Poszukiwanie wiosny w górach.
Jak nigdy, miałem na ten rok plany dość konkretnie narysowane. Pod pory roku, miesiące... Niestety ale w marcu nadeszła pandemia, zakazy, ograniczenia i właśnie w tym miesiącu pierwsza pozycja wyleciała z listy. Kwiecień podobnie, zupełnie inne plany były na ten miesiąc, bo miałem nadzieję, na rodzinną wycieczkę...
W końcu zniesiono zakaz poruszania się, zniesiono zakaz wstępu do lasów, więc wpierw skorzystaliśmy z możliwości spacerów po lasach, a ja liczyłem, że prognoza pogody na sobotę będzie na tyle łaskawa, że pojadę w góry.
Jeszcze w piątek prognozy mówiły, że ma być zimno, wietrznie ale opady mogą być popołudniu. Jeszcze wieczorem z kolegą trwały narady, bo on miał prognozy mówiące, że od rana może padać.
Gdzie jechać? Czy jechać? Po co jechać?
No jak to po co? Od dwóch miesięcy człowiek nie widział gór, więc to pytanie należy wykreślić. Ba, nawet lekki deszcz mnie nie odstraszał, więc decyzja jedziemy. Na pytanie gdzie jechać, praktycznie dopiero późno wieczór było można odpowiedzieć...
Jak na mnie wyruszamy dość późno, bo umawiam się z G. na 6tą. Stąd też zmiana planów praktycznie przed samym wyjazdem, będziemy szybciej na miejscu. Zmiana z ambitniejszej trasy również z powodu dwumiesięcznego zasiedzenia, oraz z powodu nowego sprzętu. Oraz, by kolegi kolano nie siadło przez zbytnie nadwyrężenie. I ostatni powód, prognoza pogody, według której ok 15tej miało lekko padać (to ta moja prognoza), więc lepiej już siedzieć w samochodzie podczas deszczu.
Pierwsze zdziwienie następuje jeszcze w mieście. Jest piękny wschód słońca i błękitne niebo. No aż tak by się prognozy myliły? Drugie zdziwienie nastąpiło za Bielskiem, gdy włączyły się wycieraczki...na szczęście na krótko.
W końcu docieramy, zostawiamy na placu obok skrzyżowania auto i ruszamy. Wpierw drogą, by następnie zejść z niej na szlak.
I znowu jest to trasa z tych mniej oczywistych, po szlakach mniej uczęszczanych...
Gdy widzimy daleko przed nami, ale i nad, to mamy nadzieję, że za tym będzie już płasko. Jest...z dziesięć metrów. W końcu jednak wychodzimy na wypłaszczenie, w krzakach stoi przyczepa, a przed nami widać drogę, która wspina się na widoczny szczyt...robimy przerwę. Zjadamy kanapki. Tu mija nas quad z miejscowymi, oraz turysta.
Więc połowę podejścia na Juszczynkę pokonujemy z rozpędu, narzekając jedynie, że gdy było coś widać, to słońce chowało się za chmurami, a teraz idąc w lesie nam przyświeca. Owszem tworzy to fajny spektakl, ale no, widoki też byśmy pooglądali oświetlone promieniami słońca.
Do tego z pomalowaną ścianą:
Niestety po domostwie pozostała podbudówka, do tego zarośnięta trawą:
Obok stoi zabita studnia, przy niej leży zardzewiałe, wrośnięte w ziemię wiadro... Choć kiedyś tu musiało stać gospodarstwo i pewnie wtedy było tu ładnie. Obok domu rosły drzewa, wiosną, jak teraz bieliły się od kwiecia, wokół kwiliły ptaki...Choć zimą musiało być tu też srogo, bo musiał hulać tu wiatr...
Przy drodze stoi chylący się powoli płot, a za nim pordzewiały krzyż z jednym zniczem...
O ile dziś w słońcu wygląda to miejsce zwyczajnie, to wieczorem chyba bym tu nie chciał zostać...
Ten krzyż wprowadził we mnie i ciekawość i trochę niepewność. Choć zapewne pustka tego miejsca ma prozaiczny powód.
Zaraz za domem rozciąga się polana z widokami, z niej też widać, że kiedyś wiosną to gospodarstwo musiało być ładne. Albo to tylko moja fantazja, wyobraźnia tak je kształtuje?
A po 5ciu minutach wychodzi słońce:
Na tej drodze minęliśmy quada, Uaza, traktora, normalnie ruch jak na krupówkach ;) Ta droga wyprowadza nas też na polany na stokach, które oferują nam cudowne widoki. Oczywiście wcześniej masakrując nam kolana podczas zejścia.
Schodzimy skrajem polany, przy pachnących i kwitnących jabłoniach. Końcówka naszej wycieczki prezentuje się niezwykle efektownie!
Teraz tylko dojść do drogi nam pozostało. Po trawie idzie się o wiele przyjemniej.
Gdy dochodzimy do drogi, to pozostaje nam już powolny marsz ku autu, choć mijamy po drodze sporo drewnianych chałup, nasza droga wiedzie w dół, więc nawet nie wiemy kiedy jesteśmy przy aucie. A tu znowu trzeba założyć maski...
Nasza trasa.
16,5km oraz 750m przewyższeń.
Siwkowa, oraz widoki znad pól z końcówki dnia wynagrodziły chłód, oraz brak idealnej pogody. Do tego brak deszczu, co poniektórzy mi wróżyli, więc wycieczka bardzo udana. Ba, to kolejne miejsce, do którego postaram się wrócić, przy lepszej pogodzie.
I jest to koniec mocnego tygodnia. No prawie koniec, bo jutro niedziela...ale to już będzie osobna relacja :)
Dziękuje za przeczytanie :)
W końcu zniesiono zakaz poruszania się, zniesiono zakaz wstępu do lasów, więc wpierw skorzystaliśmy z możliwości spacerów po lasach, a ja liczyłem, że prognoza pogody na sobotę będzie na tyle łaskawa, że pojadę w góry.
Jeszcze w piątek prognozy mówiły, że ma być zimno, wietrznie ale opady mogą być popołudniu. Jeszcze wieczorem z kolegą trwały narady, bo on miał prognozy mówiące, że od rana może padać.
Gdzie jechać? Czy jechać? Po co jechać?
No jak to po co? Od dwóch miesięcy człowiek nie widział gór, więc to pytanie należy wykreślić. Ba, nawet lekki deszcz mnie nie odstraszał, więc decyzja jedziemy. Na pytanie gdzie jechać, praktycznie dopiero późno wieczór było można odpowiedzieć...
Jak na mnie wyruszamy dość późno, bo umawiam się z G. na 6tą. Stąd też zmiana planów praktycznie przed samym wyjazdem, będziemy szybciej na miejscu. Zmiana z ambitniejszej trasy również z powodu dwumiesięcznego zasiedzenia, oraz z powodu nowego sprzętu. Oraz, by kolegi kolano nie siadło przez zbytnie nadwyrężenie. I ostatni powód, prognoza pogody, według której ok 15tej miało lekko padać (to ta moja prognoza), więc lepiej już siedzieć w samochodzie podczas deszczu.
Pierwsze zdziwienie następuje jeszcze w mieście. Jest piękny wschód słońca i błękitne niebo. No aż tak by się prognozy myliły? Drugie zdziwienie nastąpiło za Bielskiem, gdy włączyły się wycieraczki...na szczęście na krótko.
W końcu docieramy, zostawiamy na placu obok skrzyżowania auto i ruszamy. Wpierw drogą, by następnie zejść z niej na szlak.
I znowu jest to trasa z tych mniej oczywistych, po szlakach mniej uczęszczanych...
Pod tą kaplicą zostawiamy auto.
W maskach, a więc przepisowo.
Drogą ku Sopotni, od Bystrej maszerujemy spokojnie, by przy sklepie odbić na południe. Przekraczamy potok Juszczynka i poprzez pola, powoli nabieramy wysokość. Pod lasem robimy małą przerwę, raz by coś wrzucić energetycznego przed wysiłkiem, a dwa, przepuszczamy panów, zwożących, a raczej ciągnących traktorem ścięte drzewo. Przy okazji podziwiamy widoki na kotlinę Żywiecką i widoczny Beskid Śląski. Na chwilę wychodzi słońce, to dobrze, bo zaraz po przejściu przez potok postraszyła nas ciemna chmura na południu...
Mijamy potok i zza drzew widzimy coś takiego...
Wprawne oko dostrzeże od lewej Ostre, Skrzyczne, Skalite, Trzy Kopce, Klimczok i Magurę, dalej Beskid Mały i Grojec.
Po krótkiej chwili ruszamy. Z początku zadowoleni, bo nie ma błota, a im dalej idziemy, tym bardziej sapiemy, dyszymy. Kurka wodna, a jeszcze niedawno była dobra forma...póki co cieszą nas okwiecone drzewa, zieleń liści i śpiew ptaków...jednak dość szybko powoli mamy dość. Ze mnie się leje, więc do kurtki wiszącej na plecaku, dołącza polar. Kolega stwierdza, że jak będę jechał na bardziej ambitniejsze szlaki, to nie muszę po niego dzwonić (to miały być małe górki, trasa na dziś...).Gdy widzimy daleko przed nami, ale i nad, to mamy nadzieję, że za tym będzie już płasko. Jest...z dziesięć metrów. W końcu jednak wychodzimy na wypłaszczenie, w krzakach stoi przyczepa, a przed nami widać drogę, która wspina się na widoczny szczyt...robimy przerwę. Zjadamy kanapki. Tu mija nas quad z miejscowymi, oraz turysta.
Szlak się pnie w górę, wśród okwieconych drzew. Pniemy się i my.
Ponad drzewami widać Jezioro Żywieckie, Żar i kominy Żywca.
Polana Palenica, na stokach góry Przybór.
Nawiązujemy tu również kontakt ze światem. Po chwili niechętnie się zbieramy, ale wiatr nas owiał i jesteśmy skostniali. Ubieramy więc min czapki, żałując, że zapomnieliśmy rękawiczek. Nasze morale po chwili rośnie - szlak omija szczyt...ufff. Do przełęczy między Przybórem, a Juszczynką idziemy po płaskim praktycznie, do tego wyszło słońce. Morale rosną.Więc połowę podejścia na Juszczynkę pokonujemy z rozpędu, narzekając jedynie, że gdy było coś widać, to słońce chowało się za chmurami, a teraz idąc w lesie nam przyświeca. Owszem tworzy to fajny spektakl, ale no, widoki też byśmy pooglądali oświetlone promieniami słońca.
Wyszło słońce, jest ciepło, droga płaska...czego chcieć więcej...?
...widoków. W dolinie las Cebulowy, wyżej hala Magura.
Mimo, że szlak wiedzie drogą leśną, to idzie się nam dość przyjemnie, szczególnie, w słońcu.
Juszczynkę mijamy jej wschodnimi zboczami i wychodzimy na polanę na siodle. Z prawej wyłania się budynek, ale za to jaki:Niestety po domostwie pozostała podbudówka, do tego zarośnięta trawą:
Obok stoi zabita studnia, przy niej leży zardzewiałe, wrośnięte w ziemię wiadro... Choć kiedyś tu musiało stać gospodarstwo i pewnie wtedy było tu ładnie. Obok domu rosły drzewa, wiosną, jak teraz bieliły się od kwiecia, wokół kwiliły ptaki...Choć zimą musiało być tu też srogo, bo musiał hulać tu wiatr...
Przy drodze stoi chylący się powoli płot, a za nim pordzewiały krzyż z jednym zniczem...
O ile dziś w słońcu wygląda to miejsce zwyczajnie, to wieczorem chyba bym tu nie chciał zostać...
Ten krzyż wprowadził we mnie i ciekawość i trochę niepewność. Choć zapewne pustka tego miejsca ma prozaiczny powód.
Zaraz za domem rozciąga się polana z widokami, z niej też widać, że kiedyś wiosną to gospodarstwo musiało być ładne. Albo to tylko moja fantazja, wyobraźnia tak je kształtuje?
Widok na Skałę.
Siwkowa.
Jak ktoś zna historię tego miejsca, to chętnie poczytam, posłucham. Póki co nic nie znalazłem...
Po chwili mijamy ławkę z widokiem na Romankę. W drugą stronę zaś widać Beskid Śląski nad doliną potoku Bystra.
Takie jedno zdjęcie przedstawiające pogodę tego dnia. Słońce, chmury, może daleko deszcz...
Zurbanizowana Kotlina Żywiecka.
Teraz idziemy rozjeżdżoną drogą, poprzez Lachowe Młaki, wiedzie ona w lesie. Dochodzimy do krzyżówki z niebieskim szlakiem, wiodącym doliną potoku Bystra. Ruszamy nim, ku naszemu celowi. Tu mija nas najpierw cross, a potem 3 quady. Mijamy polanę, którą ciągnie się linia elektryczna, stoi tu remontowany dom. Mijamy go, po chwili dołączamy do Głównego Beskidzkiego Szlaku, by nim dojść do Turystycznej Stacji Słowianka.
Malownicza polana. Widok na Romankę oraz Rysiankę. Widać jeszcze śnieg.
Ktoś będzie miał ładny widok z okien.
Górska stacja Turystyczna Słowianka.
Jest w niej sklep. A w nim w przystępnej cenie piwa, na których widok nagle nabieram ochotę. Kupujemy po jednym i zasiadamy na ławce w słońcu, gdzie zjadamy kolejne kanapki.
Właścicielka stwierdza, że po otwarciu lasów, dziś są tu tłumy i rzeczywiście siedzi tu dwóch turystów, crossowiem, po chwili dojeżdżają z Żabnicy chłopaki na rowerach, dochodzą kolejni turyści i przyjeżdża kilku kolejnych crossowców. Więc po chwili zbieramy się drogę.
Musimy się kawałek cofnąć, ale nie wracamy aż do Lachowych Młak, a po skręcie czerwonego szlaku uderzamy w górę, pod słupami z elektryką.
To własnie tu, cieszę się, że wieczorem zmieniłem plany. Niestety zaczynają mnie łapać skurcze, jak to zwykle bywa gdy dłuższy czas nie wędruje po górach, a do tego dochodzą ostatnie problemy ze zdrowiem i mamy efekt. Ledwo włażę na najwyższy punkt naszej wycieczki. Na Skałę (946 m). Tu na początku obieramy zły kierunek, na szczęście dosłownie po kilku krokach nie pasują mi widoki, przed nami, a w którą to stronę droga wiedzie.
Abrahamów przed nami, to jednak nie nasz kierunek.
Wracamy więc, by po chwili odbić w kierunku hali i szczytu Magura. Nad nami latają spore cztery ptaki..a my wychodzimy między dwa domki. Robi się ponuro, nadciągają ciemne chmury, więc robimy tylko zdjęcia i zastanawiając się, czy nas zleje ruszamy dalej.
Między domkami stoi taki słup.
Kotlina Żywiecka w słońcu, Beskid Mały w deszczu, z prawej nad Przybórem kolejny ptaszor lata.
Jednak chwilę dalej idąc mamy polanę. Jak ja żałuje, że nie ma lepszej pogody, choć mroczne chmury też tworzą ciekawy widok, jednak widoczność nie powala. Ale to właśnie tu robię pierwszą próbę panoramy. Oto efekt:
Złożone z 3 zdjęć pionowych, skadrowany dół i góra.
Ruszamy dalej i po chwili spadają z trzy krople i to tyle deszczu co poczuliśmy.A po 5ciu minutach wychodzi słońce:
Kwiecień-plecień.
Dochodzimy do płaskiej przełęczy, z której można udać się w kierunku Abrahamowa, my jednak kierujemy się ku hali Magury. Po chwili widzimy halę, a przed lasem stoi krzyż i tablica informująca o szlaku konnym do źródeł Cięcinki. Jesteśmy na szczycie. Ruszamy dalej, by po chwili zejść halą ku ścieżce, która ma nas wyprowadzić do wioski.
Po zejściu do drogi ruszamy w zachodnim kierunku, jednak droga zamiast odbijać ku północy, zawraca znowu na południe, oj coś nas ten Abrahamów chciał ściągnąć, ale korzystamy z dobroci nowoczesności i na mapach w telefonie określamy, że musimy jeszcze kawałek podejść do kolejnej drogi, którą wrócimy na tą obraną przez nas.
Za tym lasem znajdowała się ścieżka, którą odbiliśmy ku północy.
Całkiem przyjemna ambona ;)
Teraz tylko dojść do drogi nam pozostało. Po trawie idzie się o wiele przyjemniej.
Gdy dochodzimy do drogi, to pozostaje nam już powolny marsz ku autu, choć mijamy po drodze sporo drewnianych chałup, nasza droga wiedzie w dół, więc nawet nie wiemy kiedy jesteśmy przy aucie. A tu znowu trzeba założyć maski...
Jedno z wielu ciekawych okien starych chałup.
Nasza trasa.
16,5km oraz 750m przewyższeń.
Siwkowa, oraz widoki znad pól z końcówki dnia wynagrodziły chłód, oraz brak idealnej pogody. Do tego brak deszczu, co poniektórzy mi wróżyli, więc wycieczka bardzo udana. Ba, to kolejne miejsce, do którego postaram się wrócić, przy lepszej pogodzie.
I jest to koniec mocnego tygodnia. No prawie koniec, bo jutro niedziela...ale to już będzie osobna relacja :)
Dziękuje za przeczytanie :)
Komentarze
Prześlij komentarz