Sveti Juraj i Nehaj - co to i gdzie to

Wiadomo, urlop to odpoczynek, plaża, kąpiele w morzu i te słoneczne. 
Oraz zwiedzanie.
Początkowo nie chciałem w ogóle wsiadać do auta. Ale przyszedł w końcu ten dzień, kiedy zaczęło nam się nudzić, z pleców zaczęła schodzić skóra więc stwierdzamy, że warto się będzie jednak ruszyć z naszego miejsca. Auto mimo kontrolki jeździ normalnie, więc podróż do Cirkvenicy przebiega bez problemów i sensacji. Tam szybkie zakupy i wracamy. Po drodze szukamy jakiś zatoczek z plażami, bo nieco nas zmęczyła ilość ludzi na miejskiej plaży. Coś tam dostrzegam, więc mamy cel na kolejny dzień a teraz jeszcze po drodze wstępujemy do Lidla w miasteczku Novi Vinodolski, który znajduje się między mariną a wzgórzem, na którym stoi 36 metrowa wieża kościoła św. Filipa i św. Jakuba:
kościół pewnie też, ale ją widać, a w upale nie będziemy łazić...

Rano okazuję się, że wiatr, który zaczął szaleć w nocy, wieje dalej. Morze wzburzone:

Jedziemy na wypatrzone wczoraj miejsce. 
Okazuję się, że wejście na plażę, która znajduję na terenie kempingu jest płatne - 20e za cały dzień, a my oczywiście w południe zamierzamy uciec przed upałem, więc stwierdzamy - że nie ma sensu tyle płacić za te 3 godziny, więc wracamy wypatrując innego miejsca. To znajdujemy kilka kilometrów bliżej. Również jest plaża przy kempingu ale przed bramą stoi znak kierujący do wejścia na plażę. Poniżej widok z góry na zatoczkę:


Auto parkujemy przy drodze i schodzimy.
Przez zarośla podchodzimy na skraj skarpy i robi się przepięknie:

Niestety wiatr wzburzył morze i ono zrobiło się dużo chłodniejsze niż w pierwsze dni pobytu. Już się nie dało w nim siedzieć cały czas, bliżej temperatura była do tej jaką mieliśmy w Rovinj, czy nad naszym Bałtykiem.
Plaża jest obok tej kempingowej i leży pod skarpą, która daje przyjemny cień. Ekstra, bo słońca mamy serdecznie dość 😋

Na końcu zatoki, widać wielkie głazy, które oderwały się od skarpy, choć porastając je roślinność wskazuję, że to było kilka lat temu, to rysa u góry skutecznie mnie odstrasza od rozkładania się pod nią.
I tak sobie siedzimy, kąpiemy się i słuchamy fal, oraz gruchotu kamieni, które są toczone przez fale:

Kolejnego dnia jedziemy na pizzę do wsi Sveti Juraj, która znajduję się kilka kilometrów na południe od Senj, przy Magistrali Adriatyckiej:

Auto zostawiamy w porcie:

Podchodzimy pod kościół z 1856 roku:

ale skoro jest zamknięty to kierujemy się ku bardziej przyziemnych doznań, czyli zaspokoić głód. Idziemy do pizzerii. Po posiłku dziewczyny idą w stronę plaży a ja zwiedzam stary cmentarz z ruinami średniowiecznego kościoła (z XIV wieku):


Oglądam jeszcze cmentarz, obok ruin by po chwili ruszyć za dziewczynami:


Na przeciw plaży leży wyspa Lisac, na którą kiedyś prowadził most a dziś z miasta (ponoć w morzu jeszcze można obejrzeć resztki starego miasta) pozostały ruiny na skraju wyspy:
a w tle uważne oko dojrzy twierdzę Nehaj

Oglądamy port i powoli rozpoczynamy powrót do auta:

Wracając do Senj zatrzymuję się i korzystając z pięknego światłe fotografuje skalistą linię brzegową:

Gra kolorów, złotego z niebieskim świetnie się prezentuje!
Oglądam też skalistą wyspę Goli Otok, za którą widać większą wyspę - Rab:

Adriatycka Magistrala i poniżej skaliste wybrzeże:

Na sam koniec podjeżdżamy pod Twierdzę Nehaj. Choć można pod samą budowlę podjechać, my wybieramy się do niej krótkim spacerem. 

Zbudowana w 1558 roku na wzgórzu nad miastem, miała służyć do obrony przed atakami osmańskimi.
Ma wymiary szerokość 23 metry, wysokość 18. Ma pięć baszt i ponad 100 mniejszych strzelnic oraz 11 większych dla armat. Twierdzy broniło 300 wojowników. 
Dziś mieści się w niej muzeum i razem z córką idziemy ją zwiedzić. Płacimy bodajże 7e za dwa bilety i idziemy zwiedzać. 

W środku niejako na dziedzińcu mieści się restauracja, o tej samej nazwie co twierdza.
My ruszamy wzdłuż ścian gdzie są wystawione ekspozycję archeologiczne:

odkryta w 1964 roku część tablicy Senj z napisem w głagolicy czyli najstarszym znanym pismem Słowian, odkopana w twierdzy, niepełna 
Na kolejnym piętrze znajdujemy gabloty z różnymi rodzajami białej broni, rapiery, miecze, szable, oraz różne pistolety i strzelby aż do tych współczesnych. 


Jest też pokazany strój Uskoków:

W końcu można wyjść na mury, córka szybko ucieka bo wiatr chcę tu dosłownie urwać głowę, a ja szybko obchodzę twierdzę...


ale też dość szybko uciekam.
Zwiedzania tym razem było dużo mniej...
Jedzenie i ceny.
Pierwsze dwa dni jedliśmy w knajpie z pięknym widokiem na port. Były wentylatory, które rozpraszały mgiełkę wody. Kelner mówił po polsku, obsługa sympatyczna, drugiego dnia do rachunku dostaliśmy dwa kieliszki, ja travice a żona medice. Niestety to jedyne plusy. Cevapcici było bardzo słone...i nie tylko ono. Drugiego dnia jadłem miks mięs i znów każde z nich było przesolone. Córka jadła fileta - to samo. Po tych posiłkach niestety ale każdy z nas nieco odchorował, wszak stare mięso się właśnie mocno soli...
Również Pizza była tłusta i miękka. No cóż oceny w necie Bistro "Kod tri mornara" ma niskie, o problemach żołądkowych jest kilka wzmianek - nie polecam. 
Po tych przygodach kolejne knajpy wybieraliśmy patrząc i na oceny i na najświeższe opinie.
Kolejny posiłek zjedliśmy w Konobi "Lavlji Dvor". Ceny nieco wyższe (o 1e) ale jedzenie pyszne. Cevapcici ze swojsko zrobionym ajvarem, pachnące grillem (pycha), sałatki z kurczakiem i rybami dziewczynom też smakowały. Na koniec urlopu zamawiamy z żoną półmisek rybny dla 2 osób - ryby smaczne (2rodzaje) a kalmary idealne. Córka jadła spaghetti, które było równie wyśmienite. Desery były pyszne a piwo i wino też. Ten lokal baaardzo polecam:
prawdopodobnie to właściciele siedzieli sobie przy piwku
Pizzę z Pizzeri Adria w Sveti Juraj również godna polecenia, o wiele lepsza od tej z bistro...

Ceny. Pytałem kilka osób, które były we Włoszech i Adriana, który był w Słowenii. Cenowo Chorwacja dogoniła makaroniarzy. I tak:
pizza 10-15e (ok 30cm), 
cevapcici 10-12e plus frytki 4e, 
spaghetti 9e, 
półmisek rybny dla 2 osób 36e, 
ryba 50e za kg (porcje 350-500g) ,
piwo 4e.
Ceny w sklepach na podobnym poziomie, ze wskazaniem jednak na nieco drożej. 
Masło najtańsze 2,2e, pomidory 1,99e w promocji, karlovacko 2l 3,5e, puszka 0,5l 1,55e.
Paliwo 1,54e za litr benzyny 95.

Na koniec pozostało nam wrócić do domu. W dzień wyjazdu miały być burze. Podczas ostatnich zakupów jak lunęło to tak, że szybki bieg do auta nie pomógł od zmoczenia.

Przy wyjeździe też nie mogło się obyć bez przygód. Gdy ruszyliśmy, najechałem (chyba) na studzienkę, która musiała być poluzowana. Jaki był huk!!! Bałem się, że nam pourywała koła  miała pourywać. Zjeżdżam na pierwszy plac i w ulewie zaglądam pod auto...uff nic nie zerwane, koła są 😉, na serio to bałem się, czy rzeczywiście czegoś nie urwało, ale...nic więc można jechać. Choć mnie dodatkowo dolało, a i klękałem by zajrzeć pod spód auta w wodzie...
Lało aż pod Karlovac, droga pełna wody więc jedziemy spokojnie. Wokół walą błyskawice. W drugą stronę mijamy straszny korek, praktycznie już za Zagrzebiem autostrada stała, ponoć jakieś auto się spaliło w tunelu...
Zagrzeb omijamy sprawnie. Aż do Węgier jest sucho, dopiero tam zaczyna lać. Dopiero gdzieś przed Szombathely przestaje, gdzie zjeżdżamy coś zjeść. Proponuję gulasz w jakiejś restauracji, ale boimy się, że się nie dogadamy więc koniec końców jedziemy do fastfoodu. Mac znajduje się w centrum, więc ostatecznie lądujemy w kfc. Coś mi w tym mieście telefon stracił zasięg i nie mogłem odnaleźć drogi, więc nieco okrężnie jechaliśmy, przez co nieco je oglądamy zza okien. Drogi dziurawe, łata na łacie. Mijamy dawną synagogę, która została zbudowana w latach 1880-81 na wzór Bielskiej:

dziś będąca salą koncertową. Wizyta w restauracji i próba zamówienia jedzenia dopełnia ponury obraz miasta (dla jasności, padało, było mrocznie do tego dziury i brak zasięgu). Kawa dużo lepsza niż ta z chorwackiego maka, ale daleko im do tej z naszych stacji benzynowych...
Udaje mi się jeszcze zrobić kilka zdjęć słoneczników:



i potem szybko wskakujemy na Słowację i pomykamy na naszą bazę, na którą zjeżdżamy ok 20,30 czyli po 10,5h (800km).

Ostatecznie urlop okazał się całkiem udany, pomijając pewną stratę i finansową i lekki żal z braku zrealizowania planów. Woda w morzu przez 5 dni była bardzo ciepła, temperatura w dzień nieco nieznośna, (również w nocy - nam się źle śpi gdy w nocy jest blisko 30stopni...).
Sama lokalizacja urlopu była ciekawa. Miasto małe, ale całkiem ciekawe, choć nie na tygodniowy pobyt.

Check okazał się błędem od sondy lambda, na razie został skasowany ale pewnie niedługo powróci i trzeba będzie tą część wymienić, na szczęście nie jest to duży koszt.

Czy jeszcze wrócę do Chorwacji, to było pytanie, nad którym myślałem w drodze powrotnej. 
Jest jeszcze wiele pięknych miejsc w niej, które chciałbym odwiedzić, ale patrząc na ceny posiłków, w sklepach to chyba następnym razem wybiorę Włochy. 
I to koniec przygów...a wakacje będą już za rok 😁

Komentarze

  1. A jaki był wstępny plan na te wakacje? Gdzie mieliście zarezerwowaną kwaterę, którą trzeba było odwołać?

    OdpowiedzUsuń
  2. Chorwacja sporą część Włoch już dawno cenowo przegoniła... na południu (np. w Neapolu) zje się spokojnie za połowę, no, może 2/3 tych cen. Ceny biletów wstępu do PN są wręcz zbójeckie. Ceny noclegów jak dla mnie także...
    Knajp gdzie mówią po polsku raczej bym unikał - to znak, że nastawione na masowego turystę. No i potem może być efekt w postaci odchorowania...

    Check to mi się świeci od kilku lat ;) Czasem sam znika, potem znów się pojawia. Jeden mechanik twierdził, że sonda, inny, że coś do katalizatora. W żaden sposób nie wpływa na jazdę i bezpieczeństwo, tylko kasować przed coroczną kontrolą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego powoli w głowie chodzi mi podróż do Włoch.
      Z knajpami akurat mam różne doświadczenia, z Peljesacu bardzo dobre. Tu bardziej od kwestii języka poszliśmy na widok (na morze i port) oraz zmęczenie, praktycznie trzecią knajpę wybraliśmy. Rzeczywiście nieco ją odchorowaliśmy.
      W poniedziałek check znów się zapalił. Wróciłem z gór, wsiadam w środę do auta i znów go nie ma. Powoli się przyzwyczajam :))

      Usuń

Prześlij komentarz