Pico de Pilsko przez Majorkę.

Wakacje czas rozpocząć. Niestety nie jestem uczniem/studentem, więc nie mam wolnych dwóch miesięcy, ale córa wyjechała, dlatego mając wolne w tygodniu, patrząc na prognozy stwierdzam, że jak nie teraz, to potem może już tak ładnie nie być. 

Prognozy zapowiadają upalny dzień, oraz burze pod wieczór. Kolejne dni mają być chłodniejsze, ale i bez słońca (co też w momencie gdy spisuję tą relację, za oknem jest szaro), więc pozostało pytanie, gdzie pojechać?
Przychodzą mi z początku dwa miejsca, w miarę blisko (do ok 2h jazdy), a te dalsze (min Góry Sowie), odpuszczam, wyjątkowo nie mam ochoty siedzieć długo w aucie. Potem pomysłów zaczyna przybywać, ale przyjmuję je bez wielkiej chęci. Więc szybko odpada Beskid Makowski, Mały i zostaje Śląski. Ale tam nie ma lasów...(rejon Baraniej Góry), co z zapowiadanym upałem, jest średnim pomysłem. Więc gdy wieczorem Tomek się odzywa i pyta, oraz podsuwa pomysły, ja przypominam sobie, że kiedyś na forum ktoś polecał hale pełne kwiatów, więc już mam zarys trasy, a przynajmniej sam początek. A na początek, to już coś 😉 .
Poranek wita mnie łysym, wiszącym nad blokiem obok. Trochę żałuje, że nie pojechałem wcześniej, ale wieczorem nie umiałem zasnąć, więc przełożyłem godzinę wyjazdu tak, by zawieźć żonę do pracy i dopiero wtedy ruszyć ku Beskidom. 

Dawno mi się już tak droga do Bielska nie dłużyła jak dziś, no ale cóż, o tej porze, w tygodniu to normalność. W końcu mijam Żywiec i powoli się zbliżam ku górze, na której już byłem dwa razy, ale idąc najkrótszymi drogami, przez Miziową. Dziś sam szczyt nie jest głównym celem, zresztą, wieczorem miałem trzy, cztery warianty trasy. Jeden, ten z Sopotni odpada, bo jednak jadę do Korbielowa. I tak jak niedawna wycieczka na zachód słońca na Halę Jaworową, przejazd przez Szczyrk odmienił moje zdanie o tej miejscowości, tak tym razem znów trochę rozumiem fenomen Pilska. Z Korbielowa to kawał góry, do tego miejscowość jest fajnie otoczona górami, znów jakby na nowo odkrywam kolejne miejsce, no ale większość przejazdów przez Korbielów odbywała się nocą (bardzo mi się podoba droga na samą przełęcz), a w powrocie, to mając ten widok w lusterkach...nie widzi tego. Dobra, kolejne miejsce, gdzie z rodziną może kiedyś zawitamy dopisane, a tymczasem parkuję, wnoszę opłatę i ruszam. Moim głównym celem na dziś, jest przekonanie się, czy Majorka będzie pełna kwiatów (dokładnie to Hala Malorka, przejęzyczenie specjalne 😉). 


Początek bardzo miły, mijam domostwa, ośrodki wypoczynkowe i w końcu schodzę z asfaltu. Jest upalnie i duszno, trasa powoli zaczyna się 'piętrować' więc i miło powoli być przestaje. Zaczyna się ze mnie lać, muchy zaczynają latać jak szalone, nawet mnie ukąsił jeden giez, gdy próbowałem zrobić zdjęcie kwiatka. Droga się wije, jest pierwszy bród, mijając polanę, na środku której stoją resztki domu, zarośnięte tak, że jeszcze z rok, dwa i nikt nie zauważy tych ruin. Początek niczym Beskid Niski.

Według map, szlak idzie wzdłuż polany. No cóż, dziś ta polana to całkiem spory las. Choć są w nim mniejsze polany, na jednej z nich stoi sobie jakaś chata. A w lesie, po drugiej stronie drogi na jednym z drzew wisi balon czerwony. Jakoś tak skojarzenie miałem z klaunem, ale tym z TO. 

Teraz kawałek trzeba się mocno wspiąć, by ostatnie metry do krzyżówki szlaków dojść idąc po w miarę płaskim. Ja jestem tak mokry, jakbym wszedł pod prysznic, parówa jest niesamowita. Ze ścieżki przeganiam zająca, oczywiście zanim pomyślałem, o próbie zrobienia zdjęcia, to śladu po nim nie ma.
W końcu docieram do drogi, na drzewie kapliczka, obok polana. Niesamowite są te zielone trawy po kolana, budzą we mnie zachwyt, więc krótka przerwa, popijam colę, co by zwiększyć poziom cukru we krwi i ruszam dalej. 

 Całkiem sporo już podszedłem, w porównaniu do parkingu, jednak teraz przede mną jedno z miejsc, o sporym nachyleniu. Mijam ojca, który z trójką dzieciaków schodzi i korzystając z polany, powstałej w wyniku wycinki drzew, robię przerwę na odpoczynek kilka zdjęć 😂. W tym miejscu, zaznaczę też, że tym razem będzie sporo zdjęć. Przez sporą ilość kwiatków, których sporo spotkam.

Dzwonek rozpierzchły.
Gdyby teraz na tą polane, wpuszczono owce, czy inne zwierzęta, to zapewne w taki sposób powstała by hala, taka jakie można spotkać w Beskidach. Bo właśnie pod wypas owiec, bydła, karczowano las, a zwierzęta dbały, by one nie zarastały. Będąc trzy lata wstecz w dolinie Ciechani, przewodnicy (pracownicy PN) opowiadali, że aby dolina nie zarosła, wprowadzono koszenie traw, łąk. Nowa polana prezentuje się tak:

Czas ruszać. Nie to, że mnie goni czas, ale w plecaku zaczyna się pewnie grzać piwo, które zamierzałem wypić na Majorce 😉, na szczęście ostre podejście się szybko kończy i szlak prowadzi bukowym lasem. Po chwili wychodzę, na skraj hali. To znaczy, według mapy tu jest hala, bo obecnie to ona...no prawie zarosła:

Gdzieś tu piszę z chłopakami z forum i się śmieje, że pojechałem na Majorkę, Sebastian zadaje pytanie, czy na Pico de Pilsko też idę. Spodobała mi się ta nazwa, stąd tytuł relacji. A oto i one:

Na szczęście hala Malorka nie zarosła, choć trawa jest wysoka, po kolana. Schodzę ze ścieżki i idę ku szczytowi, zwanym się Malorka/Uszczawne Niżne, tam znajduję świetną ławkę, na której zasiadam i konsumuje, może nie zimne, piwo. Gdyby tylko było mniej much...
Moja ławka. I widok z niej:
na Kotarnicę (ta z prawej) i Romankę (z lewej), oraz...
na dalszą drogę, w stronę Uszczawnego Wyżnego,
tu zaś na północny wschód, na wprost (chyba) Przyborowiec.

Jest tu miejsce na ognisko, a w trawach rośnie sporo kwiatów, a skoro nigdzie mi się nie śpieszy, to ruszam się, aby mnie muchy nie pożarły i idę porobić tym kolorowym iskrom zdjęcia. Niestety, nie mam aż takiej wiedzy, co to za rośliny, więc będzie bez nazw.
Komonica zwyczajna.

Jest naprawdę kolorowo!:

Udaje mi się i motyla sfotografować, piękny jest, ale również nie mam pojęcia jak się on zwie:

No dobra, muchy latają jak szalone, słońce praży, zaduch nie maleje, chmury o ciemniejszej tonacji pojawiły się, ale równie szybko odpłynęły, dronem polatałem, piwo wypiłem, czas ruszyć dalej. Oraz podjąć decyzję, co dalej, gdzie iść. Niekoniecznie jednak mi się chcę, szczególnie patrząc, na to podejście, którym będę musiał wejść w pełnym słońcu:

W końcu jakoś się mobilizuje. W myślach się zastanawiam. Kółko do Sopotni odpadło z racji miejsca zostawienia auta, więc halę Cudzichową odwiedzę innym razem. To idę na Miziową. A co dalej? To się zobaczy, póki co trzeba jednak przejść kawałek w słońcu. Na podejściu się myślałem, że się rozpłynę, a siły tracę z każdym krokiem, stąd na garbie, znów jestem cały mokry i wykończony. Ale najgorsze mam już za sobą, teraz kawałek praktycznie po płaskim. Za mną:
Hala Malorka, a z prawej pasmo Babiej Góry.

Autor na tle Pica 😉
Przy dojściu szlaku zielonego od Sopotni, stoją ławki. W sumie od ostatniej przerwy przeszedłem niewiele, ale słońce i upał wyciągnęły ze mnie wszelką energię, więc zasiadam i zjadam kanapki. Po jakimś czasie ruszam. Myślę, chyba znów odpuszczę szczyt, po co w takim upale się męczyć. Z tą myślą ruszam w dalszą drogę. Wychodzę na halę Jodłowcową i ta dopiero jest pełna kwiatów. No cóż, kolejna sesja:


Tu rosną łany kwiatów! Robię zdjęcie i wysyłam je żonie.


Spotykam tu, oprócz niewielki kęp szczawiu alpejskiego wełniankę, o której czytaliśmy podczas odwiedzin na Torfowisku pod Zieleńcem, w górach Bystrzyckich:


Na tej hali powstała baza na Hali Górowej (1985 rok), która dopiero w dwa lata później została przeniesiona w obecną lokalizację (ciut niżej, po odkryciu szałasu). Gdyby nie burza, która zaczęła straszyć, miałem zajrzeć na bazę i na pewno, następnym razem w tej okolicy to uczynię, ale o tym za chwilę.
No dobra, drugi grzmot, to już pewność, że to nie dźwięk samolotu. Czas się pośpieszyć. 
Nagle zmęczenie jakoś mija a ja pod górę rwę niczym...no nie błyskawica, ale niczym jak za dobrych lat 😉, pewnie słońce, które się schowało za chmurami, oraz wędrówka w cieniu lasu również pomogła. Choć uważać trzeba, aby się nie wykąpać:

Tylko jak tu biec, gdy wokół jest tak pięknie?
Szczaw na tle Królowej Beskidów:

Wchodzę znów w las i znów wytracam prędkość. Grzmoty ucichły, a tu robi się ciekawiej, więc znów zwalniam, robiąc znów sporo zdjęć. Ale atrakcja całkiem fajowa, to Górowa Skała, oraz rozpadliny skalne:

Górowa Skała, to taki mur skalny, który stoi na opadającym  zachodnim stoku. Wyżej zdjęcie jednago z głazów, które musiałem skleić z kilku zdjęć (nie chciało mi się zmieniać obiektywu), całkiem spory. Poniżej widać, opadający mocno stok: 


Skały ciągną się na odcinku 150-200 metrów. Natomiast na wschód od muru, wiedzie rozpadlisko skalne, równie ciekawe miejsce:

Jak widać, niestety miejsce to wykorzystywane jest jako toaleta...
Mając w tle głowy, że chwilę temu grzmiało, a w lesie niewiele widać, postanawiam długo tu nie marudzić i ruszam w kierunku schroniska. Które po chwili widzę, jestem uratowany:
😜

Schronisko na hali Miziowej (1274m npm), ma świetną lokalizację. Co ma dwie strony medalu, ta lepsza, to świetne widoki (pamiętam, jak siedząc przed schroniskiem oglądaliśmy podczas nadchodzącej nocy, światła miejscowości poniżej, oraz nadchodzącą burzę), ta gorsza, że dociera tu mnóstwo turystów. To jest zrozumiałem, ale obsługa...jest fatalna. W 2008 roku, podczas nocowania, nie wyspaliśmy się, bo do rana pod oknami (z tego budynku co się spalił - widać jego odbudowę) waliły w nas basy, oraz pracownicy schroniska i ich znajomi darli się...w tym roku pan z bufetu na dole, skierował mnie do bufetu na górze, w celu zakupu napojów, których on nie posiadał, ale przez pana z budki z tandetą, który rozmawiając przez telefon powiedział, że nie mogę wejść, a owych napoi skoro nie ma w jednym bufecie, to w drugim również. Pierogi takie se, dwa się rozwaliły, a cena jak na krupówkach. No cóż, nie jest to miejsce dla mnie, więc następnym razem skorzystam z bazy.
Jedząc te pierogi, zastanawiam się co dalej. Czy ruszyć ku przełęczy Glinne i stamtąd pociągnąć dalej granicą? A może wejść na Pilsko? Lub wracać do auta? 
Ruszam. Odbijam na szlak żółty, czyli minę grób żołnierza polskiego, który zginął wracając z misji rozpoznawczej 1 września 1939 roku, omyłkowo zastrzelony przez polskich żołnierzy. A to oznacza, że...wchodzę na Pilsko. 

Ścieżka ma tą przewagę, nad wejściem granicą, że wiedzie wśród drzew, a później kosodrzewiny, więc słońce tak bardzo nie grzeje. Choć momentami równie ostro się wspina do góry, a w niektórych miejscach, na kamienie, czy korzenie, trzeba się podciągać. Ale paprocie, rosnące na stromym zboczu dodają uroku:

Podejście mnie zaczyna męczyć. Do tego nogi zaczynają dawać sygnał, że lada moment i skurcze mnie złapią. Gdy mijana pani, mówi, sama z siebie, że już niedługo do celu, wyobrażam sobie jak fatalnie muszę wyglądać 😁.
Wśród kosodrzewiny, otwierają się widoki, na Babią wraz z małymi szczytami należące do Działów Orawskich:

 Do szczytu teoretycznie niedaleko, już widać tablicę informacyjną. I do tego, ścieżka biegnie po dość płaskim terenie, ale właśnie ten moment jest najgorszy. Idę i idę i się szczyt ani na chwilę nie przybliża, a to dlatego, że szlak łączy się z czarnym, biegnącym po granicy i dopiero teraz zaczynam zbliżać się do piku. I właśnie dostaję wiadomość, że burza rządzi w Śląskim, na Stożku i Baraniej sypią się błyskawice. Nie mam już za wiele sił, więc informacja, że idzie w stronę Wisły, na północ, powoduje, że powoli, ale w końcu zdobywam polski szczyt Pilska:
Góra Pięciu Kopców 1524m npm - 2021...
i w 2008roku.
Ściągam plecak, pije wodę. Robię dosłownie z dwa zdjęcia i ruszam w dół. Główny szczyt Pilska odpuszczam, jak wspomniałem byłem na nim już dwukrotnie, a że widoczność kiepska, burza na zachodzie wali po górach, stwierdzam, że lepiej jednak zejść niżej.
Chmury nad Babią.
Hala Cudzichowa, za nią Rysianka, z prawej Romanka, a za nią nad Skrzycznem burza.
Zejście w dół to tortura. Krucho, ścieżka się sypie. Do tego spore nachylenie w dół, plus całkiem szybkie schodzenie, powoduje, że zejście do schroniska po odbiciu od granicy, już odbywa się powoli. 
W stronę Pilska, dość ładnie...

...natomiast w stronę Beskidu Śląskiego ciemno i grzmi.
Babia zaś przypomina wulkan, który właśnie wybuchł 😉
Pod schroniskiem siadam na parę minut, by uspokoić drgające nogi. Jednak niebo i grzmoty dodają sił i motywacji do ruszenia już w stronę auta. Schodzę tym razem szlakiem żółtym. Szlak znany, więc nie robię żadnych praktycznie zdjęć. Przy odbiciu od zielonego wypijam resztki wody i zaczynam zejście. W połowie szlak zmienia się w drogę usypaną kamieniami, tak aby mógł dojechać tu sprzęt do ścinki drzew, mijane stokówki są rozjeżdżone. Gdzieś w połowie mam dość. Siadam na kamieniu i siedzę kilkadziesiąt minut. Wysyłam żonie sms, informując o moim kryzysie, żona odzwania, po chwili rozmowy, gdy dogania mnie rodzina, ruszam za nimi. 
Jak w Tatrach. To tu mniej więcej miałem kryzys.
W końcu coraz głośniej słychać ciężki sprzęt, a następnie szmer strumienia. To dodaje mi sił, dodatkowo w końcu szlak zaczyna przypominać ścieżkę, a nie ubite wysypane kamienie.

Na tyle odzyskałem siły, że znów zachwycam się kolorami lata.
Przechodzę przez strumień po mostku i siadam na kamieniach. Zdejmuje buty i moczę stopy, co powoduje odzyskaniem z połowy sił. Po kilku minutach wyjmuję z plecaka statyw, zakładam filtr i próbuje zrobić zdjęcie z dłuższym czasem, efekt taki sobie, jest po prostu za dużo, jasnego światła.

Po kilku minutach zbieram się do drogi. Dosłownie minutę od potoku, szlak dołącza do drogi asfaltowej, którą dziś idzie mi się wyśmienicie, do tego słońce zaczyna świecić coraz niżej, więc i świat pięknieje 😁

W końcu ok godziny 17tej docieram do auta. Startowałem ok 9tej, więc na szlaku byłem 8godzin, co biorąc pod uwagę, że szedłem w upale, nie jest złym wynikiem. Pokonałem ok 15km, robiąc ok 1000 metrów podejść. Od września, to również najwyższa wysokość, na jaką się wdrapałem, choć w miedzy czasie byłem na Policy (1369 m), Tarnicy (1346 m), więc jak na mnie...to sporo całkiem wysoko w tym roku chadzam. Wsiadam w auto i...nie, nie jadę do domu. Jadę do Sopotni Wielkiej, planując sfotografować wodospad. Udaje mi się wypatrzyć drogowskaz, który prowadzi mnie skrótem (a który nie widzi nawigacja), gdzie na chwilę przystaję, bo widoki są zacne:
W stronę Babiej.

W stronę Łabysówki (a za nią przełęcz Przysłopy, gdzie rano się wdrapywałem).

Szukając dogodnego kadru, noga wpada mi do potoku, pierwszy raz od dawien dawna mam mokro w bucie 😕.
A tak się prezentuje największy wodospad w Beskidach:



Na sam koniec kilka zdjęć z drona. Film dorzucę pewnie do dwóch dni, więc już teraz polecam zaglądać na blog:
Zdjęcie z nad Malorki, pokazujące którędy wchodziłem (ścieżka) oraz przełęcz Przysłop, a za opadającym garbem widać polanę, przez którą jechałem skrótem, oraz skąd pochodzą ostatnie zdjęcia.
Widać szlak w kierunku Miziowej. Na dole, wśród drzew miejsce mojego odpoczynku.
Z lewej Palenica, pod którą hala Cudzichowa, na wprost Rysianka, z prawej grzbiet w kierunku Romanki (widać halę Łyśniowską).



Komentarze

  1. Halę Malorkę w lecie polecał też Piotrek. Świetne chmury ci się udało złapać, a przy tym nie dołapała cię burza. Widziałem wcześniej zdjęcie wodospadu, myślałem że to gdzieś po drodze.
    I ja się muszę zmierzyć z tym szlakiem, na Pilsko podchodziłem trzy razy zawsze zimą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i owszem, to właśnie Piotrka słowa i zdjęcia z tej hali mi się wieczorem przypomniały, gdy Tomek podsunął okolice. No niestety, wodospad jest kawałek obok, ale zaraz obok drogi. Więc można podjechać, a ten skrót jest fajowy. Ja zaś muszę zimą wejść na Pilsko.

      Usuń
  2. Piękna impreza. Kapitalny warunek trafiłeś. Już miałem pytać o szałas na Hali Cudzichowej, ale doczytałem. Bardzo ładnie wyszedł Ci m.in. wodospad. Podsuwasz pomysł na Beskid Żywiecki, dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po przykrych przygodach na Miziowej, następnym razem uderzę właśnie w pętlę bo Cudzichowa mnie też mocno interesuje. A chodzi mi po głowie wschód lub zachód słońca, więc może to być dobry pomysł. Co do wodospadu, to drugie podejście, jestem zadowolony z efektu, dziękuję.

      Usuń

Prześlij komentarz