Kolejne Bałkańskie wakacje - dojazd sam w sobie to przygoda

Gdy rok temu w dzień wyjazdu musieliśmy zmienić plany z powodu braku ważnego dowodu córki, bardzo żałowałem, że nasz plan nie wypalił. I mimo, że w Chorwacji też było fajnie, postanowiłem sobie, że za rok wrócimy do kraju, w którym wtedy planowaliśmy nasz urlop.
Choć tydzień upałów w Chorwacji nam tak dopiekł, że zaraz po wakacjach to się zarzekaliśmy - nigdy więcej wyjazdu w wakacje nad Adriatyk!
Ale gdy zimą kolega zadał pytanie czy jedziemy razem na letni urlop? to pytanie było tylko gdzie. A on mówi, to może tam, gdzie nie dotarliście??? No to jedziemy!

Hiszpania w czerwcu pokazała nam, przypomniała nam, że upały chyba już nie dla nas. Więc im bliżej urlopu tym z większym niepokojem myśleliśmy o tym co nas czeka, wszak jedziemy jeszcze dalej na południe za Chorwację. Jednak tydzień przed wyjazdem nabraliśmy nadziei, że ten urlop będzie znośny - prognozy wskazywały temperatury w okolicy 30tki - lipiec był chyba w całej Europie zimniejszy;  więc pakujemy się pełni nadziei na wypoczynek. 
Trasa rozplanowana, noclegi załatwione, telefon plus net ogarnięty na kraje poza Unią, dokumenty są...no to jazda - wystarczy teraz tylko dojechać. 
Lajcik. 
Tym bardziej, że tym razem w połowie drogi zaplanowaliśmy nocleg na kwaterze, by tych 1500 km nie robić na raz. 
Żadnych przygód. Taaa...dla mnie sama droga to przygoda - więc...zapraszam do moich odczuć z niej.

W sobotę rozpoczynam wojaże ściągając córę z bazy. W niedzielę po szóstej rozpoczynam pakować walizki do auta i podczas tej czynności nieco moknę.
Spakowani...to ruszamy. Z niewielkim poślizgiem spotykamy się na "naszej" stacji z znajomymi i ruszamy na dwa auta. W Węgierskiej Górce tankujemy do pełna, reset licznika i po chwili wjeżdżamy na Słowację. 
Niestety całą drogę leje - z widoków nici. Dopiero gdzieś za Żyliną przestaje padać...w sam raz na przerwę. 
Węgry witają nas radarem ustawionym za mostem Monoštorskim na Dunaju w starym vw. Ostrzega nas kierowca ciężarówki choć dobrze, że przede mną jedzie Węgier, bo ja nie zarejestrowałem tego radaru w tym aucie.
Autostrada M1 do Budapesztu zapchana, zwężki, wypadki. Obwodnica stolicy Węgier to niczym A2 między Warszawą a Łodzią. Kultura jazdy niczym w Polsce; jazda na zderzaku w sznurze aut, lewymi pasami sporo wolniej od maksymalnie dozwolonej, gwałtowna, niesygnalizowana zmiana pasów. Głównie to auta na węgierskich blachach, choć oczywiście swoje dodają "niemcy" podożający do swoich krajów na wschód od Węgier. Zjeżdżamy na M5 w kierunku południa i tu ruch się zmniejsza, uspokaja. Kolejną przerwę robimy w połowie drogi między Budapesztem a Kecskemetem, głównie by sprawdzić gdzie przekroczyć granicę. Aplikacja z granicami pokazuje niewielką liczbę aut na Roszke, ludzie piszą o oczekiwaniu między 15 a 30 minut - co powoduje, że nawigacja podaje podobny czas przez to przejście, jak i zjazd na jedno z bocznych przejść granicznych. Ruszamy i podejmujemy decyzję na chwilę przed możliwości zjazdu z M5tki, że spróbujemy tym odradzanym przejściem przekroczyć granicę z Serbią. Przed samą granicą korek zaczyna być coraz większy, więc w ostatnim momencie skręcam na stare przejście Roszke (na autostradzie pokazuje 30 min - na starym 10). Niestety wszelkie głosy odradzające to przejście się sprawdzają - kilkadziesiąt aut i w sumie 1,5 godziny stania w kolejce...Węgierscy pogranicznicy dokazują; w końcu jesteśmy na Serbii - to nasza pierwsza wizyta w tym kraju. 
Niestety mam problem, aplikacja z esimem mi nie działa. Nie mam neta. Stajemy więc na stacji benzynowej by spróbować to dziadostwo odpalić. Niby później działa, ale tylko pod nawigację, nie mogę wysłać wiadomości przez komunikator do właściciela apartamentów, który się dopytuje o której dotrzemy. Dodatkowe problemy z połączeniem się telefonu z samochodowym systemem zaczynają mnie doprowadzać do szału. Przed Nowym Sadem widzimy pasmo gór a nad nim granatowe chmury. Znów zaczyna lać. Przy zjeździe do miasta tracę nawigację (o ile całą drogę miałem rozpisaną w razie awarii nawigacji, to akurat dojazd do kwatery postawiłem na nawigację). Wściekam się jak... 
Pod kwaterą czeka na nas właściciel, wpuszcza nas do garażu podziemnego i przekazuje podstawowe informację. Zmęczeni, ja cały w nerwach plus potężna burza za oknami i plan na wieczorne wyjście w miasto legł w gruzach. Idziemy spać.
Poranek wita nas znów deszczem. Nie ma w pobliżu piekarni, w sklepach chleba brak więc po chwili się pakujemy i ruszamy w dalszą drogę. Padać przestaje dopiero za Dunajem.

Mijamy Belgrad i za nim znów zaczyna padać. Potem lać, na asfalcie wody pełno więc zwalniamy. Mijamy kilka aut rozbitych na poboczu. Dojeżdżamy do gór i tu rozpoczynają się przejazdy przez tunele, przed miastem Požega autostrada się kończy i wjeżdżamy na krajówkę, która wiedzie nas przez wsie i miasteczka. Ruch zwalnia, okolica robi się coraz bardziej...biedna. Mijamy kolejne wsie, miasta, pojawiają się starsze pojazdy z czasów Jugosławi (Yugo, jakieś ciężarówki, Golfy jedynki - coś co u nas już wymarło, a do tego niektóre w stanie nieco gruzowym). Na mnie duże wrażenie robi miasto Užice - domostwa leżące na stromych wzgórzach i skupisko wysokich wieżowców, które oglądamy zza linii kolejowej, na której stoją wagony kolejowe; aż żal, że nie mamy czasu na zwiedzenie go. Nie mamy, bo czas dojazdu do celu zaczyna się zwiększać, mimo, że kilometrów, powoli ale jednak ubywa. 

Za miastem droga wspina się w góry. W sensie w zbocze, w tunel, a za nim jedziemy nad wielkim kamieniołomem. Czas na kolejną przerwę i jedziemy dalej. Mijamy Góry Zlatibor. Piękny rejon, kolejny obraz pozostaje w głowie, obraz który mnie oczarował - mam nadzieję, że kiedyś uda się tam pochodzić! Niestety kręta droga, oraz spory ruch nie pozwala mi zrobić żadnego zdjęcia. 
Odcinek ten obfituje w piękne, górskie widoki. Droga się wije, wspina, opada. Zakręt, za zakrętem. Mnie się to z jednej strony podoba, z drugiej boję się o moje dziewczyny i ich chorobę lokomocyjną.  Mijamy zbiornik (Zlatarsko jezero) - oczywiście kolor wody i otoczenie powala widokowo i znów wjeżdżamy w kolejną dolinę rozpoczynając kolejne widoki. I zakręty. 
W jednej z wiosek mijamy tu policję, która w nieoznakowanej Daci prowadzi kontrolę prędkości. Znów zaczyna padać. W deszczu dojeżdżamy do granicy Serbsko-Czarnogórskiej.

Przez Serbski punkt kontrolny przejeżdżamy pasem dla ciężarówek; źle spojrzałem i pojechałem za Serbem jadącym przede mną 😂. By podać dokumenty muszę wysiąść z auta i podać je do góry  pogranicznikowi, bo ten okno ma na wysokości okna ciężarówek. Tu idzie sprawnie, dosłownie z 10 minut. Jedziemy teraz wąwozem wzdłuż rzeki Lim, na przejściu Czarnogórskim mija nam nieco dłużej, może z dwadzieścia kilka minut.
I wjeżdżamy w kolejny nowo odwiedzony kraj na naszej drodze - Czarnogóra! Nasz cel!
Mijamy miejscowość Bijelo Polje w totalnej ulewie a zaraz za nią stajemy w korku. Tu już nie pada. Mija kwadrans - auta z naprzeciwka jadą, a my stoimy w miejscu. Mija pół godziny i nic się nie zmienia, tylko te jadące auta z naprzeciwka wkurzają - my ani metr się nie posunęliśmy. Po prawie godzinie mija nas karetka, a po chwili policja na sygnale. Po chwili ruszamy i my. Odcinek drogi jest w remoncie co powoduje spowolnienie ruchu. To tylko 6km ale jedziemy strasznie powoli. Ba - policja na sygnale jedzie przed nami spory kawałek i nikt jej nie przepuszcza. Po tych 6km ruch przyśpiesza. Zaczynamy podjazd do góry (coś nowego 😁). Szukam miejsca by stanąć, bo prawie każdy z nas potrzebuje się wysikać. Jak na złość, wszystkie zakola są po drugiej stronie drogi. W końcu zatrzymujemy się przy skrzyżowaniu w pierwszym dostępnym miejscu. Ufff...
Takie są z tego miejsca widoki:

Piękne! Choć jak się spojrzy na bliższe otoczenie, to już nieco one bledną...
Jakby Bieszczady...? Wielka Fatra? No pięknie.
Ruszamy dalej, by po dwóch minutach minąć grzbiet (prawie tysiąc metrów wysokości), z którego roztacza się niesamowita panorama na dolinę w dole, w którą rozpoczynamy zjazd (czemu nie mamy czasu na podziwianie??? 😕), wjeżdżamy do miasta Mojkovac. Tu spotykamy auta wiozące kajaki - wracają z kanionu Tary, wzdłuż której teraz jedziemy. 
W końcu po kilkudziesięciu kilometrach dojeżdżamy do wjazdu na autostradę. Pobieramy bilet i rozpoczynamy o wiele szybszą jazdę. Autostrada robi wrażenie - wjeżdżamy z tunelu w tunel. Od połowy drogi praktycznie trzeba hamować, nie dotykając pedału gazu. 50 kilometrów mija jak z bicza. Czeka nas teraz przejazd przez Podgoricę - stolicę Czarnogóry. Już w wolniejszym tempie. Po chwili przejeżdżamy nad jeziorem Szkoderskim i mimo, że innym już widoki zaczynają przeszkadzać, ja je cały czas chłonę. Bo tu jest przepięknie. Dojeżdżamy pod tunel Sozina i...znów się zaczyna - stoimy tu ponad pół godziny. Nie mam znowu internetu, więc moje dziewczyny się cieszą, że pozostało do celu ok 60km i godzina drogi...niestety, Marek nas uświadamia, że minimum godzinę do tego trzeba dołożyć. Za tunelem się znów zaczyna. Korek. Odcinek tunel Sozina - Bar jedziemy prawie godzinę (albo i więcej). Siedzenia, plecy i nogi bolą. Wpychające się z boku auta wkurzają tak samo jak włażący przed nas piesi, a skutery i motory jadą na trzeciego. Widoki już nikogo nie cieszą...
widok na Sutomore - piękny ale nikogo nie cieszący 

W końcu po 21 dojeżdżamy do Ulcnij, skąd mamy jeszcze chwilę do naszej kwatery i w końcu jesteśmy. Umordowani, zniechęceni "kulturą" jazdy, korkami. 
Czas jednak na powitalne :

i idziemy spać. 
Dotarliśmy - rozpoczynamy urlop 2025! 😀

Komentarze