w których jeszcze nie byliśmy. Więc jedziemy!

Mikołów leży na południe od Rudy Śląskiej, od wschodu graniczy z Katowicami, od południa z Tychami i Łaziskami Górnymi. Często mijałem to miasto jeżdżąc wiślanką i tylko raz zajechałem na jakieś osiedle z kolegą, choć dziś już nie pamiętam na jakie. I to by było tyle z mojej znajomości tego miasta, dlatego ze sporą ciekawością tam jadę. 
Miasto jest z całkiem sporą historią, bo pierwsze wzmianki o nim pochodzą z roku 1222go, a lokację miejską w 1276 roku. Co ciekawe historycznie należał do kasztelani bytomskiej, położonej w ziemi krakowskiej ale poprzez włączenie jej do księstwa raciborskiego w 1179 roku, Mikołów należy do Śląska. Po wojnach śląskich między monarchią Habsburgów a Prusami Hohenzollernów o panowanie nad Śląskiem (1740-1763r) znalazł się w Prusach, wraz z resztą Górnego Śląska i Ziemi Kłodzkiej. W XIX wieku większość ludności była Polakami. W 1922 roku zostaje przyłączony do Polski, mimo iż w plebiscycie większość głosów była za Niemcami.

Więc poprzez nowy węzeł na Giszowcu, Trzy Górki i wiślanką docieramy przed południem na rynek. Trafiliśmy na targ staroci, więc małe kółko i auto parkuję pod Urzędem Stanu Cywilnego

i spokojnym spacerem docieramy na główny plac. Mijamy miejski szalet i wkraczamy na rynek, gdzie musimy przeciskać się przez całkiem spory tłum spacerowiczów. Mijamy obstawiony różnymi starociami, książkami, czasopismami, płytami muzycznymi pomnik św. Wojciecha i się rozglądamy - gdzie tu iść? Co tu oglądać?

Na środku rynku fontanna tryska wodą, za koźlętami, na rogu stoi rycerz - ten stoi pod budynkiem ratusza.
rynek, w tle ratusz oraz tłum i pewna tajemnicza biała dama 😉


kamienica w stylu secesyjnym z XIX wieku
Obchodzimy niektóre stoiska, pobieżnie oglądając wystawione dobra i ruszamy w uliczki. Ruszamy ulicą Krakowską, gdzie robi się o wiele spokojniej, dzieci się bawią na bruku a ludzie siedzą pod parasolami:

Tu już kamieniczki nie są takie ładne, by nie rzecz że są brzydkie 😏
Na ławeczkach siedzi dwóch panów i widząc mój aparat krzyczą, że zdjęcie dychę! Kręcę głową - nie, to piątka! Dalej kręcę na nie więc mówią, a to nie wolno im robić zdjęcia. Mówię ok, po czym dopytywany, czy jestem dziennikarzem z jakiejś gazety Mikołowskiej, mówię, że zdjęcia są do mojego bloga, chłopaki zmieniają zdanie - rób nam zdjęcie! No to jest 😀:


Szkoda, że dominują tu wszelakie kolory szarości. Brudnej i obdrapanej. Szkoda, bo detale są ładne:

Z Krakowskiej skręcamy w Św. Wojciecha ku widocznej z daleka białej wieży kościelnej. Mijamy fajnie obrośniętą ścianę:

lecz zanim ruszymy zobaczyć cóż to za budowla:

skręcamy w stronę wystających nad dachami domostw dwóm wieżom. Nie są to jednak ze świata Tolkiena a należą do Bazyliki św. Wojciecha:

Akurat skończyła się msza i wychodzą z niej wierni. Bazylikę wybudowano w latach 1843-63 i jest...całkiem spora. Aż muszę założyć szeroki obiektyw by ją zmieścić w kadrze:

W końcu docieramy pod jedno z najstarszych zabytków - pod Kościół św. Wojciecha i Matki Boskiej Śnieżnej:

Powstał w latach 1260-70, jako drewniany, później przebudowany. Obok stoi XVIII wieczna figura Jana Nepomucena:

Teraz poprzez ulicę Lompy:

docieramy do ulicy Jana Pawła II, którą dotrzemy z powrotem na rynek. Jest tu kilka ładnych kamienic. Dość ciekawa stylistycznie, choć w nieco kiczowatych kolorach kamienica z 1910 roku, w stylu secesyjnym z ornamentami roślinnymi i głowami satyrów:

Po drugiej stronie stoi zaniedbany, odrapany budynek, który mnie o wiele bardziej mocno zainteresował:

Intryguje, swoim ruinowatym stanem, oraz pozostałością (?) niemieckich napisów na rogu:


Dom, w którym mieszkał poeta Rafał Wojaczek. Z zaciekawieniem obserwuję śledzącą mnie również białą damę. Wychodząc z rynku z zaciekawieniem zaglądamy w bramę, która jak okazuje się prowadzi nas do parku - Małe Planty. Jest tu tężnia, jest zielono i spokojnie. Fajne miejsce.

Dochodzimy do Małego Stawu i zawracamy do auta. Na koniec podchodzę pod pomnik upamiętniający marsz śmierci, którym "ewakuowano" więźniów obozu Auschwitz w styczniu 1945 roku:

Teraz ruszaamy w kierunku Gliwic
Żegnamy Mikołów:

przecinamy wiślankę. Szeroka droga, teren zabudowany i wszyscy zamiast jechać przepisowo, albo normalnie po polsku, czyli sporo szybciej od dozwolonej prędkości jadą dziwnie wolno (nieco ponad 40stkę). Po chwili rozumiem - pominąłem znak o odcinkowym pomiarze prędkości. Ale czemu do cholery nie można jechać 50tką??? A my głodni jesteśmy...dlatego nie zatrzymujemy się obok drewnianego Kościoła św. Mikołaja w Borowej Wsi (kroniki kościelne datują go na 1640r), który został tu przeniesiony z Przyszowic w ostatnich dwóch latach przed II WŚ, tylko spokojnie podążamy do drugiego celu. Na Gliwicki rynek.
Auto parkujemy pod Katedrą Świętych Apostołów Piotra i Pawła i spacerem wkraczamy w uliczki.
Wpierw jednak mijamy Zamek Piastowski i skwer, w którym jest fosa z fontannami:


Udało nam się je obejrzeć, bo po chwili woda przestała lecieć, a my głodni idziemy szukać czegoś do zjedzenia, tzn do zwiedzenia. Klimatycznymi uliczkami

docieramy na róg rynku, gdzie zaglądamy w podcienia:

i wchodzimy na rynek. I jesteśmy mocno rozczarowani. Ratusz obłożony jest siatkami - trwa remont. Odbiera to mocno uroku, dobrze, że choć kamienice wokół są ładne:

lub ciekawe (znów ta biała dama 😉)

Gdzieś na początku wieku poznałem Gliwice, gdy przyjechaliśmy zaproszeni przez kolegę, który miał się opiekować jakimś mieszkaniem. Niewiele pamiętam z tego nocnego łażenia po starówce ale drogę, która prawie wjeżdżała na rynek tak - o to ta:

Z poranka, gdy staliśmy pod drzwiami, że sporo tu kościołów - gdzie się człowiek nie rozejrzał jakaś wieża kościelan wyglądała ponad dachy kamienic. W późniejszych latach kilkukrotnie odwiedzałem to miasto zawodowo. Z tych odwiedzin pamiętam, że drogi w centrum są jednokierunkowe. Nieco później były też dwie wizyty w Palmiarnii. Znów niewiele. Więc liczyłem, że dziś w końcu poznam choć część starówki nieco lepiej. Ok, ale zwiedzanie zostawiamy na później, bo póki co jesteśmy już na prawdę głodni. Więc zagaduję biała damę? Może na obiad idziemy? O dziwo się zgadza...😉
I tu popełniamy błąd. Zamiast poszukać czegoś na obrzeżach, a na pewno poza rynkiem, wkraczamy do jednej z knajp mieszczącej się w rogu rynku. Ja wybieram modrą kapustę z roladą a żona zapiekankę ziemniaczaną z sosem salsa. Wpierw dostaje jedzenie żona. Potem ja, ale tylko roladę z kluskami. Gdy już prawie połowę rolady nie ma, dociera czerwona kapusta. Jedzenie słone, w roladzie kiełbasa zamiast boczku, żona aż jeden kawałek boczku znalazła, a sos salsa z butli... 
Najlepsze było piwo pszeniczne Tyskie (i to z % i to bez), więc knajpy posiadającą w nazwie amerykańskiego pisarza (min Stary człowiek i morze) z całego serce nie polecam! ! !
Czekając na jedzenie musieliśmy uciec z ogródka do środka, bo znaki na niebie wskazywały, że lunie. Gdy wychodzimy mocno zniesmaczeni podłym jedzeniem, zaczyna lekko kropić. Ot tyle z naszego zwiedzania. Do auta prawie biegiem lecimy i ulewa dorywa nas już pod autem. W deszczu, w totalnej zlewie wracamy do domu. 
Czy pojechałbym raz jeszcze do Mikołowa? Chyba już nie...
Gliwice jednak wrócą, może poczekamy na koniec remontu Ratusza? Ale na pewno tam wrócimy...

Na koniec mój autoportret:

Komentarze

  1. W Mikołowie z ciekawych miejsc to jeszcze cmentarz żydowski, ale to kawałek od rynku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałem ten cmentarz na mapie ale naszym celem były rynki. Choć głównie pogoda popsuła zwiedzanie Gliwic i jeszcze jednej miejscowości.
      Nie wiesz co to są za niemieckie napisy?

      Usuń

Prześlij komentarz