Na Wielką Raczę, ze Zwardonia.
Szukając zdjęć z dawnej wycieczki w Bieszczady, w ręce wpadł mi katalog z dawnej wycieczki na Wielką Raczę. Z roku 2004tego.
Zmęczenie zaczęło się nam wdawać. Zaczęliśmy coraz więcej robić przystanków, coraz dłuższych, które nas niewiele regenerowały. Najgorsze jednak pozostało na koniec. Mijamy szczyt Upłaz i teraz pozostało podejście pod schronisko. Pojawia się na ziemi...śnieg. Dla nas zaskoczenie.
A że nigdy jej nie opisywałem, to będzie to pierwsza relacja.
Na tę wycieczkę pojechałem z kumplem z działu, który wziął swoją dziewczynę. Nie pamiętam jak ja ich namówiłem na tą wycieczkę, ale udało się. Czego potem pewnie żałowali 😏 . Trasę teoretycznie znałem, bo dwa lata wcześniej wraz z bratem i koleżanką pojechaliśmy chyba w marcu, dwa lata wcześniej (znów chyba). Pociągiem dojechaliśmy do Zwardonia ok 11,30, tu sprawdziliśmy o której jest powrotny pociąg i ruszyliśmy. Pociąg, którym mogliśmy zdążyć na ostatni autobus z Dąbrowy Górniczej do domu, mieliśmy o 17,30, więc od początku wiedzieliśmy, że szanse aby zrobić trasę są równe zeru, ale chcieliśmy zajść jak najdalej. Idąc w śniegu, który po czasie sięgał czasem do kolan. Doszliśmy tak do połowy trasy. (Co do pierwszej wycieczki, pociąg odjechał o godzinę później - zdarty symbol informujący o odjeździe w weekend, spóźnienie na ostatni autobus i wędrówka 15km po asfalcie w przemoczonych wysokich glanach - w domu chyba o 1,30 byliśmy).
Na tę wycieczkę pojechałem z kumplem z działu, który wziął swoją dziewczynę. Nie pamiętam jak ja ich namówiłem na tą wycieczkę, ale udało się. Czego potem pewnie żałowali 😏 . Trasę teoretycznie znałem, bo dwa lata wcześniej wraz z bratem i koleżanką pojechaliśmy chyba w marcu, dwa lata wcześniej (znów chyba). Pociągiem dojechaliśmy do Zwardonia ok 11,30, tu sprawdziliśmy o której jest powrotny pociąg i ruszyliśmy. Pociąg, którym mogliśmy zdążyć na ostatni autobus z Dąbrowy Górniczej do domu, mieliśmy o 17,30, więc od początku wiedzieliśmy, że szanse aby zrobić trasę są równe zeru, ale chcieliśmy zajść jak najdalej. Idąc w śniegu, który po czasie sięgał czasem do kolan. Doszliśmy tak do połowy trasy. (Co do pierwszej wycieczki, pociąg odjechał o godzinę później - zdarty symbol informujący o odjeździe w weekend, spóźnienie na ostatni autobus i wędrówka 15km po asfalcie w przemoczonych wysokich glanach - w domu chyba o 1,30 byliśmy).
Tym razem jedziemy w maju, ma nie być śniegu (tia 😁), planujemy również przenocować w schronisku. Więc bierzemy przekąski (np słoik cebulki srebnej, śledzie) i napitki z przepitkami na wieczór. W pociągu jesteśmy weseli i pełni energii - przed nami w końcu przygoda, a plecaki jeszcze nie ciążą...jeszcze.
Za stacją Sól Kiczora pociąg, zaczyna podjazd, prędkość spada, zieleń lasu nas otacza, a nas dopada radość że zaraz podróż dobiegnie końca.
Wyglądamy przez okno, linia kolejowa tu jest kręta, przez co dość ciekawa, o np można zobaczyć przez boczne okna wagony oddalone od naszego.Wysiadamy w końcu i ruszamy. Mijamy schronisko pod Skalanką, koło którego na ścieżce robię zdjęcie moi towarzyszom:
Tu idzie się nam dobrze, a plecaki dopiero zaczynają dawać się we znaki, swoim ciężarem.
Następnie mijamy starą chatę, dziś wiem, że to Chata Skalanka...
Początek trasy, przypomina (ze zdjęć) raczej wędrowanie po nizinach niż w górach.
Niestety, zdjęć nie robiłem za dużo, wiadomo - klisza. Choć jeden widok się udało zrobić:
Od lewej: Praszywka Wielka, w dole Rycerka Górna, Mała Rycerzowa i z prawej skrajnie Bendoszka Wielka. Ciężko było mi to dziś rozszyfrować, bo nigdy już więcej tym szlakiem nie wędrowałem.
W ogóle mój aparat, zenit, znowu zerwał poprzedni film i naświetliłem kliszę, więc poszedł do serwisu, a ja pojechałem z pożyczonym pod zastaw pentaxem, z punktu, gdzie wywoływałem klisze, a właściciele posiadali również komis z aparatami.
Był to Pentax K1000. W porównaniu do zenita...to jak porównać dużego fiata, do tego zdezelowanego do nowego zachodniego auta - ale uwaga, to porównanie do aut z początku lat dwutysięcznych.
Światłomierz w wizjerze, na dole wizjera różne ustawienia widać było...w zenicie, światłomierz miałem na górze korpusu... Więc ta wycieczka spowodowała, poniekąd mój późniejszy wybór pierwszej lustrzanki cyfrowej, oraz obecnie przywiązanie do tejże marki aparatów.
Ale zaczęło się wędrowanie po górach, to znaczy zaczęły się podejścia, wpierw na Kikulę. Potem trzeba zejść i szlak wiódł lasem. Bez widoków. Plecaki z każdym krokiem zaczęły ciążyć.
Zdjęcie z cyklu, o jak tu mocno jest pod górę. Tradycyjnie nie widać tego wzrostu 😆
Jeszcze uśmiechnięci.
Aga mówi nam, żebyśmy poszli szybciej, więc my z Rafałem szybko wchodzimy do schroniska, ja zostaję przy plecakach, a Rafał wraca pomóc.
Z jakimż zdziwieniem za jakąś chwilę oglądam widok, zbliżających się moich towarzyszy...Agnieszka ma na plecach swój plecak. Uparła się i do samego końca weszła z nim na swoich plecach.
Z pod schroniska widać Tatry. Dla mnie to szok. Wtedy.
Bierzemy pokój, mamy salę wieloosobową, dla siebie, rozkładamy się, pamiętam że wyciągamy nasze zakąski.
Pamiętam też, że woda w prysznicu jest chłodna (niestety nie znałem wtedy opinii, że tam się oszczędza...)
Rano lecę przed schronisko, chcąc zobaczyć w lepszym świetle, ale jest mgła. Nic nie widać, więc i nie wchodzimy na szczyt, dzień wcześniej, nie mieliśmy sił. Choć jak dziś myślę, to nie wiem czy w ogóle to nam chodziło po głowie. Głównym celem wszak było schronisko i posiedzenie wieczorne.
Ale zwróćcie uwagę na plecaki Agnieszki i Rafała:
Plecak ze stelażem to moje niespełnione marzenie tamtych lat, więc nie ma w moim wpisie tu żadnego śmiechu. Oj chorowałem na taki sprzęt. Ja miałem taki harcerski plecak, tylko...Ruszamy w dół. Trasa na Zwardoń odpada, patrząc na mapę, decydujemy się zejść do Rycerki Kolonii, licząc na autobus.
Wyżej Agnieszka z Rafałem, niżej ze mną 😊
To są zdjęcia, na żółtym szlaku, dziś po tym lesie nie wiele pozostało...
Dość szybko schodzimy. Zapewne na dole, nie było szans na autobus, bo...aż do Rycerki Górnej szliśmy asfaltem. Chaty mi się podobały. A asfalt wykańczał. Dochodzimy do Rycerki Dolnej.
Teraz pozostało nam podejść na niewielkie wzniesienie, Łysica. Niewielkie, bo mające 704metry, jednak my mamy do pokonania do góry ponad 150metrów. Ale za garbem, pozostanie tylko zejście na dół, na stację. Więc ostatni wysiłek i...radość z widoku:
Kolejnej wycieczki wspólnej już nie było, pewnie zniechęciłem ich 😉, a na serio to niedługo później nasze drogi się rozeszły z powodu zmiany pracy i zamieszkania.
Ale dziś raz jeszcze Wam dziękuje za wspólną wycieczkę.
laynn co się nie chwalisz, że bloga masz! ;)
OdpowiedzUsuńChwalić się chwaliłem, ale to dwa lata temu ;) teraz to jakoś tak już jest ;)
Usuń