Czas na odpoczynek od gór. Wakacje!!!

Są. Wymarzone. Wyczekane. Wakacje, urlop, wypoczynek...a nie...były...
Bo dziś już to historia, jednak gdy się obudziłem pierwszego dnia urlopu, czuje radość...oraz lekki strach.

Radość, bo jak na zdjęciu wyżej, mam wielką ochotę na kąpiele w ciepłym morzu. 
Strach, bo pierwszy raz czeka mnie ponad tysiąc kilometrów podróży. Prawie 1300. Za jednym strzałem...
Jak macie ochotę poczytać, jak się opalaliśmy to zapraszam do relacji. 😁
😉 no dobra, żartuje, o plażach, wodzie nie będzie dużo, a gór...? 
Gdy się pakujemy do auta, pada, niebo zasnute szarymi chmurami. Z kraju wyjeżdżamy w promieniach słonecznych, by w Czechach dopadła nas burza, porządna ulewa zaczyna się, gdy my kupujemy winiety... Po zlewie wychodzi tęcza, wpierw pojedyncza, taka jakaś niewyraźna, potem się robi pięknie ostra, a po chwili widzimy dwie tęcze. Do tego zachodzące słońce oświetla za nią, na złoty kolor zbocza Beskidu Śląsko-Morawskiego. Piękny widok - mówię, to na szczęście. 
Za Brnem ściemnia się, mijamy nocą Austrię, Słowenię. Pierwsze opóźnienie łapiemy na granicy Słoweńsko-Chorwackiej ( godzina stania). Za Zagrzebiem robimy drzemkę, już zasypiając po 5tej czuje, że jest parno, blisko trzydzieści stopni. Budzą mnie Czesi, którzy przed maską głośno dyskutują 😡 Lekko odżywszy, ruszamy, bo na parkingu prawdziwe tłumy. Do toalety damskiej lekko pół godziny stania...
Pierwszy widok na błękitną wstęgę morza oglądamy smagani gorącymi porywami huraganowego wiatru, na zboczach Velebitu:
Wieje tak mocno, że będąc w toi toju mam wrażenie, że zaraz się wywróci. 
Parking na tle Velebitu.
Im dłużej trwa podróż, tym robi się coraz cieplej. Gdy po przerwie na kawę, gdzieś za Szybenikiem ruszamy, jest tak gorąco, że gdy przyśpieszam na autostradzie jadąc lekko do góry, to wskazówka od temperatury zaczyna przekraczać optymalną wartość. Termometr wskazuje 36stopni za oknem...w końcu po długim czasie przejeżdżamy Mali Prolog, co oznacza, że zaraz skończy się autostrada, a my mamy dwie opcje do wyboru dalszej podróży - prom, lub okrężną jazdę dalej na południe. Nawigacja podpowiada koledze, że jadąc, będziemy szybciej, więc właśnie tą opcję wybieramy. Mijamy przydrożne stragany, na których kuszą polewane wodą arbuzy i inne owoce oraz warzywa. Nad rzeką Neretwa oglądamy pięknie położone miasto leżące na drugim brzegu, którego białe domy z pomarańczowymi dachami niejako schodzą nad lustro wody, do tego fajnie się komponują zacumowane przy brzegu łodzie (Komin). Od minięcia miejscowości Ploče, walczę z nawigacją, która ciągle mnie zawraca na prom, mimo zaznaczenia w opcjach o pominięciu tej opcji. Do tego mam wrażenie, że coś mi zaczyna świszczeć w silniku. No pięknie! Dźwięk ten jednak nie jest skoordynowany z dodawaniem "gazu", więc uchylam okna, by na słuch ocenić co to, coś w zawieszeniu? Bucha gorący żar, ale na szczęście ten dźwięk robią cykady... Gdy w końcu odgaduję, co jest powodem, że nawigacja mnie próbuje zawrócić (odhaczyłem na tablecie w aucie, ale nie w telefonie), widzę, że przed nami, na granicy z Bośnią, jest korek na godzinę i właśnie wyjeżdżając zza zakrętu, muszę zahamować - stajemy w nim. Z godziny robią się prawie dwie, a w międzyczasie wyprzedzają nas pieszo ludzie...tak mijamy Klek (piękna plaża w dole), wpierw mijając też odbicie na Pelješki most, który ma zostać oddany do ruchu za ponad tydzień, dokładnie dwa dni, po naszym powrocie. 4,5km pokonujemy w godzinę i 50 minut, choć gdy przed budkami na granicy jesteśmy z szóstym autem w kolejce, wychodzi pogranicznik i kieruje te kilka pojazdów przed nami (z nami włącznie), na stanowisko do odprawy aut ciężarowych, więc udaje się urwać z trzy, cztery minuty 😂 Kolejny pogranicznik siedzący w budce na nasz widok macha ręką (tak samo jak na granicy Słoweńsko-Chorwackiej), a Bośniacki skanuje tylko mój dowód i oddając nam dokumenty mówi do nas po...polsku 😁. Tak oto, odwiedzam, bardzo krótko, ale jednak kolejny kraj, Bośnie i Hercegowinę 😁 (to dopiero ósme odwiedzone państwo). Mijamy Neum, w którym widać różnicę, że tu trochę "biedniej", ale mamy dość, szczególnie ja więc jedziemy bez zatrzymywania się. Boli mnie biodro, jestem bardzo zmęczony, chcę po prostu już wysiąść z auta. Kolejna granica po chwili do odhaczenia i po kilku minutach skręcamy z drogi na Dubrovnik ku naszemu celu. Jeszcze godzina jazdy! Mijamy coraz piękniejsze miejsca nie mając ani siły, ani ochoty na ich podziwianie. W końcu po kilku podjazdach, serpentynach, oraz zgubieniu się przy budowanej drodze z mostu do Dubrownika, rozpoczynamy zjazd, a z lewej otwiera się widok na Adriatyk, a chwilę potem na nasz cel - Orebić.
Zdjęcie z kolejnego dnia - dziś nie mam już sił na podziwianie...
W końcu jesteśmy...
Wpierw rozpakowanie.
Potem, czas na kąpiel: w końcu!
Woda bajka, ciepła, wnet zapominam o zmęczeniu, choć patrząc dziś na selfiaka z wtedy...widzę szpary a nie oczy 😁
Są widoki:


oraz...czas wolny:

Morze.
Chorwacja, podobno mało oryginalnie, podobno drogo, podobno tłoczno i tak dalej itede. 
Ale to najbliżej do ciepłego morza, więc co tu ukrywać, to dla niego wybraliśmy się na urlop.
To moje drugie odwiedziny w Chorwacji, ale pierwszy raz na południu, na Bałkanach, w Dalmacji - dokładnie na półwyspie Pelješac. Pierwszym razem odwiedziliśmy Istrię, Rovinj, gdzie morze oczarowało mnie przejrzystością, ale było dość chłodne. Wody wokół półwyspu są tu równie czyste, o przepięknych kolorach, a woda...ciepła. 
Kamienista plaża, za przesmykiem na wyspie Korčula, zabudowania największego miasta o takiej samej nazwie jak wyspa.
Plaża na północnym brzegu półwyspu...
oraz kolory wody. Przepiękne!!!
Cała paleta zielonych barw...i wody, i lasu; widoczne z wysokości około 130 m. z pod klasztoru Matki Bożej Anielskiej.
Wody w porcie Trpanj.
Granat morza, oglądany z promu.

Woda miała temperaturę ponad 24 stopni i na prawdę można było w niej siedzieć godzinami...

Orebić.

Miasto portowe nazwane na cześć rodziny która odrestaurowała zamek wewnątrz ufortyfikowanej osady w 1586 roku (info z Wikipedii), dostać się tu można drogą, przez półwysep, bądź promem. Aby dojechać, musimy na odcinku 65 kilometrów kilkukrotnie wspiąć się na kilka przełęczy, następnie zjechać w doliny (mapy.cz pokazują, że nawet w pewnym momencie osiągamy - 3 m poniżej poziomu morza), pokonując ponad tysiąc metrów przewyższeń, najwyżej osiągając wysokość 410 m npm. Mijamy winnice, oraz wiele sklepów i domostw z szyldem Wine Shop, oraz dopiskiem Olive 😉.
Na zdjęciu poniżej widać wstęgę drogi, wspinającej się po zboczu góry. W środku zdjęcia - punkt widokowy obok sklepu z winami (zdj nr 4 w relacji), za którym droga zawija się za stok.

i droga powyżej wspomnianego sklepu.
Po zjechaniu z gór, mijamy stację benzynową, oraz trzy większe markety (najlepsze ceny), kilka kempingów. Po minięciu głównej plaży (Tristenica), droga wiedzie wśród domostw, kolejnych sklepów, knajp, straganów by zawinąć w stronę morza, dokąd dojedziemy do portu, skąd można dalej ruszyć promem, min na wyspę Korčula. Są tu też parkingi, a wzdłuż morza wiedzie deptak, promenada.
My mieszkaliśmy tuż obok Orabicza, a z racji wysokich temperatur za dnia, odwiedzaliśmy go wieczorami.
Zabudowa wzdłuż głównej drogi:

Gaje oliwne i figowce, pod najwyższą Górą Świętego Eliasza, najwyższym szczytem półwyspu:

I widok z promenady:

Na promenadzie:




Plaże przy porcie i sam port:


Poza zwiedzaniem i opalaniem, zwiedziliśmy również kilka miejsc. 
Planowałem również zdobycie najwyższego szczytu, ale o tym będzie kolejna część.

Komentarze

  1. Pogranicznicy na granicy chorwacko-bośniackiej chyba mieli strajk włoski z powodu otwarcia mostu, bo zazwyczaj ta odprawa była tam niemal z automatu :P

    1300 km na jeden raz to sporo. Ja jednak zakładam zawsze maksymalnie te 7-8 godzin jazdy, a potem nocleg w miarę cywilizowanych warunkach. No i wtedy można pozwiedzać coś jeszcze po drodze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślałem, że to właśnie przez most, na sam koniec chcieli dopiec, bo chorwatów nawet na bok ściągali. Wiosną, czytałem, że most mieli otworzyć w czerwcu, więc zacierałem ręce...no a wyszło, że otwarto go dwa dni po naszym powrocie.
      Co do jazdy, też myślałem, a nawet następnym razem będę próbował przeforsować taką wersję, kolega nocował w Mariborze i dzięki temu choć pobieżnie go zwiedził, szczególnie, że jadąc byliśmy częścią "wielkiej emigracji wakacyjnej" ;) ciągnącej na południe, z całej Europy - gdy wracaliśmy w inny dzień to na granicy Sło-Cho nie było żadnej kolejki. Dlatego od samego początku pobytu kombinowałem, jak by dojechać bez korków i chyba nocleg w połowie trasy, to jedyne rozwiązanie.

      Usuń
    2. Tuż przed wejściem Polski i okolicznych krajów do Schengen było dokładnie to samo, Słowacy to dostawali jakiejś szajby i nawet Czechom trzepali wszystko, choć za kilka dni mieli podnieść szlabany. W Bośni mogłeś skorzystać z okazji i zatankować - robią tak prawie wszyscy, bo taniej, także w sklepach, a produkty praktycznie te same :P
      "Wielka emigracja" to jest głównie na trasach w kierunku Turcji, tam byś się czuł dziwnie, że masz jasną skórę i nie modlisz się do Allaha :P Ale faktycznie najwięcej takich aut to w weekend. Nocleg w Słowenii albo na Węgrzech lub w północnej Chorwacji - zależy jakimi trasami się jedzie (przez Madziarów wychodzi podobnie czasowo, a zazwyczaj mniejszy ruch i mniej winietek).

      Usuń
    3. Co do zatankowania, to nawet nie wiedziałem, a przydałoby się, bo następnego dnia tankowałem w Orebiczu, z drugiej strony to ja nie myślałem o niczym innym jak zakończeniu podróży.
      Co do "emigracji", to chodziło mi o turystów ;)
      Co do granicy, to kiedyś jadąc na "szkolenie" do Kościeliska, przez Korbielów, polski pogranicznik pytał mnie, jak daleko z Dąbrowy G, jest do lotniska w Pyrzowicach, dopiero jak mu odpowiedziałem, to mi oddał dowód. Co do noclegu/drogi, jechaliśmy ze znajomymi i to spowodowało, taką a nie inną trasę. Sam zastanawiałem się nad trasą przez Słowację, Węgry z pominięciem Słowenii (te 60km a kurde winietę musieliśmy kupić na miesiąc - bo byliśmy dłużej niż 7dni), ale jakoś Węgry ostatnio mnie nie ciągną ;)

      Usuń
  2. Kolor wody obłędny, znaczy się różne kolory, odcienie niebieskiego i granatu. W południowych krajach barwy zresztą są bardziej intensywne: morza, roślin, nawet zabudowań. Nigdy nie byłam na wakacjach w Chorwacji, z dwa razy na święta i to tylko na Istrii, więc dla mnie to kraj-biała plama, choć niemal wszyscy tam jeżdżą.Kusiłoby mnie kiedyś poza sezonem pojechać, ale raczej marne szanse. Mam nadzieję, że mimo upału odpocząłeś i nabrałeś wiatru w żagle na kolejne miesiące pracy. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpocząć, odpocząłem, choć za krótki to był pobyt :( a przed upałem siedziałem w wodzie, albo w namiocie plażowym, bądź pływałem w koszulce ;) i przyjąłem metodę południowców, po obiedzie robiłem drzemkę ;)
      Wiesz, to mój pierwszy raz aż tak daleko na południu Europy i powoli łapię ochotę na kolejne kraje, jeszcze dalej ;) więc i Tobie się może uda, sam koszt noclegu niższy niż w Polsce, a standard lepszy, za rok ma podobno być pociąg do Chorwacji, co może obniżyć koszt dojazdu, bo paliwo to jednak spora część pochłoniętych finansów, plus jeszcze opłaty drogowe. Albo swoim żółtym kangurem na kamping przyjedziecie? :)

      Usuń
  3. Chorwacja ma swój niepowtarzalny klimat. Kolor tamtejszej wody rzeczywiście przyciąga uwagę. Dla mnie tam jednak za gorąco ;)

    A czy pociąg będzie za rok, to zobaczymy. Wg początkowych informacji RegioJet miał go puścić już w tym roku, jednak zrezygnował. Ciekawe czy na przyszył uruchomią

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcześniej byłem na północy, tam nad wodą było idealnie, ale temperatura wtedy była kilka stopni niższa, jak i woda chłodniejsza, więc w sumie wolę cieplejszą wodę i upał jakoś zmęczyć. Ja i tak zapewne jadąc wybiorę auto, od pociągów się odzwyczaiłem ;)

      Usuń

Prześlij komentarz