Benicàssim i Peñíscola

Po powrocie z wyjazdu czas spędzić trochę czasu w miejscowości, w której nocujemy. 
Ale najpierw kolacja.
A po kolacji wino. 
Peñíscola

Benicàssim

Je postanawiamy wypić na plaży.
Bo plaże w Benicàssim są piękne i to właśnie min przez nie, miasto to wygrało z Walencją. Przynajmniej u mnie - gdy w trakcie kwietniowego wyjazdu przyjechaliśmy tu nad morze na kawę/piwo, tak mi się spodobała ta miejscowość, że wiedziałem, że to tu wolałbym mieć możliwość spędzenia wyjazdu. Bo już wtedy wiedziałem, że tu przylecę prywatnie ale oficjalnie pobyt miał być w Walencji; tylko, że to duże, zatłoczone miasto, jak dla mnie o wiele ciekawsze do odwiedzenia na jeden dzień, niż pomieszkiwania w nim. Na moją prośbę mamy zmianę destynacji i koniec końców, ostatecznie mimo planów zwiedzania - tym razem nie pojechaliśmy do Walencji w ogóle.
Benicàssim pochodzi od arabskiego słowa بني قاسم i oznacza synów Casima. Jest to miejscowość położona nad morzem Śródziemnym (a dokładnie nad morzem Balearskim), z długimi pięknymi plażami. 
Zamek Montornés był w czasach panowania arabskiego na wschodnich terenach półwyspu Iberyjskiego, jednym z najważniejszych lenn arabskich (przed rekonkwistą - czyli czasami gdy chrześcijanie zbuntowali się przeciwko muzułmanom na półwyspie Iberyjskim - walka trwała od VIII do XV wieku). Jego ruiny oglądaliśmy w ostatni dzień naszego pobytu - z oddali:


W 1251 roku przeniesiono osadę z wzgórza Castell Vel, na równinę zakładając miasto Castellon de la Plana. Benicasim powstało na miejscu małej osady, gdy w 1769 roku postanowiono założyć tu kościół, jednak jego rozwój mocno przyśpieszył po roku 1850 gdy miasto zaczęło rozwijać się jako kurort.
Dziś to właśnie taka miejscowość wakacyjna z dużą ilością hoteli wzdłuż plaż.
Poniżej widok w kierunku południowym, w stronę Walencji:

Wzdłuż plaży ciągnie się promenada, z palmami wygląda ona bardzo ładnie:

Mnie jednak urzekły plaże - długie na 7km:

Widok na północ:

W jednej z knajpek gra kapela, więc siadamy na murku i słuchamy występu, oglądamy jak ludzie tańczą i śpiewają. Gdy muzycy robią przerwę ruszamy do sklepu po wino i z nim wracamy na ławkę przy falochronie. Kapela znów gra, muzyka z oddali dociera do nas:

Siedzimy i obserwujemy jak dzień ustępuje nocy.
Tak się miasto prezentuje nocą:


W sobotę postanawiamy odpocząć, wczorajsza wycieczka, oraz kolejny gorący dzień zachęca do lenistwa. Spędzamy go nad morzem (ciepła woda), oraz basenem w hotelu.

Wieczorem w sobotę idąc na kolację, widzimy, jak policja zagradza miejsca parkingowe. Jeden z policjantów jedzie na motorze z włączonymi pulsacyjnymi światłami, mnie coś napadło i chcę zrobić zdjęcie telefonem. Żona mi mówi, że policjant się za mną oglądał i po chwili...wyjeżdża z uliczki przed nami i podjeżdża do krawężnika przy nas. Skubany zrobił koło by się przyczepić... Wita się grzecznie i pyta się czy robiłem mu zdjęcie. Mówi aby nie publikować tego zdjęcia. Ech...niby grzecznie ale...
Po ulicach krążą co chwila kolejne radiowozy, oraz lawety, które ściągają pewnie auta z miejsc, które mają być puste. Niektóre taśmy to są profesjonalnie przyczepione 😄 - do koszy na śmieci...
Bo te stoją na ulicy o tak:

Zdjęć już nie robię 😏 na wszelki wypadek.
W niedzielę po śniadaniu postanawiamy przejść się do centrum miasta. Ruszamy uliczkami.
Główna ulica miasta prezentuje się tak:

A boczne tak, w stronę morza:

i w stronę gór:

W końcu docieramy w pobliże starszej części miasta. Spotykamy tu kolejne sympatyczne autko - kaczuchę, czyli Citroena 2CV:


Tu uliczki prezentują się tak:



Pomieszane nowsze bloki ze starszymi kamienicami.
Mijamy kościół św. Tomasza z Villanovy (Iglesia de Santo Tomás de Villanueva) z XVIII wieku (to ten, dzięki któremu miasto zaczęło się rozrastać):

Robię zdjęcie a po chwili chłop siedzący pod drzwiami, podniósł się i coś tam się drze, że co? Co oni mają do robienia zdjęć, nawet żuliki ich nie lubią? Ale że po hiszpańsku pitoli to go zlałem, a on po chwili usiadł.
Widok w stronę gór jest czaderski:



Tu znów policja zagradza część ulic, więc ja asekuracyjnie nawet za aparat nie chwytam, mam dość tych panów.

Podczas powrotu mijamy koryto rzeki/kanału burzowego (?). Dziś puste, a rok wcześniej podczas powodzi w tym rejonie pełne wody:

i podczas powodzi:

Robi się coraz goręcej, więc wracamy do hotelu, gdzie oddajemy się sjeście.
Wieczorem postanawiamy przejechać się, tym razem w miejsce/do miasta, które ja wybrałem. Mamy nieco godzinę drogi, tym razem jedziemy autostradą.

Peñíscola

Peñíscola to miasto, które przed wyjazdem upatrzyłem na zwiedzanie, więc stwierdzamy, że jedziemy je zobaczyć, ale wieczorem jak już będzie nieco chłodniej. 
Dojeżdżamy przed 18tą i szukamy parkingu, znów witają nas taśmy policyjne, na parkingu, gdzie jest sporo miejsc wisi kartka, mówiąca by stosować się do poleceń policji. Skoro jednak policji tu nie ma, więc stosując się do ich poleceń, parkujemy 😎 i ruszamy na zwiedzanie. W stosunku do Morelli, jest tu dużo więcej osób, by nie rzec że jest tu bardzo dużo osób.
Na półwyspie stoi zamek, zbudowany na fundamentach arabskiej twierdzy przez templariuszy na przełomie XIII i XIV wieku. Historia miasta jest jednak jeszcze starsza, również jak Morella sięga czasów Iberów.
Pierwsze kroki kierujemy na plażę obok portu, szeroka, nad zatoką z barem przy którym stoją leżaki z palmowymi parasolkami:

Idziemy nad większą plaże, obok której przejeżdżaliśmy szukając parkingu. To właśnie tu witają nas tłumy turystów. Plaża jest tu długa, a nad nią widać ciągnące się bloki, hotele:

Szkoda, że nie ma słońca, bo te kolory tu muszą wyglądać oszałamiająco, choć i w taką zachmurzoną pogodę żółty piasek niesamowicie łączy się z turkusowym kolorem morza:

Wieje tu mocny wiatr, co widać po morzu, które jest tu wzburzone, a bałwany morskie pokazują moc Posejdona:

Rzucamy okiem na zamek:

i szukamy jakiejś knajpki, by coś się napić i skorzystać z toalety. Finalnie lądujemy we włoskiej pizzerii. Zamawiamy pizzę prosciutto - pani nas poprawia z wymową 😂 ale powiem tak - tak dobrej pizzy jeszcze nie jadłem! Polecam! 
W końcu ruszamy na wzgórze z zamkiem. Oprócz sporej ilości pieszych wszędzie stoją auta, nawet na drodze do zamku:

Wchodzimy za mury i wdrapujemy się na nie. Widok na port wyżej. Widok na miasteczko oraz na plażę:


Czas ruszyć na zwiedzanie uliczek wśród białych budynków. Zamek tym razem odpuszczamy - po prostu za późno przyjechaliśmy tu, będzie po co wracać do Hiszpanii. Mijamy ogrody i idziemy podziwiać urokliwe uliczki:

kolor morza!!!


Dochodzimy do pustelni (Ermita de la Mare de Déu de l'Ermitana de Peníscola):

Jakże inaczej, surowo wyglądają jej żółte ściany w stosunku do bieli ścian budynków miasteczka, ta biel niesamowicie łączy się z niebiskimi wnękami okien, okiennicami. Wszelaka zieleń kwiatów, roślin dodaje uroku i znów żal jest braku słońca, co by tu się działo w świetle jego promieni!



Mijamy restaurację, gdzie można siedzieć nad morzem (z niesamowitym kolorem wody, chyba jeszcze o tym nie wspominałem? 😂), są nawet wolne stoliki, ale najedzeni tym razem odpuszczamy. 


Powoli spacerujemy tymi uliczkami i nie wiemy co podziwiać:


Zachwytów nie mam końca. Żona nawet stwierdza, że te uliczki są bardziej klimatyczne, od tych z Morelli. 


Mijamy kościół (Iglesia de Santa María) z XIII wieku:

Wychodzimy przez bramę:

i na koniec mamy niesamowity widok na zachód słońca nad plażą:


I tym pięknym widokiem kończymy dzisiejszą wycieczkę.
Wieczorem przy lampce wina pod hotelem oglądamy błyskawice - burza szaleje wokół nas...

Nasze przedwakacje powoli dobiegają końca. W poniedziałek mamy wylot, ale dopiero o 20, więc mamy jeszcze cały dzień. Po burzy rano powietrze jest dużo świeższe. Po śniadaniu idziemy jeszcze nad morze, bo z hotelu mamy wymeldować się do południa. 
Po spakowaniu się, wsiadamy do auta i jedziemy w góry. Dziś jest dużo lepsza widoczność.
Oglądamy ruiny klasztoru:


Oglądamy najwyższy szczyt pasma, el Bartolo, 729m npm:


Wracam się nad zakręt, za którym rozpościera się widok na Benicasim:

Tak się prezentuje miasto:

Trochę szczegółów:

Widać, też port w Castellon:

W planach było podjechać jak najwyżej się dało, ale upał powoduje, że zjeżdżamy. Jadę powoli, bo zakręty przy złym samopoczuciu to zło.
Czas teraz na odwiedzenie Castellon de la Plana. 

Castellón de la Plana

Miasto powstało po przeniesieniu się na niziny z wzgórza Castell Vel, na równinę. Miasto liczy ok 180 tys mieszkańców. 
W kwietniu w nim spaliśmy i chciałem pokazać starszą cześć miasta żonie, jednak 36 stopni robi swoje. Idziemy do parku. W kawiarni przy ulicy pijemy kawę, a potem ruszamy zwiedzić Park Ribalta. Znajduje się w centrum miasta, obok areny byków. Założony pod koniec XIX wieku.
Dla nas najważniejsze jest to, że jest tu sporo cienia. Dość egzotycznie wyglądają palmy w parku, no ale to dla nas.




Kolorowym akcentem są kwiaty oraz ceramiczne ławki:




oraz owoce:

Staw parkowy:


Kilka ulic odbiegających od parku:






Gdy w kwietniu szliśmy przez ten park, słyszałem papugi, gdzieś wtedy też śmigały wysoko. Ciekaw jestem czy uda się je zobaczyć. Siedzimy na ławce i wtem jedna przelatuje na drzewo w pobliżu. Chwilę czatuje i w końcu...jest - dostrzegam ją:


Na koniec wracamy na parking podziemny i ruszamy coś zjeść.
Jedziemy do popularnego fastfoodu. Tym razem podczas pobytu jedliśmy nieco mniej regionalnej kuchni. Pizza w Benicasim była tragiczna, w przeciwieństwie do tej w Peniscola. 
Stek grillowany z miecznika pyszny, dorada również. 
W maku zamawiam burgera bez sosu i dostaje z sosem...wrrr. 
Mamy jeszcze 3 godziny, więc uciekając przed upałem zwiedzamy kilka sklepów 😏 w końcu jedziemy w kierunku lotniska. Tankujemy i czekamy niedaleko portu lotniczego na darmowym parkingu:

Kilka słów o drogach w Hiszpanii.
Drogi, podobne do naszych krajówek są fajne - omijają miejscowości, nie ma praktycznie skrzyżowań - te zastępują ronda. Autostrady czy drogi krajowe są podobne do tych naszych. 
Różnica to kultura na drogach. Nie było sytuacji, że ktoś wjeżdżał nam w bagażnik, a jeździłem przepisowo. Mówiąc wprost nie ma tam takiego chamstwa jak na naszych autostradach. 
Drogi w miastach - bardzo często przejścia były na podwyższeniu, co zmusza do zwalniania, zdarzały się progi zwalniające. Jeździło się przyjemnie.
Auto - kia przyzwoite, ale jadąc do Peniscola coś się stało, silnik mocno wibrował i nie miał za dużo mocy. To była hybryda, spalanie z naszego pobytu wyszło 5l więc wynik dobry - mając na uwadze, iż sporo więcej niż połowę z kilometrów zrobiliśmy w trasie.
Ino to auto non stop pika. Przekroczysz prędkość brzęczy. Najedziesz linie - pika. Zmiana prędkości - pik.
Utrzymanie na pasie agresywne, do tego dwa razy mi (a jakże - pikając) auto alarmowało, że potrzebny mi odpoczynek. I do tego nie umiałem odnaleźć info, gdzie się da wyłączyć te systemy i żeby nie było, moja turbo wiśnia też ma większość tych funkcji - ale utrzymanie pomaga, działa delikatnie, a znaki i prędkość pokazuje na licznikach, a np wyłączenie utrzymania na pasie to naciśniecie przycisku na manetce kierunkowskazów, a symbol filiżanki (system monitorujący zmęczenie) nigdy mi auto nie pokazało...
Nowoczesna motoryzacja jednak jest coraz...gorsza.

Czy Hiszpania mi się spodobała? 
Przyrodniczo tak, choć to suchy krajobraz. Miasta mają jednak mniej zieleni, więcej betonu.
Morze ciepłe, płytkie. Najbardziej spodobała mi się Morella, jej małomiasteczkowy klimat.  
Czy chciałbym tam zamieszkać? Nie.

Jedzenie - utwierdzam się, że nasza, polska kuchnia to najlepsza kuchnia świata (tak wiem, mało innych kuchni znam) 😉.

Na lotnisku trochę czekamy na zdanie auta, przez co wchodzimy nieco później do odprawy. Postanawiamy się przebrać już po niej. Przez to zapominamy wyjąć sok w kartoniku 0,2l, który nosimy dla mnie w razie spadku cukru. Przez niego celnicy zaczynają zabawę, żonie karzą zdjąć klapki, potem ją biorą na kontrolę z boku, a do mnie coś celniczka zaczyna mówić po hiszpańsku, mówię (po polsku), że nie rozumiem, ta po angielsku, więc mówię no anglisz, ta dalej coś gada jak najęta. Finalnie chodziło, o to że niby płyny nie były spakowane do woreczków (były) więc kazali nam walizkę jeszcze raz puścić przez bramkę, a nas wzięto na sprawdzenie dokumentów, oraz mizianie paskami. Jako, że nic nie mieliśmy w końcu nas puszczają, ale co nam napsuli nerwy...ech.
Lot odbył się w spokoju.
W Polsce wita nas deszcz i chłód. A my wracamy opaleni na pomarańczowo i teraz czekamy na urlop i wakacje!

Komentarze