Tatry z Zakopanego. Czyli w góry w klapkach.

Kolejny wpis historyczny, wpis znowu z nadmiaru czasu 😊 . Znów z Tatr.
Zapraszam w rok...2012.


To był weekend niespodzianka dla mnie od mej narzeczonej 😊 . Pierwszy wspólny urlop spędziliśmy w Szczawnicy, kolejny nad morzem (we Władysławowie - może kiedyś spiszę parę słów o nim). I chyba w nagrodę za niego, narzeczona zaklepała we wrześniu kwaterę, mówiąc mi - zaplanuj sobie w ten weekend wolne. 
I tak w piątek dojeżdżamy na kwaterę. To były czasy, gdy nie mieliśmy auta, więc wyglądało to tak: autobus do Katowic, potem expres do Krakowa, następnie bus do Zakopanego i jeszcze piechotą kilka kilometrów na Pardałówki...Minus, późna pora dojazdu, wczesna wyjazdu. Plusów mimo to też sporo...
Pod drodze jednak zza wzgórz wyłaniają się białe szczyty i mimo ciężkich plecaków robię kilka (naście) zdjęć.
Potem zrzucenie plecaków, podziwianie widoków z balkonu, jakaś przekąska i idziemy do miasta. W planach piwo w Piano.
Więc znowu wędrówka, długi spacer, no cóż urok kwatery na obrzeżach. Ale nie narzekamy, bo po drodze znowu oglądamy widoki. No cóż jest na co patrzeć:
Zdjęcie w drodze na kwaterę...

...oraz w drodze na miasto.
Spacer po Krupówkach, coś podjadamy na ciepło, a następnie idziemy na piwo do Cafe Piano. 
Nie spędzamy jednak w nim całego wieczoru, trzeba wrócić na kwaterę, ale najpierw robimy spacer po plantach i podziwiamy Giewont w świetle zachodzącego słońca, pod małym rogalem księżyca:

A wieczorem...wypijamy wino, które na nas czekało. To nowy pensjonat, który poprzez pewien portal reklamował się właśnie min. winem na powitanie.
Rano zjadamy śniadanie, które również jest w pakiecie i ruszamy. Nasz cel, to ruszyć dziś w Tatry. Nie wysoko, bo jak widać tam wysoko leży śnieg, no i nie jest to wycieczka z cyklu tych ambitnych. Czeka nas najpierw podejście asfaltem do Kuźnic i ruszamy ku hali Gąsienicowej.
Ruszamy przez Boczań. Początek w lesie. Pierwsze widoki na pojawiają się na Boczaniu, na Giewont, a pod nim widać Hotel Kalatówki i wagonik kolejki na Kasprowy:

Powoli idziemy do góry, w lesie, pojawiają się pierwsze kupki śniegu, ktoś ulepił małego bałwanka. Ot taka nuda na szlaku w lesie. Dopiero po dotarciu na Długi Upłaz, gdy szlak opuszcza las można zacząć podziwiać widoki, a widoki są stąd rozległe. Klasyka.
Wielki Kopieniec wyglądający jak dymiący wulkan, a za nim z lewej niższe góry, min Gorce, Pieniny i Beskid Sądecki. Widok na północny wschód.

Gubałówka. Daleko za nią Babia Góra. 

Giewonty dwa. Z lewej Małołączniak i Kopa Kondracka (mój pierwszy zdobyty dwutysięcznik). 

Gdzieś tam widać też budynki na Kasprowym Wierchu. Ten szlak, to jest jeden z moich pierwszych i do dziś lubię wspominać, podziw jaki czułem i ekscytację idąc nim.
Powoli nabieramy wysokości, mijamy przełęcz między Kopami, na której tradycyjnie krótka przerwa i ruszamy ku otoczonymi białymi szczytami, hali Gąsienicowej. 
Tu widoki się rozszerzają. Na przełęczy zawsze mnie uderzała potęga tatrzańskich szczytów, jakie można podziwiać. Do dziś mam też w głowie widok, gdy wracałem z Murowańca nocą i gdy się odwróciłem, widziałem tą panoramę w świetle księżyca. Niestety posiadając wtedy tylko telefon komórkowy, nie mam pamiątki...a szkoda. 

Fajna chmura wisząca nad Małą Koszystą.

Teraz szlak wiedzie przez taką płaszczyznę, zwaną od właściciela Królową Równień. Dawniej hala pasterska, dziś zarastająca kosodrzewiną czy wierzbą śląską. Idzie się tu przyjemnie, cały czas podziwiając widoki. A te im bliżej jesteśmy Doliny Gąsienicowej, tym bardziej widoki te stają się takie monumentalne. W końcu dochodzimy do niewielkiego wzniesienia, z którego trzeba teraz zejść w dół. Wchodzimy w las, z którego docieramy na Halę Gąsienicową, na której stoją bacówki:
Podchodzący las w Dolinie Suchej Wody, oddzielającej od szczytów tatrzańskich.

Hala Gąsienicowa, z bacówkami, w której mieszczą się min stacja meteorologiczna, leśniczówka i inne.

Hala Gąsienicowa, to część doliny o tej samej nazwie, nazwa również pochodzi od dawnych właścicieli tych terenów. Leży na wysokości ok 1500m, oprócz bacówek stoi tu również schronisko Murowaniec.
Jest to schronisko zbudowane w latach dwudziestych XX wieku (1925). Hala jak i wcześniejsza Równień zarasta dziś kosodrzewiną, gdyż od 1964roku, gdy ziemie zostały wykupione od właścicieli, nie prowadzi się tu wypasów. Czyli teoretycznie zmienia się jej wygląd. Ale wcześnie to górale wycieli porastającą kosodrzewinę, by wypasać tu owce, więc jednak wraca ona do pierwotnego stanu.
Dolina Gąsienicowa otoczona jest od południa Granatami (po których biegnie Orla Perć), Świnicą, oraz granią do Kasprowego Wierchu i dalej do Kopy Magury.
Dolina Gąsienicowa rozdzielona jest granią Kościelców na Czarną i Zieloną Dolinę Gąsienicową.
Kościelce, Mały i wyrastający za niego ten większy, zwany po prostu Kościelec (mój pierwszy szczyt Tatr Wysokich zdobyty).
Kościelce z lewej, z prawej Świnica górująca na Zieloną Doliną Gąsienicową.

Dawniej zwano Dolinę Siedmiu Stawów, choć stawów jest tu więcej. Większa część jest w Zielonej Dolinie, zaś w Czarnej Dolinie G. są dwa, Czarny Staw Gąsienicowy i Zmarzły.
Mijamy odbicie do schroniska i ruszamy właśnie nad Czarny Staw Gąsienicowy. Przechodzimy obok pomnika Karłowicza idąc po ścieżce pełnej śniegu. Ostatnie podejście pod skalny próg stawu, to już nie spacer. Jest ślisko, a my nie mamy raków 😉 fejsbukowego minimalnego wyposażenia górskiego. Nad stawem odpoczywamy, podziwiamy i po chwili ruszamy. Wracamy. Wpierw do schroniska, na piwo, by później na kwaterę na posiłek.


Zadowoleni, choć zmarznięci. Sala oczywiście pełna, więc smakujemy napoje obok schroniska.

Wracając, oczywiście podziwiamy znów otoczenia i widoki. A że niewiele się one zmieniły, to ponownie ich wstawiać nie ma sensu.
Leśniczówka na hali. Piękna budowla.

Schodzimy teraz Doliną Jaworzynki:

Widać jesień:

Zejście jak zejście. Nie ma już tej ciekawości, tej która towarzyszy wyjściom w górę. Więc pokonujemy zakosy, mijamy dolinkę i przechodzimy przez Kuźnice. Oglądamy Nosal, pomnik ku czci pomordowanych przez Niemców hitlerowskich i dochodzimy do pensjonatu. Wieczorem nie mamy już sił iść do Zakopanego, a raczej brakło by nam siły na powrót i podchodzimy do jakiejś karczmy w stylu zakopiańskiego kiczu. Piwo kiepskie, więc zwijamy się do domu.

Widok z pod kwatery.

W niedzielę rano śniadanie, pakowanie i ruszamy. Ale nie wracamy od razu do domu. Jedziemy, z pobazgranego przystanku w przeciwnym kierunku. Zamierzamy wejść nad Morskie Oko.
Bus zawozi nas na Palenicę Białczańską, skąd z plecakami wędrujemy asfaltem ku naszemu celowi.


Mijamy Wodogrzmoty Mickiewicza i mozolnie wędrujemy. Kto szedł, a większość osób jednak nad Moko wchodziła, ten wie jak się to nuży. A my na plecach pełne plecaki...
W końcu jednak doszliśmy. 


Chwilę posiedzieliśmy na kamieniach nad stawem. Coś zjedliśmy, coś napiliśmy się, porobiłem zdjęć ptaszorowi, co prawie z ręki chciał zaiwanić jedzenie i w końcu czas na powrót. Trzeci pobyt nad Morskim Okiem doszedł końca.
Jesień w Tatrach.

A powrót, to wiadomo, na Palenicę, busem do Zakopca, busem do Krakowa, bus do Katowic i autobusem do domu 😉.
The end.

Ps. Zdjęcia edytowane z jpegów, więc jakość taka se...

Komentarze