Wiosenna wycieczka z dzieciakami. Na maj, na Tuł.

Jak co roku, gdy już robi się cieplej, planuję by pojechać w góry, rodzinnie. Dwa lata temu pierwszą wycieczkę, gdzie zabrałem rodzinę, była to Jamna. Dwa miesiące później wędrowaliśmy znów tymi samymi ścieżkami, ale ze znajomymi, co powtórzyliśmy rok temu robiąc grilla na Kiczerze, więc gdy na początku tygodnia żona proponuje by w niedzielę znów pojechać w tym samym składzie, to pozostaje tylko uzgodnić, gdzie.

Tegoroczna wiosna, mocno się opóźnia, więc każdy dzień słoneczny, do tego ciepły, to coś czego każdy z nas oczekuję. I taką właśnie prognozy przewidują pogodę na niedzielę. Pytanie, gdzie jechać, mamy kilka tras, ale wybieramy mocno rozreklamowany rejon przez Sokoła z forum, do tego relacja Sebastiana z przed roku ( relacja ) spowodowała, że nabrałem ochoty na poznanie rejonu tak zachwalanego - bo i Wiola i Piotrek i Adrian z forum, też mocno swymi relacjami i zdjęciami te rejony polecają.
Ze znajomymi umawiamy się na stacji benzynowej, w Katowicach. Szybka kawa i można śmigać w góry. A nie, jeszcze okazuje się, że zapomniano spakować kiełbasy, więc krótka wycieczka po Tychach, zakupy i dopiero teraz ruszamy. Pierwsze zaskoczenie, widokowe mamy przed Piaskiem, widać znakomicie, ośnieżoną Babią Górę, myślę, oho, będzie niezła widoczność, bo jeszcze jej z tego miejsca nie widziałem, a przecież tą drogę pokonuje co roku wielokrotnie. Drugie, to że po 9tej jest tu już spory ruch, więc zwężki za Pszczyną nas chwilę spowalniają. Zaś na ekspresówce u podnóża Beskidu Śląskiego, nieźle wieje, ale w końcu parkujemy i czas ruszać. 


Początek idziemy drogą, po asfalcie i już za boiskiem szkolnym (parkujemy obok szkoły w Cisownicy), są fajne widoki, na okoliczne kopce. Mijamy Izbę Regionalą i wkraczamy w Beskid Śląski. Pastwiska, łąki są zielone, w lasach kolorowe korony drzew, no w końcu jest ta wiosna!
Skręcamy w drogę biegnącą w stronę Małej Czantorii i zaczynamy powoli podejście. Idziemy grupami, damska prowadzi (wołam lub pokazuję w którą stronę trzeba iść), męska część kroczy z tyłu. Mijamy zabudowania przysiółka Na Łazie skąd widać ładnie domki postawione pod malowniczym siodłem między Grodziskiem a Malcową Górą. Teraz stokówką, po której mijają nas rowerzyści i inni turyści zmierzamy do żółtego szlaku. Córa od początku rwie do przodu, mówię jej, że będziemy mijać górę, która się zowie, Górka 😁 . Mamy niezły ubaw z tej nazwy.

Mijamy kolejne piękne polany, oraz domki zastanawiając się jak tu jest zimą z dojazdem. No i powtórzę się, cieszą nas wszelakie oznaki wiosny, a więc małe kwiatuszki rosnące w poszyciu lasu, okwiecone drzewa, soczysta zieleń traw, oraz śpiewy ptactwa, a nawet skaczące po łące ptaki w poszukiwaniu jedzenia.

Chwilę rozterki mamy, gdy dochodzimy do trasy rowerowej, biegnącej na zachód, jednak gdy mówię, że kawałek dalej jest wiata, przy szlaku, to szybko się tam znajdujemy. Zdejmujemy plecaki, wyjmujemy na ławki stojące w słońcu kanapki, wyjmujemy napoje i okazuję się, że tylko ja nie mam piwa. Na szczęście obok parkingu (pełen) poniżej jest budka, w której za 6zeta kupuję Brackie. Mmmm pycha!
No dobra w słońcu się siedzi bardzo przyjemnie, ale czas ruszać. Teraz zaczynamy prawdziwe podejście, wpierw błotnistą drogą, by mijając bukowy las, wyjść na ścieżkę z otwartymi widokami.


Od rana wieje mocny wiatr, o ile na dole i w lesie nie był przeszkodą, to na otwartych przestrzeniach jego zimne podmuchy przyjemne nie są. Widoki są nawet, nawet, jak porę dnia - południe.
Przeważnie jest tak, że widzimy jakieś góry w oddali, robimy zdjęcie i wrzucamy z opisem, o tam są góry. Ja mam drugi raz odwrotnie. Przy selekcji zdjęć, widzę ośnieżone szczyty nad horyzontem:
To Jeseniki, ponad 100km...
A poniżej nas falujące wzgórza pogórza Śląskiego:



Zza drzew widać też Równicę z Lipowskim Groniem, wraz z piramidami Ustrońskimi:

Szlak równo idzie w górę, nic nie chce być lżej, więc zaczynają się pierwsze marudzenia. Dziewczyny znów na prowadzeniu. Moja córa na każdym postoju, gdy dochodzimy do czekającej na maruderów 😉, pyta się, mogę już iść? Mówię jej, tak, ale zasada, w zasięgu wzroku. Więc dziewczyna rwie do góry. Ruszam i ja za nią. Choć wpierw kilka szczegółów przy szlaku:

I można gnać (moja młoda, to ten różowy punkt daleko z przodu):


W końcu doganiam ją. Siedzi na konarze przy krzyżówce szlaków. Czekamy jakąś chwilę na resztę i pozostaje nam do pokonania ostatnie metry podejścia. Jest słupek z oznaczeniem szczytu, polana, więc pierwszy cel mamy zdobyty!
Wielka Czantoria z widoczną wieżą widokową, a poniżej górna część wyciągu Poniwiec. 
Choć tak na prawdę sam szczyt Czantorii jest kawałek obok szlaku, to i tak zadowoleni szukamy miejsca osłoniętego od wiatru by rozłożyć koc, zjeść kanapki i poleżeć. 

Zaczynamy głodnieć, więc czas ruszać na nasz główny cel, gdzie mamy zaplanowany grill. Teraz będzie ostro. Ale ostre zejście. Po luźnym kamiorach, szybko wytracamy wysokość. No nie chciałbym tędy wchodzić. Mijamy krzyżówkę szlaków, gdzie min jest informacja o zmianie koloru szlaku, z czarnego na zielony, mijamy źródło wody, pierwsze domostwa, oraz...sporo aut. Wyłania się nasz cel:
Tuł. 

Musimy jednak dojść do niego drogą biegnącą polami. Ruszam żwawo, bo morale w grupie drastycznie spada 😉. Głód, zmęczenie robi swoje. Szybko osiągamy ścieżkę, którą wiedzie zielony (obecnie) szlak u podnóża góry. 

Mała Czantoria i droga za nami.

Dosłownie kilkanaście kroków dalej, rośnie drzewo, obok którego leżą pocięte konary. Tu się rozbijamy. Wyjmuję grilla i zaczynamy biesiadować. Po zjedzeniu kiełbas, idę z córą kawałek do góry. Oglądamy polanę i wracamy.

Nasz piknik, a za drzewem wcale nie taka mała, Mała Czantoria:

Mocno wieje, jednak puszczam drona na rekonesans. Raz o mało nie fiknął fikołka tak wieje. Film 
oczywiście jak będzie co skleić (bo wiatr przeszkodził w jakimś kręceniu ujęć), wrzucę za kilka dni.
Gdzieś na polach kica zając...my tymczasem się zbieramy.
Ostatnie spojrzenie na naprawdę całkiem poważnie wyglądającą z tej strony Małą Czantorię i...

...czas ruszyć w dół. Obchodzimy Tuł, niską górę o wysokości 621 m n.p.m., którą porasta sporo kwiatów, roślin, ( polecam bloga Piotrka - Kwitnący Tuł ) tym razem nie zdobywamy. Mijamy drzewa-pomniki przyrody, mijamy gospodarstwo, o dość nietypowym stanie, gdzie obszczekuje nas pies a zapachy otaczają typowo gospodarskie i schodzimy polami w stronę Cisownicy.

Nasza grupka w powrotnej drodze.

Jeszcze jedno spojrzenie za siebie, no pięknie tu jest!

Na tych polach wiatr porywa czapkę, co powoduje krótki zryw sił u młodzieży 😉
Przy drodze, obok przystanku zrzucamy plecaki, rozkładamy koc i zostawiamy dziewczyny wraz z dzieciakami, a my spokojnie idziemy po auta. W tym wietrze, słońcu, po okresie kiedy dzieciaki nie chodziły do szkół, a siedzieliśmy pozamykani w domach, formy nie mamy, więc nie dziwota, że jesteśmy zmordowani. Ja dodatkowo spieczony jak rak, ręce mnie palą, czoło również.
Na koniec tradycyjnie:

a chwilę później jedziemy na lody. Bo się wszystkim należą w nagrodę 😀 a potem już tylko pozostaje powrót do domu, w sznurze aut. 
Dzięki za kolejną wycieczkę, kupę śmiechu, smaczne kiełbasy i liczymy, że jeszcze tego roku powtórzymy taką przygodę!

Ps. Kilka cyfr. 10km dzieciaki, ja z M. 11,5. 500metrów przewyższeń. 


Komentarze

Prześlij komentarz