Beskid Mały - Potrójna
Po zagranicznych wojażach zaczyna mi się tęsknić za górami. Pytam w domu, czy coś robimy w niedzielę, czy mam chłopaków mobilizować. Żona mówi, że coś lekkiego robimy, więc zaczynam szukać jakiś terenów pofałdowanych, a wtedy żona rzuca pomysł - może pójdziemy tam, gdzie kiedyś musieliśmy zawrócić na samym początku.
To był szlak z Rzyk na Potrójną, zimą dostałem rozstroju żołądka i praktycznie z samego dołu się wycofaliśmy. Więc nieco zdziwiony (no bo nie dość, że to góry, to dość stromy szlak) się zgadzam.
Pijemy napoje, piwo zero schłodzone idealne na taki upał.
I rozpoczynamy zejście po tym najostrzejszym kawałku. Szkoda gadać, zmęczenie z upału, u mnie od bardzo dużego cukru daje nam popalić - zawsze jednak wolę wchodzić niż schodzić. Na szczęście dość szybko to mija, po drodze ostatni widok:
To był szlak z Rzyk na Potrójną, zimą dostałem rozstroju żołądka i praktycznie z samego dołu się wycofaliśmy. Więc nieco zdziwiony (no bo nie dość, że to góry, to dość stromy szlak) się zgadzam.
Ruszamy po 9 z domu. Po drodze mijamy kilka maluchów na żółtych blachach (w Bielsku był jakiś zjazd pojazdów rodem z PRLu), oraz amerykańskie pickupy ciągnące muscle cary (to zaś w Katowicach był zlot amerykańskich aut).
Auto zostawiamy na wprost Magicznej Osady i ruszamy.
Jest dziś ciepło, duszno ale w lesie idzie się przyjemnie.
Szlak zaczyna robić się stromy, najgorszy jest odcinek, gdy szlak kieruje się na zachód. Tu idzie się nam coraz ciężej, robimy coraz więcej przerw celem podziwiania widoków. Pada pytanie ile nas czeka takiego podejścia. Mówię, że praktycznie do samego końca...Gdyby wzrok zabijał...
Na szczęście ten odcinek nie jest długi, a za nim droga wiedzie praktycznie po płaskim. Przerwę robimy przy kapliczce:
Początek znów jest dość ciężki, ale pojawiają się jagody, oraz pierwsze widoki. Robimy coraz więcej przerw, a szlak nieco się wypłaszcza.
Najważniejsze, że idzie się już przyjemnie. Choć zaczynamy być głodni, późny start (po 11) powoduje, że zbliża się pora obiadowa. Pojawiają się pierwsze dalsze widoki:
Na szczęście do celu mamy już niecały kwadrans. Mijamy łany borówek:
a pod samym szczytem możemy podziwiać ją, królową:
Doszliśmy na Potrójną, czy raczej Czarny Groń:
Jest tu sporo osób. Ognisko się tli, więc chwilę po znalezieniu cienia, zrzucamy plecaki i idę nazbierać gałęzi. Piekę kiełbasy, nieco w oddali od naszego obozowiska, a potem zagaszam ogień, zadeptuje żar i oddajemy się lenistwu. Mnie się przydrzemie. Tak spędzamy ok dwóch godzin, więc po 15 stwierdzamy, że czas się zbierać. Pada pytanie którędy, rzucam propozycję pociągnięcia dalej, choć sam czynię to bez przekonania. Robię jeszcze kilka zdjęć:
Szlak zaczyna robić się stromy, najgorszy jest odcinek, gdy szlak kieruje się na zachód. Tu idzie się nam coraz ciężej, robimy coraz więcej przerw celem podziwiania widoków. Pada pytanie ile nas czeka takiego podejścia. Mówię, że praktycznie do samego końca...Gdyby wzrok zabijał...
Na szczęście ten odcinek nie jest długi, a za nim droga wiedzie praktycznie po płaskim. Przerwę robimy przy kapliczce:
Początek znów jest dość ciężki, ale pojawiają się jagody, oraz pierwsze widoki. Robimy coraz więcej przerw, a szlak nieco się wypłaszcza.
Mijamy pierwsze zabudowania, pod gankiem pasą się krowy. Pojawia się przy drodze mały mur ułożony z kamieni, po chwili mijamy Gołębiówkę, stoi potykacz z reklamą co można zakupić u nich.
Widoki do tyłu są za nami superowe:Najważniejsze, że idzie się już przyjemnie. Choć zaczynamy być głodni, późny start (po 11) powoduje, że zbliża się pora obiadowa. Pojawiają się pierwsze dalsze widoki:
Na szczęście do celu mamy już niecały kwadrans. Mijamy łany borówek:
a pod samym szczytem możemy podziwiać ją, królową:
Doszliśmy na Potrójną, czy raczej Czarny Groń:
Jest tu sporo osób. Ognisko się tli, więc chwilę po znalezieniu cienia, zrzucamy plecaki i idę nazbierać gałęzi. Piekę kiełbasy, nieco w oddali od naszego obozowiska, a potem zagaszam ogień, zadeptuje żar i oddajemy się lenistwu. Mnie się przydrzemie. Tak spędzamy ok dwóch godzin, więc po 15 stwierdzamy, że czas się zbierać. Pada pytanie którędy, rzucam propozycję pociągnięcia dalej, choć sam czynię to bez przekonania. Robię jeszcze kilka zdjęć:
widać Beskid Żywiecki i drugi wierzchołek Potrójnej
widać też, ledwo ale widać Tatry
I rozpoczynamy zejście po tym najostrzejszym kawałku. Szkoda gadać, zmęczenie z upału, u mnie od bardzo dużego cukru daje nam popalić - zawsze jednak wolę wchodzić niż schodzić. Na szczęście dość szybko to mija, po drodze ostatni widok:
i wracamy do auta, na koniec przechodząc przez bród.
Komentarze
Prześlij komentarz