Italia - w delegacji

Dwa dni przed wylotem do Hiszpanii dowiaduję się, że na początku lipca polecę na trzy dni do Bolonii zawodowo. Cieszy mnie to, bo dużo się nasłuchałem, naczytałem o tym kraju a zarazem będzie to moja pierwsza wizyta w słonecznej Italii.

Jako, że jest to pierwsza moja wizyta, to znów krótko ją opiszę.
Znów wylot jest z Krakowa, znów siedzę przy oknie. Znów tłumy, gwar i pośpiech na lotnisku. W końcu startujemy i przez okno oglądam Beskidy z Tatrami na horyzoncie:

Jako, że to dopiero czwarty lot, więc dalej jarają mnie widoki z okna samolotu 😁
Samolot robi nawrót i podziwiamy Kraków pod nami.

Następnie mijamy Jezioro Mucharskie:

widzę Beskid Mały z Jeziorami Żywieckim i Międzybrodzkim oraz Goczałkowickim nieco dalej:

Mijamy wstęgę Dunaju w okolicach Bratysławy:

i wlatujemy nad chmury. Gdzieś nad Zatoką Weneckiej chmury ustępują, dzięki czemu oglądam laguny przy Zatoce Weneckiej. W blasku odbijającego słońca oglądam Wenecję a po chwili samolot zaczyna obniżać lot, więc mogę podziwiać włoski krajobraz:

Lądujemy w Bolonii. Tu uderza nas upał.

Za szybą mijamy lokalne auto:

A my busem, ruszamy na kolację. Włoski kierowca w połowie drogi pyta mnie z uśmiechem czy jest ok - kiwam z uśmiechem, że bardzo - bo całą drogę się rozglądam i podziwiam widoki.
Następnie dojazd do Hotelu i w połowie nocy idziemy spać. Nocujemy w Sassuolo.
Rano po śniadaniu jedziemy do fabryki Mirage, ta mieści się w górach (Północne Apeniny) w miejscowości Sant'Antonio di Pavullo.
widoki z drogi
widoczne góry znad fabryki

Po części służbowej jedziemy do restauracji na obiad. W niej mijamy sporo win 😁

Już wczorajsza kolacja była pyszna, ale obiad tu to dopiero uczta. Dużo się nasłuchałem o kuchni włoskiej, że jest jedna z najpyszniejszych na świecie, ale po moich przygodach z hiszpańską podchodziłem do tego ze sporą rezerwą (polska kuchnia rulez), tymczasem tu jestem zaskoczony, na wielki plus. Wędliny z gnocco fritto, wczorajszy tatar z łososia, mięso z truflami no i przepyszne wina...niebo w gębie.

 Po obiedzie włoski przedstawiciel przeżywa załamkę - kilka dziewczyn zamawia cappuccino o 14tej...😂
Potem powrót na chwilę do fabryki i jedziemy do Modeny. Część osób idzie zwiedzić starówkę, a część w tym ja siadamy w cieniu sącząc zimne piwo:

Ale kilka przebytych uliczek powoduje, że piszę żonie - wrócimy tu razem!








Wieczorem kolejna uczta. Tym razem wchodzi pizza (całkiem dobra), oraz owoce morza, okoń morski i deser. Podlane sporą ilością wina, spróbowaniem tutejszych mocniejszych trunków - limoncello i grappę. Znów próbuje potrawy, które nigdy wcześniej nie jadłem i spora część mi smakuje (poza krewetką):
krewetka, tatar z łososia, sałatka z ośmiornicy, jakaś ryba wędzona, łosoś, ryba w cieście i inne przysmaki 

Właściciel pochodzi z Neapolu, owoce morza codziennie są dowożone - co powoduje, że jedzenie jest pyszne i przy okazji świeże. Aby zarezerwować stolik ponoć trzeba tu rezerwować ze sporym wyprzedzeniem. Poniżej kelner serwuje nam desery - z uśmiechem!

W czwartek mamy wylot po 16, więc po śniadaniu mamy nieco czasu. Ruszamy zwiedzić muzeum Pavarottiego:

Zwiedzamy dom, w którym piosenkarz mieszkał tylko dwa lata. Dom jest zbudowany w 2005 roku - a wygląda na spokojnie sto lat. Ale do jego budowy użyto poniszczonych starcy belek, więc gdy dowiadujemy się, że jest tak młody nie możemy w to uwierzyć.





Po zwiedzaniu jedziemy do restauracji na wcześniejszy lunch. Restauracja znajduje się w dawnym młynie - można oglądać jak się obraca koło młyńskie siedząc przy stołach. My znów mamy ucztę. Ragù alla bolognese jest przepyszne!!!

W upale (ponoć lokalne termometry pokazywały ponad 40 stopni) jedziemy na lotnisko.
Tu odprawa idzie niezwykle sprawnie oraz miło, w przeciwieństwie do tej z Hiszpanii. 
Czekając na samolot dowiadujemy się o opóźnieniu spowodowanym burzami na północy Włoch i w Austrii. Idę więc na zakupy - białe wino, limoncella i czekolada wchodzi do bagażu, a za oknem widać granatowe chmury. Za oknem oglądam żółte lambo jeżdżące po płycie lotniska. 
W końcu prawie godzinę później od planowanego startu i my starujemy.
Tym razem widzę lepiej Wenecję:

A potem widzimy jak omijamy spore chmury, zapewne burzowe, nad Alpami Julijskimi:


I nad Austrią:

I po ok godzinie lotu samolot rozpoczyna obniżanie lotu, więc Babią (w chmurach) mijamy już z całkiem bliska:

Delegacja dobiegła końca.
Włochy - choć na prawdę krótko odwiedzone, bardzo mało zwiedzane zachwyciły.
Z dość dużym dystansem podchodziłem do jedzenia włoskiego i zachwytu nad nim i...strasznie mnie ono zaskoczyło. Na plus.
Na koniec zdjęcie, które nam zrobił mąż jednej z pań - nasz samolot chwilę przed lądowaniem:

Komentarze