Zielono biała wiosna na Annie...

Tyle czekaliśmy na ciepło i w końcu jest! Więc w końcu czas zabrać rodziny na jakiś spacer...

Już kilka lat wstecz, zauważyłem, że szukanie wiosny w górach, w kwietniu jest bezcelowe. Jest jeszcze szaro, buro i ponuro, a w wyższych leży brudny śnieg. Więc zacząłem szukać miejsc gdzie można odbyć ciekawą wycieczkę, a zarazem móc naładować oczy kwitnącą wiosną. Po niższych górach (Beskid Makowski, obrzeża Beskidu Żywieckiego), szukaliśmy wiosny na Pogórzu Rożnowskim, poza oczywiście wycieczkami po okolicznych lasach. Dziś zaś relacja będzie z wycieczki z najwyższego wzgórza Chełmu.
Ale nie miasta 😉, a mezoregionu, będącym najbardziej wysuniętą na zachód częścią Wyżyny Śląskiej. Najwyższym punktem jest Góra Świętej Anny i to ona jest naszym celem na dziś - choć tak na prawdę jest to wzgórze, wznoszące się ok 220 metrów nad doliny Odry, wbrew swej nazwie.
Dziś tematem przewodnim jest zieleń i biel.

Pierwszy przystanek robimy nieco za Leśnicą by przejść się zobaczyć na własne oczy bielące się aleje czereśniowe, które powinny właśnie kwitnąć. Auta zostawiamy pod kąpieliskiem i ruszamy na spacer.
Czereśnie kwitną:


choć...im wyżej idziemy, tym kwiatów coraz mniej. Albo ich nie ma jeszcze, albo dopiero się rozwijają. Aleje wyglądaj dość fajnie, ale szczerze powiem, że spodziewałem się czegoś bardziej efektywnego...no cóż, może gdyby minęło jeszcze kilka dni...z drugiej strony idziemy zagadani, dawno się nie widzieliśmy, to i jest co nadrabiać, więc szybko dochodzimy do ścieżki, którą zaplanowałem powrót do aut. 
Zostawiamy widok na klasztor:

mijamy zagajnik i zaczynamy zejście w dolinę, by wrócić do samochodów. 
Już niedaleko kąpieliska widać u góry zielonych pól kwitnące czereśnie - tam biegnie droga, którą szliśmy chwilę wcześniej. Widać przerwę między drzewami - w tym miejscach są sadzone młode czereśnie, aby zachować to miejsce z tego z czego jest znane. Póki co drzewa są młode...

Pierwsza trasa i atrakcja za nami, teraz ruszamy dalej, choć to tylko cztery kilometry. Parkujemy przy punkcie widokowym i...zaczynamy od zjedzenie drugiego śniadania 😋
nasza banda 😉

Posileni ruszamy zwiedzić kalderę dawnego wulkanu. Tak wulkanu, bo w Polsce mamy ich kilka, choć wszystkie są nieczynne. 
Nad kalderą widzimy ścieżki prowadzące po niej, platformy i mostki jakie wokół niej zbudowano, za całkiem małą sumkę 😉 

Z pierwszego podestu zaglądamy w głąb dziury, po czym ruszamy na zwiedzenie. Część ekipy schodzi na sam dół, cześć obchodzi kalderę wokół. W dół prowadzą wąskie schody:

widok na schody z głębi kaldery

Oglądamy odsłaniające się skały, z której zbudowany był wulkan:

I wracamy, by dojść ścieżką prowadzącą wokół do platformy na górze. Poniżej zdjęcie dla zobrazowania rozmiarów dziury 😉 widać kolegę:

Na górze wchodzimy na kolejną platformę skąd możemy pooglądać panoramę kaldery, oraz, niestety niedalekie widoki wokół, jest dość mgliście:

Teraz czas na zabawę.
Podchodząc dostrzegliśmy tor saneczkowy, więc idziemy pozjeżdżać i to nie raz 😊

Jak widać, radocha jest niezła! 

Kolejnym naszym celem jest...

amfiteatr zbudowany przez Niemców w dawnym kamieniołomie (w okresie międzywojennym). Widać pomnik Czynu Powstańczego, zbudowanego już po II WŚ w miejscu wysadzonego niemieckiego mauzoleum. 
Więcej o historii tego miejsca można przeczytać w artykule Wikipedii  i warto, bo są choćby opisane błędy jakie władze komunistyczne popełniły na pomniku. 

Sam amfiteatr leży 30 metrów niżej, więc schodzimy po starych schodach na sam dół i...miejsce robi wrażenie! Ciężko go też zmieścić w kadrze, tym bardziej, że specjalnie nie brałem dziś najszerszego obiektywu, więc robię dwie panoramy. 
Pierwsza z przejścia między trybunami dolną i górną:

Drugą z samej góry, na którą wchodzę po stromych stopniach:

Zbliżenie na pomnik:

Po kilku minutach ruszamy do restauracji na zasłużony obiad, jednak w obu do których zajrzeliśmy pod GŚA trafiamy na brak miejsc, więc zjeżdżamy do Zdzieszowic, gdzie są miejsca, więc na obiad wjeżdża rolada z kluskami śląskimi i modrą kapustą 😁. 
Przez to, nie zwiedziliśmy wsi, oraz klasztoru na Górze Św. Anny, w zamian stwierdzamy, że podjedziemy jeszcze do Zamku w Mosznej.  To znaczy pałacu, bo tak na prawdę nie był to obiekt obronny. O pałacu nie ma wzmianek sprzed 1845 roku, pałac posiada 99 różnych wież i wieżyczek, oraz 365 pomieszczeń. Podobno to polski Hogwart.

Niestety ale trochę pogoda się popsuła (zresztą zgodnie z prognozami) i dodając do tego spore tłumy turystów, dmuchane zjeżdżalnie dla dzieci, oraz niemałą opłatę za wejście na sam teren pałacu, spowodowało, że mam mocno mieszane uczucia. Sama budowla jest też w trakcie renowacji, więc jedno skrzydło świeci się jak nowe, co powoduje podobny efekt jak na Zamku w Bobolicach, ot taka cepeliada. Niemniej będę musiał tu podjechać zimą, kiedy wejście do parku jest darmowe, a podświetlony musi fajnie się prezentować.
Tym czasem obchodzimy budowle wokół i ruszamy do domu.

Choć jeszcze po drodze jemy lody w Krapkowicach 😉

Na pewno jeszcze muszę podjechać na wzniesienie GŚA by połazić po okolicach. Tyle razy człowiek przejeżdża tędy, więc warto będzie ten teren lepiej poznać. A skoro że las porastający wzgórze wyglądał podobnie jak w górach o tej porze, było po prostu za mało zielono w nim, więc sądzę, że warto będzie tu wrócić. Więc do...następnego 😉

Komentarze

  1. Opłaty za wejście do parku, opłaty za wejście do mauzoleum, opłaty za wejście do pałacu... To już wolałem gdy tam był psychiatryk ;) Aha, dodaj sobie kategorię "Górny Śląsk" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli dalej wariatkowo jednak jest ;)
      A widzisz, znów pomyliłem Górny z Dolnym. Poprawione.

      Usuń
  2. Leniwa ta wiosna w tym roku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatni rok, kiedy było ciepło i na majówkę w górach było zielono, to był rok 2018ty. Więc piąty rok z rzędu jest to samo...co nie oznacza, że się z tego cieszę ;)

      Usuń

Prześlij komentarz