Jak stracić serce do Tatr? Wspomnienie z 2015roku.
Niby rok później pojechałem na Siwy Wierch...niby w planach były jeszcze Tatry, ale to własnie na tej wycieczce coś we mnie pękło. A zaczęło się dość dobrze.
Rodzina siedzie w górach, ja pracuję, ale mam wolną sobotę, po weekendzie nawet są w planach 3 dni rundy po Tatrach. Rano rzucam koledze hasło, że chyba pojadę na wieczór w Tatry, by z rana ruszyć wyżej. Kolega odpisuje, a może zamiast jechać wieczorem, to pojechać tak, by wcześnie z rana być już pod szlakiem?
Widać przy ścieżce rośnie jakaś przepyszna trawa, bo nie chcę odejść, dając się podejść na naprawdę blisko, jakieś 2,3 metry. Ale co się dziwić, wszak to pora śniadania ;)
A tu widok na główną grań Tatr, trawiasta Pyszniańska Przełęcz...
Potem trzeba jednak przejść Liliowe Turnie i dojść do Siwej Przełęczy. Tu robimy przerwę, ja chwilę drzemię.
Rodzina siedzie w górach, ja pracuję, ale mam wolną sobotę, po weekendzie nawet są w planach 3 dni rundy po Tatrach. Rano rzucam koledze hasło, że chyba pojadę na wieczór w Tatry, by z rana ruszyć wyżej. Kolega odpisuje, a może zamiast jechać wieczorem, to pojechać tak, by wcześnie z rana być już pod szlakiem?
Więc wyjeżdżamy o północy. Po 3 zostawiamy auto na Siwej Polanie i zaczynamy nocny marsz doliną Chochołowską. Idzie się przyjemnie, jest chłodno, nie to co w dzień (to był okres upałów z temperaturami ponad 30 stopni). Przyświeca nam księżyc. Choć nie trzeba czołówki używać, ale to co obok drogi, to skryte w ciemności...
Stare czasy, stare zdjęcia i duże iso bez wyostrzania, więc w deserze szumy ;P
Odbijamy do doliny Starorobociańskiej, tu widać pracę leśne, sprzęt stoi cicho w lesie. Jest cicho, tylko my na szlaku. Dzień już wstał, w dolinie chłodno i ciemno, dopiero gdzieś tam, hen wyżej za szczytami widać, że to już dzień. A właśnie, za szczytami...wyszliśmy z lasu i w końcu mamy widoku:
Starorobociański Wierch 2176m npm.
Teraz zaczyna się mozolne podejście. Słońce widać, że praży, my jednak idziemy cały czas w cieniu. Za nami otwierają się już widoki, przed nami jednak garb, na który gdy wejdziemy, to będzie widać i w drugą stronę. W końcu jesteśmy. Siwa Przełęcz (1812m). Gdy wchodzę, płoszę dwa świstaki, oczywiście znikły zanim pomyślałem o zrobieniu zdjęcia.
Dolina Starorobociańska w cieniu. Oraz za nami.
Bystra.
Oczywiście robimy przerwę, choć pierwszeństwo mają widoki i zdjęcia. Zakładam teleobiektyw i robię ileś tam zdjęć. Niestety, ale widok na wschód jest za mgiełką, oraz pod ostre słońce, które jest już dość wysoko, w końcu to początek lipca, czyli czas gdy noce są najkrótsze, więc 7ma to już praktycznie południe ;) Wysyłam też wiadomość do rodziny, ze zdjęciem gdzie jestem :)
Widać Starorobociańskiego, oraz podejście przez Siwe Turnie, z Siwej Przełęczy.
Gdy Marcin robi mi zdjęcie, widzę, za nim, że z kępy kosodrzewiny wychodzi jeden świstak, więc korzystając z dłuższego obiektywu, oraz, że aparat praktycznie w ręku, udaje mi się zrobić kilka zdjęć:
Mijamy tu też pierwszego turystę, widać też na szlakach w oddali kolejnych. Ruszamy więc ku górze, przez Siwe Turnie na Gaborową przełęcz. Gdzieś z dołu słyszę świst, krzyk. Oho, znowu gdzieś świstaki ostrzegają się, że idą człowieki. Dostrzegam, robię zdjęcie, ale w cieniu, no cóż wychodzi rozmazane. Więc kontynuujemy podejście, gdy nagle na drodze staję nam przeszkoda:
Nigdy wcześniej ich nie spotkałem z tak bliska, więc robimy im sporo zdjęć. A dodatkowo jedna nam ładnie pozuje na tle nieba:
Widać przy ścieżce rośnie jakaś przepyszna trawa, bo nie chcę odejść, dając się podejść na naprawdę blisko, jakieś 2,3 metry. Ale co się dziwić, wszak to pora śniadania ;)
No dobra, emocji sporo, zdjęć również, ale robi się coraz cieplej, a metrów nam nie przybyło za dużo, więc ruszamy znowu. Gdzieś w kosówce dostrzegam jakiegoś ptaszka. Dojście do przełęczy zajęło nam trochę czasu, ale w końcu trochę atrakcji było. Tu znów kilka zdjęć i ruszamy dalej. Tym razem pod słońce. W końcu mijamy Liliowe Turnie i docieramy na Bystry Karb, z którego rozpoczynamy podejście na nasz cel. Słyszę w pewnym momencie krzyk jakiegoś drapieżnego ptaka, ale nie zwracam za bardzo na to uwagi, dopóki Marcin nie woła mnie czy widziałem tego jastrzębia. Rzeczywiście widzę jak znika za granią. Po chwili wraca i znów odlatuje. Coś duży, myślę, kurcze to orzeł! Po chwili oczekiwania zza grani wylatują...dwa orły. Szybują poniżej nas, nad trawiastymi zboczami. Rozpoczynam polowanie z aparatem:
Orzeł Przedni. Skadrowane zdjęcie.
No to do kompletu zwierząt tatrzańskich brakuje nam jedynie chyba niedźwiedzia. Tego kiedyś nawet myślałem, że pod Bystrą widziałem, ale okazało się, że to były kozice. Obserwowaliśmy je wtedy z Siwej Przełęczy, a skojarzenia z niedźwiedziem miałem, bo dwa tygodnie wcześniej, podchodząc z Kondrackiej Przełęczy na Kopę Kondracką, przeszedł nam przez szlak. Niestety wtedy jeszcze nie posiadałem aparatu, ale widok wyłaniającego się grzbietu z chmur, pysk podświetlony słońcem, gdy się spojrzał w dół na nas...do dziś pamiętam. Uprzedzę, tego dnia z opisywanej wycieczki niedźwiedzia jednak nie spotkaliśmy.
Ruszamy dalej, by mozolnie się pnąc najpierw zdobyć Błyszcz, a chwile później Bystrą, najwyższy szczyt Tatr Zachodnich.
Widok z Błyszcza na Bystrą.
8,45 na Bystrej 2248m, zdj Marcina.
Dumam nad mapą. Zdj Marcina.
Dwa zdjęcia widoków. Pierwsze, to grań odchodząca od Bystrej, w kierunku mniej więcej południowym. Sporo skał.
A tu widok na główną grań Tatr, trawiasta Pyszniańska Przełęcz...
Najpierw zdjęcia, potem coś do zjedzenia i powoli czas schodzić. Plan wykonany w stu procentach, teraz tylko do domu. Powrót tą samą drogą. No prawie tą samą drogą, bo o ile wchodziliśmy po garbie, to teraz schodzimy ścieżką przecinając stoki. Spotykamy znów kozicę, oraz podziwiam dzwonka alpejskiego.
Na zejściu, zdj Marcina.
Szlak prowadzący na polski najwyższy szczyt Tatr Zachodnich.
Pyszniańska Dolina.
Po chwili stwierdzamy, że czas powoli ruszyć. Nie śpieszy się nam za bardzo, no ale zostać na noc też nie zamierzamy ;) Tu zmieniamy trasę, nie schodzimy w dolinę, którą przyszliśmy, a postanawiamy się przejść przez Ornak, oraz zejść do doliny Kościeliskiej. Gdy parę lat temu schodziliśmy ze Starorobociańskiego, to Marcin własnie poszedł tą drogą, my z P. zeszliśmy doliną, więc mnie ciekawi ta grań, a Marcin chcę zobaczyć Kościeliską. Na tej wycieczce się przekonałem, o czym później doczytałem, że to nie jeden szczyt, a grupa czterech szczytów grzbietu.
Podejście na drugi od południa szczyt Ornaku, Zadni Ornak. Najwyższy szczyt z grupy, pokryty gruzowiskiem kamieni.
Ze ścieżki ładnie się prezentuje dolina Starorobociańska.
Kołowa Czuba, to ostatni od południa wierzchołek grupy Ornaka, na tle Liliowych Turni, oraz Bystrej.
Zaczyna być coraz bardziej duszno, robi się powoli upał. Pojawia się też coraz więcej turystów. Zaczynamy schodzić. Po drodze widać i staw Smerczyński, dachy schronisk, w Chochołowskiej i w Kościeliskiej. Przy zejściu współczuje tym, którzy podchodzą do góry, choć mnie zejście dobiło, jak to bywa na zejściach. Mijam obumarły las i dochodzę do Iwanickiej przełęczy. Teraz zejście w lesie, który wydaje się, że nie daje ulgi od upału i schronisko. I obiad. Po drodze mijam ludzi, którzy na tablecie szukają na mapie gdzie są...podziwiam tachanie takiego czegoś.
Widok na Tomanową Przełęcz. Dziś jak patrzę, to pięknie to wygląda, oj takie Tatry mi się baaardzo podobają ;)
Po obiedzie. Widać zjaraną twarz :D
Teraz trzeba zejść doliną. Ot taki lajcik. Spacerek. Taaak. W upale ponad 30stu stopniowym, w wysokich butach górskich. Kolega ma sandały i do tego moczy nogi w strumieniu. Mi takie wymoczenie daję ulgę na chwilę, dokładnie do tego momentu, do którego wkładam obolałe stopy w buty... Chodzą mi po głowie myśli o zamordowaniu Marcina i zabraniu sandałów ;) Jednak jakimś cudem udaje mi się przetrzymać te złe chwile i dochodzimy do wyjścia z doliny. Idziemy na przystanek, bus za spory czas, więc postanawiamy przejść się z buta ścieżką biegnącą granicą lasu do Siwej Polany. Nie robię już wiele zdjęć, ale pamiętam, że był to dość przyjemny szlak, choć z racji upału i zmęczenia trochę się nużył. Ale widoki w drugą stronę, niczego sobie:
I około 16tej docieramy do auta po mniej więcej 12tu godzinach od wyjścia na szlak. Tu opłacić trzeba parking, i wrócić do domu. Wydaje się nam, że nie działa klimatyzacja w aucie, która pracują na maksa, ale gdy Marcin otwiera drzwi pod blokiem, i wlewa się takie ciepłe lepkie powietrze, wręcz nas obejmujące...to już rozumiemy, że temperatura w mieście pewnie przekroczyła czterdziestkę...
Niestety, ale kilka dni później planowany wypad z chłopakami w Tatry na 3 dni nie wypalił. Jeden jedzie w inne góry, drugi obawia się burz, oraz nie chce nam się w takim upale męczyć chodzić po Wysokich Tatrach i w końcu też i ja odpuszczam ten wyjazd.
A czemu, ta wycieczka spowodowała, utratę chęci do najwyższych naszych gór, które, nie ukrywam mają swój urok? Otóż stanąwszy na Bystrej popatrzyłem na północ, na południe i...nagle Tatry wydały mi się...małe. Owszem, zostaje widok na wschód i zachód, tu nie widać krańca, ale coś wtedy się skończyło... A może to wejście na najwyższy szczyt, brak kolejnych wyższych szczytów? No nie, bo przecież pozostało sporo wyższych w Tatrach Wysokich jeszcze przeze mnie do odwiedzenia.
Praktycznie większość części słowackich Tatr również jest dla mnie jeszcze niewiadomą.
Niby rok później pojechałem na Siwy Wierch. Niby były plany...ale okazało się, że wolę jednak wyższe góry oglądać z boku, z dołu, odkryłem Beskid Niski, Góry Izerskie, które są zupełnie odmiennymi górami, o wiele niższymi, bardziej zielonymi. I tak przez parę lat, Tatry poszły w odstawkę. W tym roku wróciła chęć do powrotu. Myślałem o lecie, o jesieni, jednak wszystko to zmieniła pandemia. Na wiosnę wykorzystałem sporą część urlopu, pozostało trochę na lato i niewiele na jesień. Czy się uda odwiedzić Tatry?
To już zobaczę. Na pewno napiszę wtedy o nich parę słów... :)
Komentarze
Prześlij komentarz